Podróż po księżycu, odbyta przez Serafina Bolińskiego/25

<<< Dane tekstu >>>
Autor Teodor Tripplin‎
Tytuł Podróż po księżycu
Podtytuł odbyta przez Serafina Bolińskiego
Wydawca Nakładem Bolesława Maurycego Wolfa
Data wyd. 1858
Druk Drukiem Bolesława Maurycego Wolfa
Miejsce wyd. Petersburg
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


25. Zakład somnopatyczny.

Doktor Plasterys zawitał do nas jednego rana gdyśmy jeszcze spali, i rzekł:
— Chcieliście panowie zwiedzić zakład somnopatyczny, wzniesiony na naszéj wyspie przez doktora Gerwida i doń należący; jako minister zdrowia i główny inspektor wszystkich zakładów zdrowiodawczych, jadę tamże z urzędu i właśnie w téj chwili bardzo pośpiesznie, na pocztowéj rybie, bo się tam wydarzyło cóś bardzo interessującego, co późniéj opowiem. Ofiaruję panom miejsce na méj rybie i pokażę wszystkie mnie tylko znane tajniki tego ciekawego zakładu.
— Ależ panie ministrze, zapominasz pan, że dziś bal u księcia wice-lamy, zarzuci książę Neujabi.
— Jeszcze przed wieczorem będziemy z powrotem; dałaby mi żona i córki, gdybym nie wrócił; któżby je zaprowadził na bal? odpowie minister.
— Ależ ja jestem zaproszony na obiad, nie śmiem obrazić amfitryona, zarzucę także.
— U kogoż pan jesteś na obiedzie?
— U doktora Tulpensztejna.
Kłamałem, właściwie baronowi Drzejnie obiecałem być na obiedzie, lecz z wiadomych już przyczyn taiłem o ile możności moje schadzki z zacnym sędzią.
— Więc kolego, odpisz że nie będziesz, jednakże nie wyjawiaj dla czego, pocóż jeszcze więcéj drażnić zazdrość swoich kolegów?
Napisałem do kolegi Tulpensztejna, aby zawiadomił barona Drzejnę, żem z ministrem Plasterysem pojechał do zakładu somnopatycznego.
Już jesteśmy w drodze, dobre piętnaście mil z Drzemniawy do Snopola, ale wiatr nam służył, biegliśmy cztery mile na godzinę.
— Cóż tak nagłego cię wzywa do Snopola panie ministrze? spyta książe Neujabi.
— Wie przecież książe, odpowie minister, że Mirza Baszkir, który się niedawno ożenił z córką lamy Ciemnostańskiego znikł w kilka dni po ślubie nie wiadomo gdzie, i że go nadaremnie szuka żona.
— Wiem o tem.
— Otóż nadeszła wiadomość, że Mirza Baszkir bierze tu inkognito w zakładzie doktora Gerwida kuracyę senną, i to już od trzech tygodni; więc mam sprawdzić z rysopisem i fotografem w ręku czy tak jest a nie inaczéj.
— Jakto? Mirza Baszkir wolałby spać w zakładzie somnopatycznym ja k w własnym świetnym pałacu? spyta Neujabi.
— Ba! tu go przynajmniéj głos jego dobrodziejki nie przebudza; przecież znane są córki naszego najjaśniejszego lamy, odpowie pan minister dowcipnie się uśmiechając.
— I cóż pan masz zrobić z Mirzą Baszkirem, gdy go wynajdziesz? spytam.
— Mam go dostawić pocztową rybą pod dobrą strażą do żony, ot wszystko; tam zapewnie sam lama wyznaczy mu przykładną karę.
W najpiękniejszém miejscu wyspy, w rodzaju Edenu, a przynajmniéj Arkadyi, leży wieś Snopol z pałacykiem Gerwida, a za nią na dużéj kępie, pomiędzy dwoma ramionami rzeki, pośród wysokich drzew, na przepyszném wzgórzu wznosi się sławny zakład, w którym ludzie śpią dla odzyskania zdrowia, spokojności, szczęścia, dla zapomnienia trosków lub stłumienia targających namiętności.
Najwięcej rozkiełzane nerwy, najburzliwszy mózg, naj niespokojniej sza krew nie zdołają się oprzeć wpływowi narkotycznych tu na téj kępie w nadzwyczajnej obfitości rosnących ziół, których wpływ można doskonale stopniować za pomocą kondensatorów, a za pomocą zaś narkozometru złożonego z dwunastu żywych ptaków różnéj wielkości, można się doskonale przekonać o stopniu narkotyczności zawartéj w powietrzu.
W tym przybytku Morfeusza, wszystko wzywa do snu co tylko na jakikolwiek zmysł działać może: zapach subtelnych białych kwiateczków, zwanych morfinkami, widok ogromnych drzew zasłaniających horyzont, a w podwojach malowideł i posągów, przedstawiających uroki snu pod wszystkiemi możliwemi postaciami, najzupełniejsza cichość, głuche milczenie przerywane tylko falującém, jak wody oceanu chrapaniem stu kilkunastu śpiących tego przytułku mieszkańców, smak ziółek lub wód przez lekarzy przepisanych, a wlewanych w regularnych ustępach śpiącym łyżkami, nareszcie owe systematyczne łaskotania podeszew, któremi umyślnie na to trzymane dziewczynki i chłopaczki ułatwiają najuporczywszym pacyentom sen, wszystko to wpływa przemożnie na nerwy, i zaraz przy wstępie do zakładu odwiedzający wpadaliby w sen, gdyby się nie trzeźwili substancyami sen odbierającemi, zwłaszcza pastylkami z kofeiny.
W stosunku mężczyzn bardzo mało kobiet w tym zakładzie, ale które tu przebywały dla kuracyi, po większéj części cierpiały na melancholię z manią graniczącą.
Kobieta najwięcéj zgnębiona nie lubi przesypiać swych cierpień, dla kobiety każda sensacya jest żywiołem duszy!
Na różne ceny można tu spać i chrapać: na ogólnych salach, gdzie śpi po piętnastu, płaci się mało, ale w osobnych pokojach bardzo wiele. Doktor nie wychodzi z zakładu i winien trzy razy na dzień przekonywać się o dobrym śnie swoich pacyentów. Dla suchotników osobna jest izba, i mogę zaręczyć, że pod wpływem kilkomiesięcznego snu, stosownéj temperatury i lekarstw dawanych łyżkami, leczą się nieraz suchoty najwyższego stopnia,
— Teraz ja, rzecze minister zdrowia, pójdę na wyszukanie mego Mirzy Baszkira, który jeśli tu jest, zapewnie leży w jednéj z najprywatniejszych celek, a tymczasem panowie tu raczą spocząć w tym pokoju. Przedewszystkiém jednakże napijmy się kawy, nigdy w życiu nie uczułem się tak śpiącym odwiedzając ten zakład.
Byliśmy wtenczas w pokoju, w którym tylko trzy znajdowały się krzesła; w jednym końcu pokoju dwa, a w drugim pod kaloryferem jedno. Na tem tu przy stoliku usiadł minister, na dwóch drugich odległych od niego na pięć stóp siadł książe i ja.
Przyniesiono kawę i postawiono ją na stoliku obok ministra.
— Szanowny kolego, udziel mi do téj kawy jedną kropeleczkę twego życiodawczego eliksiru, rzecze do mnie minister.
Ja mu podaję flakonik, nie spodziewając się niczego złego. On bierze flakonik, otwiera go i — I w tém zapada pomiędzy nami a ministrem z sufitu żelazna krata, i jakby jakimścić cudem z pod podłogi ukazują się dwa posłania z najpiękniejszych aromatycznych ziół, a na okna zapadają z tyłu także żelazne kraty.
— Co to znaczy? krzyknęliśmy obadwaj przerażeni rozpaczliwym głosem.
— To znaczy, odpowie podstępny doktor Plasterys, że panowie jesteście skazani z wyższéj woli na kuracyę somnopatyczną; to wszystko...
— Kto mnie śmie więzić tu w obcym kraju? na gruncie sprzymierzonego z nami monarchy? wrzaśnie książe Neujabi piorunowym głosem.
— Wybacz mi dobry mój i miły książe, ale to się stało za ugodą jakąś zobopólną pomiędzy jednym i drugim rządem, mnie na nieszczęście wybrano za wykonawcę tego przykrego obowiązku.
— Ależ po co i na co nas zmuszać do spania, kiedy my zadowoleni z rzeczywistości, używamy jej skromnie i spokojnie? spytam już ziewając, bo mnie ogarniała okrutna senność, wpływ zapachu, który wyziewały te przeklęte zioła posłania naszego.
— Co ja wiem? podobno panowie rozkochani w osobach, nieprzeznaczonych dla nich z woli losu..... Ja nic nie wiem, żal mi panów serdecznie; ale poddajcie się losowa, śpijcie, będą tu mieli o was staranie jak najczulsze, ja sam dojeżdżać będę często do was; dobranoc moi dobrzy panowie.
— Słuchaj na miłość Boga panie ministrze, rzecze książe także już ziewając. Dziś miałem być na balu u księcia wice-lam y, jego córka, owa miła wdówka.....
— Cha! cha! pojmuję mój dobry książę, ona ciebie oczekuje do tańca.
— Więc jéj racz oznajmić mój ministrze, gdzieś mnie zaprowadził i zostawił.
— Tego nie zrobię, mój książe za nic w święcie; wice-lama zakazał.
— Więc przynajmniéj powiedz jéj, tak, w ciągu mowy, niby przypadkiem, że słowik nie będzie śpiewał téj nocy, chociaż tak pogodnie na niebie. Ale tak kilka razy powtórz to mój ministrze, że téj nocy słowik śpiewać nie będzie... rozumiesz panie ministrze?... tém się nie skompromitujesz a ją zaspokoisz.... będzie ci nieskończenie wdzięczną.... Dajesz słowo honoru na to?
— Daję, chętnie daję, dobranoc moi panowie.
Nim jeszcze wyszedł, my legliśmy na posłaniu jak byliśmy, sen nas zmożył.
— Ach, widzisz książe czego nas nabawiły twoje miłostki z córką wice-lamy, rzekłem usypiając.
— To nie to: chciał ci skraść flakonik z eliksirem życia i dla tego nas uwięził; a z tąd wyjdziemy, chyba trupami, odpowie książe, i już śpi.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Teodor Tripplin‎.