Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom IX/XLII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom IX
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IX
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLII.

Wstręt do ludzi odczuwany przez Nataszkę, rozciągał się szczególniej na członków z jej najbliższej rodziny. Każde ich słowo drażniło ją i brzmiało w sercu dźwiękiem fałszywym; nie licowało bowiem z owym światem idealnym, nadziemskim, w którym cała utonęła. Była w obec nich nie tylko obojętną, ale znienawidziła ich prawie. Wysłuchała zrazu słów pokojowej, nie pojąwszy ich strasznej doniosłości: — O jakiem nieszczęściu wspomina? — pomyślała Nataszka. — Cóż mogło się im przytrafić, których dni upływają, w tak apatycznym i jednostajnym spokoju?
Gdy wchodziła do salonu, spostrzegła ojca na progu od matki pokoju sypialnego. Twarz starca drgająca kurczowo, była zalana łzami. Na widok córki, wyciągnął ku niej ramiona ruchem rozpaczliwym, wybuchając łkaniem spazmatycznem.
— Pawełek! Nasz Pawełek!... Idź, idź do niej! Woła, przyzywa cię bez ustanku! — Rozszlochany jak dziecko, powlókł się dalej z wysiłkiem i upadł na sofę, zakrywając twarz dłońmi.
Nataszkę przebiegł w tej chwili od stóp aż do głowy, niby silny prąd elektryczny, rozdzierając serce bólem strasznym. Zdawało się jej że musi zginąć pod tym naciskiem, gdy nagle po owem cierpieniu, doznała dziwnej ulgi, jakby ją kto uwolnił od ciężaru ubezwładniającego fizycznie i moralnie. Zniknęło bezpowrotnie odrętwienie, które skuwało niejako jej wszystkie członki. Widok ojca zrozpaczonego; krzyki dzikie i rozdzierające matki nieszczęśliwej, stłumiły jej własną boleść. Rzuciła się ku ojcu, ten atoli giestem omdlewającym wskazał jej drzwi do matki pokoju, z którego ukazała się teraz księżniczka Marja; trupio blada i cała drżąca. Porwała za rękę Nataszkę szepcąc jej coś do ucha. Ta jednak odepchnęła ją gwałtownie, nic nie słysząc i niczego nie rozumiejąc. Wpadła do pokoju matki i stanęła przed nią jak wryta, walcząc widocznie z własnem osłabieniem, w skutku tej wieści hiobowej. Hrabina w pół leżąc na fotelu, rzucała się konwulsyjnie i uderzała głową o ścianę. Sonia i dziewczęta służebne starały się nadaremnie odciągnąć ją od muru.
— Nataszko! — krzyknęła dziko hrabina. — Prawda że on kłamie?... Nataszko! — powtórzyła, odtrącając wszystkich od siebie — powiedz że to nie prawda!...
Usunęła się przed matką na kolana, podniosła i przyciągnęła ku sobie jej głowę, obsypując pocałunkami czoło, oczy, usta i policzki:
— Mateczko! gołąbeczku! duszinko moja najdroższa — szeptała bez ustanku, czując na własnej twarzy łzy matki płynące obficie. — Jestem przy tobie... twoja Nataszka, twoja pieszczoszka... moja matusiu najmilsza!... — Tak walczyła z nią pieszczotliwie, dając znaki oczami, żeby wsunęły poduszki pod głowę. Uprosiła matkę, że napiła się kilka kropel wody i powąchała soli trzeźwiących. Hrabina ściskała kurczowo ręce córki, przymknęła oczy i zdawała się uspokajać. Naraz zerwała się z fotelu sztywnie wyprężona; ujęła głowę córki w obie dłonie, powiodła w koło wzrokiem szklannym, obłąkanym; zatrzymała go wreszcie na twarzy Nataszki, cisnąc jej głowę z całej siły, że ta aż cicho jęknęła i wyszeptała głosem stłumionym, słowami urywanemi:
— Ty mnie jedna kochasz!... ty mnie nie oszukasz!... powiesz mi całą prawdę!...
Oczy córki łzami zroszone, patrzały w nią błagalnie, jakby z góry żądały przebaczenia:
— Mateczko najdroższa, najmilsza! — zaczęła na nowo obsypywać nieszczęsną najsłodszemi pieszczotami, aby uśpić cokolwiek straszny ból rozdzierający jej wnętrzności macierzyńskie. Nie mogła uwierzyć w tę fatalną rzeczywistość że ona żyje, kiedy zabito jej syna najmłodszego, najukochańszego! wydarto jej go w wieku niemal dziecięcym! I wpadała na nowo w szał, tracąc zmysły najzupełniej.
Nataszka nie mogłaby była przypomnieć sobie i opowiedzieć komukolwiek, co się działo przez noc i dzień następny. Nie zasnęła, nie opuściła matki na sekundę. Jej przywiązanie uparte a cierpliwe, nie szukało słów pociechy, ani nie starało się matce niczego tłumaczyć. Zadawalniała się jedynie, otaczaniem matki wylewami swojej dziecięcej czułości, którą starała się ją do życia nowo powołać. Trzeciej nocy, korzystając ze snu matki, i ona zdrzemnęła się na chwilę, siedząc w nogach jej łóżka. Zbudziło ją łóżka skrzypnięcie. Ujrzała matkę siedzącą i szepcącą z cicha, z radosnem uśmiechem:
— Jakam ja szczęśliwa z twego powrotu!... Zmęczonyś, co?... Chcesz herbaty?...
Nataszka zbliżyła się zwolna:
— Jakżeś wyrósł, zmężniał, wypiękniał!... — majaczyła dalej biedna matka, biorąc córkę za obie dłonie.
— Mateczko, do kogo ty mówisz?
— Nataszko! zabili mi go! zabili! Nie zobaczę go więcej! — wydała krzyk serce rozdzierający, słaniając się w córki objęcia. Po raz pierwszy doznała pewnej ulgi, po łzach obfitych i usnęła następnie na kilka godzin, ukołysana jak dziecko w ramionach Nataszki.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.