Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom IV/XVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom IV
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVII.

Po owej burzliwej rozmowie z żoną, Piotr Bestużew odjechał nazajutrz do Petersburga. Gdy przybył na stację w Toriok, nie zastał koni, a może też poczmistrz udał tylko że ich nie ma. Zmuszony czekać, Piotr położył się nie rozbierając, i nie zrzuciwszy nawet z nóg wielkich butów futrzanych na otomanę, ustawioną przed dużym stołem okrągłym, i zaczął myśleć nad tem i nad owem.
— Czy trzeba rozpakować tłumoki i pościelić łóżko jaśnie panu? Może również rozkaże jaśnie pan nastawić samowar?
Nie odpowiedział ani słowa na interpelacją jadącego z nim kamerdynera, tonąc w zadumie która napadała go co chwila. Nikogo wtedy nie widział przed sobą i niczego nie słyszał. Cóż go zresztą obchodziły kwestje tak podrzędne jak nocleg na stacji i późniejsze przybycie do Petersburga, w obec tych zagadek tak ważnych, nad których rozwiązaniem daremnie mózg jego pracował.
Z kolei ofiarowali mu swoje usługi poczmistrz i jego żona. Wchodzili i wychodzili kupcy rozmaici, zachwalając swoje towary, w szczególności rozmaite przedmioty haftowane i przetykane nitkami srebrnemi i złotemi. Piotr nie ruszając się wcale patrzał na nich bezmyślnie. Nie zdawał sobie sprawy dokładnej, czego właściwie chcą od niego? Dziwił się, że ci ludzie potrafią żyć tak spokojnie, nie rozwiązawszy bolesnych zagadnień, które nie przestały dręczyć go, od chwili pojedynku i następnej nocy bezsennej. Podróżując sam jeden, nie mógł skierować biegu myśli na co innego; wracał wiecznie do tego jednego przedmiotu, nie mogąc rozwiązać zagadki. Tak wyglądało jego obecne usposobienie serca i umysłu, jak kiedy w maszynie mocno skomplikowanej, zagnie się i skrzywi jedno z kół wyzębionych, nie mogąc następnie trafić w rozpędzie na karby koła drugiego, aby takowe w ruch wprawić, a jednocześnie samo obraca się niczem nie wstrzymane.
Zjawił się po chwili poczmistrz, zapowiadając z miną i w postawie najpokorniejszej, że jeżeli jego ekscellencja raczy zaczekać małe dwie godzinki, będzie w możności dostarczyć mu koni kurjerskich. Kłamał najwidoczniej, w chęci ograbienia go ile się da bogatego podróżnego.
— Czy to co on czyni, jest złem, czy dobrem? — pomyślał Piotr. — Dla mnie, który będę z tego korzystał jest to dobrem; dla tego kogoś jednak kto po mnie nadjedzie źle wypadnie. Biedak musi atoli tak postępować, bo nie ma co na ząb położyć... Zaręczał mi, że oficer przejeżdżający, zbił go za coś podobnego przed kilku dniami... Skoro go zbił ów oficer, musiało mu być spieszniej, niż mnie... A ja czyż nie strzelałem do Dołogowa, osądziwszy że mnie obraził?... Ucięto głowę Ludwikowi XVI uważając go za zbrodniarza... W rok później posłano tak samo pod gilotynę tych, którzy byli króla na śmierć osądzili... Co jest złem? Co jest dobrem? Co trzeba kochać? Czego nienawidzieć? Po co właściwie żyjemy? Czem jest życie? Czem śmierć? Czem ta siła niepojęta, która rządzi całym światem?...
Nie znajdował odpowiedzi na te mnogie pytania, prócz jednej, która właściwie niczego nie tłumaczyła?... Czem jest śmierć?... Gdy umrzemy dowiemy się o wszystkiem najdokładniej, i o nic już nie spytamy... Straszna to jednak ta śmierć.
— Kupcowa zachwalała mu sławne skóry tjorskie, złotem i srebrem nabijane, szczególniej zwracała jego uwagę głosem wrzaskliwym, na parę pantofli pąsowych.
— Mam tysiące rubli, z któremi nie wiem co robić, ta zaś kobieta prawie w łachmanach, patrzy na mnie tak miłosiernie!... Coby też ona zrobiła z tylu pieniądzmi? Czy dałyby jej one bodaj na cienki włos więcej szczęścia i spokoju? Śmierć kończąca wszystko, która może spaść na każdego z nas z dziś na jutro, czyni wszystko obojętnem, w obec wieczności!...
Znowu zaczynał obiegać koło zaklęte dręczących go przypuszczeń i wątpliwości, bez skutku, nie mogąc z niczem dojść do końca i stojąc wiecznie w jednem miejscu.
Kamerdyner przyniósł mu romans francuzki, do połowy porozcinany. Był pisany w listach, przez panią de Souza. Czytał dalej opis mnogich nieszczęść i walki nader cnotliwej bohaterki owego romansu, Amelji Mansfield.
— Skoro go na prawdę kochała, pocóż walczyła ze swoim uwodzicielem? Bóg nie mógł przecie wzniecić w jej duszy uczuć i pragnień sprzeciwiających się Jego woli wszechwładnej. Moja eks-żona, nie walczyła i może miała słuszność?... Niczego nikt nie dociekł, niczego nie odkrył i tyle tylko wiemy, że właściwie nic nie wiemy. To jest słowem ostatniem wszelkich ludzkich mądrości.
Wszystko w nim i w około niego, wydawało mu się mętnem, niepewnem i wstrętnem. Ale właśnie to uczucie wstrętu i grozy podniecało jego nerwy.
— Czy mogę prosić waszej ekscellencji o cokolwiek miejsca dla osoby, która idzie za mną? — spytał poczmistrz, wchodząc do izby poczekalnej z jakimś jegomością, zmuszonym tak samo jak Piotr czekać na konie. Był to starzec małego wzrostu, z twarzą żółtą i całą pomarszczoną, z krzaczystemi brwiami siwemi, które spadały mu aż na oczy błyszczące, barwy nieokreślonej.
Piotr wyciągnął z pod stołu swoje długie nogi, wstał i poszedł położyć się na łóżko, które mu tymczasem przygotowano. Spozierał raz po raz z pod oka na nowoprzybyłego. Staruszek pozwolił się rozebrać swojemu famulusowi, z miną kogoś bardzo utrudzonego. Został tylko w żółtym krótkim kożuszku, i w butach filcowych na nogach chudych i guzowatych. Usiadł w rogu otomany, opierając o poduszki głowę trochę za dużą, w porównaniu z resztą ciała. Czoło miał szerokie, naprzód wydane, włosy siwe, ucięte prawie przy samej czaszce. Uderzył Piotra na samym wstępie wzrok starca bystry, na wskroś przenikający i pełen inteligencji. Chciał już zadać mu jakieś banalne pytanie, gdy spostrzegł się, że podróżny przymknął oczy, założywszy jedną na drugą swoje stare chude ręce. Na jednym z palców miał obrączkę ołowianą z trupią głową. Było wątpliwem czy spi, czy tylko myśli i rozważa coś tak głęboko. Jego sługus, był tak samo jak on stary, żółty i pomarszczony, bez żadnego zarostu na twarzy. Można było domyśleć się z łatwością po rodzaju skóry gładkiej jak pargamin, że brzytwa nie potrzebywała nigdy przesunąć się po niej. Zręcznie i szybko rozpakował kosz z prowiantami, przygotował wszystko do herbaty, a wyszedłszy na chwilę, wrócił z samowarem. Gdy już wszystko było gotowe, podróżny otworzył oczy, nalał dwie szklanki herbaty i podał jedną z nich staremu sługusowi. Piotr zażenowany, czuł, że będzie zmuszonym najniezawodniej, do nawiązania rozmowy z nieznajomym.
Stary sługa odniósł próżną szklankę, wywróconą na miseczkę, trzymając dotąd w ustach prykuskę, kawałek cukru, którym słodził każdy łyk herbaty.
— Podaj mi książkę — odezwał się pan jego. Skoro mu ją przyniósł, otworzył pośrodku i zaczął ją pilnie wertować, kartkę po kartce.
Zdawało się Piotrowi, że to musi być jakieś dzieło treści religijnej i dalej wpatrywał się badawczo w starca. Ten naraz przestał czytać i znowu oczy przymknął. Gdy tak Piotr czynił w myśli rozmaite wnioski i przypuszczenia, kim może być ów podróżny, starzec oczy otworzył szeroko, zwrócił się ku niemu, fiksując wzrokiem śmiałym, a nawet surowym, który zmieszał Piotra, zaniepokoił, pociągając jednocześnie jakąś siłą nieprzezwyciężoną.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.