Lekarz obłąkanych/Tom II/XLVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Lekarz obłąkanych
Wydawca Wydawnictwo „Gazety Polskiej”
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Spółkowa w Kościanie
Miejsce wyd. Kościan
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Médecin des folles
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XLVIII.

W oznaczonem miejscu, to jest na narożniku bulwaru i Chaussée d’Antin, stangret zatrzymał powóz.
Leclére wysiadł, zapłacił, przeszedł ulicę i spojrzał machinalnie na werandę kawiarni Petersa, aby się przekonać, czy nie dostrzeże jakiej znajomej twarzy.
Liczni goście siedzieli na świeżem powietrzu pod markizą płócienną, ochraniającą od palących promieni słońca, popijali napój i łykali kurz, wznoszony przez powozy.
W pośrodku gości zauważył Fabrycjusz przy małym stoliczku małego barona de Landilly i pannę Adele de Cewrac, właściwie Gerlache. Nie mógł trafić szczęśliwiej. Adela i Pascal, jako przyjaciele Matyldy, będą zapewne wiedzieć coś o niej i bracie.
Przystąpił do nich.
Złoty młodzieniec i piękna dziewczyna wykrzyknęli na jego widok.
— Nieboszczyku! — odezwała się Adela — przecież wróciłeś do poczciwego Paryża...
— Jakże się miewasz, mój królu wszelkich rozrywek — odezwał się z kolei Pascal. — Znowu cię mamy w naszych murach, dopiero to będzie szyk zdumiewający... Siadaj z nami i gadaj. Co sobie życzysz, scherry... czy piwo?...
Fabrycjusz usiadł.
— Kiedyś przyjechał? — spytała Adela.
— Wczoraj wieczór z Hawru, a od dwóch godzin jestem w Paryżu...
— Przepyszny jesteś! — mówił Pascal. — Posiadasz duszę zadziwiającą. Czy podróż odbyłeś szczęśliwie?
— Bardzo była niestety smutną! — szepnął hipokryta.
— Jakto?
Nędznik wskazał palcem na krepę na kapeluszu i odrzekł
— Czy nie widzicie, że jestem w żałobie?
— Wuj umarł! — wykrzyknął Pascal.
— Niestety! na pełnem morzu, podczas burzy... przed sześciu dniami...
— Zapłaczmy nad pamięcią szanownego człowieka — odrzekł przyjaciel — ale śmierć wuja miljonera, którego się jest siostrzeńcem, nasuwa myśl o sukcesji, co wcale ładnie wygląda. Jesteś zatem bogaczem, mój kochany... Krezusem... Szczerze ci winszuję.
— Wiele masz miljonów? — zapytała młoda Adela ze znaczącem spojrzeniem.
— E! — odrzekł Fabrycjusz z lekkiem wzruszeniem ramion. — Co ty tam mówisz o miljonach! Nie wiem nic jeszcze nawet, czy co odziedziczę. Wuj musiał zrobić testament, a nie wiem, co się w nim znajduje.
— O! do djabła! — zawołała Adela — to zmienia zupełnie postać rzeczy! No, ale nie traćmy nadziei, że wuj dobrze załatwił sprawę. W przeciwnym razie byłoby to wcale nieładnie. Potrzeba ci conajmniej z jakie sto tysięcy liwrów renty, ażebyś mógł przyzwoite prowadzić życie, ażebyś mógł żyć z przyjaciółmi i przyjaciółkami...
Te ostatnie słowa dały możność odezwania się Fabrycjuszowi. Zaraz też skorzystał z okazji.
— A propos przyjaciół, cóż porabia Matylda, spodziewam się, że się widujecie.
Pascal de Landilly i panna Adela spojrzeli na siebie i nic nie odpowiedzieli.
Fabrycjusz mylnie zrozumiał to milczenie.
— To, żeśmy się trochę zimno i prędko rozstali, nie znaczy wcale, żebym się nią nie miał interesować. Jestem do niej bardzo przywiązanym... Nie rozumiem więc zupełnie, dlaczego moje proste pytanie tak was bardzo zdziwiło.
— Mój kochany Fabrycjuszu — odrzekła Adela — sprowadziłeś nieszczęście na biedną Matyldę swoim odjazdem... Gdybyś był pozostał jej przyjacielem, katastrofa nie byłaby z pewnością nastąpiła.
— Umarła! — krzyknął Leclére wzruszony mimowolnie.
— Gdybyż była umarła — powiedział Pascal.
— Cóż się jej stało? Gdzież jest?
— W domu zdrowia.
— Poraniona?.. Zeszpecona?...
— Gorzej jeszcze...
— Cóż takiego nareszcie?... wytłómaczcie mi.
— Obłąkana, mój kochany...
— Obłąkana? — powtórzył siostrzeniec bankiera.
— Najzupełniej... Rano jedliśmy z nią śniadanie w Neuilly, gdzie nam było bardzo wesoło, słowo daję!
I Pascal opowiedział to co wiedział, to jest o pożarze, o warjacji Matyldy i o pomieszczeniu jej w domu zdrowia.
— Biedna Matylda! — szepnął Fabrycjusz — taka młoda i taka ładna! Okropne!.. Żałuję jej z całego serca! A brat jej, cóż się z nim stało?
— Z Reném Jancelyn?...
— Tak.
— Od czasu pożaru nie widziano go już wcale. Przypuszczają nawet, niech to pomiędzy nami zostanie, że to on dom podpalił, co byłoby bardzo dramatyczne, ale dziwnie podłe.
— Cicho Pascalu! — odezwała się żywo Adela. — Słowo daję, że sam nie wiesz co pleciesz! Jakże można powtarzać podobne okropności, jeżeli się nie jest pewnym niczego. René mógłby ci śmiało wytoczyć proces za oszczerstwo... i wygrałby napewno! Pokojówka biednej Matyldy mówiła mi, że pożar wynikł przypadkowo, bo pani przez nieostrożność przewróciła kandelabr...
— Jeżeli jednak René zniknął — powiedział Fabrycjusz — któż się zajął Matyldą? Kto ją pomieścił w domu zdrowia?
— Patrzaj — mówił Pascal, wskazując na kogoś przechodzącego bulwarem — oto on właśnie.
— Pan de Langenois! — mruknął Fabrycjusz, spostrzegłszy przechodzącego wice-hrabiego wybladłego, smutnego i w żałobie.
— Tak, mój kochany! Od tej nocy obfitej w przeróżne wypadki, Paweł przywdział żałobę... Prawie nic nie mówi, a w dodatku on się zapija... teraz ciągnie, ażeby się zagłuszyć, wobec honoru, to zadziwiające!
— W którym domu pomieszczono Matyldę?
— Co do tego, mój drogi, to nic nie wiem.
— Nie pytaliście go o to?
— Owszem, ale nie chciał powiedzieć.
— Dlaczego?... przecie możnaby odwiedzić biedną dziewczynę...
— Może słusznie robi pan de Langenois, że tego nie chce.
— A propos domu zdrowia — mówił znowu Fabrycjusz — czy nie widujecie czasami doktora Rittnera? — Czy zawsze przychodzi do kawiarni Riche?
— Był raz jeden tylko... jest temu dni dziesięć czy dwanaście.. Od tego czasu zniknął gdzieś zupełnie.
— Może zrobił się pustelnikiem — rzekła Adela.
— Myślę raczej, że się zagłębia w swoich naukach — powiedział Fabrycjusz, zdziwiony zmianą zwyczajów Frantza.
— Zjesz z nami obiad, ma się rozumieć — powiedział Pascal — zapraszam cię i myślę, że się trochę pośmiejemy.
— Dziękuję ci, kochany przyjacielu, inną razą korzystać będę z uprzejmego zaproszenia.
— Dlaczego?
— Zmęczony jestem podróżą... Posilę się buljonem i spać pójdę.
— Jak ci się podoba, ale zobaczymy się niezadługo?
— Zapewne!
— Lepiej naznacz nam dzień.
— Niepodobna... może będę zmuszonym opuścić Paryż dla odbycia jednej jeszcze podróży w pewnym ważnym interesie.
— No to za powrotem!
— Dobrze...
Fabrycjusz podał rękę Adeli i Pascalowi i szybkim krokiem udał się w stronę ulicy Madelaine, sam nie wiedząc, gdzie idzie. Opanowały go najróżnorodniejsze myśli i niepokoiły..


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.