Lekarz obłąkanych/Tom II/XXXII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Lekarz obłąkanych
Wydawca Wydawnictwo „Gazety Polskiej”
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Spółkowa w Kościanie
Miejsce wyd. Kościan
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Médecin des folles
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XXXII.

Maurycy Delariviére i jego siostrzeniec, jak już wiemy o tem, zatrzymali się w Hawrze na kilka godzin. Wuj Fabrycjusza załatwił interes ze swoim korespondentem, właścicielem okrętu i bankierem zarazem i zaopatrzony w przekaz, reprezentujący miljon dwakroć sto tysięcy franków, wsiadł z siostrzeńcem na okręt francuski Albatros, mający zarzucić kotwicę w Plymouth.
Kapitan Kerjal, dzielny marynarz, Bretończyk, komendant Albatrosa, był dobrym dawnym znajomym pana Delariviére. Pomieszczał kiedyś u niego znaczne swoje kapitały i stąd zawiązała się przyjaźń pomiędzy nimi. Co dwa lata bankier nowojorski, skoro udawał się do Francji, albo powracał do Ameryki, podróżował zawsze na pokładzie Albatrosa, a pan Kerjal oddawał mu do dyspozycji swoją własną kajutę. Pozwalało to odbywać podróż w najdogodniejszych warunkach. Tym razem pan Delariviére korzystał także z uprzejmości kapitana.
Podróż trwała dziewięć dni, a odbyła się bez żadnego ważniejszego wypadku. Nie będziemy wcale wspominać o usposobieniu moralnem dwóch naszych podróżnych. Znamy od dawna, jak myśli ich różne były, chociaż jednakowo ponure.
Przybywszy do Nowego Jorku, ojciec Edmy posmutniał bardziej jeszcze, niż przy wyjeździe z Paryża. Bo oto wspaniałe jego mieszkanie przypominało mu na każdym kroku ukochaną Joannę i tyle lat tego niezamąconego niczem szczęścia, w które nagle druzgocący piorun uderzył. Musiał jednak panować nad sobą, aby się zająć sprawą, jaka go sprowadziła do Ameryki. Miał tyle siły woli, że ukrył cierpienia, że na twarz przybrał wyraz, jeżeli nie zupełnie wesoły, to przynajmniej spokojny.
Wszystko w domu zastał w należytem porządku, a pełnomocnik objaśnił go krótko i jasno co do propozycji, jaką jużeśmy wspominali.
Nazajutrz po przybyciu pan Delariviére zobaczył się z kapitalistą, pragnącym objąć po nim interes. Kilka dni wystarczyło do zredagowania aktu sprzedaży, na warunkach, wyszczególnionych w liście pełnomocnika. Pan Delariviére akt ten podpisał i odebrał w zamian przekazy na Paryż. Fabrycjusz otrzymał wszystkie te wartości do przechowania i miał je ciągle przy sobie w pugilaresie.
Teraz nic już nie przeszkadzało ex-bankierowi powracać do Francji.
W dzień odjazdu wysłał Fabrycjusz rano depeszę do Pauli Baltus i do Laurenta,
Trochę przed piątą wieczorem pan Delariviére, odprowadzony do portu przez swych przyjaciół, wsiadł na pokład Albatrosa, na którym za pół godziny miał się oddalić bezpowrotnie z tej ziemi, która była dlań drugą ojczyzną i gdzie żył taki szczęśliwy i taki szanowany.
List Pauli, w którym prosiła ojca Edmy, ażeby ją objaśnił, gdzie się znajduje Joanna, przybyć miał do Nowego Jorku na drugi dzień dopiero po odpłynięciu „Albatrosa”, bo statek pocztowy opóźnił się w drodze z powodu niesprzyjającej pogody. To tłumaczy milczenie bankiera.
Pan Delariviére czuł się bardzo zmęczony i pięcio lub sześciodzienny wypoczynek był mu koniecznie potrzebnym, ale tak pragnął powrotu do Joanny i Edmy, że nie chciał odkładać wyjazdu. Ani minuty nie spał ubiegłej nocy. To raz mu było zimno, to znowu poty nań występowały, w lewym zaś boku poniżej serca doznawał takiego bólu, jakby go kto nożem krajał. Skoro tylko podniesiono kotwicę pan Delariviére spać się położył.
— Czy wuj życzy sobie, abym tu pozostał? — zapytał Fabrycjusz.
— A po co?
— Może wuj czego potrzebować...
— Sen mi tylko potrzebny... Pozostaw mnie, moje dziecię...
Fabrycjusz wyszedł z kajuty. Wieczór był prześliczny. Młody człowiek wyszedł na pokład, przeszedł się na przód okrętu i przypatrywał się przez chwilę morzu, jak tafla szkła gładkiemu; później zaczął medytować, czy Frantz Rittner odebrał już list jego i czy powróci do Paryża jako jedyny sukcesor ogromnego majątku ex-bankiera. Następnie rzucił do morza niedopałek cygara i pociągnął wolno do kajuty wuja.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.