<<< Dane tekstu >>>
Autor Metta Victoria Fuller Victor
Tytuł Z Dzienniczka Małego Wisusa
Pochodzenie Mała Biblioteczka № 20
Wydawca Księgarnia Popularna
Data wyd. 1913
Druk Sz. Sikora
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


3.  SKALP.


Profesor Pitkins kicha i kicha nieustannie. Dzisiaj włożył na głowę czerwoną chustkę, w której bardzo śmiesznie wygląda. Pani Pitkins, która od owego upadku leży w łóżku, wezwała mnie do siebie i całą godzinę kładła mi w uszy, że jestem złym chłopcem i że profesor może od tego umrzeć. „Proszę pani, — odrzekłem, — jeżeli pan profesor umrze, to szkoła zostanie zamknięta i my wszyscy rozjedziemy się do domów, — prawda?“
Wtedy ona krzyknęła, że jestem potworem bez serca i zaczęła tak płakać, jakby ją zęby bolały. Nie uwierzyłem temu, bo przecież chęć powrotu do domu wcale nie jest dowodem braku serca. A z profesorem to się tak stało: wczoraj, w godzinę może po kolacji, wsunąłem się do jadalni, aby zobaczyć, czy służąca schowała już placek, który nibyto tylko dla nas upiekła. Niestety na stole było pusto tylko obok w fotelu profesor chrapał jak najęty. Zacząłem mu się przyglądać, bo miał usta otwarte jakby chciał połknąć toż, co mu się śniło; wtem nagle ujrzałem, że czubek głowy wraz z włosami uniósł mu się cokolwiek do góry. Przerażony tym odkryciem, pobiegłem do chłopców z zapytaniem, czy to nie jest przypadkiem objaw jakiej śmiertelnej choroby.
— Nie, to peruka mu się podniosła, — rzekł Jack Bens.
— Co to jest peruka? — zapytałem.
— To samo, co skalp, — odrzekł krótko Jack i zajął się swoją nudną łacińską lekcją.
Cudowna myśl strzeliła mi do głowy. W mgnieniu oka znalazłem się na dole i pocichu wsunąłem się do jadalni. Profesor spał w dalszym ciągu, więc stanąłem za jego fotelem, wydostałem ostry scyzoryk, leciutko obwiodłem nim dokoła głowy pana Pitkinsa i dwoma palcami podniosłem zdobyty skalp do góry. Potem po dywanie, jak po trawie doczołgałem się do drzwi, które zamknąłem bez szelestu i jak bomba wpadłem do uczelni.
— Mam skalp profesora! — zawołałem. — Może macie pas to przyczepię do niego moją zdobycz! W mgnieniu oka wszyscy chłopcy otoczyli mnie dokoła, wołając jeden przez drugiego:
— Wiwat! Niech żyje Jerzyk!
— Wypędzą cię!
— Profesor wścieknie się ze złości!
— Jakiś ty odważny!
— Schowaj to!
— Pokaż, jak to wygląda!
Pokazałem wszystkim, potem każdy z chłopców włożył sobie mój skalp na głowę, aż wreszcie ubrali mnie w niego, postawili na stole i Jack Bens rzekł poważnie: „Uciszcie się, Jerzyk będzie miał wykład!“
Zrobiłem odpowiednią minę, założyłem ręce za plecy, jak to zwykle czyni pan Pitkins, odchrząknełem i zacząłem najgrubszym, na jaki się zdobyć umiałem, głosem: „Panowie, dzisiaj chcę zwrócić waszą uwagę na królestwo zwierząt, które bywa najrozmaitszych kształtów i najrozmaitszej wielkości. Weźmy np. słonia i pchłę. Słoń jest ogromny, a pchła maleńka, słoń chodzi, a pchła skacze i dlatego łatwiej jest pochwycić słonia niż pchłę, ale za to, gdyby słoń miał w sobie odpowiednią do swej wielkości ilość pchlego jadu, to mógłby nią zabić cztery pułki piechoty, dwa konnicy, a i dla artylerji mogłoby się jeszcze coś niecoś zostać“.
— Brawo, pan profesor! — zawołali chłopcy.
Z tryumfem znieśli mnie ze stołu, a Jack szepnął mi do ucha, abym odniósł perukę z powrotem, na co się chętnie zgodziłem. Nieszczęście jednak chciało, że kiedy z rozmachem zsuwałem się po poręczy schodów, profesor wszedł do sieni i nie wiem, doprawdy, jakim sposobem, ostry szpic mojego bucika znalazł się nagle w jego ustach. Krew pokazała się na wargach pana Pitkinsa i wszystkie zęby wypadły mu na podłogę. No, powiedz dzienniczku, czy to moja wina? Ja przecież nie wiedziałem nawet, że zęby tak łatwo wypadają. Podczas, kiedy pan Pitkins ocierał usta, przemknąłem się do jadalni i rzuciłem perukę w ogień, gdyż profesor był tak rozgniewany, że bałem się jakiejś okrutnej kary za ten skalp nieszczęsny. Głowa profesora wyglądała zupełnie jak strusie jajko, które przywiózł mi mój kuzyn z Afryki, ale oczy jego za to patrzyły tak groźnie, jak chyba żadne oczy na świecie. Z wielkiej złości pochwycił mnie za ramiona i zaczął tak trząść, że się mimowolnie rozpłakałem i krzyczał przytem przeraźliwie: „Gdzie moja głowa! Gdzie moja głowa!“ Zaledwie zdołałem wyjąkać, że to pewnie kot mu ją ściągnął, ale on potrząsnął mną jeszcze groźniej, aż się potoczyłem ze strachu i bezwiednie prawie powiedziałem: „Panie profesorze, to napewno Indianie chcieli pana oskalpować!“
Zaraz tez zwołał wszystkich chłopców i zaczął badać, kto mu to zrobił i krzyczał na nich okropnie. Kiedy znowu zaczął kichać, zrobiło mi się go bardzo żal i poradziłem mu, aby się położył do łóżka i postawił sobie na łysinie synapizma.
Przypomniałem sobie nagle, że mnie mama uczyła, aby zawsze mówić prawdę, więc połknąłem łzy i rzekłem: „Panie profesorze, żaden z chłopców nie jest winien, bo ja sam na własne oczy widziałem, jak kot bawił się włosami pana profesora. Wchodziłem właśnie do stołowego pokoju, aby zobaczyć, czy Brygida sprzątnęła placek, bo bałem się, żeby go który z chłopców nie zjadł i widziałem, naprawdę widziałem.
Pan Pitkins włożył na nos okulary i co najmniej z minutę przyglądał mi się tak uważnie, jakbym był robaczkiem pod mikroskopem. Zrobiło mi się dziwnie nieprzyjemnie i, chcąc odwrócić jego uwagę, zapytałem:
— Czy pan profesor urodził się z tą łysiną? Czy to niania pana profesora dała panu takie zęby, które same wypadają? To musiała być zła kobieta. Dlaczego nie dała panu takich oczu które same widzą? Wtedy nie potrzebowałby pan profesor zakładać szkieł aby dojrzeć chłopca mojego wzrostu. Bardzo, mi przykro, że pan profesor ma katar, ale jeżeli pan musi koniecznie od tego umrzeć, to czy nie lepiej umierać bez gniewu i awantur?
Profesor zmarszczył się groźnie i chciał powiedzieć mi coś bardzo nieprzyjemnego, bo zaczął: „Jesteś najnieznośniejszym chłopcem... apsik!.. jakiego w życiu... apsik!.., ale odwrócił się i wyszedł z pokoju, bo wszyscy chłopcy pochowali nosy w chustki i pękali ze śmiechu.
Dzisiaj pan profesor chodzi cały dzień z owiązaną głową i wcale nie wygląda na profesora. Słyszałem, że już telegrafował o przysłanie nowej peruki.
Mój Boże, chłopcy mają dzisiaj rekreację i zupełnie zapomnieli o mnie, a ja siedzę w pokoju na górze zamknięty o chlebie z syropem, a to już wstrętna ostateczność.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Metta Victoria Fuller Victor i tłumacza: anonimowy.