Maryanek, Zosia i Mieczek,
Łakomi byli jak rzadko;
Z iluż to cukrów, ciasteczek,
Spiżarkę obrali gładko?
Szczególniej Mieczuś: jak kotek,
Mistrzem na takie był sprawki,
I zawsze umiał łakotek
Dostać, bez klucza, ze szafki.
Raz patrzy: mama zamyka
Do szafy flaszki i słoje;
Skądby tu dostać kluczyka?
Przemyśliwali we troje.
E, cóż to! czyż i bez klucza,
Otworzyć szafki nie można?
A choć katechizm naucza,
Że być łakomym, rzecz zdrożna:
Nasz Mieczek wspiął się na szafkę,
Traf... traf... odemkły się rygle;
W pośpiechu strącił karafkę,
Ot, co sprawiły psie figle!
Otwiera słoik za słojem,
Aż od gorączki się poci...
— „No, rzekł, stanęło na mojem,
Teraz się najem łakoci!“
Skosztował... jakiś płyn słodki,
Aż oblizuje paluszek!
Leci to nie były łakotki,
Tylko lekarstwo na brzuszek.
Przez trzy dni, po tej robocie,
Nie wstawał Mieczuś z łóżeczka...
A dzieci, wiedząc o psocie,
Oj! śmiały, śmiały się z Mieczka!