<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Dziwadła
Część Tom I
Wydawca Gubrynowicz i Schmidt; Michał Glücksberg
Data wyd. 1872
Druk Kornel Piller
Miejsce wyd. Lwów; Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VII.
Panu Edmundowi Suszy w Warszawie.
Turza-Góra, dnia 24. listopada, rano.

Nie wiem dla czego tak szczegółowo dzieje ci moje opisuję, gdy ty, wedle wszelkiego podobieństwa, tylko się śmiać z nich będziesz. Potrzebuję się z kimkolwiek podzielić uczuciami, myślami, i piszę. A! nie poznalibyście mnie, nie poznali!
Słuchaj! Po wyjeździe koniuszego, zostałem w Rumianej, z jaką ochotą, domyślać się możesz; ale nie sądź wcale, żebym, jak to u nas mówi się i czyni, z czasu korzystał. Zakochany od pierwszego wejrzenia, byłem i jestem w tak dziwnem położeniu, skutkiem kilku wyrazów mego dziada, a bardziej skutkiem wrażenia, jakie na mnie czyni poważne oblicze królowej Ireny, że nie mogę ani okazać co się w sercu dzieje, ani nawet dozwolić tego się domyśleć. Powtórzyłem ci, zdaje się, słowa, które powiedziała, gdy koniuszy odjeżdżał. Dziad posądziłby mnie po prostu o chciwość i projekt bogatego ożenienia, bo wie, żem ja dziś ubogi a ona miljonowa; kto wie, czy i reszta ludzi nie pomyślałaby tegoż samego: muszę więc kochać i milczeć. Zamknąłem się w sobie cały i okryłem obojętnością, która mnie wiele kosztowała. Cóż na to powiesz, że to cierpienie znoszę z rozkoszną jakąś dumą?
Cierpieć dla niej wydało mi się rzeczą miłą; podsycam cierpienie, aby je czuć mocniej i niem przed sobą się chlubić. Niem stare moje samolubstwo spędzam z ostatnich jego legowisk, i wyganiam dawnego człowieka.
Ranek przeszedł jak dzień poprzedzający, szybki, niepochwycony. Dwie panie moje siedziały nad robotą; ja im czytałem. Jak były piękne! mój Boże! Ta w pełni życia, siły, uczucia, promieniejąca pięknością; druga na ostatnim szczeblu młodości, a tak surowa, smutna, zmęczona cierpieniem, milcząca i na wszystko obojętna! Mało mówiłem ci o pani Lackiej, chociaż, gdyby nie było Ireny, onaby mnie swoją tajemniczą postacią niepospolicie zająć mogła; ale przy słońcu gaśnie ta smutna gwiazdka. Nieraz jednak zadawałem sobie pytanie: co ona przecierpiała? co cierpi? zkąd tak wczesna a tak wielka obojętność jej na wszystko i prawie pogarda?
Chciałem bardzo dowiedzieć się co od panny o Ireny o jej towarzyszce, ale zbyła mnie ogólnikiem; sama zaś pani Lacka bardzo mało mówi, i nigdy o sobie: tak więc nic nie wiem kto ona jest i jaka przeszłość cięży nad nią?
Na poobjedzie mieliśmy zapowiedziane odwiedziny tego pana Graby, o którym wspomniał mi kapitan, że go powszechnie nazywają dziwakiem. Jakoż około czwartej usłyszeliśmy tętent koni, i Irena zerwała się tak żywo, żem pozazdrościł nowemu gościowi.
— To pan Graba!
— Pan Hutor-Graba — dodała Lacka z przyciskiem. — Całe jego nazwisko mów, Ireno.
— Dziwnie się ten pan nazywa!
— Zobaczysz pan — rzekła uśmiechając się Irena — że człowiek od nazwiska dziwniejszy. Ostrzegam pana, miej się na baczności.
Uśmiechnąłem się.
— O! nie śmiej się pan: możeś mnie nie zrozumiał. Człowiek-to straszny swoją cnotą i surowością tylko.
W tej chwili drzwi się otwarły i wszedł zapowiedziany sąsiad; ale daruj mi, że dłużej nie piszę i list nad miarę krótki ci przyszlę. Pisać w tej chwili nie mogę, nie umiem; chcę myśleć i być sam z sobą. Bądź zdrów!... do przyszłej poczty reszta.

Jerzy.

Listy Jerzego, z których wypisy początek naszej powieści stanowią, na tym urywku się kończą, i przerwane nierychło w zbiorze naszym wiążą się znowu w pewną całość. Musimy wiec opowiadaniem zastąpić, czego w nich tutaj braknie.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.