<<< Dane tekstu >>>
Autor Metta Victoria Fuller Victor
Tytuł Z Dzienniczka Małego Wisusa
Pochodzenie Mała Biblioteczka № 20
Wydawca Księgarnia Popularna
Data wyd. 1913
Druk Sz. Sikora
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


5.  WYDALONY ZE SZKOŁY.


Wczoraj profesor sam osobiście odprowadził mnie na pociąg, usadowił w wagonie i rzekł do konduktora:
— Niech pan dobrze uważa na tego bębna. Jest to nieznośny chłopak, musiałem go wydalić ze szkoły.
Konduktor kiwnął głową i kiedy przyszedł przedziurawić mi bilet, uśmiechnął się i rzekł:
— Cóżeś tam zbroił takiego, że aż cię musieli wydalić? Minę masz tak niewinną, jak baranek.
— O, panie konduktorze, — odrzekłem. — Jestem podobno najnieznośniejszym chłopcem na całym świecie i narobiłem panu Pitkinsowi wiele przykrości, szczególniej temi perukami; ale to wszystko były tylko nieprzewidziane wypadki, gdyż nigdy nic jeszcze nie zrobiłem umyślnie. A ostatnia historja, to była kroplą przepełniającą naczynie pani Pitkins.
— Dobrze, — uśmiechnął się konduktor. — Wrócę zaraz do ciebie, to mi opowiesz, co to Się takiego stało.
— Czy pan uwierzy, panie konduktorze, — rzekłem, kiedy wrócił i usiadł obok mnie, — aby można było wydalić ze szkoły małego, dobrego chłopczyka za to tylko, że porwał kucharce kawałek ciasta?
— No, nie, — to może trochę za surowo, — mruknął konduktor.
— Widzi pan! A oni tak ze inną zrobili! — zawołałem. — Wziąłem taki maleńki kawałeczek, najwyżej, jak moje dwie pięści, i zaniosłem sobie na górę, bo profesor miał w mieście odczyt i pani Pitkins była w domu sama. Tam oblepiłem sobie twarz ciastem, zrobiłem dwa malutkie otworki na oczy i jeden na usta, okryłem się prześcieradłem i usiadłem sobie najspokojniej na fotelu w gabinecie pani Pitkins. W pokoju było ciemno i kiedy pani weszła z lampą, światło jej padło prosto na ducha. Pani Pitkins zaczęła krzyczeć i uciekła i to byłoby najmniejsze, ale ta nierozsądna kobieta rzuciła przedewszystkiem lampę, od czego utworzyła się wielka plama na dywanie i suknia się na niej zatliła. Byłaby się może spaliła, gdyby nie to, że na jej krzyk przybiegł Jack i zarzucił na nią własne swoje palto. W każdym razie suknia przepadła i pani Pitkins dostała z przerażenia jakiegoś ataku nerwowego, który jednak nie przeszkodził jej powiedzieć mi, że nawet za 10,000 dolarów nie chciałaby mnie trzymać.
Żal mi się jej zrobiło i chciałem jej oddać moją złotą pięciodolarówkę, ale ona nie wzięła i powiedziała, że dołączy i tę stratę do rachunku, jaki pośle tatusiowi. Aż mnie dreszcze przechodzą na to, co tatuś powie na ten rachunek. Panie konduktorze, — dodałem prosząco, — może pan potrzebuje chłopczyka w moim wieku do sprzedawania gazet lub ciastek w pociągu? Mój tatuś tyle już stracił przezemnie, że czas już, abym sam na siebie zaczął zarabiać.
Konduktor odpowiedział, że do takiego interesu potrzebni są chłopcy starsi odemnie, potem dał mi gazetę z obrazkami i kazał siedzieć spokojnie na miejscu. Podziękowałem mu bardzo grzecznie. Po chwili wszedł do naszego wagonu chłopiec z cukierkami. Kupiłem cztery paczki i dałem mu dolara, a kiedy przeszedł do innego wagonu, postanowiłem i ja spróbować handlu. Wyszedłem więc na korytarz i we wszystkich przedziałach zapraszałem do kupna cukierków. Ale pasażerowie śmieli się tylko i nikt nic kupić nie chciał, postanowiłem więc spróbować w innym wagonie i wyszedłem na platformę.
Co to się stało i jak to było, — nie wiem, pamiętam tylko, że gramoliłem się z kupy śniegu i że w uszach, w nosie i w ustach miałem pełno takiego samego śniegu, a pociąg oddalał się coraz bardziej i ja byłem sam jeden na śnieżnej równinie. Ponieważ w kieszeni miałem ciastko, a w ręku paczkę cukierków, przeto postanowiłem, że skoro mam umrzeć z głodu, to muszę sobie ostatnie chwile jakoś osłodzić i zacząłem pałaszować w najlepsze. Wtem patrzę, a tu pociąg jak raz sunie ku mnie zadem, okna wszystkie pootwierane i wszyscy pasażerowie powysadzali głowy. Konduktor, blady jak śmierć, wyskoczył pierwszy, ale kiedy zobaczył, że zajadam cukierki, wpadł w okropny gniew i zaczął krzyczeć, że jestem nieznośnym i nieposłusznym chłopcem, któremu wartoby dać rózgą. Potem wepchnął mnie do wagonu mrucząc, że przezemnie stracił 10 minut.
Bardzo mi było nieprzyjemnie, ze wszystkie panie płakały i oglądały każdą moją kosteczkę, czy się przypadkiem nie potłukła. Narazie musiałem porzucić myśl o handlu, ale postanowiłem poszukać sobie później jakiegoś zajęcia, aby koniecznie zapracować na chleb dla siebie Naprawdę, nie mogłem się przecież przyznać konduktorowi, dlaczego mnie wydalono ze szkoły, bo mógłby pomyśleć, że ja to wszystko robiłem umyślnie, lub że jestem bardzo złym chłopcem, bo tylko zły chłopiec mógł przysłać pani Pitkins na imieniny taki bilet:

„Ładnie pachnie fijołek i różyczka kraśna,
Ale za to pani jest jak ocet kwaśna“.

Ale to jeszcze mniejsza! O wiele gorszym było to, że ktoś przyczepił do haczyka kawał mięsa i nakarmił nim angorskiego kota pani, a potem wyłowił z akwarjum wszystkie złote rybki. W każdym razie pani i toby zniosła, lecz w niedzielę tenże sam chłopiec wpadł w przerębel, skąd go ledwie żywego wydostano. To już było zawiele dla pani, temwięcej, że ten urwis na drugi dzień wymazał sobie twarz atramentem, wziął kuchenną szczotkę i chciał wleźć w komin, jak kominiarz. Ale i to byłaby mu wybaczyła, a może i zapomniała, gdyby ten nieznośny chłopak nie był powycinał wszystkich obrazków ze słownika, na którym siedział i nie poprzylepiał ich nad swoim łóżkiem, gdyby nie stłukł i nie połamał złotych okularów profesora, kiedy je pospiesznie na swój mały nosek nakładał, gdyby nie nauczył się kaszlać, jak pan profesor i gdyby nie ubrał pinczera w nocny kaftanik pani profesorowej, który ten głupi pies wyniósł aż do sąsiedniego domu.
Kiedy konduktor zajrzał znowu do mnie udobruchał się już zupełnie, po czem poznałem, że jest to bardzo porządny człowiek i nabrałem do niego zaufania.
— Panie konduktorze, — rzekłem też do niego, — jeżeli w domu nie będą zadowoleni z mojego powrotu, to przyjdę do pana.
— Bardzo chętnie, — uśmiechnął się konduktor, — ale nie będzie ci u mnie dobrze, bo jestem starym kawalerem.
— To nic, — odrzekłem, — pan się może jeszcze ożenić. Poznam pana z moimi siostrami. Obie są wprawdzie zaręczone, ale to nic nie szkodzi.
Nareszcie pociąg stanął na naszej stacji. Konduktor stanął na stopniach wagonu, aby mi pomóc wysiąść, a tam dalej stała Zuzia, taka śliczna w nowej sukni, a obok niej Betty również milutka.
— Panie konduktorze, proszę, niech pan spojrzy, jakie moje siostry ładne, — zawołałem. — Niech pan koniecznie do nas przyjdzie. A tymczasem dziękuję panu za wszystko i dowidzenia.
— Dowidzenia, Jerzyku, — odrzekł konduktor, a i inni pasażerowie wyciągali do mnie ręce i wołali: „Dowidzenia, dowidzenia, Jerzyku Hakett!“
Betty była również na stacji i śmiała się i płakała z radości, jakby się jej wszystkie klepki pomięszały.
W domu czekał na mnie pieczony indyk, ostrygi, doskonała szynka, ciastka i mnóstwo innych dobrych rzeczy. Wszyscy byli mi bardzo radzi, tylko tatuś miał bardzo poważną minę, kiedy czytał rachunek pana profesora i mama aż się za głowę złapała, kiedy opowiadałem o moim wypadku z pociągiem.
Po obiedzie tatuś powiedział do mnie: „Jerzyku, mam nadzieję, że teraz zaczniesz się inaczej sprawować. Czasby już było zaprzestać dawniejszych figlów. Powinieneś zawsze dwa razy pomyśleć, zanim coś wykonasz“.
Postanowiłem tak robić i zaraz na złe mi to wyszło, bo w tej chwili drzwi przycięły ogon naszemu psu. Tatuś zawołał „Jerzyku, trzymaj drzwi!“ ale ja chciałem wprzód dwa razy pomyśleć i biedny pies został się bez ogona.
Ach, jaki mój pokoik miły, jaki wygodny i zaciszny! Jak smacznie całą noc spałem! Muszę, naprawdę, przestać dokazywać, bo gotowi mnie znowu posłać do szkoły.
P. S. Wczoraj zdechła moja wiewiórka, choć tego białego proszku z podręcznej apteczki doktora dałem jej ledwie odrobinkę. Dzisiaj John i ja pochowaliśmy ją w ślicznym aksamitnym pudełku, które Zuzia dostała od doktora. Prawdopodobnie będzie się gniewała, ale trudno wiewiórka musiała mieć ładną trumienkę.
No, żegnam cię dzienniczku kochany, teraz nie prędko co zapiszę, bo będę ciągle pracował nad sobą, a to mi pewnie dużo czasu zabierze.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Metta Victoria Fuller Victor i tłumacza: anonimowy.