<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Kochanek Alicyi
Wydawca A. Pajewski
Data wyd. 1886
Druk A. Pajewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Emilia Śliwińska
Tytuł orygin. L’Amant d’Alice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXVII.
Nadzieja.

Po upływie trzydziestu minut konie pana de Nancey zatrzymały się na ulicy Rossini, przed drzwiami redakcyjnego bióra.
Hrabia wyskoczył z powozu i wszedł.
— Co pan rozkaże? — zapytał szwajcar w ciemno zielonej liberyi.
— Potrzebuję pewnych wskazówek od jednego z tych panów, którzy się zajmują kroniką sądową — odpowiedział Paweł.
— Zaraz go uwiadomię. Proszę pana za mną.
Hrabia został wprowadzony do małego pokoiku w którym się odbywają prywatne posłuchania, a który zastąpionym zostanie obszerniejszym salonem za kilka miesięcy, skoro „Figaro“ wejdzie w posiadanie domu, budującego się dlań przy ulicy Drouot.
W dzienniku ludzi dobrze wychowanych, nie dadzą nigdy długo czekać interesantowi. Redaktor kroniki sądowej ukazał się natychmiast i ukłonił się Pawłowi, mówiąc:
— Pan życzył sobie widzieć się ze mną... Jestem na pańskie rozkazy...
— Jakkolwiek nie mam zaszczytu być panu znanym, ośmielam prosić go o wyświadczenie mi wielkiej usługi...
— Proszę, mów pan o co chodzi.
— Jestem hrabia de Nancey...
Dziennikarz ukłonił się powtórnie.
— I przychodzę dowiedzieć się o nazwisko wydrukowane w całości, w „Gazecie Kotońskiej “ i które pan przez szlachetną oględność zaznaczyłeś tylko pierwszą literą.
— To właśnie pańskie nazwisko.
Hrabia spodziewał się takiej odpowiedzi. Zakończenie artykułu w „Figaro“ nie mogło mu pozostawiać w tym względzie najmniejszej wątpliwości. Że jednak obawiał się już wszelkiego złudzenia, nie śmiał wierzyć w to do ostatniej chwili. Serce zabiło mu tak gwałtownie, że przyłożeniem ręki do lewego boku usiłował powstrzymać jego uderzenia.
— Ah! — jęknął nareszcie, padając na krzesło pod brzemieniem gwałtownego wzruszenia.
— Panie — rzekł porywczo dziennikarz, pan jesteś blizkim zemdlenia. Mamże kazać przywołać lekarza?
— Nie... nie, dziękuję panu. To nic... już przeszło... szeptał Paweł, panując całą siłą woli nad wzruszeniem, wreszcie powstał blady jeszcze, ale uspokojony prawie, rzekł znowu:
— Racz pan powiedzieć mi, czy dziennik ów niemiecki znajduje się jeszcze w pańskiem ręku?
— Tak panie... czy życzysz pan sobie przejrzyć go?
— Tak jest... tak, pragnąłbym go przeczytać.
— I owszem, a nawet możesz pan zabrać go ze sobą, jeżeli się panu podoba...
Paweł znał cokolwiek język niemiecki, nie do tyla, aby módz wytrzymać w nim rozmowę, ale był wstanie przesylabizować drukowany artykuł.
Odczytał raz i drugi zwolna dwie szpalty tłomaczone przez „Figaro.“
— Nie było już żadnej wątpliwości. Nazwisko jego ortograficznie wypisane:
Graf von Nancey, znajdowało się w następującym frazesie:
„Policya wykryła, że ofiara zbrodni była prawą małżonką francuzkiego szlachcica, hrabiego de Nancey.
— Zatem pozwolisz mi pan zatrzymać ten numer? — rzekł Paweł.
— Zapewne, wszak miałem honor powiedzieć to już panu.
— Serdecznie dziękuję — rzekł hrabia — ściskając rękę redaktora. Wierzaj pan, że niewymownie wdzięcznym ci jestem za to, co uczyniłeś dla mnie.
To mówiąc wyszedł i podążył do czekającego nań powozu.
Trzeba wierzyć, że w niektórych wypadkach najruchliwsza nawet fizyognomja, nie posiada dwóch rozmaitych sposobów na wyrażanie głębokiej radości i wielkiego smutku, jak również, że redaktorowie „Figara“ podpadają tak dobrze pomyłkom jak najzwyczajniejsi śmiertelnicy.
Ten któregośmy na scenę powieści naszej wprowadzili, jakkolwiek sprytny, nie poznał się bynajmniej na rodzaju wzruszenia Pawła i rzekł do siebie w najlepszej wierze:
— Oh! słabe serce człowieka. Któż potrafi zgłębić twoje wnętrza? Oto mąż oszukiwany na wszystkie strony, co się zowie! Pomino to w jak straszny sposób przyjął wieść o śmierci żony. Chociaż da się to wytłomaczyć łatwo; hrabina de Nancey była tak ładna! Hrabia więc opłakuje ją poprostu jako arcydzieło sztuki!
Zadowolony z filozoficznego swego wniosku, powrócił do swoich zajęć, to jest do ukończenia olbrzymiego artykułu o radzie wojennej, funkcyonującej w tej epoce z wielką sprężystością.
Paweł kazał wieść się na powrót do willi, podczas zaś gdy konie wyciągniętym kłusem pędziły przez pola elizejskie, odczytywał nieustannie artykuł z „Gazety Kolońskiej,“ której gotyckie pismo migotało mu przed oczyma tak, jak gdyby dziennik był drukowany fosforem.
Niezawodnie skazany na śmierć, któremu by na pięć minut przed egzekucyą wręczono ułaskawienie, nie czytałby z większem upojeniem stokroć błogosławionego pisma, powracającego mu prawo egzystencyi.
Więc w chwili kiedy on błagał Boga o wymiar sprawiedliwości, o zrobienie Alicyi miejsca, które Blanka Lizely, hrabina de Nancey, bezcześciła, w chwili w której sam zamierzał choćby kosztem zbrodni przyspieszyć tę zbyt powolną sprawiedliwość, ręka Boska dosięgła nareszcie cudzołożną kobietę!...
Nie byłoż to coś nadziemskiego w tej strasznej i piorunującej karze?
Zapytał sam siebie Paweł, jak również w tem, w tem że tak szybko dowiedział się o tem?
Cokolwiek bądź, więzy pękły... Ciemna przyszłość rozjaśniła się... znalazła się możność okupienia niecnego postępku, oczyszczenia niewinnej Alicyi, złożenia na czystem czole tego anioła hrabiowskiej korony, której ona niezawodnie nie shańbi, dziecię zaś mające przyjść na świat, będzie miało nazwisko!...
Pan de Nancey, promieniejący, przekształcony zupełnie, powtarzał sobie to wszystko, wyskakując z powozu przed gankiem willi.
Nieobecność jego nie trwała dłużej nad półtory godziny.
— Gdzie jest pani? — zapytał.
— Jeszcze w ogrodzie, panie hrabio. Pani hrabina nie wchodziła wcale do mieszkania — odpowiedział kamerdyner.
Paweł skierował się szybko w stronę alei, w której pozostawił młodą dziewczynę.
Alicya milczała, przywitała go ze słodkim i smutnym uśmiechem rezygnacyi.
Nie płakała już, lecz zaczerwienione powieki wielkich jej oczu i wilgotne ślady na pobladłych licach świadczyły, że przed kilku jeszcze minutami łzy jej płynęły.
Pan de Nancey klęknął przed nią i ujął obie jej ręce.
Alicya patrzyła nań ze zdziwieniem. — Zdawała się czytać na twarzy hrabiego zwiastowanie szczęśliwego zdarzenia; obawiała się jednak, czy nie jest w błędzie.
— Drogi Pawle — zapytała nareszcie — co tobie? — Kiedy odchodziłeś ztąd, nie taki byłeś... Czy z dobrą przychodzisz nowiną?
— Najdroższa moja — szepnął Paweł głosem bardzo cichym i czułym. — Pozwól powiedzieć sobie, iż jesteś istotą najdoskonalszą i najmilszą, jakiej Bóg pozwolił zstąpić z Niebios i zamieszkać ziemię. Masz postać anioła i takąż duszę. Zapominając o sobie, myślisz tylko o mnie i ukrywasz cierpienia swoje byle tylko nie zasmucać mnie!..
Odważna, zrezygnowana, tkliwa, nie żalisz się nigdy, cierpisz zatem podwójnie, ukrywając swe cierpienia! Czy jednak silna w zmartwieniu, potrafisz pozostać silną pod wpływem radości?..
— Tak... oh! tak... będę silną! — krzyknęła gorączkowo Alicya. — Nie obawiaj się niczego... mów... mów prędko... słucham...
— Przypominasz sobie, aniele o co pytałaś mnie przed dwoma godzinami?..
— Pytałam się, czy prędko żoną twą zostanę?.. Czy o tem mówisz, Pawle?..
— Pytałaś, droga Alicyo, czy dziecię, które za cztery miesiące ma ujrzeć światło dzienne, będzie miało prawo do mojego nazwiska...
— A ty nie odpowiedziałeś mi na to! rzekła młoda dziewczyna, której spojrzenie utkwione w twarzy Pawła, probowało wyczytać to, co się działo w głębi duszy.
— Za to odpowiem ci teraz...
— I co?
— Tak jest.. Dziecię nasze będzie prawe... Zanim miesiąc upłynie, będziesz moją żoną...
Krzyk radości, który się wydarł z serca i ust Alicyi, byłby poruszył najobojętniejszego człowieka.
Objęła ona Pawła ramionami z siłą nerwową, której delikatne ciało nie zdawało się posiadać, a obsypując go pocałunkami, szeptała mu do ucha:
— Ach! winną byłam kochając cię, a kochałam cię całą duszą!!! Jakżeż potrafię kochać cię więcej wtedy, gdy Bóg pobłogosławi miłość moją?
Po słowach tych nastąpiło długie milczenie; lecz jeżeli milczały usta, splecione i drżące ręce zamieniały myśli dwóch serc bijących jednem tętnem, dwóch dusz, które się zlały w jedną całość.
Paweł przerwał pierwszy, mówiąc:
— Każdy medal ma dwie strony, moja Alicyo, niema na tym świecie rozkoszy bez cienia przykrości...
— Przykrość musiałaby być nadzwyczajnych rozmiarów, aby zdołała zamącić mą radość! — rzekła młoda dziewczyna uśmiechając się. — Po tem co mi powiedziałeś, żadna przykrość wzruszyć nie jest mnie w stanie... Wytłomacz się więc i mów śmiało...
— Moje drogie dziecię — rzekł hrabia — muszę rozłączyć się z tobą...
Alicyę przeszedł dreszcz mały, że jednak przyrzekła być odważną, pokryła to umiejętnie.
— Rozłączyć się ze mną... — powtórzyła. — W takiej chwili!
— Trzeba koniecznie.
— Ależ to nie przykrość, to prawdziwe zmartwienie, miałeś słuszność. A jakże długo rozłączenie to trwać będzie?
— Najmniej trzy, a najwięcej pięć lub sześć dni.
— Trzy dni nawet zbyt długiemi mi się wydadzą. Kiedy odjeżdżasz?
— Dziś wieczór.
— Tak prędko!
— Im prędzej wyjadę, tem prędzej powrócę...
— Czy podróż tę przedsiębierzesz w celu zajęcia się naszem małżeństwem?
— Tak jest.
— Więc jedź bez straty czasu. Czy mogę uczynić ci jedno pytanie?
— Zapewne!
— Dokąd jedziesz?
— Do Niemiec.
Alicya zadrżała.
— Do Hamburga? zapytała żywo.
— Nie, do Kolonii.
— A ich czy nie odwiedzisz? — szepnęła młoda dziewczyna... — Nie uwiadomisz ich, że wkrótce już będą mogli nazwać mię córką jak dawniej?..
— Paweł zaprzeczył giestem.
— Nie umiałbym jeszcze pokazać się im w tej chwili... — odpowiedział. — Odwiedzę ich wtedy, kiedy moja Alicya przed Bogiem i ludźmi zostanie hrabiną de Nancey... Bądź spokojna moje dziecię, tego dnia będą oni tutaj! Wieczorem hrabia zaopatrzony w akt ślubny i wszystkie papiery potrzebne do udowodnienia swojej tożsamości, odjechał do Niemiec.
Udawał on się do Kolonii po akt zejścia Blanki Lizely swojej żony.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: Emilia Śliwińska.