Przygody czterech kobiet i jednej papugi/Tom I/V

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (syn)
Tytuł Przygody czterech kobiet i jednej papugi
Wydawca Alexander Matuszewski
Data wyd. 1849
Druk Jan Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Aventures de quatre femmes et d’un perroquet
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron
V.
DUŻE ŁYDKI — MAŁE CHORĄGIEWKI.

Opowiadać panu co ucierpiałem przez pięć lub sześć lat od tych małych istot, czujących potrzebę, właśnie przez niedołężność swoją, męczyć i dręczyć coś, albo kogoś, byłoby za długo, a szczególniéj niepodobieństwem. Dosyć Panu będzie wiedziéć, że byłem wyśmiany, wyszydzony od wszystkich, dla tego, że nie mogłem im powiedziéć mego nazwiska, a nienawidzony żem się przed metrem na ich złość poskarżył. Te odepchnięcie, te codzienne obelgi, osłabiły me ciało i umysł, przepędzałem czas na płaczu, oni zaś widząc mnie słabym i bojaźliwym, podwajali obelgi a czasem razy. To mi zepsuło serce, i stawszy się człowiekiem, miałem chęć, pchnięciami szpady, odpłacać za pchnięcia nogami, których tyle odebrałem.
Ledwie doszliśmy, jak to mówią: do retoryki, dano nam nauczycieli, jak nazywali do nauk przyjemnych, ten nowy wydział przyjemności czy nauk jak sobie kto chce nazwać, składał się; z dwóch lekcyi fechtowania, z dwóch rysunku i dwóch tańca na tydzień; mało dbałem o rysunki i tańce, ale szczególniéj przykładałem się i zajmowałem fechtowaniem. To wynikło z téj nierównéj skłonności mojéj, do nowo nastręczających mi się sztuk, że rysowałem konturna bardzo miernie, biłem entrechat niedoskonale, ale umiałem tak zręcznie odpierać ciosy, że zasłużyłem na wielkie pochwały profesora.
„Tym sposobem doszedłem do ośmnastu lat, drugi raz przeszedłem filozofią, mówiłem po grecku jak Demostenes, a po łacinie jak Cycero, i nauczyciel już nie miał mnie czego nauczyć w sztuce fechtowania. Tylko jak jeleń w bojce, ile razy spojrzałem się na moje łydki, tyle razy opłakiwałem, że przepowiednia Macieja Laensberga tak opieszałą okazywała się.
„Wyczerpałem z klass wszystkie nauki; przełożony szkół, podał już nawet myśl, abym już trzeci raz przechodził filozofią, tak sobie łamali głowę, czegoby mnie jeszcze nauczyć; gdy pewnego dnia, jakiś pan czarno ubrany, zażądał widziéć się ze mną.
„Wielkiém to było wydarzeniem dla mnie, co nigdy nikt nie żądał mnie widziéć; to téż prędko zbiegłem i postrzegłem, twarz zupełnie mi nie znajomą; uważałem tylko, że istota, do któréj ta nieznajoma mi twarz należała, była ubraną we frak, chociaż ledwie dochodziła dziesiąta godzina rano: natychmiast pomyślałem sobie, że to musi bydź prawnik.
„Nie omyliłem się, był to notaryusz.
„Nawiedźmy zdziwiły mnie nadzwyczaj, bo mało myślałem o interessach moich. Miesięczny mój dochód, zwiększał się w miarę jak wyrastałem, od dziesięciu bowiem franków, miesięcznie, doszedł do stu. Byłem jednym z najbogatszych pomiędzy uczniami; z téj przynajmniéj strony nie miałem co cierpiéć od moich towarzyszy, chociaż niepodobna mi było powiedziéć, zkąd dochód mi przychodził.
— Notaryusz, przyszedł mi oznajmić, że stara, żółta pani umarła. I że teraz na niego włożono obowiązek, wypłacać mi mój dochód. Ten dochód składał się z dwunastu tysięcy franków rocznie, wypłacać mi obiecywano z góry kwartalnie; zapowiedziano mi przytém, że się nigdy nie powinienem spodziewać, aby się kiedy powiększył, i nigdy nie obawiać, aby się zmniejsz}ł, aż do mojéj śmierci.
— „Dwanaście tysięcy franków dochodu rocznego, zdawało mi się summą nie wyczerpaną; położenie moje odosobnione, zmusiło mnie nabrać jak najskromniejsze nałogi. I nic mnie nie dręczyło, jak to, że nie wiedziałem własnego nazwiska, bo domyślić się można, że nie miałem chęci przedstawić się światu pod nazwą Piątaszka. Pytałem się więc i prosiłem notaryusza, czyby nie było sposobu poradzić co na tę nieprzyzwoitość.
— „Odpowiedział mi, że osoba czuwająca nademną i kochająca mnie, jak się zdawało, przewidując ten wypadek, przeznaczyła mi na własność małą wysepkę blizko brzegów Normandyi, między Avranches i Saint-Malo. Otóż gdy dawniéj odbywano do téj wysepki pielgrzymki, z przyczyny pobudowanéj tamże na skale przez majtków kapliczki, dla dopełnienia jakiegoś ślubu, ja przeto, mógłbym wziąść za nazwisko rodzinne, imię téj skały, i nazywać się Saint-Ile.
— „Nie ceniłem więcéj jednego nazwiska nad drugie, i aby tylko nie nazywać się Piątaszkiem, obojętnie mi było, nazywać się tak lub owak, zresztą nazwa Saint-Ile była szumna, odznaczająca się. Przybrałem więc ją bez żadnego oporu, i od téj chwili nazywałem się Henrykiem de Saint-Ile.
— Rzeczywiście, to bardzo ładne nazwisko, ale mi się zdaje panie, że słyszę odgłos jakiś w lesie.
— To może bydź, odrzekł Henryk; ależ kto u djabła, mógłby nas tu odgrzebać?
— Sprawiedliwie, odparł Tristan, mów pan dalej.
„Pożegnałem się z mojemi professorami i towarzyszami, tym razem już nie plącząc i poszedłem za notaryuszem.
„Zaprowadził mnie do pięknego, małego pomieszkania, na trzeciem piętrze, przy ulicy Hanowerskiéj, które już poprzednio widać przygotowano. Zapełnione było wszystkiemi potrzebnemi rzeczami, tak, że w nim brakowało tylko pana i służącego. Umieściłem się w nim jak w mojéj własności i prosiłem tylko notariusza, żeby mi się służącego wystarał.
„Wchodziłem w świat, z pewną dozą nienawiści ku ludziom.
„Ze wszystkich przyjemnych moich nauczycieli, zatrzymałem tylko jednego od fechtowania, a drugiego Lepaga strzelca. To téż piérwszy, żartowniś, próbujący najgrawać się ze mnie jak to dawniéj bywało w szkołach, dostał w nagrodę głębokie pchnięcie w piersi; miałem jeszcze ze trzy pojedynki, to na szpady, to na pistolety, a że płaciłem dawne bardzo długi zaczepnikom moim, wypłacałem je teraz z wielkiemi procentami.
„Gdy to wszyscy ujrzeli, ucichli. — Tego tylko właśnie żądałem.
„Ale już przeznaczeniem było, aby los nie przestał mnie prześladować, bo gdy nakazałem przesądom milczenie, fatalność pod inną formą dręczyć mnie zaczęła.
— Teraz pan zobaczysz, jak człowiek pokonywający prawdziwe w tem życiu boleści, upada pod nędznemi małostkami przypadku.
— Opuszczam dwa lub trzy lata, i przychodzę do pierwszéj ważniéjszej przygodę, która mi się przytrafiła.
„Na dokończenie wychowania, a raczéj dla rozrywki, postanowiłem podróżować. Pierwsza z moich wycieczek, nastąpiła do Anglii.
— „Byłem na obiedzie u jednego bankiera, którego mi jegomość w czarnéj sukni, to jest notaryusz, o którym pan już słyszałeś, zalecił i kredyt mi tam zrobił. Piérwszy raz byłem u niego, nieśmiały, zakłopotany prawie, gdy w tém kłopot mój powiększył się i podwoił szczególną uwagą, którą mnie jeden z zaproszonych gości obdarzył; czy jadłem, czy piłem, czy do sąsiada przemawiałem, czy służyłem czém mojéj sąsiadce, on, nie przestawał wlepiać oczu we mnie, tak, że ile razy spojrzałem w stronę gdzie on siedział, zawsze mi oczy jego błyszczały. Dwa lub trzy razy, czułem, pomimo woli, że się rumienię, nazbierałem na upartego i niegrzecznego rodaka, bo poznałem że francuz, ogromną moc żółci, którą odchodząc od stołu miałem zamiar na niego wylać, gdy właśnie postrzegłem z wielkim zadziwieniem moim, że ledwie wstał z krzesła, zaraz się zbliżył ku mnie z uśmiechem na ustach.
— „Zbliżyłem się do niego, z chęcią przyjęcia go jak zasługiwał, lecz moja obrażona mina nie czyniła na nim najmniejszego wrażenia.
— „Panie, odezwał się, z uprzejmą grzecznością, kłaniając się, musiało cię mocno zdziwić, i zdać niestosowném, moje wpatrywanie się w ciebie wczasie obiadu, ale pewnie mi przebaczysz skoro się dowiesz, kto ja jestem.
— „Skłoniłem się na znak oczekiwania.
— „Patrz pan na mnie, odezwał się nieznajomy.
— „Panie, patrzę się na ciebie.
— „No! ale uważnie.
— „Widzisz pan że najuważniéj.
— „I nie poznajesz mnie pan?
— „Wstydzę się za brak pamięci mojéj, lecz wyznaję, że pańskie rysy są mi zupełnie obce.
— „Pewny jestem, odrzekł młody człowiek nieznajomy, że tylko oczy pańskie tak zapominać mogą, ale, że za pierwszem słowem które wymówię, serce pana przypomni mnie sobie.
— „Wymów go pan, czekam.
— „Jestem twój brat mleczny, Karol.
— „Krzyknąłem z radości, porwałem z serdecznością za obydwie ręce tego, którego przed chwilą miałem dziką chęć zabić.
— „Karolu! zawołałem.
— „I przypatrywałem mu się z wielką uwagą; chciałem wynaleść w tych rysach dziecię, które tak długo bratem nazywałem. Naturalnie że bardzo się zmienił, lecz bywają znaki nigdy zatrzéć się nie mogące, i których choć oczy nie dostrzegą, serce zawsze znajdzie: to téż w końcu kilku sekund, ujrzałem w młodzieńcu przedemną stojącym, pięcioletnie dziecko, którego byłem towarzyszem, a teraz przyjacielem.
— „Przeszliśmy do przyległego buduaru, i pojmujesz pan, miłą i długą rozmowę jakąśmy mieli. On, także przypadkiem jak ja, znalazł się w Anglii i wkrótce miał wracać do Francyi. Ojciec i matka jego już nie żyli; uważałem w nim jakiś zwrot do pobożności, w kroju sukien cóś księżego, głos i charakter miał nadzwyczaj miły, słodki, łagodny. Długośmy mówili o dzieciństwie, o wsi gdzieśmy się chowali, o matce Honoracie, i o małym białym domku. Zajrzeliśmy w dawne życie, w którem każdy prawie człowiek ma tyle szczęścia i pamiątek: przyznałem mu się do mojéj niewdzięczności, bo od dziesięciu lat nie starałem się dowiedziéć, co się dzieje z naszą mamką, a przecież jedyną matka moją.
— „Nie tak się działo z Karolem; zawsze dobry, uprzejmy, nie stracił jéj z pamięci.
— Trzy lub cztery razy odwiedzał ją, bo żyła jeszcze. Nic się nie zmieniło w małym domku, słońce go zawsze złociło, kury zawsze gdakały i kręciły się blizko proga, tylko Turek pies z Nowéj Ziemi, po ośmnastym pełném szlachetności i sumienności loku życia swego zdechł, unosząc do grobu pociechę, że swoją czystą, bezinteressowaną odwagą, trzy lata przed śmiercią, wyratował jednego człowieka i dwoje dzieci, od utonienia. Potomek téj rasy filantropicznéj, był własnością Karola, i obiecywał już teraz wstępować w ślady dziadka swego. Wszystko wydałoby się bardzo błahém i nic nie znaczącém, dla każdego, co by nas podsłuchiwał, lecz dla nas było nadzwyczaj zajmującém.
— „Nie mogliśmy się oderwać od téj rozmowy, tak bogatéj w pamiątki, gdy gospodyni domu, Francuzka jak my, weszła do buduaru aby nas zabrać do salonu, gdzie już kilkanaście osób świeżo przybyło, i potrzebowano tancerzów dla panienek, ślicznych, wesołych, śmiejących, i jak ptaszki szczebiotliwych. które zaimprowizowały kontredansa.
— „Przedstawiono mnie świeżo przybyłym i kadryle zaczęły się.
— Pomiędzy temi młodziutkiemi blondynkami, pełnemi wdzięków, była jedna angielka, lekka, pusta, hoża, chwilowo po wesołym kadrylu smętnie zamyślająca się, i znów porzucająca rozmyślanie dla skocznego szalonego walca, któremu duszą i piałem cała oddawała się, zostawiając po sobie promień wesołości i woni. Patrzyłem na nią, bo to było więcéj niż przyjemnością, — to było szczęściem widziéć tę młodą dziewicę, porwaną wirem pustoty. Karol zbliżył się do mnie, i także patrzał na nią. Po ukończeniu walca, biegnąc ujęła za rękę jedną z towarzyszek, i z nią udała się do buduaru, gdzie ja z Karolem tak długo rozmawialiśmy. Przybliżałem się do niéj, i zamówiłem ją do następnego kadryla, — raczyła zamówienie przyjąć.
— „Tyle głos jéj był lubym, ile taniec zachwycającym, to była syrena. — Kiedy kadryl ustał, odprowadziłem ją do buduaru, i resztę wieczoru nieustannie patrzyłem się na nią, myśląc tylko o niéj. Przy wyjściu Karol mi jeszcze o niéj mówił. Powiedziałem mu, że to jest jedyna kobiéta, z którąbym się chętnie ożenił.
— „No! jeżeli tak, przedstaw się, odpowiedział mi, ona jest do wzięcia.
— „To szczególniejsza, jak czasem jedne słowo na wiatr wyrzeczone, głęboko nam na serce spadnie, i jak żart zdający się próżny bez żadnego z początku następstwa, utkwi potém w umyśle. To słowo małżeństwo, zamienione pomiędzy nami, z przyczyny téj młodéj blondynki, ścigało mnie całą noc bezustannie, jednakże zastanowiwszy się nad tém, uważałem, to rzeczą niepodobną, z przyczyny: że pomimo najusilniejszych próśb moich, notaryusz pozostawił mnie w zupełnéj o rodzicach moich niewiadomości. Wzywałem więc na pomoc rozumu, i walcząc ze sobą, nie szczędząc usiłowań, dokazałem oddalić myśl tę od siebie. Już pamięć tego pięknego dziecka wyrugowałem prawie z mego serca, gdy pewnego poranku widzę Karola, przybywającego z biletem zapraszającym mnie na bal, który za trzy dni wyprawiano, i na który to znajdować się miała Miss Fanny; było to imię czarującéj wizyi którą poznałem.
— „Postanowienie moje było stałe. Nie powinienem był widziéć jéj więcéj, tém bardziéj, że wyjazd mój do Szkocji, miał właśnie w dzień przypadającego balu nastąpić. Cóż pan powiész? przedsięwzięcia moje jak dym porwany wiatrem znikły. Odwołałem mój wyjazd; i właśnie wieczorem, w którym powinienem był znajdować się na drodze do Edymburga, udawałem się drogą prowadzącą na bal. Całe oddziaływanie, cała usilna praca podjęta przeciwko rosnącéj w sercu mojém miłości, wszystkie walki tyle sił wyczerpujące, wszystko przepadło!
— „Zobaczyłem młodą osobę od któréj z takiém postanowieniem miałem uciekać, poczułem tylko, że ją kocham jak szalony.
— „Nie potrzeba, zdaje się powiedać panu, że oddawszy ukłon gospodyni domu i powiedziawszy jéj zwyczajną grzeczność, pierwszém staraniem mojém było zbliżyć się do Miss Fanny; lecz chociaż dopiéro była dziesiąta godzina kiedym na bal przybył, już cztérech mających z nią tańcować zapisanych było, a widząc zbliżających się trzech lub czterech jeszcze do zamówienia jéj, szczęśliwy byłem, żem się choć piątym z kolei znalazł.
— Czekałem, patrząc na nią jak tańcowała.
— „Lube to było zajęcie: kaźden ruch jéj zachwycał. Uśmiech jéj miał wdzięk niewysłowiony. Oczy iskrzyły się młodością, wesołością, szczęściem. Oddawała się z całém wylaniem ruchom tańca; ale zarazem z taką czystą skromnością, że nakazywała największe uszanowanie pomimo najgorętszych uczuć jakie się dla niéj czuło.
— „Kolej moja przyszła: tyle się uczyłem tańcować, że potrafiłem odważyć się: chodziłem naprzód, w tył, na prawo, na lewo prawie tak przyzwoicie jak piętnastu lub dwudziestu innych tancerze, stojących w tym samym co ja kadrylu. Tak, że pomimo mojéj długiéj i giętkiéj figury, nie widziałem się wcale śmiesznym, a to już wiele, bo byłem nieubłaganym sędzią dla siebie samego.
— „Podczas kiedy tańcowałem z córką, Karol rozmawiał z jéj matką, jeszcze młodą i ładną, i kiedy niekiedy, patrząc na mnie, uśmiechał się, i tak mrugał oczami, jakby mi mówił: „bądź spokojny, zajmuję się tobą.“ Matka ze swojéj strony, uważnie bardzo na mnie spoglądała, a ja starałem się być jak najmniéj nudnym dla Miss Fanny. To co czułem dla tej młodéj osoby, było szczególném, nie słychaném: to cóś było podobném do miłości ojcowskiéj. Chciałbym był mężem jej zostać, nietyle dla posiadania jéj, jak mi się zdaje, ile dlatego, abym miał przyjemność dostarczać jéj piękne ubiory, kwiaty, gazy, koronki, żebym ją prowadzał na bale, i patrzył się na nią jak tańcuje.
— „Kiedy, odprowadziłem Miss Fanny na jéj miejsce, znalazłem że Karol siedział tam gdzie go zostawiłem.
— „No! no! dobrze, powiedział mi, dobrze idzie.
— „Co dobrze idzie? zapytałem.
— „A do licha! Idą ci dobrze interessa.
Podczas kiedyś rozmawiał z córką o deszczu i pogodzie, o gorącu jakie tulaj, a o zimnie jakie na dworzu, bo pewny jestem żeś jéj ani słowa o swojéj miłości nie wspomniał, ja, mówiłem z matką.
— „O kim?
— „O tobie.
— „Jakto! śmiałeś jéj mówić o małżeństwie? zapytałem rumieniąc się.
— „Miałem tę śmiałość.
— „I cóż?
— „A! podobałeś jéj się, mój przyjacielu.
— „Doprawdy?
— „Słowo honoru: ale Miss Fanny niebogata.
— „Co mi tam po bogactwie?
— „Chociaż twoje dwanaście tysięcy liwrów dochodu, są skromnym majątkiem, jednakże robiły wrażenie. Na twojém miejscu... jeżeliś mi mówił na doprawdy...
— „Ah! mój przyjacielu — Sądzę... cóżbyś zrobił w mojem położeniu?
— „W twojém położeniu? — napisałbym zaraz do ojca i matki, prosząc o zezwolenie.
— „Spojrzałem na mego przyjaciela, dla zapewnienia się, czy nie ma jakiéj skrytéj myśli w tém co mi mówi, lecz nie mogłem się omylić na szlachetnym wyrazie twarzy jego; mówił do mnie szczerze.
— Karolu, wymówiłem trząsając głową, czyż sobie nie przypominasz, że jak byliśmy razem u mamki, nigdy rodzice nie odwiedzali mnie?
— „Ah to prawda, odpowiedział mi, biedny przyjacielu! zapomniałem o tém. Ojciec więc twój i matka już poumierali?
— „Tak jest odpowiedziałem.
— „A w takim razie już nie idzie o ich zezwolenie, ale o wyciąg ich śmierci z metryk. To jeszcze krócéj jeżeli jak mniemam trwasz w chęci...
— „Pojmujesz pan jak te kilka słów przypomniało mi, ile dawniéj wstydzić się i cierpieć musiałem; zasmuciły mnie teraz. Wcześnie wyszedłem z balu mówiąc sobie: „Kiedy ja wzbudzę tak szczere przywiązanie, aby mi wynadgrodziło te, którego nigdy nie doznałem?“ Pan wiesz, boś się pan także nacierpiał — wiesz pan mówię, że są chwile, w których dusza tak usposobiona do kochania, tak żąda miłości, że oddałaby całą wieczność szczęśliwości, za pociechę przyniesioną jéj przez niebiańską duszę. Ah! czułem to więcéj niż ktokolwiek by uczuł; ja, wydziedziczony z przywiązania, którego Bóg każdemu dziecku udziela! któremu świat wyrzuca cierpienie, jakby występek! któremu nietylko że zbrakło serca pociechę niosącego, ale nawet grobu, na którymby mógł płakać.
Smętność jaką te myśli wlały we mnie, upoetyzowała jeszcze bardziéj Miss Fanny w moich oczach. Szczęśliwy, byłbym w niéj oglądał swobodną dziewczynę, oświetlającą promieniem radosnym wszystko, co ją otaczało, i którą widząc przechodzącą, nie prosiłbym o nic innego, tylko o moją cząstkę téj świątecznéj woni jaką w koło siebie rozpościerała, a do któréj każdy miał prawo. Lecz ślady myśli na jej wyrazistéj twarzy, lecz pusta wesołość w tańcu, dozwoliły mi spodziewać się, że jéj dusza zdolną jest uczuć i zrozumieć mój smutek, jak zdolną jest także rozbudzić wesołość moją. Kochałem ją więc bardziéj jeszcze pojęciem rozumu, niżeli sercem, i chociaż nie miałem myśli pojąć ją za żonę, czułem jednakże potrzebę widzenia jéj, choćby tylko dla takiéj potrzeby, dla jakiéj, każde bolejące serce żąda cichego pocieszenia, skarży się i oczekuje pociechy, od szczęśliwszego i spokojniejszego serca.
— „W kilku jeszcze domach widywałem ją, pewien rodzaj zażyłości utworzył się między nami, tak, że w dniach w których mnie napadała moja melancholja, ona pytała się mnie o jéj przyczynę, może tyle przez zalotność, ile przez spółczucie; zaraz twarz jéj okazywała zmartwienie z czém jéj bardzo do twarzy było. Nieraz w czasie tańca ścisnąłem jéj rękę, jak się ściska rękę przyjaciółki, dziękując za przychylne wejrzenie, i zawsze jéj ręka odpowiadała mojéj. Tego właśnie wieczora, wracałem do siebie szczęśliwszy i z większą nadzieją w przyszłość. Biedne mv istoty, pokładać szczęście, a czasem nawet życie, w uśmiechu, spojrzeniu kobiéty! Na ostatek, czém ją częściéj widywałem, bardziéj znałem, coraz więcéj odkrywałem w niéj serce, które Bóg czasem dozwala znaleść, aby pociechę i szczęście w niém czerpać. Taki był mój z nią stosunek, gdy chęć podobania się i kokieterya moja, zgubiła mnie.
— „Trzeba panu powiedzieć, ze w téj epoce, epoce przejścia chwilowego między krótkiemi spodniami a spodniami ze strzemiączkami, noszono na wieczory zaproszone, opięte spodnie obwiązane koło kostki. To przedłużało tradycye cesarstwa, gdzie nie jeden, tyle z pięknych łydek jak z odwagi zaszczytnie bywał wspominany. Tych których natura harmonijnemi składami obdarzyła, z wielką pomyślnością ten rodzaj ubioru nosili, co nietylko uwielbienie ale i zazdrość moją sprawiło. Przyznają się panu, że ze wszystkich obietnic, godności, bogactw, zaszczytów, które horoskop Macieja Laensberga, rodzącym się w sierpniu zapowiadał, grube łydki, najwięcéj przezemnie pożądane były, i najwięcéj żałowane że nie dopisały. Prawda i to, że nie doszedłem jeszcze natenczas do wieku dumy.
— „W chwili wyjazdu do Anglii, kazałem przywołać mego krawca, który był jednym z najsławniejszych w Paryżu, dla odnowienia mojéj garderoby. Otóż, ponieważ rosłem jeszcze, a rosłem do dwudziestu sześciu lat, na każdą robotę dla mnie musiał brać nową miarę; zatrudniony był właśnie wyrachowaniem długości i szerokości mego ubioru dolnego, gdy w tém raptem, jak gdyby się mnie o najprostszą i najnaturalniejszą rzecz pytał, wymówił:
— „Może pan życzy sobie obcisłych spodni?
— „To właśnie przypadało do moich myśli, zajętych tym jedynie żalem, że nie będę mógł potwierdzić za granicą opinii jaka jest powszechnie, że francuzi pięknie są zbudowani: a zatem na to pytanie krawca, zarumieniłem się aż z uszami razem i wykrzyknąłem:
— „Obcisłe spodnie?
— „Tak jest, flegmatycznie odpowiedział mi krawiec, teraz takie bardzo noszą.
— „Lecz, odrzekłem mu, wyciągając nogę i wskazując miejsce gdzie podług praw anatomii, łydka powinna się była znajdować... lecz...
— „No i cóż! zapytał się mnie, jakby znaku niezrozumiał.
— „A no! jakże chcesz, żebym opięte spodnie nosił z takiemi nogami?
„Mój krawiec się uśmiechnął, zdawało mu się nawet, żem zobaczył te ledwie postrzeżone podniesienie ramion; potém wziął miarę na moją łydkę, która szczególniejszym trafem mówię Panu, bom sobie postanowił wszystko powiedziéć, dziwnym trafem, trzymała i trzyma jeszcze do dziś dnia, tę same miarę, akuratnie tę miarę, jak grubość nogi w kolanie.
„W trzy dni potém, przyszedł z zamówioną robotą; pomiędzy innemi ubiorami, były i spodnie opięte.
„Obiecałem powiedziéć wszystko, czy dobre, czy złe; chwilę wzbraniałem się przymierzyć, lecz raz przymierzywszy, przyznaję się, że mi głowę zawróciły.
„Nigdy posąg starożytny, nie przedstawiał form tak doskonałych; linie jakby zdjęte były z Apolina i Antynousa razem. Ledwie żem się nie rzucił na szyję i nie uściskał mego krawca.
„Francja, miała się przedstawić w Anglii.
„Włożyłem w tłomok opięte moje spodnie i wyjechałem.
„Pan już wiesz, jakim sposobem odzyskałem Karola i jak poznałem się z Fanny.
„Jużem panu także powiedział, zdaje mi się, że, czyto przez zalotność, czy przez naturalny jakiś pociąg, Fanny zaczynała okazywać sympatyą ku mnie; nadzieja zaczęła mi się wciskać w duszę, jak mi sama oznajmiła, że matka jéj także z kolei chce dać bal.
„Zapytała się mnie czy będę na nim.
„Tyle też warto było zapytać się żelaza, czy się pociągnie na wezwanie magnesu.
„Powróciłem do domu, uniesiony radością że wchodziłem w jakiejś części do postanowienia matki Fanny, aby wydać bal, i że pewnie daje go matka na prośby córki, żądającéj jeszcze mnie zobaczyć.
„Trzy dni rozmyślałem, trzy nocy marzyłem o tym szczęśliwym balu; naostatek dzień nadszedł, — zdawało mi się, że nadeszła oliwiła, aby ostatni cios zadać sercu Fanny, znającéj mnie tylko ze strony moralnéj; chciałem zgnieść współzalotników moich, których mieć mogłem, korzystniéj od nich pokazując się materyalnie.
„Włożyłem sławne opięte spodnie, zachowane na największe okoliczności.
„Karol przybył po mnie: ubiór mój, jak waleczność Bajarda była: bez zarzutu i obawy, to go też zachwycił.
„No! proszę!.Jakżeż ty pięknie jesteś utworzony; nie możnaby się tego domyśléć widząc cię lak szczupłym.
„Zrobiłem mały ruch głową, jakby mówiąc: „a widzisz!”
„Otuliłem się płaszczem: bo w tenczas używano płaszczów, kiedy noszono obcisłe spodnie; co było nieskończenie korzystniejszym dla wysmukłych osób — otuliłem się więc płaszczem i wyjechaliśmy.
„Wejście moje, zrobiło wrażenie: nic nie ma bardziéj rzadszego jak doskonałość form, nawet w rasie kaukazkiéj, najpiękniejszéj jaka jest rasie. Zdało mi się, że miss Fanny ze smutniejszym wyrazem niż zwyczajnie przyjęła mnie, a matka z milszym niż kiedykolwiek uśmiechem.
„Pani Mortimer, tak się nazywała matka Fanny, tłumaczyła się przedemna ze skromnego przyjęcia, którego się wstydziła jak powiadała, zwłaszcza, że następowało po wystawnych balach na których bywałem. Lecz to miał być bal dziecinny, dany na prośby jéj młodszéj córki miss Gabrielli.
„Skwapliwość z jaką panu mówiłem o miss Fanny, była przyczyną, że dotąd nie miałem czasu słowa powiedziéć o jéj młodszéj siostrze, prawdziwym aniołku, raczéj prześlicznym djabełku od dziesięciu do dwunastu lat mającym, która żartując, ściskając mnie, kłaniając się poważnie i nazywając się moją małą przyjaciółką, spłatała mi już kilka figlów, lecz te, łatwo przebaczyłem dla jéj ładnéj trzpiotowatéj minki, dla ślicznych niebieskich oczu i pięknych blond włosów, kręcących się i spadających na jagody białe, meszkowate jak brzoskwinie.
„Tego wieczora skwapliwie przybiegła do mnie, wpatrywała się we mnie od stóp do głów, obeszła mnie w koło, i stanąwszy przodem do mnie, ukłoniła mi się tak drwiąco-poważnie, że to już powinno było podać mi myśl, strzeżenia się jéj; poczém jak ptaszek lecący za stadem, wybiegła do swoich towarzyszek: słyszałem tylko częste wybuchy śmiechu.
„Nie zważałem na tę huczną grzeczność. Fanny tego wieczora była piękniejszą i skłonniejszą do smętności, niż kiedykolwiek. W jéj ruchach taka była giętkość, tkliwe opuszczenie się, jakaś powiedziéć można omdlałość; a w głosie tak coś łagodnego i miłego, że cały słuch i wzrok mój, dla niéj tylko miałem. Zamówiłem ją do kontredansa, na co przystała, mówiąc: że dla mnie go zachowała; potém w figurach tańca zapisałem się na drugi, — z wielką uprzejmością, to drugie zamówienie przyjęła, tak, że wszystkie żyły zadrgały we mnie.
„Przyznaję się, że stanąwszy do tańca i widząc wszystkich oczy zwrócone na mnie, uczułem jakby lekki wstyd, z przyczyny opiętych spodni, bo chociaż mogły podawać każdemu tę myśl że mi do ciała przyrosły, ja jednak miałem świadomość i uznanie znaczna ilość waty między tkanką z wełny a podszewką znajduje się; i ta właśnie świadomość zrządziła, że chód i ruchy moje były nieśmiałe i niepewne; trzeba mi było nawet użyć siły rozumowania, aby te nieśmiałość zwalczyć, a że właśnie rozumowanie jest moim przymiotem, wiec ją zwyciężyłem, i to tém łatwiéj, mi przyszło, że, jakem już powiedział, miss Fanny tego wieczora zachwycającą była.
„Kontredans w miarę mojéj żądzy za prędko się skończył, przypomniałem mojéj partnerce przyrzeczenie; zapisała mnie wswojém albumie do czwartego, mówiąc bardzo grzecznie i pochlebnie: że zapisuje mnie dla mojéj spokojności, ale że niepowinienem myśléć aby to było potrzebą, gdyż ona pewnie nie zapomni uiścić mi się z długu.
„Pierwszą myśl miałem taką, aby zaczekać nie tańcując, póki kolej wpisu nie powróci mi chwil szczęśliwych, których dopiero co używałem; ale rozmyśliwszy się, że tańcowanie tylko z jedną osobą mogłoby być uważane i sądzone może za niewłaściwe a nawet uchybiające przyzwoitości, poszedłem zamówić miss Gabryellę.
„Lecz miss Gabryella, z przyczyny że to dla niéj i jéj małych towarzyszek wieczór był dany, na którym ona była królową, mając swoich tancerzy więcéj jeszcze jak siostra, poważnie wzięła swoje album, i z okazałością wykazawszy mi pięciu zapisanych, mnie za szóstego dopiero wpisała.
„Umyśliłem tego wieczora już nie udawać się do małych pensjonarek, lecz do słusznych panien; zaprosiłem więc jednę nic nie znaczącą, które zawsze niezamówione znaleść można, i które są opatrznością dla spóźniających się tancerzy.
„Skończywszy ten kontredans, myślałem że odpocznę sobie. Oddaliłem się do buduaru otwartego od salonu, i przewracając niby książki na stole, patrzyłem przez otwarte drzwi na tańcujących.
„W téj chwili miss Fanny wracała z d’un avant-deux, a gdym spojrzał na nią, zdawało mi się, że się do mnie uśmiechnęła.
„Wracając na miejsce swoje, postrzegłem w drugim kącie salonu, panią Mortimer rozmawiającą z Karolem; korzystał z próżni, jaką wielka liczba tańcujących zrządziła i znalazłszy przy niéj miejsce, zasiadł koło niéj. Rozmawiał z nią po cichu, ale z żywością, a często wzrok ich zwracany na mnie, kazał domyślać mi się, że o mnie rozmawiali.
„Udałem że tego nie postrzegam, i przewracałem książki na stoliku.
„Po skończonym tańcu, zamieszałem się w gwar chodzących i kręcących po salonie, lecz napróżno szukałem pani Mortimer z Karolem, — zniknęli, musieli widać wyjść do jakiegoś bocznego pokoju.
„To znikniecie, zdawało mi się dobrą wróżbą.
„Byłem tego wieczora w jakimś zwycięzkim usposobieniu umysłowém, który wywiera czasem taki wpływ na człowieka, iż wszystko widzi w różowym kolorze; tak i ja też przeglądałem w złocisto-mętnéj głębinie, przyszłość moją rozwijającą się w świetnych i jasnych kolorach.
„Szukałem wzrokiem miss Fanny, darzyła mnie zawsze uśmiechem ile razy wzrok się nasz spotkał; i nietylko uśmiechała się ale przyszła do mnie mówiąc:
„Widzisz pan tę pannę*** —? pokazała mi młodą osobę, z rzędu tych, o których niedawno co mówiłem już panu, i którą śmiało można było liczyć do wspomnionéj przezemnie kategoryi, widzisz ją pan? — ona jeszcze nie tańcowała i biedaczka jakaś smutna.
„Miss Fanny jest słońcu podobna, odpowiedziałem, wszędzie gdzie jéj wzrok padnie musi się wszystko rozweselić. Zaraz poproszę tę damę do tańca.
„Oh! pan jesteś nadto dobry, odpowiedziała mi z zachwycającym uśmiechem, i Pan Bóg, ci nagrodzi wszystko dobre które dla bliźnich robisz.
„Pan Bóg ma swoich reprezentantów na ziemi; jeżeli mu się wyduwać będzie że zasługuję na jaką nagrodę, niech że zda wykonanie jéj na nich.
„I poszedłem do panny*** — która mi podziękowała nietylko z zadowoleniem, ale prawie z wdzięcznością.
„Tym razem tańcowałem z dumą, bom zadosyć czynił rozkazowi miss Fanny, a wiedziałem, że kobiety nie rozkazują tylko tym, którzy nie mogą im nic odmówić.
„W połowie kadryla, zjawiła się pani Mortimer z Karolem.
„Przeszedł koło mnie, w czasie, gdy partnerka moja figurę tańcowała.
„Czekam cię w buduarze, powiedział mi, mam ci coś bardzo ważnego powiedziéć.
„Od pani Mortimer? zapytałem, zadrżawszy mimowoli.
„Tak jest.
„Powiedz mi zaraz.
„To za długo będzie.
„Więc po kadrylu.
„Dobrze, czekać cię będę.
„Można łatwo zgadnąć, jak mi się taniec wydawał długi, zwłaszcza z tancerką dla któréj nie czułem najmniejszego powabu. Byłbym przysiągł że się orkiestra pomyliła, lecz ponieważ nikt takiego postrzeżenia nie czynił, dorozumiałem się że byłoby niegrzecznością, abym się sam z nim pośpieszył, czekałem więc, nie z przykładną cierpliwością przyznaję się, ostatniego chassé-croisé, lecz zawsze czekałem, to już bardzo wiele na mnie, i więcéj nie można było odemnie wymagać, jak mi się zdaje, zwłaszcza w takiém usposobieniu, w jakiem ja się znajdowałem.
„Dotąd nie jestem pewny, czy moją tancerkę odprowadziłem na jéj miejsce. lecz to wiem, żem poleciał do buduaru.
„Karol tam na mnie czekał.
„No! mój przyjacielu, odezwał się do mnie, czyś zawsze rozkochany?
„Więcéj niż kiedykolwiek.
„I uważałbyś za szczęście ożenienie z miss Fanny?
„Jak największe szczęście na ziemi.
„A więc mój drogi, to szczęście od ciebie zawisło.
„Co mówisz Karolu? nie dawaj mi fałszywych i zwodniczych nadziei.
„Cicho! otóż mała Gabriella.
„Istotnie, siostra Fanny na palcach zbliżyła się z dwoma lub trzema towarzyszkami.
„Mój Karolu, nie powinieneś stawiać mniew zawieszeniu między życiem a śmiercią.
„Odwróćmy się od nich, żeby nie mogły słyszéć co będziemy mówili.
„Odwróciliśmy się do komina bardzo wysokiego, wsparłszy się łokciami o jego marmur.
„Małe panienki zaczęły się bawić, czy może udawać że się bawiły na dywanie.
„Powiadasz?...
„Powiadam, żem mówił z panią Mortimer.
„Wiem, mój przyjacielu, ale nie śmiem się pytać skutku rozmowy.
„Niesłusznie, bo skutek może być najprzyjemniejszy dla ciebie.
„Mój Karolu, mój przyjacielu! czy ty pojmujesz jaka jest ważność dla mnie w tém co mi mówisz.
„Naturalnie.
„Uważaj dobrze, bo mógłbyś dać mi do zrozumienia, że miss Fanny nie patrzy na mnie surowo.
„Wierz temu.
„Ah Boże!... a gdybym prosił o jéj rękę...
„Proś.
„Jakto, danoby mi ją?
„Dla czego nie, jesteś młody, choć nie bardzo bogaty, ale nie zależny i do tego kształtny.
„Zarumieniłem się, témbardziéj, że w téj chwili, trzy dziewczynki wybiegły śmiejąc się do rozpuku, myślałem, że usłyszały to co Karol mówił.
„Jakto! więc jabym mógł być tak szczęśliwy! mógłbym posiadać miss Fanny... nawet?...
„Zatrzymałem się.
„Nawet choćbyś nie mógł powiedziéć nazwiska rodziców twoich; szanują cię dla ciebie samego a nie dla rodziny twojéj, cenią w tobie tylko ciebie.
„Oh mój przyjacielu! jak nawet uwierzyć takiemu szczęściu, zdaję mi się że zemdleję. Mój Boże!
„Teraz nie byłoby właściwie; muzyka już zaczyna, zdaje mi się że masz tańczyć z miss Fanny.
„Oh! prawda.
„Wypadłem do balowej sali, porwałem rękę Fanny, ścisnąłem ją w mojéj, zdawało mi się, że uczułem lekkie ściśnięcie odpowiadające mi, spojrzałem na śliczną dziewicę; spuściła oczy i zarumieniła się. Oczywistem było, że matka opowiedziała jéj rozmowę odbyłą z Karolem. Chciałem słowo przemówić do niéj, lecz figura się zaczęła: obiecałem sobie po skończeniu mówić z nią, i cały rozradowany oddałem się tańcowi.
„Od pierwszéj figury postrzegłem dziwną rzecz, to, że wszyscy szeptali. Pytałem sam siebie, czy wieść o mojem ożenieniu już się rozeszła. Lecz do tego szeptania łączył się śmiech tłumiony. Patrzyłem w koło siebie, ale na wszystkie strony gdziem okiem rzucił, zdawało mi się że śmiech ustawał, a miejsce jego zastępowała udawana powaga; śmiech zaś gdzieindziéj wszczynał się. To mnie uczyniło nieśmiałym; bałem się już powiedziéć miss Fanny tego com sobie postanowił, zresztą, ona odwracała głowę, chustką zatkała sobie usta, jak gdyby jéj krew szła z nosa. Postanowiłem czekać, i po skończonym kadrylu wyrazić jéj szczęście jakiego doznałem; jak to szczęście było wielkie, niesłychane, niepojęte, wyszedłem do en avant deux z twarzą promieniejącą.
„Szepty i śmiechy widocznie podwajały się.
„Obejrzałem się w koło, i nie mogłem pojąć przyczyny téj wesołości coraz bardziéj wzrastającéj, szczególniéj jak przyszła kolej na pasterkę, to jest, że tancerz sam jeden tańcuje en evant deux; wtenczas już do najwyższego stopnia śmiech doszedł. Co do miss Fanny, zdawała się być w mękach; nie możnaby powiędziéć z pewnością czy wstrzymywała śmiech, czy płacz Zacząłem natenczas posądzać, że się ze mie tak śmieją, chociaż domyślić się nie mogłem przyczyny tego śmiechu. Nareszcie przypadła ostatnia figura, tu już nie był śmiech, ale prawie konwulsje.
„Chciałem odprowadzić miss Fanny na jej miejsce, lecz wpół drogi porzuciła mnie, spróbowałem zatrzymać jéj rękę.
„Oh panie! wymówiła do mnie, w pół smutnie, w pół gniewnie.
„I wyrywając rękę, usiadła przy matce.
„Poszedłem do Karola, zapytać go czy on nie doszedł co to za niepojęty ruch i ożywienie koło mnie było, lecz ten nie dając mi nawet czasu na zapytanie, zawołał:
„Nieszczęśliwy! idź do buduaru i spojrzyj się na siebie.
„Zadrżałem od stóp do głowy; czyby mi się szczególny jaki przypadek zdarzył?
„Poszedłem za radą Karola, wszedłem do buduaru zatrzasnąwszy drzwi za sobą.
„Zdało mi się, że za mną wszyscy oczy zwrócili.
„Prosto udałem się do zwierciadła. Najpierwéj spojrzałem się na twarz; na téj prócz czerwoności, nie znalazłem nic dziwnego ani szczególnego, wziąłem się do rozważania stanu.
„Żabotom nie można było nic zarzucić: kamizelka dobrze piersi zakrywała: a frak z całém ubiorem jak najlepiéj harmonizował.
„Przeszedłem późniéj, nie bez rodzaju obawy, do niższéj części toalety.
„Mimowolnie krzyknąłem, i ledwo nie zemdlałem.
„Dostrzegłem, wpięte, w miejscach gdzie łydki znajdować się winny, szpilki duże, z przytwierdzonymi do nich papierkami w formie chorągiewek, na których był napis taki:
Tu leży łydka pana Henryka de Saint-Ile, tkliwe serca, módlcie się za nią!
„Przypomniałem sobie wówczas mała Gabryellę bawiącą się na dywanie; — gdybym był zmuszony wracać przez salon, zdaje mi się że byłbym umarł ze wstydu.
„Rozczerwieniony i prawie bezprzytomny, uciekłem innemi drzwiami. Wsiadłem w pojazd a ledwie dojechawszy do drzwi hotelu, zażądałem koni pocztowych.

„We dwie godziny potém, byłem na drodze do Douvres.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (syn) i tłumacza: anonimowy.