Dla polskich dzieci/Całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Władysław Bełza
Tytuł Dla polskich dzieci
Wydawca „Kultura i Sztuka“
Data wyd. 1912
Druk Zakład Narodowy im. Ossolińskich
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
DLA
POLSKICH DZIECI
WYBÓR PISM WIERSZEM
WŁADYSŁAWA BEŁZY
Z PORTRETEM AUTORA I 8 RYCINAMI


LWÓW::WYDAWNICTWO„KULTURA ISZTUKA“

SKŁADY GŁÓWNE: LWÓW, KSIĘGARNIA AKADEMICKA
WARSZAWA,  E. WENDE I SPÓŁKA (T. HIŻ. I A. TURKUŁ)

NEW-YORK, POLISH BOOK IMPORTING CO. INC.


Z DRUKARNI ZAKŁADU NARODOWEGO IM. OSSOLIŃSKICH
pod zarządem Karola Jasińskiego





DO DZIECI
ZAMIAST PRZEDMOWY

Hej! wy małe swywolniki!
Do książeczki, do książeczki!
Oto niosę wam wierszyki,
I obrazki i bajeczki!

Tu literka po literce,
Umysł w główce wam rozświeci,
Miłość bratnią wszczepi w serce,
I cel zacny wskaże dzieci!

Lecz niech każde z was pamięta,
Że nie próżno główkę trudzi,
Że ta ojców ziemia święta,
Pożytecznych czeka ludzi!

Że nie z minką wciąż marsową,
Nie w blaszanej, lśniącej zbroi:
Ale sercem, ale głową,
Przyjdzie służyć ziemi swojej.


Kiedyś przyszłość was przekona,
Gdy się młodość przeinaczy:
Że niż szabla wyostrzona,
Mądra głowa więcej znaczy!

A więc ucz się polska młodzi,
Nie schodź nigdy drogi cnoty!
Może w tobie Bóg odrodzi,
Zygmuntowski wiek nasz złoty!









ABECADLNIK W WIERSZYKACH



ABECADŁO O CHLEBIE

A. B. C.

Chleba chcę,
Lecz i wiedzieć mi się, godzi,
Z czego też to chleb się rodzi?


D. E. F.

Naprzód siew:
Rolnik orze ziemię czarną,
I pod skibę rzuca ziarno.


H. K. J. (jot).

Ziarno w lot,
Zakiełkuje w ziemi łonie,
I kłos buja na zagonie.


Ł. i  L.

Gdy już cel,
Osiągnięty gospodarza,
Zboże wiozą do młynarza.


M. N. O.

Każde źdźbło,
Za obrotem kół, kamienia,
W białą mąkę się zamienia.


P. Q. S.

Tu już kres!
Z młyna mąkę piekarz bierze,
I na zacier rzuca w dzierzę.


R. T. U.

I co tchu,
W piec ogromny wkłada ciasto,
By chleb miały wieś i miasto.


W. X. Z.

I chleb wnet!
Patrzcie, ile rąk potrzeba,
Aby mieć kawałek chleba!





ANIOŁ

Kiedy się modlisz kochane dziecię,
To biały Anioł cieszy się z ciebie!
I dobrze tobie będzie na świecie,
Bo błogosławi cię Pan Bóg w niebie!
Ale gdyś krnąbrne, to łzy mu płyną,
Anioł się smuci i Pan Bóg smuci,
A już źle temu droga dziecino,
Kogo Aniołek Boży porzuci!
Więc bądź posłuszne przez dzionek cały,
By się nie smucił Aniołek biały.





BRACIA

Spojrzcie, jak zgodnie dwaj braciszkowie,
Bawią się z sobą, do mety biegą!
Żaden przykrego słówka nie powie,
By nie obrazić braciszka swego.
Jeden drugiemu ustąpi ładnie,
Radby mu, nawet przychylić nieba!
Dziateczki moje, o! tak przykładnie,
Pomiędzy sobą, zawsze, żyć trzeba!
Bo miłość bratnia i zgoda złota,
To najpiękniejsza w dziecięciu cnota.





CACKA

Piłki, pajace, kółka, latawce,
Ileż tu cacek kochane dzieci!
Igrajcie niemi! w miłej zabawce,
Szybko wam wiosna życia przeleci.
Ale pomnijcie: nie tylko fraszki,
Lecz droga pracy leży przed wami!
A często jeden dzionek igraszki,
Krwawemi przyjdzie okupić łzami!
Więc po zabawie, gwarna młodzieży,
Również się chętnie uczyć należy!





DZIADEK

Na dworze mroźno, szumi ulewa,
Jakiś staruszek dąży do wioski,
Srebrzyste włosy wiatr mu rozwiewa,
W ustach brzmi piosnka do Matki Boskiej.
Może on głodny, spragniony może?
Wynieś mu chleba, daj kubek wody!
Błogosławieństwo za to ci Boże,
Starzec uprosi, druhu mój młody!
Bo najszczytniejszą cnotą na ziemi:
Jest zlitowanie się nad biednemi.





ELEMENTARZ

Ucz się dziecino! masz książkę cudną!
Nauka starczy za wszystkie skarby!
Chociaż to niby trochę przytrudno,
Odrazu ująć figielki w karby!
Lecz jak się wdrożysz kochane dziecię,
To z książką dalej pójdzie ci łatwo:
Zawsze początek trudny na świecie,
A bez mozołu nic niema dziatwo!
Lecz się tak pracą nie trwóż dalece,
Nauka pójdzie łatwo: A... B... C....





FABRYKA

Spojrzcie dziateczki! ilu tu ludzi,
Z ciężką się pracą zwycięsko składa!
Świt ich poranny do znojów budzi,
Noc późna ledwo do snu układa.
I kipi gwarem Boża czeladka,
I dyszą miechy i młoty jęczą...
A każdy snuje dalej jak z płatka,
Cichej swej pracy nitkę pajęczą!
Pomnijcie dzieci! że od wiek wieka,
W pracy cel życia leży człowieka!





GNIAZDKO

Jak matka tobie ściele łóżeczko,
Byś mógł wygodnie usnąć chłopczyno:
Tak ptaszek dziatwie swojej gniazdeczko,
Pomiędzy gęstą wije krzewiną.
Dziateczki moje! niech was Bóg strzeże,
Wykręcać gniazdo biednej ptaszynie!
Bo kto ptaszkowi gniazdko zabierze,
Tego z pewnością kara nie minie!
I jak ty ptaszka — niedobre dziecię,
Bóg na tułactwo skaże cię w świecie!





HUSARZ

Oto mi rycerz! Kopia u toku,
Z ramion mu skrzydła płyną sokole!
Odwaga w piersiach, męstwo gra w oku,
Szyszak jak gwiazda błyszczy na czole!
Zawsze zwycięski zastęp tych wojów,
Do dawnych synów podobny Sparty,
Wśród tylu bitew i krwawych znojów,
Jak mur z żelaza stał nieprzeparty!
A kiedy gnuśność nami owładła,
To i Husarya wtedy upadła!





Jasełka czyli szopka
według rysunku M. E. Andriolego
IGŁA

Dzieweczki polskie! niech was Bóg strzeże,
Na próżnowaniu pędzić czas marnie!
Niech każda do rąk igiełkę bierze,
Niech się do pracy z ochotą garnie!
Przy igle szybko godziny biegą!
A potem z waszej starczy roboty,
Czy to na odzież dla ubogiego,
Czy na koszulki dla wdów, sieroty!
Cel życia — wyrok wam skreślił Boski:
Miłować bliźnich i koić troski!





JASEŁKA

— „Puk, puk!“ — „A kto tam?“ — „To my, z jasełką,
My, po kolędzie, ubogie żaki;
Mamy figurek pełne pudełko;
I śliczną szopkę jak teatr jaki.
Jest w niej żyd pachciarz i huzar dzielny,
Co się uwija z swą Małgorzatką;
I biedny druciarz; i dziad kościelny,
I śmierć co ścina Heroda gładko.
A w górze gwiazdka z Betlejem świeci:
Wartoż to widzieć; otwórzcie dzieci!“





KAMIEŃ

Ot, niepozorna bryła kamienia!
Lecz głaz ten martwy w artysty ręku,
W cudne się dzieło sztuki przemienia,
Nabiera kształtu, życia i wdzięku.
Tak i twym umysłem, o! dziatwo miła!
Dziś on jak kamień leży odłogiem;
Lecz gdy go wesprze nauki siła,
Lśnić będzie jasno, przed ludźmi, Bogiem.
I jak z granitu, pod cięciem młota,
Iskra zeń wiedzy wybłyśnie złota.





LATAWIEC

Raz się w ogrodzie, dzieci zebrały,
A że Czesławek był wielki znawca,
Więc on też powziął ten zamiar śmiały,
Żeby w powietrze puścić latawca.
Latawiec szybko wzbił się pod chmury,
Jak orzeł koła zakreślał duże;
A wtem silniejszy wiatr powiał z góry,
I patrz, latawiec upadł w kałużę!
Strzeż się bez celu gonić po świecie,
Bo wpadniesz w błoto i zginiesz dziecię!





ŁĄKA

Jakże tu pięknie na kwietnej błoni;
Jakże te brzegi stawu urocze;
Tu codzień słowik wśród gaju dzwoni,
I wierzba w wodzie kąpie warkocze.
Piosnka kosiarzy brzmi tu od rana,
Na chwałę Twoją, o! dobry Boże!
A pełen zdrowej woni stóg siana,
Balsamem swoim poi przestworze.
Gdy staniesz wśród tej łąki wspaniałej,
To ci piękniejszym zda się świat cały!





MOTYL

Na wonnej łące, z siatkami w ręku,
Chłopcy, dziewczynki, zebrani społem,
Gonią motyle, co pełne wdzięku,
Barwnym nad nimi krążą wciąż kołem.
Ileż tu śmiechu, gwaru i ruchu,
Z jakim to wszystko robią zapałem!
„Aha! Jaś krzyknął: mam cię mój zuchu,
Już mi nie umkniesz, już cię złapałem!“
Motyl nie umknie, — ale to boli,
Że on u ciebie zginie w niewoli!





NIEWOLNIK

W wilgotnej celi, poza kratami,
Siedzi niewolnik w jasyr pojmany;
Twarz jego blada zrasza się łzami,
Wzrok próżno szuka ziemi kochanej!
Zamknięto za nim żelazne wrota,
Na ścianach wilgoć i pleśń zielona...
Ale on jednak przekleństw nie miota,
Ni jęku rzuci z hardego łona:
Lecz błogosławi Pana nad Pany,
Że dał mu cierpieć za kraj kochany!





OGRÓD

W naszym ogródku są różne kwiatki,
Co z pierwszą zaraz kwitną nam wiosną;
Pierwiosnki, róże, konwalie, bratki,
I wiele innych, co przy nich rosną.
Ale ja drugi znam też ogródek,
W żywe kwiateczki gęsto usiany,
Gdzie rośnie mały a śliczny ludek,
Który się składa z dziatwy kochanej.
Ona przyszłości naszej jest kwiatem,
Naszą nadzieją, różą, bławatem.





PACIOREK

Klęknij dziecino, zmów pacierz ranny,
Złóż kornie rączki i módl się szczerze!
Więc modlitewkę do Maryi Panny,
Ojcze nasz święty i w Boga wierzę!
Ale uważnie módl się Boziuni,
Proś, niech w naukach da ci wytrwanie!
Błagaj niech zbożem kraj się zaruni,
Niech pieśń oracza zabrzmi na łanie!
Na łezkach twoich w niebo, do Boga,
Dojdzie ten pacierz, dziecino droga!





ROLNIK

Ze mgły porannej zabłysnął dzionek,
Już ze snu cała wioska się budzi.
Wdzięczną piosenkę dzwoni skowronek,
Wierny towarzysz wieśniaczych ludzi.
Poobciążane pługiem i broną,
Poważne wołki ciągną na pole,
A pilny rolnik ręką strudzoną,
Złociste ziarna rzuca na rolę!
O! cześć, ci siewco, bo z twego trudu,
Na chleb powszedni, starczy dla ludu!





SZABLA

Co się tak chciwie, rwiesz do szabelki,
I czemu rączki drżą ci tak do niej?
Każdy z was myśli, że rycerz wielki
Ten, co dosiada drewnianych koni.
Dzisiaj was zgrabny wabi mundurek,
Szabla błyszcząca i konik i w biegu,
Na kasku mnóstwo i powiewnych piórek,
Więc byście rade stanąć w szeregu!
Nim to nastąpi — drogie dziateczki,
Dziś po komendzie: „Marsz! do książeczki!“





TATARZY

Spójrz na podolskich łanów obszary,
I na szumiące Dniestrowe fale!
O! niegdyś mord tu siały Tatary,
I krew i jęki — i łzy i żale...
Ale niedługo stało Tatara!
Bo w pogoń za nim szedł młodzian dziarski;
Jezus — Maryja! naprzód! marsz wiara!
I hejże! dalej, w taniec tatarski!
A chociaż klęska biegła za klęską:
Myśmy wciąż granic strzegli zwycięsko!





UL

Gwarno i rojno; od blasków słońca,
Pszczółki jak gwiazdki migają złote;
Tam i napowrót lecą bez końca,
I ciągle swoją snują robotę.
Ta na kwiateczki i zioła siada,
Zbierając słodycz z każdej jagody;
Ta żółte plastry wosku układa,
A inna wonne wysącza miody.
Dzieci! trza pilniej trudzić wam czoła,
By nie prześcigła was w pracy — pszczoła!





WISŁA

Domowa rzeko! prześliczna Wisło!
Jakby rusałka powiewna, hoża...
Z podnóża Karpat źródło twe trysło,
I płynie, płynie, het aż do morza.
Oh! ukochanaś ty od flisaków,
Gdańsku wiozących haracz zbożowy!
Źródeł twych strzeże królewski Kraków,
Ujścia, Bałtyku brzeg bursztynowy!
Kraj opasujesz swą wstęgą płową,
Wszystkich rzek polskich będąc królową!





XAWEREK

Xawcio rączkami twarz sobie słoni,
Oczy spłakane, za pasem ścierka,
Ogromny rondel z pieczystem w dłoni,
Że aż się kuchcik śmieje z Xawerka.
Rzewnie chłopczyna ze wstydu płacze,
Do kuchni chodzić już się zarzeka;
Gdzie spojrzy: tutaj kura nań gdacze,
Tu kotek miauczy, ówdzie pies szczeka.
Nie trzeba nigdy dziateczki moje,
Wtrącać się dzieciom w rzeczy nieswoje!





ZBOŻE

Jakże się oko nasze zachwyca,
Jakże się pieści łanów obszarem!
Tu jęczmień, żyto, a tam pszenica,
Złociste kłosy gną pod ciężarem.
O! dobry Boże! dziękiż Ci, dzięki!
Wszystko nam dałeś, co nam potrzeba!
I chleb powszedni mamy z Twej ręki,
Tylko nam braknie nauki chleba.
Dozwól o! Panie! by dla Twej chwały,
Jej ziarna w sercach naszych dojrzały!









WIERSZE ROZMAITE


DZIEŃ GRZECZNEGO ADASIA
I.
Adaś wstaje

Ledwie pierwszy brzask słoneczka,
Przedrze nocy mgłę:
Adaś zrywa się z łóżeczka,
I ubiera się.
Leniuch tylko do poduszek
Przylega jak głaz,
Ale Adaś nie leniuszek,
Wstawać lubi wczas.


II.
Adaś ubiera się

Dopatrzyłem raz niechcący,
Dzieci krnąbrne, złe,
Co czekają, aż służący
Przyjdzie ubrać je.

To papinki, to pieszczoszki,
Aż wstyd za nie wam!
Adaś w suknie i pończoszki,
Ubiera się sam!


III.
Adaś myje się

Znam ja chłopca, który stroni
Od wody ze zdroju;
Do mycia go mama goni,
Po całym pokoju.
Biega brudny po ogrodzie,
Uparty jak kózka;
Ale Adaś w zimnej wodzie,
Jak rybka się pluska.


IV.
Pacierz

Gdy już główka uczesana,
Skończony ubiorek,
Adaś pada na kolana,
I mówi paciorek.
Innym dziatkom mama grozi,
Że trzepią pacierze:
Adaś modli się do Bozi
Uważnie i szczerze.


V.
Śniadanie

Potem Adaś mamie, tacie,
„Dzień-dobry“ powiada,
I najgrzeczniej przy herbacie,
Z rodzicami siada.
Je powoli, by serwety
Nie splamić, — uważa,
Co tak często się, niestety,
Drugim dzieciom zdarza.


VI.
Nauka

Po śniadaniu u mateczki
W pokoju nauka,
Grzeczny Adaś swej książeczki
Po kątach nie szuka.
Przy czytaniu się nie kręci,
Pod nosem nie mruczy,
I nazawsze ma w pamięci,
Co się raz nauczy!



DZIEŃ DOBRY

Dziatwa co rano „dzień-dobry“ składa,
Tacie i mamie;
Lecz jakże często mała gromada,
Mówiąc to, kłamie.

Bo wy dziateczki pewnie nie wiecie,
Co jest w tem słowie?
A słówko pojąć należy przecie,
Nim się je powie.

Oto w „dzień-dobry“ moi łaskawi,
Mówicie mamie:
Że nikt z was serca jej nie zakrwawi,
Życzeń nie złamie.

Że plon nauki w dniu tym bogaty
Główka zdobędzie;
Że żadne z dzieci mamy i taty
Smucić nie będzie.


Że w dniu tym myśleć o figlach, psocie,
Przestaną dziatki,
Że dzień ten „dobrym“ zrobią w istocie,
Dla ojca, matki.

Od dziś, „dzień-dobry“ zanim się powie,
Mamie lub tacie:
Dziatki! pierw dobrze rozważcie w głowie,
Czy dotrzymacie?




ROZMOWA Z MAMĄ
Staś

Mamo! kto też był na świecie,
Nim mi Bozia życie dała?


Matka

Ojciec twój i ja, me dziecię,
Com nad tobą wciąż czuwała.


Staś

A przed mamą?


Matka

Babcia twoja
I dziadek. Wszak znałeś dziadka?


Staś

A dziadunio, mamo moja,
Czy miał też swojego tatka?


Matka

Naturalnie.


Staś

A przed niemi,
Przed babunią i przed dziadkiem,
Nie wiesz też mamo przypadkiem,
Kto był pierwszy na tej ziemi?


Matka

Wiem synu: Adam i Ewa,
Którzy w Raju żyli błogo,
Gdzie prześliczne rosły drzewa...


Staś

Lecz powiedz mi, czy nikogo
Prócz nich, nie było na świecie?


Matka

O! był, moje drogie dziecię!
Stwórca ziemi, gwiazd i słońca,
Sam bez początku i końca...


Staś

Jego imię? mamo droga!


Matka

Synu! Jest to imię Boga!




KOŚCIÓŁ

Nie tylko szukać należy Boga,
Gdzie poświęcane błyszczą podwoje,
Bowiem świątynią, dziecino droga,
Może być także serduszko twoje.

Gdy drogą cnoty idziesz na świecie,
Gdy bliźnim świadczysz dobrego wiele,
To w sercu twojem, kochane dziecię,
Pan Bóg zamieszka niby w kościele.

Więc ucz się, pracuj, módl się kochanie,
Wciąż się oglądaj za swym Aniołem,
A gdy Bóg w tobie znajdzie mieszkanie,
To się twe serce stanie kościołem.




DWIE MODLITWY
I.
Rano

Za sen spokojny, za noc przespaną,
Dzięki Ci, Boże na niebie!
Pierwsze me myśli, budząc się rano,
Obracam w górę, do Ciebie,
I błagam: dozwól, bym przez dzień cały,
Mógł wszystko robić dla Twojej chwały!


II.
Wieczorem

Aniele Stróżu i Ty o Boże!
W tę noc ponurą i ciemną,
Gdy główkę moją do snu ułożę,
Błagam: czuwajcie nade mną.

Ci, co mię strzegli, dawno zasnęli,
We śnie już mama i tatko:
Boziu! Ty czuwaj przy mej pościeli,
Ty bądź mi Ojcem i Matką!




DOBRANOC CI ANIELE

Mrok już zapada... Na ciemnem niebie,
Już tysiąc srebrnych gwiazdeczek lśni;
Matka braciszka mego kolebie:
Aniele stróżu, dobranoc ci!

Oczy się kleją, główka opada,
Młodszy braciszek dawno już śpi;
Tatko na czole całus mi składa:
Aniele stróżu, dobranoc ci!

O! jakżeś dobry dla wszystkich, Boże!
Nawet o dzieciach pamiętasz Ty!
Stróż anioł wsparty o moje łoże,
Czuwa nademną gdy mama śpi!

Lecz i ty spocznij Aniele drogi!
Niech ci o grzecznych dzieciach się śni;
Miej sen spokojny, lekki i błogi:
Aniele stróżu, dobranoc ci!




MODLITWA DO DZIECIĄTKA JEZUS

O! słodki Jezu! mała dziecino!
Do Ciebie nasze modlitwy płyną:
Niechaj nam krzyż Twój drogę rozświeci,
Błagają dzieci!

O słodki Jezu! w ubogiej chatce,
Tyś był posłuszny Najświętszej Matce,
Niechaj Twój przykład zawsze nam świeci,
Błagają dzieci!

O słodki Jezu! w dwunastem lecie,
Tyś już uczonych dziwił na świecie;
Niech chęć do nauk w nas to roznieci,
Błagają dzieci!

O słodki Jezu! Tyś był tak cichy,
Tak skromny, jako lilii kielichy,
Niech słodycz Twoja i na nas zleci,
Błagają dzieci!


O słodki Jezu! cierpienia wzorze,
Tyś krzyż Swój ciężki dźwigał w pokorze,
Daj nam wytrwale stać wśród zamieci,
Błagają dzieci!



PRACOWITY JEZUS

Mały Jezus, zbawca świata,
Wasz rówieśnik, dziatki;
Własną rączką codzień zmiata,
Pył z rodzinnej chatki.

I świętemu Józefowi,
Strudzonemu wielce:
Dopomaga, tak jak może,
Przy jego ciesielce.

Gdy Najświętsza Matka Boża,
Do kądzieli siędzie:
To On wełnę Jej nawija,
I patrzy jak przędzie.

To znów cichy jak baranek,
Przy Matusi klęknie:
Weźmie książkę w drobne rączki,
I uczy się pięknie.


A wam z książką praca cała,
Tak idzie niesporo...
Na kolana dziatwo mała,
Przed Jego pokorą!



W NOC BOŻEGO NARODZENIA

Noc grudniowa... śnieżyca...
Wiatr z północnej dmie strony,
Tylko światło księżyca,
Przez chmur pada zasłony.

Wyją wilki po lesie,
Drży bór gęsty, sosnowy,
A wichura w dal niesie,
Grozę nocy zimowej.

W tę noc ciemną, i groźną,
Co kir czarny rozpina,
Drogą śnieżną i mroźną,
Idzie mała dziecina.

Dziwny blask jej u czoła,
Promieniście się żarzy,
Choć bez skrzydeł anioła,
Wdzięk anielski ma w twarzy.


I podnosi rączęta,
Ponad jasne swe czoło,
Błogosławiąc zwierzęta,
Bór zapadły i sioło.

I tych ludzi co w siole,
Pracą życie swe słodzą,
I te dzieci przy stole,
Co dziś Wilię obchodzą.

I tak kojąc ból, smutki,
Z jasną gwiazdką nad głową,
Chodzi Jezus malutki,
W tę noc śnieżną, grudniową...




GWIAZDKA BOŻEGO NARODZENIA

„Bóg się rodzi!“ brzmi dokoła,
Pieśń radosna, pieśń wesoła!
I na twarzy wszystkich ludzi,
Jakiś dziwny blask się budzi,
Jakaś ufność w serca wchodzi:
„Bóg się rodzi! Bóg się rodzi!“

Nad Betlejem gwiazdka świeci...
Idźcie za nią drogie dzieci,
I dziecinie tej maleńkiej,
Na kolanach złóżcie dzięki,
Że dziś zbawić świat przychodzi:
„Bóg się rodzi! Bóg się rodzi!“

Niech Jej polskie dzieci małe,
Pierwszy wzniosą hymn na chwałę!
Niech Pan Niebios, w czystej wierze,
Pierwszy od was hołd odbierze,
Pierwszą cześć od polskiej młodzi;
„Bóg się rodzi! Bóg się rodzi!“


A za czystych serc ofiary,
Jezus zeszle wam swe, dary:
Da wam młodość piękną, jasną,
Skarby duszy co nie zgasną,
Chęć do nauk w was roznieci:
„Bóg się rodzi!“ drogie dzieci!

On choinkę wam zapali,
Towarzysze moi mali!
Da wam śliczne prezenciki:
Konie, szable i biczyki!
On wam każdy czyn nagrodzi:
„Bóg się rodzi! Bóg się rodzi!“

Chce On tylko, dziatwo mała,
Byś Go kochać nie przestała!
Byś godniejszą co dnia była,
Tych dobrodziejstw, co On zsyła,
I z czem do was dziś przychodzi,
Ten Bóg dobry, co się rodzi!




PRZĘDZIWO NAJŚWIĘTSZEJ PANNY
(BABIE LATO)

Już jesień nadchodzi, już ptaki wędrowne,
Gromadzą się w stada nad wodą,
By wzlecieć na długo w te kraje czarowne,
Gdzie słońce lśni wieczną pogodą.

I któż tu zostanie? Śród wichru i słoty,
Kto słodką się ozwie pociechą?
Gdy tylko na ziemi płacz słychać sieroty,
I świegot wróbelka pod strzechą?

Lecz z ptaszkiem pół biedy: choć zima go nęka,
Choć wszystko powarzy w swym biegu,
To zawsze się znajdzie poczciwa gdzieś ręka,
Co ziarnko mu rzuci na śniegu.

Lecz biedne sieroty... O! Boże mój, Boże!
Te całą już tracą nadzieję,
Bo któż je przytuli i któż je w tej porze,
W cieplejsze sukienki odzieje?


Nie bójcie się dzieci! otrzyjcie oczęta,
Co zaszły łezkami srebrnemi;
O biednych, maluczkich, Bóg zawsze pamięta
I nie da im ginąć na ziemi.

Choć wicher szaleje, choć chmury się piętrzą,
I śnieżek rozsypał się w płatkach:
Bóg radzi w tej chwili z swą Matką Najświętszą,
O biednych sierotach i dziatkach.

A święta Panienka łzę tając na oku,
Przywoła służebnic swych grono:
I każe na białym ustawić obłoku,
Jaśniejsze od słońca wrzeciono!

I sama przy srebrnej zasiada kądzieli
I snuje nić długą jak tęczę;
A wszędzie po świecie roznoszą Anieli,
Tej przędzy niteczki pajęcze.

Na krańcach gdzieś ziemi, za wichrów gdzieś śladem,
Ulata nić biała tej przędzy;
Bo Marya chce własnym nam wskazać przykładem,
Jak biednych ratować od nędzy.


O! patrzcie, jak tkliwie twarzyczka Jej słodka,
Do biednych uśmiecha się dziatek,
Jak dla was, sierotek, rozsnuwa nić z motka,
Ta Matka, was wszystkich bez matek.

Więc biedne dziecinki! nie płaczcie tak rzewnie,
Choć wicher jesienny już wyje:
Bo z przędzy niebieskiej niejedna dłoń pewnie,
Tu dla was koszulkę uszyje.




ŚWIĘTY MIKOŁAJ, PATRON DZIECI
I.

Święty Mikołaj w niebie siedzi,
I w chwale boskiej jasno świeci;
Lecz siwą głowę z dawna biedzi,
Z czem ma na ziemię zejść do dzieci,
Do których schodzi on czasami,
Z błogosławieństwem i z darami.


II.

A tam, w tym ślicznym, cudnym raju,
Jest ogrodniczkiem anioł mały;
„Patrz — mówi — Święty Mikołaju,
Rajskie jabłuszka już dojrzały!“...
Święty z uciechy musnął wąsa,
I sam je z rajskich drzew otrząsa.


III.

A gdy już zebrał worek cały,
Tak do świętego Piotra rzecze:

Muszę do dziatwy śpieszyć małej,
Otwórz mi niebo, zacny człecze,
Bo wiesz, że dziatwa niecierpliwa,
Codzień mię czeka, codzień wzywa!“


IV.

Otworzył Piotr furteczkę w niebie,
I rzekł: — „Idź bracie w Imię Boże!
Lecz ciepły kożuch weź na siebie,
Bo straszny dzisiaj mróz na dworze“.
Święty się ubrał w futro kunie,
I wprost na ziemię z nieba sunie.


V.

I tu do każdej puka chatki,
Bo mu do każdej znana droga;
I wkoło siebie zbiera dziatki,
Słucha Ojcze nasz, Wierzę w Boga,
I radość z świętych lic mu świeci,
Gdy widzi dobre, grzeczne dzieci.


VI.

Lecz niechno jakie dziecko spotka,
Co złe zamiary w sercu chowa;
Wnet jego twarz, zazwyczaj słodka,
Staje się mroczna i surowa,
Dla takich dzieci groźnym bywa,
Aż mu się trzęsie broda siwa!


VII.

I chociaż świętą jest osobą,
Choć zwykle dobry i łaskawy,
Takie złe dziecko bierze z sobą,
I niesie w worku do naprawy;
A co tam robi z tem nicpotem,
To lepiej już nie mówić o tem...


VIII.

Lecz polskie dworki, polskie chatki,
Mieszkaniem są poczciwych ludzi;
Spijcie więc błogo drogie dziatki,
Aż was Mikołaj święty zbudzi;
Bo on was wszystkich kocha szczerze,
I dobrych dzieci nie zabierze!




DRUGI WIERSZ O ŚW. MIKOŁAJU

Święty Mikołaj z siwą brodą,
Co rok do dziatwy schodzi małej;
Dwaj go chłopczyki z boku wiodą,
Jeden z nich czarny, drugi biały.

Ten, który gwiazdką złotą świeci,
I licem cudnie rozjaśnionem,
Jest wszystkich dobrych, grzecznych dzieci,
Aniołem stróżem i patronem.

Najmilszy z wszystkich cherubinek,
Szczodrze je darzy podarkami:
Ma śliczne lalki dla dziewczynek,
Dla chłopców książki z obrazkami.

I mówi do nich Anioł biały:
(A święty głos, co idzie z nieba),
„Trudno się bawić przez dzień cały,
O książce też pomyśleć trzeba.


Ucz się więc dziatwo, błagam ciebie,
Oświecaj umysł nauk zorzą,
Bo wszak osiołki, nawet w niebie,
Za karę wodę w beczkach wożą!“

Zato ten drugi z lewej strony,
Co to ma różki jak koziołek,
Na buzi taki zasmolony,
To jest djabełek nie Aniołek.

Jeżeli dzieci nie umieją,
Powtórzyć dobrze słów paciorka,
To na każdego on koleją,
Dobywa długą rózgę z worka...

Lecz że tu niema brzydkiej dziatwy,
Bo ta gdzieś w kącie kozy pasie:
Więc go odprawim w sposób łatwy:
Ruszajże sobie precz, brudasie!

A ty złocisty nasz Aniele,
Spraw, niech się dziatwa dobrze bawi,
Daj zdrowia, szczęścia dziatkom wiele,
I niech im Pan Bóg błogosławi!



TRZECI WIERSZ O ŚW. MIKOŁAJU

Kochane dzieci! Tak jak co roku,
Na śnieżnym do was schodzę obłoku,
Aby zobaczyć, co też na ziemi;
Dzieje się z dziećmi tak mnie drogiemi?

Jak ja was kocham, o dziatki moje!
Skorom niebieskie rzucił podwoje,
I mimo śniegu co bieli niwy,
Przyszedłem do was, staruszek siwy...

A gdy tam w niebie polscy patroni,
W złotych koronach, z palmami w dłoni,
Co naszą ziemię opiekę wzięli,
O mej podróży się dowiedzieli,
Zeszli się niby w izbie sejmowej,
I temi do mnie przemówią słowy:

Kiedy opuszczasz już progi Raju,
Patronie dziatwy, cny Mikołaju,
I w tej grudniowej, śnieżnej zamieci,
Schodzisz tam na dół do polskich dzieci:


To się też dowiedz, czy tam się plemi
Wśród dziatek, miłość ojczystej ziemi?
Czy ją kochają mocno i szczerze?
Czy codzień za nią mówią pacierze?
Czy od dzieciństwa dobrze jej służą?
Uczą się pilnie, pracują dużo?
I czy w serduszkach dziatwy migota,
Najczystszym blaskiem — wiara i cnota?

A gdy zobaczysz, że od początku
Wszystko w serduszkach u nich w porządku;
Że są pobożne; dobre i grzeczne,
Starszym posłuszne, w szkole stateczne:
To pobłogosław drogie dzieciny,
Od nas, Patronów polskiej krainy,
I od ich świętych Aniołów stróży,
Którzy ich strzegą wśród życia burzy.

Więc w imię Ojca, Syna i Ducha!
Niechże Bóg modłów moich wysłucha!
I niech na ciebie o! dziatwo miła!
Błogosławieństwo niebios On zsyła,
Ku swojej chwale, chlubie starszyzny,
I pożytkowi naszej ojczyzny!




CZWARTY WIERSZ O ŚW. MIKOŁAJU
który wchodzi z aniołkami i żegna dzieci krzyżem świętym

Zbliż się tu do mnie drużyno mała,
I niech cię zawsze Bóg szczęściem darzy!
Ciebie nie straszy ma broda biała,
Ni zmarszczki na mej sędziwej twarzy.

Bo wy dziateczki włos siwy czcicie,
Ten włos podobny zbielałym kłosom;
Tylko do gruntu zepsute dziécię,
Urąga starca szanownym włosom.

Ale wam z oczek cześć dla nich świeci;
Z was się Aniołki cieszą tam w niebie;
Więc ja was kocham jak własne dzieci,
I co rok dziatwo schodzę do ciebie.

Nieraz Aniołków ślicznych gromada,
Widząc że patrzę ku ziemi zgięty,
Jak stado ptasząt w krąg mię opada:
„Czego tam szukasz nasz Ojcze Święty?“


A ja o dobrych dzieciach im prawię,
Co się na ziemi uczą ochoczo;
A oni tak się patrzą ciekawie,
Że mało z Nieba mi nie wyskoczą.

Dziś, gdym opuszczał Niebios podwoje,
I szedł tu do was wieczorną dobą:
Klękło przedemną Aniołków dwoje,
Z prośbą, bym także wziął ich ze sobą.

A tak błagały, tak się modliły,
Tak mię ścigały swemi prośbami:
Że im odmówić nie miałem siły
I obiecałem poznać ich z wami.

Patrzcie! te oto Aniołki oba,
Nie darmo noszą gwiazdki na głowie:
Z nich jest największa Niebios ozdoba,
Bo to najlepsi w Niebie uczniowie!

O! bo i u nas jest także szkoła,
W której Aniołki uczyć się muszą;
Lecz tam nauka jest dla Anioła,
Największem szczęściem a nie katuszą.

Święty Jan Kanty i Święta Anna,
Małych Aniołków uczą w tej szkole;
I aż się cieszy Najświętsza Panna,
Widząc ich pilność i dobrą wolę.


A choć z nich każdy jeszcze tak mały,
To przecież z książką siedzi nad stołem,
I wciąż do większej zdążając chwały,
Jest ziemskich dzieci Stróżem-Aniołem.

I ma tu sobie oddane dziecię,
Pod straż wyłączną przez Stwórcę świata,
Które od przygód strzeże na świecie
I wiedzie rączką jakby brat brata.

O! dziatwo! skoro nad tobą czuwa,
Taki przyjaciel z Niebios prawdziwy:
To biada dziecku co się usuwa,
Z pod jego świętej opieki tkliwej!

Lecz tu nie trafił siew złego ducha;
Tu, wśród was nie ma krnąbrnych koziołków;
Tu, wiem że każde z was chętnie słucha,
Swoich rodziców i swych Aniołków.

Więc błogosławię was dziatki lube!
Rośnijcie zdrowe, rośnijcie hoże!
Bogu na chwałę, bliźnim na chlubę,
I niech was strzegą Aniołki Boże!




PIĄTY WIERSZ O ŚW. MIKOŁAJU

Siedziałem sobie właśnie w Raju,
Gdzie światłość wieczną mam i ciszę,
Gdy wtem wołanie nagle słyszę:
„Gdzie jesteś, święty Mikołaju?“

Zaciekawiony tym szelestem,
Co przerwał błogi spokój nieba,
Pytam Aniołków: „Co wam trzeba?
Co chcecie dzieci? oto jestem!“

„To nie my, — rzekną Aniołkowie,
To dziatwa ziemska Ciebie szuka;
Na ziemi dziatek całe mrowie,
Modlitwą głośną w niebo puka!“

„Prawda, odrzekłem: jam dziś dłużny
Dziatwie na ziemi dzionek cały;
Dajcież mi prędko kij podróżny,
Biskupią mitrę i sandały;

A chociaż droga to daleka
I niewygodna o tej porze,

Skoro mię jednak dziatwa czeka,
Trzeba iść do niej w imię Boże!

Więc prosto z nieba tu przychodzę,
I witam dziatki sercem całem;
Przynosząc jabłka, co po drodze,
Z rajskich jabłoni dla nich rwałem.

W koszyku mam dla dziatwy małéj,
(Której lat setnych zdrowia życzę),
Pierniki, cukry i migdały,
Chleb święto-jański i słodycze.

Dla starszych, w sakwy me podróżne,
Pragnąc im światło nieść jedynie,
Wziąłem ciekawe książki różne,
Z których nauka w główkę spłynie.

Przyjmcie od starca te ofiary,
Co o was w niebie wciąż pamięta,
I co rok dla was niesie dary,
W dzień uroczysty swego święta.

A dziś cenniejszy dar nad inne,
Wkońcu ci jeszcze dziatwo złożę:
Oto na główki twe niewinne,
Błogosławieństwo zlewam Boże!“




LULAJ SIEROTKO

Luli braciszku mój mały,
Luli sierotko, o luli!
Mamę nam nieba zabrały,
Zimna mogiła ją tuli.
Śpij, ja usiędę w kąciku,
Nucąc ci do snu, mój złoty,
A gdy się zbudzisz chłopczyku,
Za mamę dam ci pieszczoty.

Gdy Bozia mamę nam brała,
Mama złożona chorobą,
Rzekła: „ja będę czuwała
Tam z nieba, synku nad tobą!“
I teraz przy twej kolebce,
Widzę ją, stoi duch biały,
I błogosławiąc cię szepce:
„Luli syneczku mój mały!“

Cyt! co się zrywasz z pościołki,
Co się tak wdzięczysz mój mały?
Pewnie tam z nieba Aniołki
Bawić się z tobą zleciały?

Cyt! dzwon zajęczał w kościółku,
Frunęły dzieci skrzydlate...
O! módl się z niemi Aniołku,
Módl się za mamę i tatę.

Mgły się podnoszą z nad wioski,
Noc już zapada głęboka;
O! śpij spokojnie bez troski,
Bo mama czuwa z wysoka.
Ja sobie siądę w zaciszku,
Nucąc ci do snu, mój złoty;
A gdy się zbudzisz braciszku,
Za mamę dam ci pieszczoty.




PODRÓŻ NA DREWNIANYM KONIKU

Hop koniku, hop!
Dalej z tropu w trop!
Hejże! w drogę ruszaj śmiało,
Objedziemy Polskę całą,
Hop koniku, hop!

Raźno w drogę bież,
Podkówkami krzesz!
Pojedziemy do Krakowa,
Co pamiątek tyle chowa,
Wśród murów i wież!

Odpoczniemy tam,
U Wawelu bram:
Gdzie u grobów dawnych króli,
Będę modlił się najczulej,
By Bóg szczęścił nam!

Teraz płot czy rów,
Na przegony znów:

Ruszaj w drogę rzeźki, żwawy,
W odwiedziny do Warszawy,
Rżyj i parskaj zdrów!

Sławny to jest gród,
Dzielny jego lud,
Nie da zjeść się Mazur w kaszy,
I bieda go nie zastraszy,
Bo ma chleba w bród!

W końcu przyjdzie nam,
Bywszy tu i tam:
W nadniemeńskie skoczyć strony,
Poznać lud ten oddalony,
Choć tak blizki nam!

Teraz siwku mój,
Już cię okrył znój:
Więc musimy spocząć sobie,
Ja u mamy, ty przy żłobie,
Stój koniku, stój!




DESZCZYK WIOSENNY[1]

Wiosna, zielenią się drzewa,
Słowik już w krzewinie śpiewa,
Róża swą koronę wznosi
I o promień słonka prosi,
Łany zielenią się mile:
Ach! jak piękne wiosny chwile!

W łące rzeczka, strumyk płynie,
Lilja już kwitnie w dolinie,
Fiołki w trawce się kryją,
Zioła ranną rosę piją,
Śliczne igrają motyle:
Ach! jak piękne wiosny chwile!

Deszczyk kropi! Drogie dzieci!
To dla was, dla was on leci!
To deszczyk nauki, cnoty,
Do nich nabierzcie ochoty!


Uczcie się, ileście w sile:
Ach! jak piękne wiosny chwile!

Lecz pamiętaj polska młodzi:
Wiosna minie, czas uchodzi;
W zimie deszcz wiedzy nie zleci,
Więc uczcie się drogie dzieci!
Potem to wspomniecie mile:
Ach! jak piękne wiosny chwile!




DZIATWIE NA ROK NOWY

Rok się cały przeigrało,
Ej, kochana młodzi...
Aż tu znowu nieproszony,
Nowy Rok nadchodzi!

Pełen siły i młodości,
Już woła z daleka:
„Proszę, proszę jegomości,
Nowa praca czeka!“

Niejeden się w kącik chroni...
Lecz nic nie pomoże!
Wszystkich nowy rok dogoni,
Nie umkniesz nieboże!

Z głowy wygna wnet figielki,
Chęć do pracy wzbudzi.
Dziatwo! uczyć się czas wielki,
Już rośniesz na ludzi!


A przed tobą pracy dużo,
Oj, dużo, dziecino!
Ucz się, póki latka służą,
Zapłaczesz, gdy miną...

A więc dziatki! kto z was czyta,
Niech stanie w kółeczko!
Niech was nowy rok powita,
Wszystkich nad książeczką!




PIEŚŃ O WAKACYACH

Skończyły się trudy szkolne,
Prace ciężkie i mozolne,
Nudna greka i łacina,
Już spać poszły do komina,
A my wolni niby ptacy,
Oddychamy dziś po pracy.

Hej! siostrzyczko, kwiatku mały!
Coś tęskniła przez rok cały
Do braciszka, który w szkole,
Przebył w ciężkim go mozole:
Otrzyj oczy zapłakane,
Bo już wnet przed tobą stanę!

A gdy spytasz moja złota,
Jak mi szkolna szła robota?
To zgadywać ci nie każę,
Lecz świadectwo ci pokażę,
A w niem ujrzysz blaskiem lśniące,
Wszystkie stopnie celujące!


Bom ja roku nie zmarnował,
Jam pod ławkę się nie chował,
A choć nieraz trudno było,
Spać się chciało, w oczach ćmiło,
Nie straciłem nic na czasie,
I dziś jestem w czwartej klasie!

Choć o kątach dowodzenia,
Twarde były do zgryzienia;
Choć łacina albo greka,
Namęczyły dość człowieka,
Tom doświadczył przecie tego:
Dla chcącego — nic trudnego!

Lecz dziś zato mogę śmiało,
Duszą się weselić całą!
Biegać z fuzyą po gaiku,
Hasać sobie na koniku,
Dziś to wszystko zrobić mogę!
— Hej! Walenty, dalej w drogę!




DRUGA PIEŚŃ O WAKACYACH

Wiwat wakacye! — Już wszystkie dzieci,
Wzięły za pilność nagrodę;
I nie tak szybko ptaszyna leci,
Jak one na tę swobodę.

Po rocznej pracy, pilnej nauce,
Ileż rozkoszy ich czeka:
Marzą się we śnie siodłane kuce,
Wieś się uśmiecha z daleka.

Na ganku siostra śliczna jak róża,
Wita braciszka nieśmiało,
Bo chociaż, ona już duża... duża...
Lecz i on urósł nie mało.

On już zna dzieje rzymskie z Weltera,
Na mapie wszystkie zna kraje,
Więc na braciszka z dumą spoziera,
Bo jej się mędrcem wydaje!


A on podnosi czoło płonące,
On, chluba szkolnej młodzieży,
Wszak wszystkie stopnie ma celujące,
Więc mu się hołd ten należy!

O! dziatwo miła! o to uznanie
Dla pracy, trudu, rozumu:
Staraj się pilnie, walcz nieprzerwanie,
Niem się wyróżniaj od tłumu!

Bo dziś nie przodków litanja długa,
Ani majątek cześć budzi:
Dziś tylko praca, własna zasługa,
Nad zwykłych wzniosą cię ludzi!




Mała gosposia
według angielskiego sztychu
MAŁA GOSPOSIA

Gdy się zbudzę, wnet biegnę,
Na podwórko z koszykiem,
Tam kurczęta i kurki,
Opadają mię z krzykiem.

Ja im sypię perłowe
Ziarna, albo też groszek,
Bo dostałam od mamy
Parę ślicznych kokoszek.

Potem mleko na spodku,
Dla mych kociąt przynoszę;
One wszystkie tak ładne,
Że podziwiać je proszę.

Potem kwiatki na grzędzie,
Pilnie z chwastu opielę;
Potem jeszcze zostaje,
Do zrobienia mi wiele.

Muszę pobiedz i dojrzyć,
Ogrodnika za bramą;

To znów nosić kluczyki,
Od spiżarni za mamą.

Aż mateczka na czole,
Słodki całus mi składa,
Mówiąc, że z jej córeczki,
Jest gosposia nielada!



PRACA

Jest pewna siła, o dziecię moje!
Co ducha krzepi, i nudy skraca,
Co skroń ozdabia w szlachetne znoje:
Wiesz jak jej miano? — zowie się praca.

Widzisz, ten kościół z krzyżem u szczytu,
Co Bogu serca zbłąkane wraca:
Któż wieże jego wzniósł do błękitu,
Jeśli nie długa, mozolna praca.

Albo bielone ściany tej szkółki,
Gdzie dzieci marnie chwilek nie tracą,
Lecz nektar nauk sączą jak pszczółki,
Czyż nie stawiane trudem i pracą?

Patrz na tych ludzi, którzy wieczorem
Wracają czarni, strudzeni tacy,
I wyszarzanym świecą ubiorem,
Co im wśród ciężkiej wytarł się pracy...


Ale się nie śmiej z podartej szaty,
Którą się szczycą owi biedacy;
Kiedyś, o dziecię! dowiesz się z laty,
Jaka jest wartość sukni a pracy.

Lecz dłoń ich ujmij w swe rączki małe,
Niech twe uściski trud im zapłacą,
I cześć miej dla tych, co życie całe,
Walczą wytrwałą i ciężką pracą.

Bo nie złocone pałaców progi,
W poczciwych oczach ludzi bogacą...
Droższy jest często domek ubogi,
Jeśli zdobyty mozolną pracą.




WIOSNA

Ot, już wiosenka,
Wraca wesoła;
Z poza okienka,
Widna dokoła.

Słonko przygrzewa,
Wciąż promieniściej;
Śmieją się drzewa,
Z pod pęków liści.

Szary skowronek,
Wzbił się w obłoki,
Dzwoniąc jak dzwonek,
Z wieży wysokiej.

I już, o! dziatki,
Za dni niewiele:
Trawka i kwiatki,
Łąkę zaściele.


Spłyną te chmury,
Co niebo tłoczą;
Piłka do góry,
Pomknie ochoczo.

I wy, jak ptaszki,
Z gniazd wylecicie,
Na te igraszki,
Co tak lubicie.

Budzić radosną,
W sercach nadzieję,
Razem z tą wiosną,
Co się nam śmieje.



LATO

Ach! jak gorąco! Niebo bez chmury,
Żar pod stopami, żar zieje z góry,
Człowiek dzień cały jakby w ukropie,
Radby się schował choćby w konopie.

Zdala, od łanów, brzęk jakiś płynie:
Ach! to pszeniczkę koszą w dolinie!
A z brzękiem sierpów i świstem kosy,
Piosnka żniwiarzy dzwoni w niebiosy.

Nieraz się pytam, jak w takim żarze,
Mogą wytrzymać biedni żniwiarze?
Choć pot im spływa po całem ciele,
Jeszcze śpiewają jak na wesele!

Ja, gdy nad książką trochę poślęczę,
To wnet się spocę, znudzę i zmęczę,
A oni zawsze rzeźwi jak ptacy,
Z piosnką na ustach wstają do pracy.


Czyżby ich z innej zlepiono gliny?
Co też ja plotę, Boże jedyny!
Skoczę tam do nich! Dalej więc w drogę,
I choć im snopki wiązać pomogę!



JESIEŃ

Ot, i jesień gospodarna,
Już się zbliża uroczyście;
Poskładała złote ziarna,
Pozłociła drzewom liście.

Jeszcze chwilka, a za chwilę,
Wnet silniejszy wicher wionie,
Spędzi śniegu tyle, tyle...
Że aż ziemia w nim utonie.

Ale jesień, to szafarka,
To gosposia jakich mało;
Policzyła wszystkie ziarnka,
I na zimę patrzy śmiało.

Pełne u niej skrzynie, brogi...
Więc nikogo to nie dziwi,
Że się nieraz i ubogi
Z dobrodziejki rąk pożywi.


Kto pracował całe lato,
Ten z zimowej szydzi grudy:
Oh! bo jesień mu bogato,
Umie spłacić wszystkie trudy.

Niby wróżka sprawiedliwa,
Złoty przed nim spichrz odmyka,
I stokrotnym plonem żniwa,
Wynagradza trud rolnika.

Tylko próżniak i ladaco;
Niech nie żąda jej litości;
Bo kto z młodu gardzi pracą,
Ten na starość słusznie pości.

Temu ona powie śmiało,
Wyszydzając go w dodatku:
„Prześpiewałeś wiosnę całą,
Teraz w zimie tańcuj bratku!“




ZIMA

Na niebie chmury,
Dołem tumany,
Wicher ponury,
Miecie przez łany.
Pożółkło błonie,
Kwiatów już niema,
W białej oponie,
Zbliża się zima.

Aniołki z nieba,
Sypią nam runem;
Już cała gleba,
Śpi pod całunem.
Rzeki, strumienie,
Lód w więzach trzyma!
Próżne złudzenie:
Ach! to już zima!

Smutno i mroźno
W chacie, na błoni;
Wiatr piosnkę groźną
Po szybach dzwoni...

Trudno się myśli,
Zbyć smutnej szaty,
Chociaż mróz kryśli,
Na oknach kwiaty.

Dziwne to kwiatki,
Co zima rodzi!
Drżą biedne dziatki,
Gdy mróz nadchodzi...
„Chleba!“ — biedaki
Żebrzą oczyma:
Rzućcie grosz jaki,
Bo idzie zima!




PRZY KOMINKU

Na kominku ogień huka,
Rzuca światła smug;
Wtem do okna ktoś zapuka:
— „Kto tak późno? czego szuka?
Skąd prowadzi Bóg?“ —

— „Hej! otwórzcie tam niebodze!“
Głos odezwał się:
— „Zima jestem, w śniegu brodzę,
W rękawicach ciepłych chodzę,
Puśćcie, puśćcie mnie!“ —

Poskoczono od komina,
I otwarto drzwi:
Weszła zima starowina,
Licha na niej salopina,
Biedna, z zimna drży...

Szła oparta na kosturze,
Stara jak ten świat;

Na jej twarzy mróz i burze,
Choć ukryła ją w kapturze,
Wyryły swój ślad.

Ociężałe wlokła kroki,
Pokaszlując wciąż;
Z lodu miała srebrne loki,
Co zwieszały się na boki,
Długie, niby wąż.

Wprowadzono starowinkę
Tam, gdzie płonął chrust;
Dano chleba okruszynkę,
I herbaty odrobinkę,
Wlano jej do ust.

Z gościnności polskiej rada,
Babcia kłania się;
Na fotelu miękkim siada,
I każdemu rozpowiada,
Jak jej w życiu źle.

Plecie sobie babcia, plecie,
Marszcząc siwe brwi:
Jak przez burze i zamiecie,
Wędrowała po tym świecie,
Długie, długie dni...


A gdzie w strasznym swym pochodzie,
Przeszła wzdłuż czy wszerz:
Tam się ścinał lód na wodzie,
Marzły drzewa, a w zagrodzie
Ginął ptak i zwierz...

Plotła babcia... a w kominie
Płonął drewek stos;
Na sen przyszło starowinie,
I choć brzydko spać w gościnie,
Zachrapała w głos.

Spała babcia... Aż wiosenka
Przyszła sobie raz:
Zapukała do okienka,
Mówiąc do niej: „Chodź stareńka,
Bo już ogień zgasł!“...




RÓWNIANKA

Otóż i znowu zakwitła wiosna,
Darząc majowym promieniem słonka,
A pieśń oracza dźwięczna, radosna,
Łączy się razem z piosnką skowronka.

Cichy i wonny powiew wietrzyka,
Łagodnem tchnieniem trawkę kołysze,
A nuta smętna piewcy słowika,
Majowej nocy przerywa ciszę.

Pod starą lipą, w dali, na błoni,
Strumyk się jasnym pierścieniem wije,
Nad nim fiołek miluchnej woni,
Bratki i śnieżne kwitną lilije.

Kiedy po kwiaty biegnę porankiem,
By w nie przystroić ołtarz Maryi,
To tylko takim cieszę się wiankiem,
Który jest splecion z bratków, z lilii.

Kiedy fiołek zdobi go wkoło,
Piastując rosy perełkę w łonie,

Wtenczas radosny, nucąc wesoło,
Kornie promienne zdobię Jej skronie.

Mały podarek!... Lecz mi się zdawa,
Że w skromnej dani wiosenne kwiatki,
Przyjmie Królowa Niebios Łaskawa,
Chętnem uczuciem najlepszej Matki.

Poranny zwiastun chwili radosnej,
Cieniem majowych trawek spowity,
Wonny, jak powiew rozkosznej wiosny,
Barwny, jak czyste niebios błękity;

Ten, co jest uczuć skromnych obrazem,
Fiołek, z kielichem lilji związany,
Jakże się cudnie wydaje razem,
Onej przeczystem tchnieniem owiany!

I jakże miłe są owe bratki,
Złączone z sobą w zgodzie niewinnej!
Dziatwo! te drobne pól naszych kwiatki,
To wzór miłości waszej rodzinnej!

Tych uczuć świętych, w życia poranek,
Związujcie drobne kwiateczki!
Które wam dzisiaj na skromny wianek,
Przynoszę, lube dziateczki!




O JANKU NIEUKU

Był sobie chłopczyk, imieniem Janek,
Na pozór skromny niby baranek,
Ale w istocie wisus jak mało,
Któremu nic się uczyć nie chciało.

Nieraz go ojciec szuka na ganku,
Biega i woła: — „Do książki, Janku!“
A on się kryje i myśli sobie:
„Nie dziś, to jutro lekcye odrobię!“

Zato do łyżki, zato do miski,
Biegł, aż na nogach miewał odciski,
Lecz do nauki, (skaranie Boże),
Prośba, i groźba nic nie pomoże!

Martwił się ojciec, martwiła matka,
Zwłaszcza, jednego mając, gagatka,
I nieraz sobie w kącie wzdychali:
Co też to z niego wyrośnie dalej?


A Janek jedno powtarzał wkoło;
— „Dziś się pobawię jeszcze wesoło,
Czas taki piękny, pogodę wróży
Zresztą, przedemną leży rok duży!“

I tak przemknęły nad głową Jana,
Palące lato, jesień rumiana,
Przemknął do nauk wiek młody, świetny,
Aż wyrósł z Janka — dudek kompletny!

O! drogie dzieci! na każdym kroku,
Los tego Janka miejcie na oku;
Rok nie tak długi jak wy sądzicie,
A z drobnych chwilek składa się życie!




PIERWSZE OCZKO W ŚWIAT

Choć mi dobrze w tym świecie,
Gdzie mi urość kazali,
Ale radabym przecie
Wiedzieć, czy świat jest dalej?

Czy prócz mamy i tata,
Bony, co wciąż marudzi,
I siostrzyczki i brata,
Jeszcze więcej jest ludzi?

Tu świat zawsze ten samy:
Szczeka burek przy budzie,
Krówki ryczą u bramy,
Jedni snują się ludzie.

A za naszym ogródkiem,
Widać pola i brogi,
I wieżyczkę z kogutkiem,
I figurę u drogi.


Jakże chętniebym rada,
Ujrzeć świat ten za płotem?
Cóż, gdy mama powiada,
Że to myśli nicpotem.

Skoro mama nie każe,
Trzeba słuchać matusi!
Jednak sobie wciąż marzę,
Jak tam pięknie być musi!

Jużbym lalkę oddała,
Za te czary, uroki;
Cóż, gdy jestem za mała,
A płot taki wysoki!

Ale wiem już co zrobię:
Na paluszki się zepnę,
I przystawię kosz sobie,
I słóweczka nie szepnę;

Nie połaje mię mama,
Jeśli figiel się uda;
A na oczy raz sama,
Ujrzę wreszcie te cuda!

O! mój Boże, mój Boże!
Jak tam pięknie wokoło;
Chodzą ludzie na dworze,
Kościół widać i sioło...


Dzieci igra gromada,
Między kwiaty polnemi;
O! jakżebym też rada,
Poszła bawić się z niemi!

I tak chęć ma, mój Boże,
Na połowę się łamie:
Czy tam lecieć, czy może,
Lepiej zostać przy mamie?




POLSKA DZIEWECZKA

Jak gołąbek biała, czysta,
Jak lilijka zgrabna, gibka,
Jak gwiazdeczka promienista,
Hoża, zdrowa, niby rybka.

Jak ptaszyna wciąż wesoła,
Gniew jej lica nie zachmurzy;
Dusza jasna jak anioła,
Buzia śliczna jak kwiat róży.

Dla ubogich litościwa,
Lgnie jak pszczółka do książeczki,
Jak wiewiórka zwinna, żywa:
Oto polskiej typ dzieweczki!




MIECZUŚ

Jest chłopczyna serdeczny,
Czteroletni człowieczek,
Bardzo miły i grzeczny,
A nazywa się Mieczek.

Jak jabłuszko ma liczko,
I figlarny wzrok trocha;
Nie kłóci się z siostrzyczką,
I braciszków swych kocha.

Pieszczoch mamy i tatki,
Zuch do zabaw jedyny!
Bierzcie sobie wzór dziatki,
Z tak lubego chłopczyny!



LITOŚCIWY WŁADZIO

Wracał ze szkoły żwawy Władeczek,
Już w trzeciej klasie, choć taki mały;
A wtem z jednego z wróblich gniazdeczek,
Co tam na drzewach w górze wisiały,
Wypadł wróbelek biedny, maleńki,
Nieopierzony, o żółtym dziobie;
Więc go Władeczek ujął do ręki,
Myśląc, że ptaszka wychowa sobie.

I, wnet wróciwszy, w własne łóżeczko
Położył ptaszka, — dał chleba, maku,
Potem mu ciepłe usłał gniazdeczko,
I ciągle myślał o swoim ptaku:
Czy mu też dobrze za klatki kratą?
Czy ma, co trzeba, o każdej porze?
I ucieszony wołał: — „Patrz, tato,
Nigdzie mu lepiej być już nie może!“

— „Prawda, mój synku! odparł mu tato,
Może on wdzięczny za serce twoje;

Lecz nie zapomnij, że teraz lato,
Że ptaszek skrzydeł posiada dwoje;
Że może biedny, z za szczebli klatki,
Choć mu tu dobrze, choć ma co trzeba,
Tęskni nieborak do ojca, matki,
I do słoneczka, co świeci z nieba“?

Spoważniał Władzio i rzekł: — „Mój Boże!
To go odnieśmy do jego mamy,
Pójdziemy razem, to łatwiej może,
Wśród drzew gniazdeczko ptaszka poznamy!“
I poszli. — Władzio puścił wróbelka,
Nawet nie płakał po jego stracie;
Bo radość jego w tem była wielka,
Że mógł go wrócić mamie i tacie.




KOGO MASZ KOCHAĆ?

Kogo masz kochać?... Chcesz dziatwo droga,
Bym z tobą o tem pogwarzył?
Oto nasamprzód dobrego Boga,
Który cię życiem obdarzył.

Kochaj Go w gwiazdce co z niebios świeci,
W całym tym świecie widomym,
W zielonej trawce, w śnieżnej zamieci,
W każdym robaczku znikomym.

Kochaj serdecznie mamę i tatka,
Najgłębszą dziecka miłością;
Oni nad tobą w dziecięce latka,
Z taką czuwali tkliwością.

O! za wylane te łzy matczyne
Przy twej pościółce dziecięcej,
Mateczce swojej, dziecię jedyne,
Winnoś miłości najwięcej!


Kochaj rodzeństwo: siostry i braci,
I tych, co sercu są blizcy;
A czy ubodzy, czy to bogaci,
Wszak braćmi sobie my wszyscy.

Tego biedaka, co stoi w progu,
I tę sierotkę znędzniałą,
Kochaj miłością pierwszą po Bogu,
I braćmi nazwij ich śmiało.

Bo kto przytuli biednych, nędzarzy,
Sierotom otrze łzę skrycie,
Tego Bóg łaską swoją obdarzy,
I wynagrodzi sowicie.

Zresztą dla wszystkich, luba dziecino,
Z jednakiem sercem być trzeba;
Bo równie tobą jak i ptaszyną,
Bóg opiekuje się z nieba!




PIŁKA

Bawcie się piłką,
Kochane dzieci!
Patrzcie, jak ona,
Wysoko leci!

Jak podrzucona,
Ręką do góry,
Zda się, że w locie
Przebija chmury.

Ale wnet oto
Na ziemię spada:
Rzuca się na nią,
Chłopców gromada.

Ten i ów chwyta,
Piłeczkę małą,
Co znów podbita,
W górę mknie śmiało.


I tak bez końca,
Pośród igraszek,
Wzbija się w niebo,
Jak lotny ptaszek.

Tylko się w górze,
Sama nie wstrzyma,
Bo nie jest ptaszkiem
I skrzydeł niéma.




NIEWIDOMY CHŁOPCZYK

Mów mi, mamo ukochana,
Jak się wiosną łąka kwieci?
Jak to zorza płonie z rana?
Jak to ludziom słońce świeci?

Próżno wznosząc wciąż powieki,
Patrzę, patrzę nadaremnie:
Niema światła! Ach, na wieki,
W koło zawsze takie ciemnie!

Jakże chciałbym gwiazdki małe,
Na błękitnem widzieć niebie!
I te kwiatki żółte... białe...
A nad wszystko ujrzeć ciebie!

Pieśń twa do snu mię kołysze,
Jak słowika śpiew tak samo
A zbudzony znów go słyszę,
Gdy się modlisz za mnie, mamo!


Wszak i drobny owad przecie,
Widzi drzewa, łąki, kwiatki,
A ja biedne, biedne dziecię,
Ja nie widzę drogiej matki!

Dobry Boże! co łask tyle,
Siejesz szczodrą ręką swoją:
Daj mi w życiu choć na chwilę,
Daj oglądać matkę moją!




KALEKA

Cóż to za dziecię, które najczulej,
Matka do łona swojego tuli?
Które z miłością garnąc do siebie,
Tkliwie w ramionach własnych kolebie?

Co to za dziecię, co swe rączyny,
Oplotło wkoło szyi matczynej,
I pełne jakiejś anielskiej wiary,
Z oczu jej słodkie pije nektary?

To pewnie luba matki pociecha,
Co się tam do niej z kolan uśmiecha?
To pewnie dziecię jej ukochane,
Żywe, rozkoszne, szczęściem rumiane?

Lub może figlarz, co za swe psoty,
Utracił prawo do jej pieszczoty,
I dziś do matki rwie się namiętnie,
A ona, dobra, przebacza chętnie?

O! nie maleńcy! to dziecię w bieli,
Co z wami zwykłych zabaw nie dzieli,

Lecz pod matczyne skrzydło ucieka:
To nieszczęśliwy, to jest kaleka!

On już nie może z wami, o dzieci,
Gonić piłeczki co w górę leci,
Bo jego światem, mój mocny Boże,
Kolana matki i cierpień łoże...

Los mu wziął wszystko: rozkosz dziecięcą,
Wszystkie zabawy co młodość nęcą,
Zabrał mu zwinność, ruchliwość, całą,
Cóż mu prócz serca matki zostało?

Lecz tego serca co go tak strzeże,
Nikt mu, nikt z ludzi już nie odbierze...
A żadne świata tego dostatki,
Nie dorównają miłości matki.

Ona jedyna wśród życia ciszy,
Jak biały anioł mu towarzyszy,
I w nieprzebranej skarbnicy swojej,
Znajduje balsam, który go koi.

Oh! widząc taką miłość matczyną,
Słysząc te słowa co z ust jej płyną,
Ja temu dziecku, choć łzy mi cieką,
Zazdroszczę niemal, że jest kaleką!




DWOREK

Bieluchny dworek, śliczne pokoje,
O! jakże ciepło w nich bez wątpienia;
Ale czy wiecie, dziateczki moje,
Ilu to ludzi drży bez schronienia?

Każdy pokoik wasz ogrzewany,
To też na zimno nikt nie narzeka,
A u tych biednych, przez wątłe ściany
I wiatr przewiewa i deszcz przecieka.

Tam, obok łoża chorej mateczki,
Co już rok cały jęczy w niemocy,
Z piersią łkającą, biedne dziateczki,
Wzywają kornie wsparcia, pomocy.

Gdy was maleńcy mateczka pieści,
I niby Anioł czuwa nad wami,
Tamta swe dzieci w niemej boleści,
Karmi westchnieniem i poi łzami.


O, pomnij dziatwo, że zawsze trzeba,
Mieniem swem biednych obdzielać braci,
A za podany biednym kęs chleba,
Bóg ci stokrotnie z czasem zapłaci!




SZEWCZYK

Jestem szewczyk sobie,
Jak tego potrzeba,
Z pracy rąk zarobię,
Na kawałek chleba.

Od domu do domu,
Za robotą latam,
I co trzeba komu,
To zaraz załatam.

Tu wbiję sztyfciki,
Tam w obcas podkowę,
I moje buciki,
Idą w świat jak nowe.

Więc proszę też pięknie,
Każdego chłopczyka,
Jak mu bucik pęknie,
Posłać po szewczyka!




ZUCH DZIEWCZYNKA[2]

Futrzana czapeczka,
Wdzięczną postać stroi;
Odważna dzieweczka,
Zimy się nie boi!

Kiedy wicher srogo,
Ze śniegiem powieje,
To przytupnie nogą,
I wnet pokraśnieje.

Wcale ją nie trwoży,
Że tam mróz na świecie;
Wszak w zimie dzień boży,
Tak dobry jak w lecie.

Kiedy inny nurka,
Daje pośród puchów,
Ona jak wiewiórka,
Śmieje się z piecuchów.


Jeszcze pokryjomu,
Paluszkiem pogrozi:
Niech pan siedzi w domu,
Bo nosek odmrozi!

Hej! dziarskie chłopaki,
Czy wy krwi nie macie,
Że dziewczynce takiej,
Zawstydzać się dacie?



CHORA DZIECINA

Na łóżeczku chore dziecię leży,
Twarz bladziutka i ciężkie powieki;
Lekarz bada, bicie pulsu mierzy
I przeróżne zapisuje leki.

Ojciec trwożny o zdrowie dziecięcia,
Pieści się z niem i troska najczulej;
Niańka z płaczem do swego objęcia,
Wykarmioną pieszczotkę swą tuli.

A cóż matka? O! dzieci, czyż wiecie,
Jaka boleść w jej sercu zamknięta?
Ona Bogu oddaje swe dziecię:
„Maryo! — błaga: o! ratuj je, święta!“

Ona ufa, że opieka Boża,
Czuwać będzie nad niem do ostatka.
A choć lekarz odstąpi od łoża,
Jeszcze przy niem zostanie się matka!




NIESZCZĘŚLIWI

Nie dla wszystkich, drogie dzieci!
Jednakowo słońce świeci;
Nie dla wszystkich tutaj ludzi,
Jednakowo dzień się budzi.

Dla szczęśliwych, dziatki moje,
Zlewa ono szczęścia zdroje,
Promieniami im się śmieje,
Budzi radość i nadzieję.

Lecz są tacy nieszczęśliwi,
Których słońce nie ożywi,
Którzy kiedy ze snu wstaną,
Przeklinają swoje rano.

Przed takimi dzionek cały,
Płynie smutny, ociężały,
W krwawym trudzie, w ciężkiej pracy,
Wloką swoje dni biedacy.


Głodni, drżący, opuszczeni,
Nie chcą słońca, ni promieni,
Prosząc Boga, by noc głucha,
Ukoiła troski ducha.

Och! jeżeli takich w życiu,
Spotkasz dziatwo gdzie w ukryciu:
To ich wesprzyj swem ramieniem,
Bądź ich słonkiem, dniem, promieniem!




MAŁY WOJAK

Co ja widzę! u młodzieży
W pokoiku nieład wielki?
Na podłodze książka leży,
W głowie wróble i figielki.

Zamiast zasiąść nad stolikiem,
Czytać słówka z kajecika:
Jaś wywija pałasikiem,
A Staś służy za konika.

Chociaż ładnie ci w kołpaczku,
Chociaż bystry konik z brata:
Szablą — wierzaj mi chłopaczku,
Nie podbijesz jeszcze świata.

Lecz ci powiem, gdzie twa śmiałość,
W świetnej może błysnąć roli:
Oto zwycięż opieszałość
I weź figle do niewoli.


Taką je pobiwszy sztuką,
Ucz się, ucz przy łasce bożej!
Bo świat tylko przed nauką,
Z uwielbieniem głowę korzy!




WIOSNA ŻYCIA

Pomnisz te chwile
Dziecięcych lat?
Kiedy na łące bawiąc o zmroku,
Chcieliśmy wzlecieć do gwiazd w obłoku,
Jak nam się mile,
Uśmiechał świat?

Lub kiedy wiosną,
Roztajał śnieg:
Jak nas cieszyła zieloność łanu,
Że słowik śpiewa na nowo Panu,
I jak radosno,
Płynął nasz wiek?

Porankiem znowu,
W majowy dzień:
Kiedy wesoło bratki, dzwoneczki,
Dłoń nasza w skromne plotła wianeczki,
Lipy z parowu,
Skrywał nas cień?


Mieszkańców lasku,
Czarowny śpiew...
Jakże nas cieszył nutą wesołą,
Gdy się po niwach rozległ wokoło,
O rannym brzasku,
Wśród ziół i drzew!

Piękne to chwile,
Spędzone tam!
Na ukochanych rodziców łonie,
W lubem przyjaciół krewnych gronie,
Gdzie było tyle
Życzliwych nam!

Wszystko bawiło,
W porze tych lat:
Leśne ptaszyny, barwne kwiateczki,
Rodzinna wioska, niebo, gwiazdeczki...
Dziecię prześniło,
Dni swoich kwiat!


*

Piękna, lecz krótka wiosna natury,
Krótsza w dniach życia, człowieka!
Bo zmrok choć pierwszą zamgli ponury,
Słońca ją promień znów czeka,
A wiosna życia skoro przeminie,

Gwiazdą nie świeci jutrzenki,
I barwy smutku w żadnej godzinie,
Z ciemnej nie zedrze sukienki!
O! jutrznio nauk! jasnych promieni
Rozsiej nad nami blask złoty!
Byśmy nie byli błądzić zmuszeni,
W cieniu bolesnej ciemnoty!




Przy książeczce
według angielskiego sztychu
PRZY KSIĄŻECZCE

Zosia panienką jest już nielada,
Wie nawet, jak się literki składa,
Do stu bez myłki liczyć już umie,
I najtrudniejszy wierszyk rozumie.

Jakże serdecznie tej uczoności,
Młodsza Marynia siostrze zazdrości!
Lecz zazdrość, Maniu, to brzydka wada,
Trzeba się uczyć, to trudna rada!




W IMIONNIKU
CZESŁAWA CHĘCIŃSKIEGO.[3]

Mój Czesławku! póki lata,
Póki dzionki kwitną młode,
Póki duch twój rwie się, wzlata,
Poznaj ojców twych zagrodę!

Poznaj drzewa wiekiem zgięte,
Słuchaj pieśni w listków szumie,
A kto uczci drzewa święte,
Ten i piosnkę ich zrozumie!

Patrz, w ustroniu małe ptaszę,
Swojską dumkę mile dzwoni;
Wietrzyk szumi piosnki nasze,
Po rozkwitłej, wonnej błoni!

O! posłuchaj: pieśń ojczysta
Powie tobie wiele, wiele...
A tak rzewna, dźwięczna, czysta,
Jak głos dzwonka przy kościele!


Jeśli smętny śpiew słowika,
Płynąc w cichy zmrok majowy
Tęskną nutą od dąbrowy,
Na wskróś duszę twą przenika...

Ileż więcej dumki słowa,
Do stęsknionej mówią duszy?
Ileż więcej pieśń wioskowa
I zachwyci ją i wzruszy?




BRZEZINA

Chodzi Janek mały,
Koło brzozy białej,
Chodzi koło drzewa,
I tak sobie śpiewa.

Brzezino, brzezino,
Moje drzewo śliczne!
W całem świecie słyną,
Twe zalety liczne.

Przeróżny pożytek,
Dajesz ludziom z siebie:
W kołysce z twych witek,
Dziecko się kolebie.

Powiedz mi, co jeszcze
Więcej z ciebie bywa?
A ta zaszeleszcze,
I tak się odzywa:


 — „Kto to grzeczny, chłopczyku,
Ten mnie się nie boi;
A na złych w kąciku,
Rózga ze mnie stoi!“




SPRZECZKA

Janek z Helenką wiódł sprzeczkę od rana,
Ale to sprzeczkę niemałą:
O to, jak lalka ma być dziś ubrana,
W żółtą sukienkę, czy białą?

Nie wiem, bom wyszedł z samego początku,
W jaką się lalka ubrała?
Tylko widziałem jak Jaś w jednym kątku,
A w drugim Helcia płakała.

A tutaj dziatwa, wśród świeżej murawy,
Wyprawia figle i pląsy;
Helenka z Jasiem aż drżą do zabawy,
Ale wstrzymują ich dąsy.

Tak się dąsali do późnego zmroku,
Gorzkiemi pojąc się łzami;
Aż ojciec rzekł im, patrząc na to z boku:
„Niezgodni karzą się sami!“




KOTEK

Co godzinę kotek myje,
Łapki, pyszczek, uszka, szyję.
Dziatwa często zapomina,
Że się codzień myć należy,
A czyż nie wstyd, by kocina,
Czystszą była od młodzieży?




MOJE NIEBO

Niech tam jakie chcą poeci,
Marzą nieba ideały:
W mojem niebie — małe dzieci,
Mojem niebem — świat ich mały!

Z poza chmurek, jak z okienka,
Na świat patrzą, co się dzieje,
A dziecina się maleńka,
Mały Jezus do nich śmieje.

I jak niegdyś w Betleemie,
Do rozkosznej ich gromadki,
Jakby schodził znów na ziemię,
Rwie się Jezus z ramion Matki.

A Najświętsza Matka Boża,
Jezusika z kolan zsuwa,
Uśmiechnięta niby zorza,
Nad wszystkiemi dziećmi czuwa.


I niewinne ich igraszki,
Dzieli wspólnie z swą dzieciną;
Patrzy, patrzy, gdy jak ptaszki,
Na skrzydełkach w górę płyną.

Lub gdy małe te dzieciątka,
Całem szczęściem niebios tchnące,
Białe owce i jagniątka,
Na niebieskiej pasą łące.

A Jezusik na ich czele,
Pasterz dobry i kochany,
Z małych dzieci ma kapelę,
Z małych dzieci dwór dobrany.

One Jemu tylko służą,
Z nimi On się tylko bawi,
A gdy im się oczka mrużą,
On im do snu błogosławi.

Już zasnęły! — I wam dziatki,
Do snu główka się usuwa;
Ponad wami Bożej Matki,
Opiekuńcza ręka czuwa.

A Jezusik dłoń malutką
Łączy z dłońmi matczynemi,

Błogosławiąc nią cichutko;
Wszystkie dzieci na tej ziemi!

O! niech jakie chcą poeci,
Marzą nieba ideały,
W mojem niebie — małe dzieci,
Mojem niebem — świat ich mały!




MAŁE PIEKŁO

Chociaż śmiechem mnie zagłuszy,
Niedowiarek jaki mały,
Jednak powiem, że po uszy,
W pieklem siedział przez dzień cały.

Tak, siedziałem tam aż na dnie,
Drżąc, skulony gdzieś w zakątku;
A jak było tam szkaradnie,
To opowiem od początku.

Gdy tam wpadłem, — w jednej chwili,
Jakieś beksy w licznej zgrai,
Z wszystkich stron mnie obskoczyli;
Ten się dąsa, ów mazgai...

Ten się czepia mię za suknię,
Ów się wlecze jakby plaga,
A choć człowiek ich ofuknie,
Nic to jednak nie pomaga.


Wszystkie czarne jak murzyny,
Nie umyte, nie czesane!
Ręce brudne! A czupryny
Jakby strzechy potargane!

Drżąc, patrzyłem na te malce,
Co też będą broić dalej?
Ten w śmietance macza palce,
Ów nad, świecą cukier pali...

Tamten w kącie czubi brata,
Inny wszystko niszczy, burzy!
Ach! za żadne skarby świata,
Nie chcę z nimi zostać dłużej!

Bo to piekło, co to z niego
Wieczny ogień i żar leci,
Niczem wobec piekła tego,
Co niesforne mieści dzieci!




ZMARŁE DZIECIĘ

Małą dziecka duszyczkę,
W niebo niosą Anieli:
Patrzcie w jego twarzyczkę,
Jak się cała weseli.

O! bo niebo gwiaździste
Oczekuje dziś na nie;
Wnet skrzydełka śnieżyste,
Jak Aniołek dostanie.

I do Bozi poleci,
Z Aniołkami drugiemi,
Błagać szczęścia dla dzieci,
Co zostały na ziemi.




GAWĘDA O GWIAZDCE

Widzisz to niebo, kochana dziatwo,
Gdzie srebrne gwiazdki migocą,
A które, myśląc, że to tak łatwo,
Zliczyć kusiłaś się nocą.

A gdyś poznała, że wzrok: nie może,
Objąć ich w żadnym sposobie,
Myślałaś, że je zliczysz w jeziorze,
Co odbijało je w sobie.

Ale w ich roju, pełen zdumienia,
Wzrok się twój błąkał i korzył,
I temu niosłaś hymn uwielbienia,
Co je policzył i stworzył.

Główka niezwykłą zajęta pracą,
W której się myśli gubiły,
Dumała nieraz: gwiazd tyle! — na co?
Czy po to, by nam świeciły?


Czy Pan Bóg na to w niebios oddali,
Mlecznym je rozlał ruczajem,
Aby się ludzie im przyglądali,
A one ludziom nawzajem?

Wszak pomnisz dziatwo, te długie noce,
Gdy wzrok twój gwiazdy przezierał,
Myśląc, że łzy tak błyszczą sieroce,
Które Bóg z ziemi pozbierał.

Podrósłszy nieco, pytałaś taty,
Znów o te gwiazdy złociste?
A tatko odrzekł, że to są światy,
Jak księżyc, słońce ogniste...

Jakimże może być to sposobem?
Sama pytałaś u siebie,
Boś tylko z ziemskim znała się globem,
Obcym ci świat był na niebie.

A jednak dziatwo, tak jest w istocie!
Choć myśl cię o tem przestrasza:
Ten blady księżyc i gwiazd tych krocie,
To wszystko ziemie jak nasza!

Jakżeby człowiek był próżny, mały,
Gdyby przypuszczał choć chwilę,

Że li dla niego ten świat wspaniały,
I gwiazdek stworzył Bóg tyle!

A każda gwiazdka — o! to świat wielki,
I trudno dojrzeć ich końca!
Choć błyszczą niby rosy kropelki,
Są gwiazdy większe od słońca.

Nieprawdaż, że to na baśń zarywa,
Jakby ją bajarz układał?
A przecież w słowach tych prawda żywa,
Której się rozum dobadał.

A co on zdobył w wiekowym trudzie,
To nam przyswoić potrzeba.
Może i na nas patrzą się ludzie
Z jakiej tam gwiazdy wśród nieba;

I tak słuchają, o moi mili,
O naszej ziemi ciekawie:
Jak ty mię dziatwo słuchasz w tej chwili,
Kiedy o gwiazdach ci prawię.




Obraz leniuszka
według rysunku Dylczyńskiego
OBRAZ LENIUSZKA

W głowie same wróbelki,
Niby w pustej stodole;
Oj, leniuszek to wielki,
Nie chce uczyć się w szkole.

Nad książeczką wciąż drzemie,
Albo chodzi ponury;
Oczka spuszcza na ziemię;
Wstyd mu spojrzeć do góry!

Kiedy innych koleją,
Za wzór dają mu wszędzie;
Z niego wszyscy się śmieją,
Że nic z niego nie będzie.

A on w kącie, jak kołek,
Stoi niemy, strwożony:
Aż się z niego osiołek,
Stanie kiedyś skończony!




DO DZIEWCZĄTEK

Dzieweczki moje! wyście jak kwiaty,
Na wonnym łąki kobiercu,
I tak jak oczom kwiatów bławaty,
Naszemu miłeście sercu.

Rośniecie hożo, rośniecie zdrowo,
Cudne, jak róże w rozkwicie,
I tak jak kwiatki barwą tęczową,
Tak nas swym wdziękiem cieszycie.

Lecz jak zadaniem kwiatu i zioła,
Nieść cudny zapach pod strzechę:
Tak znowu waszym — na wzór Anioła,
Nieść ludzkim sercom pociechę.

We wszystkich chmurnych chwilach żywota,
Mieć rozjaśnione oblicze,
I w życie ludzkie, jak pszczółka złota,
Przelewać same słodycze!


O! pięknyż cel to, dzieweczki młode,
Szczęścia bliźniego być gońcem!
I w życie ludzkie wlewać osłodę,
Być mu nadzieją i słońcem!

Wiarę obudzać w piersiach zakrzepłą,
W ciemnościach wróżyć zaranie,
Nieść w zimne serca serdeczne ciepło:
Jakież to piękne zadanie!

Lecz by mu sprostać, dzieweczki drogie,
Nie dość za serca iść biciem,
By z uczuć wzrosły owoce błogie,
Trzeba wam poznać się z życiem.

Trzeba wam zbadać zakres niemały,
Swych obowiązków na świecie:
Bo i wy w pracy ludzkości całej,
Także swój udział weźmiecie.

Więc wam należy w serca cichości,
Po żywe nauk iść zdroje,
Aby połowę zadań ludzkości,
Godnie na barki wziąć swoje.

Nadto, dzieweczki, wiedzieć wam trzeba,
Że obok szczęścia jest blizko

Dola nędzarzy, którym brak chleba,
I nędzy ludzkiej siedlisko,

Więc wam nie wolno grosza z kieszonek,
Trwonić na modne wybłyski;
Tęsknić do balów, sukien, koronek,
Albo do lalki paryskiej.

Lecz do tych biednych, pod nizkie strzechy,
Którzy w ukryciu łzy ronią,
Zejść jak słoneczny Anioł pociechy
I szczodrą wesprzyć ich dłonią.

Tak wam osiągać cel ostateczny:
Trud dzielić, koić łzy bratnie!
I zważać pilnie, byście w społecznej
Nie były pracy ostatnie!




POSELSTWO

O czem tak marzysz małe pacholę?
I czemu troska siadła na czole,
Na skroni twojej dziecięcej?
Czemu pierś twoją westchnienie wznosi,
A jasne oczy łza bolu rosi,
I serce bije goręcej?

Jak młode orlę z granitów skały,
Tak się do lotu zrywasz, mój mały,
Jak skrzydła wznosisz rączyny!
Na wiatr rozwiane jasne twe sploty,
Że mi wyglądasz synku mój złoty,
Jak Anioł z Bożej krainy!

O! rozwiń skrzydła, sokole młody!
Nad twoje ziemie, sioła i grody,
Nad rzeki twoje i morza!
I czy ci w polu zostać hetmanem,
Czyli u steru dzielnym retmanem,
Niech cię prowadzi dłoń Boża!


Rzuć się w toń światła, jak nurek śmiały,
I perły zbieraj, synku mój mały,
Perły, z twych dziejów skarbnicy!
I to nie garnij co blaskiem świetne,
Lecz to, co zacne, piękne, szlachetne,
Co godne serca świątnicy!

A więc na ziemie, wiatry i wody,
Poselstwo dajem ci, synku młody,
Więc spraw się dobrze chłopczyku!
I od Tatr zbieraj ożywcze tchnienie,
Z ziemi twej rosę, z niebios promienie,
Z wód perły, bursztyn z Bałtyku!




PIEŚŃ O IGLE

Igiełką pogardzać nie trzeba,
O! bierz ją panienko do ręki!
Bo ileż to dziewcząt kęs chleba,
Zawdzięcza igiełce maleńkiej!

Choć czasem ukłóty paluszek,
Aż do krwi serdecznej zaboli:
Nie traćcie do igły serduszek,
Szyć zgrabniej będziecie powoli!

Dziś jeszcze, o moje panienki,
Dla lalek szyć uczy was mama,
A jutro dla sierot sukienki,
Uszyje igiełka ta sama.

I biedny radować się będzie,
I modlić za was w kościele.
O! igła choć małe narzędzie,
A sprawia pociechy tak wiele!


Ileż to, mój Boże! dziewczątek,
Igiełką zarabia na życie...
Spojrzyjcie w poddaszów zakątek,
A co tam pracownic ujrzycie!

A wszystkie wciąż szyją aż miło,
By biedzie zaradzić co prędzej;
A gdyby igiełki nie było,
Biedaczki zginęłyby w nędzy!

O! igłą pogardzać nie trzeba,
Więc bierz ją panienko do ręki!
Bo ileż to dziewcząt kęs chleba
Zawdzięcza igiełce maleńkiej!




PAULINKA

Przy obiedzie Paulinka,
Bardzo brzydko kaprysiła;
To zła była jej czerninka,
To się brukiew jej sprzykrzyła.

To w parzonej leguminie,
Cynamonu, cukru mało,
I nie wiedzieć co dziewczynie,
Dzisiaj w głowie się ubrdało.

— „Ej! córeczko, matka rzecze,
Widać więcej masz, niż trzeba;
Ale gdy ci głód dopiecze,
Zjesz, jak ciastko, kromkę chleba“.

Dobrze matka powiadała,
Bo nie przeszła i godzinka,
Jak chleb suchy Paulinka,
Z apetytem zajadała.


Oj! nie kapryś dziecko drogie,
Gdy masz obiad z łaski nieba!
Bo są dzieci tak ubogie,
Że suchego łakną chleba!




ŁAKOMSTWO

Maryanek, Zosia i Mieczek,
Łakomi byli jak rzadko;
Z iluż to cukrów, ciasteczek,
Spiżarkę obrali gładko?
Szczególniej Mieczuś: jak kotek,
Mistrzem na takie był sprawki,
I zawsze umiał łakotek
Dostać, bez klucza, ze szafki.
Raz patrzy: mama zamyka
Do szafy flaszki i słoje;
Skądby tu dostać kluczyka?
Przemyśliwali we troje.
E, cóż to! czyż i bez klucza,
Otworzyć szafki nie można?
A choć katechizm naucza,
Że być łakomym, rzecz zdrożna:
Nasz Mieczek wspiął się na szafkę,
Traf... traf... odemkły się rygle;

W pośpiechu strącił karafkę,
Ot, co sprawiły psie figle!
Otwiera słoik za słojem,
Aż od gorączki się poci...
— „No, rzekł, stanęło na mojem,
Teraz się najem łakoci!“
Skosztował... jakiś płyn słodki,
Aż oblizuje paluszek!
Leci to nie były łakotki,
Tylko lekarstwo na brzuszek.
Przez trzy dni, po tej robocie,
Nie wstawał Mieczuś z łóżeczka...
A dzieci, wiedząc o psocie,
Oj! śmiały, śmiały się z Mieczka!




ZŁAPANA MYSZKA

Nie słuchałaś
Myszko mamy
Pokryjomu
Wyszłaś z jamy.

Chciało ci się
Jeść słoninkę,
A masz teraz
Smutną minkę.

Czemu byłaś
Nieostrożna?
Teraz z jamy
Wyjść nie można.

Dom rzuciłaś
Dla łakotek,
A za karę
Zje cię kotek.




UKARANY OLBRZYM

Mały chłopczyna,
Który dopiero zaczyna
Rok szósty życia,
Roił niemal od powicia,
Że już nad niego,
Nie znajdzie w świecie większego,
Olbrzyma!
Chcąc więc osóbce swojej większą nadać postać,
Jak owa żaba w bajce, pysznie się nadyma!
Kładzie ogromny cylinder na głowę,
Tak, że gdyby większy jeszcze o połowę
Włożył, to czołem chyba mógłby nieba dostać!
A że do garnituru potrzeba koniecznie
Laski i cygar! Więc choć to niegrzecznie,
A nawet bardzo nieładnie,
Jeśli kto kradnie:
Nasza pocieszna figurka,

Bierze kryjomo kluczyk, otwiera i z biurka
Ojcowskiego, papieros wyjmuje z pudełka;
Zakłada na nos dwa szkiełka,
I już za progiem!
A za nim po ulicy, jakby za rarogiem,
Biegnie chmara dzieciaków, krzycząc z całej siły:
„Patrzcie! ta figa,
Ledwie że chodzi! Mój ty Boże miły!
Jak on ten wielki kapelusz udźwiga?“
To znowu nań wołają rówieśnicy mali:
„Zdejm pan lepiej te szkiełka, bo się pan obali!“
Jakoż olbrzym przypadkiem o kamień uderzył,
Kapelusz mu na oczy aż po brodę wpada,
A on jak długi bruk zmierzył!
Biada!
Oberwał guza! Niewiem co tam dalej było,
Lecz pono nie na jednym guzie się skończyło!

*

Jeśli kto z małości zacznie,
Starszych małpować niebacznie,
I wady tej oduczyć jeśli się nie stara:
Zawsze go zato przykra spotka kara!




RADA DLA JASIA

Śmiał się Janek ze starca, że idąc w zawieję,
Przewrócił się i rozbił.
— „Niech się Jaś nie śmieje!
Rzecze mama, — toż samo może spotkać ciebie!
Na dzieci nielitosne gniewa się Bóg w niebie.
Szanuj, drogi mój Janku, starca włosek siwy,
By i ciebie uczczono, gdy będziesz sędziwy“!




MUSZKA

Powiem wam na ucho, dzieci,
Coś o sercu Tadeuszka:
Raz do pajęczej sieci,
Wleciała muszka.
Często, gdy w młodej drużynie
Dziatwy z okolicznych wiosek,
Bawił się Tadeuszek, — muszka się nawinie,
I tnie go w ucho lub w nosek.
„Cierpże teraz, zawołał, nieznośny owadzie,
Coś bolu sprawił mi tyle!
Ot, już pająk na siatkę długie nogi kładzie,
Aby cię zdusić za chwilę!
Wcale cię nie żałuję!“
— „Wstydź się, rzecze ciotka,
Zamiast młodszym przyświecać litości przykładem,
Ty się mścisz, Tadeuszku, nad biednym owadem...

A nuż i ciebie podobny los spotka?
Nuż i nad tobą, nielitosne dziecię,
Mocniejszy znęci się w świecie?
Cóż poczniesz wtedy?“
Ani jedno słowo,
Nie wyszło z zawstydzonych ustek Tadeuszka;
Tylkom widział za chwilę; jak nad jego głową,
Ta sama brzęczała muszka.




MAŁPKA

Jaś miał małpkę. Wiecie o tem,
Że pocieszne to stworzenie,
Z wielkim sprytem, chwyta lotem,
Każdy ruch, giest i spojrzenie,
Od samego przeto ranka,
W domu pełno wrzawy, stuku;
Małpka wciąż przedrzeźnia Janka,
A on śmiał się do rozpuku.
Lecz się wkrótce Janek mały,
Jej figlami znudził trochę,
I sam w odwrót przez dzień cały,
Jął przedrzeźniać swą pieszczochę.
— „Że cię małpka naśladuje,
Rzekł ktoś, no, bo głupie zwierzę;
Lecz czyż wstydu Jaś nie czuje,
Że z głuptaska przykład bierze?“




PRZESTROGA

Staś, że młodszego brata poprawić potrafi,
W stylu i w ortografii,
Już się za najmędrszego uważa człowieka,
I wszystkich traktował z lekka.
Tymczasem, gdy mu przyszło chrząszcz pisać w kajecie,
W ogromny popadł ambaras,
I w tym jednym wyrazie, czy uwierzyć chcecie,
Zrobił dwa błędy naraz!
Więc dziadzio, poprawiając myłki w jego pracy,
Rzekł: „brzydko, kto nad innych wynosi sam siebie,
Bo zawsze znajdą się tacy,
Co więcej wiedzą od ciebie“.




NA ZŁOŚĆ

Bierz wzór Bronku z Adasia, patrz, jak on się uczy,
Jak zgrabnie pisze, jak czyta!
Nigdy pod nosem nie mruczy;
Gdy nauczyciel go pyta!
A na to Bronek, mażąc się szkaradnie,
Z minką pociesznie skrzywioną:
„Tatko, rzekł, Adaś na złość uczy się tak ładnie,
By go nademnie chwalono!“
„O maleńki psotniku, rzekł ojciec z uśmiechem,
Nie to twego lenistwa przyczyną, o! nie to!
Uściskaj zaraz brata, bo co mienisz grzechem,
Jest właśnie jego zaletą!“
Dziateczki! jakiż widok byłby to wspaniały,
Gdybyście wszystkim na złość uczyć się zechciały!




KŁAMSTWO BRUDZI

Brzydko gdy chłopcy kłamią, ale stokroć gorzej
I smutniej tacie i marnie,
Kiedy serce dziewczynki o kłamstwa się wdroży,
Kiedy dziewczynka kłamie!
Bo skoro dobry Pan Bóg dał nam piękną mowę,
Niech słowa prawdy z niej wieją...
A kto kłamie, takiemu wnet usta różowe,
Z wstrętu do kłamstwa — czernieją.

*

Mama Zosi raz w piątek poszła na targ wcześnie,
A idąc rzekła do córki:
— Zosiu! ja ci przez Rózię nadeślę czereśnie,
A ty smaż konfiturki;
Tylko nie zjedz mi żadnej, mama o to prosi,
A nic nie skryjesz przed matką. —
Innaby posłuchała... gdzie uprosić Zosi,

Co była łaściuch jak rzadko!
Zaledwie że czereśnie dała na stół Rózia,
Wnet na nie Zosia napada,
Pakuje je w usteczka, aż puchnie jej buzia,
Z takiem łakomstwem zajada!
Wtem mateczka się zjawia.
— No cóż, moja córko!
Czemżeś tak bardzo zajęta?
— Czem, mamo?
— Tak, czem, pytam.
— Ach! tą konfiturką,
Smażę, aż bolą rączęta.
— I żadnej nie ruszyłaś?
— Żadnej, proszę mamy,
Niech mama Rózię zapyta!
A skądże buzia czarna, skąd na niej te plamy?
— Bo jeszcze dzisiaj nie myta!
— I stąd czarna, nieprawdaż? O! dziewczynko mała,
Złe się bardzo uczucie w twem serduszku budzi:
Ty skłamałaś, więc buzia od kłamstwa zczerniała,
Bo kłamstwo duszę kala i usteczka brudzi!




CO KSIĄŻKA MÓWI?

„Posłuchaj Zbyszku, co książka gada?
Są w niej tam rzeczy nielada!“
Tak siwy dziaduś mówił do wnuka,
I w las nie poszła nauka.
Zbysio książeczkę przyłożył do ucha,
I słucha!
Lecz choć na wszystkie strony ją obraca,
Kartkę po kartce przekłada,
Daremna praca,
Książka nic sama nie gada!
„Dziadziu! czy to się godzi tak żartować ze mnie?
Męczę się, pocę daremnie,
Przyciskam książkę rękoma obiema,
A ona milczy jak niema!“
„Oj! maleńki psotniku, wszyscyście jednacy,
Sądzicie, że do celu można dojść bez pracy,

Że dosyć mieć pragnienie i chętkę przykładną,
A pieczone gołąbki same do ust wpadną!
Przeczytaj, to się wtedy przekonasz na oczy,
Że niema milszej rozmowy
Nad tę, którą z książkami duch człowieka toczy,
Nad rady książki-niemowy“.

*

Dziateczki! czyż i z wami nie jest tak z początku?
Książka nudna, wołacie, Bóg wie co w niej świta,
A nim ją które z dzieci w połowie przeczyta,
Już książka wala się w kątku!




LALKA EWUNI

„Niech lalka będzie grzeczna, siedzi nad książeczką,
Niech się w kącie nie maże, bo weźmie rózeczką!“
Takie przestrogi Ewunia mała,
Swojej laleczce dawała.
W kwadrans potem mama woła:
„Pójdź Ewusiu, weź książeczkę,
Dosyć byłaś już wesoła,
Będziem uczyć się troszeczkę!“
Słysząc to Ewunia mała,
Nagle w głos się rozbeczała.
Widząc, na jaką zanosi się walkę,
Rzekła mama do Ewci, co karciła lalkę:
„Niech Ewa będzie grzeczna, siedzi nad książeczką,
Niech się w kącie nie maże, bo weźmie rózeczką!“
Każdą przestrogę, luba młodzieży,
Naprzód do siebie samych stosować należy!




RADY NA DROGĘ ŻYCIA
(myśl z niemieckiego)

Kiedy już młody przyjacielu,
Wyruszasz w świat szeroki,
To prostą drogą dąż do celu,
Z rozwagą stawiaj kroki.

Naprzód z innymi idź w zawody,
Hartując duch i ciało;
A gdy napotkasz gdzie przeszkody,
To je usuwaj śmiało.

Bo na to los ci, chłopcze miły,
Chciał je na poprzek rzucić:
By wypróbować twoje siły
I dać zwycięzcą wrócić.

O chleb nie żebraj w obcym progu,
Bo to niegodne ciebie;
Pracuj, a resztę zostaw Bogu,
On myśli o twym chlebie.


Niech inni piją słodycz miodu,
Ty z miernym gódź się stanem;
I ucz się wcześnie być, od młodu,
Samego siebie panem.

I niech cię zawsze przed obcemi,
Wyróżnia cześć poczciwa;
Bo wiedz, że sława twojej ziemi,
Na barkach twych spoczywa.




DO F. H.
ofiarując mu książkę.

Ósmy już kończysz chłopczyno, roczek,
Dni wiosny wnet się prześlizną,
Dzisiaj pacholę, lecz jeszcze kroczek;
A będziesz słusznym mężczyzną.

Przebiegnie jedno i drugie lato,
Deszczyk wiosenny popada,
I ty urośniesz duży jak tato,
Ale to duży nie lada.

Lecz niedość na tem, kochane dziecię,
W nadmiarę uróść i zbytek,
Wszak i złe zielsko rośnie na świecie,
A jakiż z chwastu pożytek?

Lecz wspólnie z ciałem, — rozum mój chwacie,
Ma się rozwijać bogato!
Niedosyć wzrostem dorównać tacie,
Masz, być rozumnym jak tato.


Dzisiaj w zabawach miłych bezsprzecznie,
Chwilka ci płynie za chwilką:
Ale czy sądzisz, że to tak wiecznie
Przyjdzie ci bawić się tylko?

O! nie, maleńki mój przyjacielu!
Bóg da, uchowasz się zdrowo,
I ludziom służyć pójdziesz jak wielu,
Sercem, ramieniem i głową.

Więc wcześnie plon masz zbierać do głowy,
Myśl mądrą wieszać u czoła,
Abyś od razu stanął gotowy,
Gdy świat cię w służbę powoła.

Wiem, że nad wszystkie dziecka rozkosze,
Drżysz do ciekawych książeczek:
Więc ci, chłopczyno, książkę przynoszę,
Pełną przeróżnych bajeczek.

A gdy cię rady moje przestrzegą,
I od złych czynów odwiodą:
To, co zostanie ci z niej dobrego,
To będzie moją nagrodą.




NA ZAKOŃCZENIE DROBNYCH WIERSZY

Już znacie wiersze, znacie obrazki,
Jużeście treść ich poznały całą,
Lecz mi powiedzcie dziateczki, z łaski,
Co się też z tego w główkach zostało?
Niedosyć bowiem, kochane dzieci,
Książeczkę tylko przebiedz oczyma,
Bo to co łatwo do ucha wleci,
To drugie ucho pewnie nie wstrzyma...
Lecz trzeba pokarm nauki zdrowy,
Z książki — do serca przenieść i głowy!







BABULEŃKA


Była sobie babuleńka,
Taka stara że aż strach;
Miała chatkę bez okienka,
A nad chatką stary dach.
Miała w ręku kij sękaty,
A na plecach duży garb;
Starą suknię w same łaty:
I to był jej cały skarb.

Wszystko w chatce było stare:
Koło domu stary płot,
Pajęczyny w oknach szare,
A za piecem stary kot.
Był tam jeszcze pies na progu,
Łysy, chudy, niby wiór;
Ślepa kurka na barłogu,
I to był jej cały dwór.

Chatka stała na uboczu,
Porośnięta w cierń i głóg;
Nikt nie zwracał na nią oczu,
Ani wstąpił na jej próg.

Czasem tylko w tej ustroni,
Co za jakiś brano cud;
Małe dzieci biegły do niej,
Na jagody lub na miód.

Zresztą blizcy i przechodni,
Omijali chatki dach;
Bo odpychał wszystkich od niej,
Jakiś dziwny wstręt czy strach.
Nie spotkałeś tam nikogo,
Choćbyś chodził wzdłuż i wszerz;
Nikt tamtędy nie szedł drogą,
Chyba jaki zbój lub zwierz.

Bo szeptano w tajemnicy,
O tej chatce bardzo źle:
Że to nora czarownicy,
Co się Babą-Jagą zwie.
Że tam ona w leśnej głuszy,
Musi straszne zbrodnie knuć:
Jadowite zioła suszy,
Aby nimi ludzi truć.

Lecz naprawdę tak nie było,
Jak to plotka chciała mieć;
Babci ani się nie śniło,
Ludzkie dusze łowić w sieć.

Choć wiedziała o potwarzy,
Nie płaciła złem za złe;
Tylkoś często na jej twarzy,
Zabłąkaną widział łzę...

Tylko codzień, jak przed laty,
Ukończywszy dzienny znój,
Zasiadała w progu chaty,
Na wieczorny pacierz swój;
I modliła się za ludzi,
Zapatrzona w nocy cień,
Niewiedząca czy się zbudzi,
Gdy nazajutrz błyśnie dzień.

Wstał raz dzionek cały w złocie,
Lecz mu czegoś było brak;
Nie rozlegał się na płocie,
Jak codziennie, kurki gdak;
Ani babcia stała w progu,
Ni się kotek łapką mył:
Tylko burek na barłogu,
Przeraźliwie wył i wył...

I gruchnęło w okolicy,
(Bo jak w dudkę każdy dął):
Że się zmarło czarownicy,
Że ją wreszcie djabeł wziął.

Dużo było też uciechy,
Dla patrzących na jej grób:
Że już babcia za swe grzechy,
Siedzi w piekle po sam czub.

Ale jakiż tłumów licznych,
Był niezmierny dziw i lęk:
Gdy z kościołów okolicznych,
Nagle zabrzmiał dzwonów jęk...
Gdy sam Biskup z pastorałem,
Posłyszawszy smutną wieść:
Z duchowieństwem przybył całem,
Aby zmarłej oddać cześć.

Cóż dopiero, gdy z ambony,
Ksiądz roztoczył blask jej cnót;
Kiedy poznał lud zdumiony,
Jej nazwisko i jej ród...
Jej dla bliźnich tkliwe serce,
Co przestało nagle bić,
I to życie w poniewierce,
I jej smutków długą nić...

Bo to była kasztelanka,
Co rzuciwszy marny świat,
Żyła tutaj jak wygnanka,
Na pokucie szereg lat.

Co rozdała szczodrą ręką,
Skarby swoje między lud;
I pod Bożą kląkłszy męką,
Trud znosiła, nędzę, głód...

Słuchał tego lud zebrany,
Z okiem pełnem gorżkich łez;
Słuchał kotek zapłakany,
Ślepa kurka, wierny pies...
Nawet Biskup, wierzchem czapki,
Otarł z ócz płynącą łzę:
Tylko czysta dusza babki,
Radowała z niebios się!








MATKA
MATKA

Dziecię! jest mnóstwo Aniołów w Niebie,
Co każdy krok twój śledzą z obłoku,
Lecz tu na ziemi, tak blizko ciebie,
Czuwa twój Anioł z łezką na oku.
On cię osłania skrzydły swojemi,
A więc go kochać i czcić potrzeba,
Bo kto zasmuci Anioła ziemi,
To jakby smucił Aniołów z Nieba.
Czcij więc i kochaj matkę jedyną,
Bo to twój Anioł drogą dziecino!





BEZ MAMY

Dziecinki moje! czy też wy wiecie,
Czem jest mateczka dla was na świecie?
Czyście też kiedy myślały o tem,
Jakim to dla niej nieraz kłopotem
Jest upór dziecka, które umyślnie,
Z ócz biednej matki łzy rzewne ciśnie?

I czy wiesz dziatwo, jakeś bogatą,
Że są przy tobie mama i tato,
Którzy nad tobą i dniem i nocą,
Ciągle czuwają, wciąż się kłopocą,
I wspólnie z całą pracują siłą,
Aby dziateczkom ich dobrze było?

O! dziatwo moja, figlarna, żywa,
Ani przeczuwasz jakeś szczęśliwa!
Ani ci przez myśl nie przejdzie może,
Wciąż błogosławić wyroki Boże,
Że wam w dniach wiosny dały, o! dziatki,
Poić się słodkiem imieniem matki!


Bo matka w życiu, dziatwo kochana,
To ręka Boga z niebios zesłana;
To ciche skrzydło Stróża Anioła,
Które ci smutki rozwiewa z czoła;
To jasna gwiazda, co od powicia,
Świeci przez wszystkie dni twego życia.

Jeśli Bóg dzieciom matki poskąpi,
O! to tej straty nikt nie zastąpi...
To nie odkupić jej łez potokiem,
To wciąż się za nią obracać wzrokiem,
To wciąż, na smutnem życia ściernisku,
Tęsknić i tęsknić do jej uścisku!

O! na kolana padnijcie dzieci!
I temu oku, co dla was świeci,
I temu sercu, co jakby złote,
Ma samą tylko dla was pieszczotę,
I tej opatrznej, matczynej ręce:
Wdzięczność i miłość nieście w podzięce!

Bo wy nie wiecie dziateczki drogie,
Że są i inne dzieci ubogie,
Co nie słyszały jeszcze ni razu
Słodkiego matki swojej wyrazu,
Ni jej tkliwego słowa pieszczoty,
A noszą smutne imię: — sieroty!


O! ty, po stokroć dziatwo szczęśliwa,
Którą do serca matka przyzywa,
I tak cię garnie w objęcia słodko:
Jeśli się spotkasz z jaką sierotką,
Co się samotnie błąka śród świata,
Zastąp jej siostrę, zastąp jej brata!

A ten, przed którym nic nie uchodzi,
Bóg ci twe tkliwe serce nagrodzi!
I ta mateczka biednej dziecinki,
Za wszystkie twoje dobre uczynki,
Długich dni pasmo wymodli w niebie,
Dla twojej mamy, ojca i ciebie!





JAK KOCHAĆ MAMĘ

Zewsząd mię pytasz figlarna dziatwo,
Jak kochać mamę? — a to tak łatwo:
Zawsze jej tylko spełniaj rozkazy,
Strzeż się najlżejszej na sercu skazy;
Bądź wzorem cnoty i pobożności:
A tem jej dowód dasz swej miłości.

Bo czemże innem jej okażecie,
Że ją kochacie i miłujecie?
Cóż jej — nad własność twoją jedyną,
Nad czyste serce, oddasz dziecino?
Skoro ty jeszcze, mały aniele,
Sam do rozdania masz tak niewiele?

Więc tem ją naprzód kochaj serdecznie,
Że w domu będziesz sprawiał się grzecznie;
Tem, że do nauk, synku mój miły,
Będziesz się garnął co starczą siły;
Tem, że się nawet strzedz będziesz cienia
Powodu, do jej łez i zmartwienia.


Słowem, dziecino, na każdym kroku,
Ową cześć dla niej miej na widoku!
Bo cnota, pilność, piękne przymioty,
To tajemniczy ów kluczyk złoty,
Co ci w nagrodę, drobiazgu hoży,
Na rozcież serce matki otworzy!





ZAWSZE MAMA

Zwróć się dziatwo ku tej dobie,
W niemowlęce twoje latka,
Gdy jak Anioł Stróż przy tobie,
Pochylona stała matka;
Jak już wtedy, wzrok dziecięcia,
Jej jedynie szukał samej,
Jak garnęłaś się w objęcia,
Ukochanej twojej mamy.

Czy pamiętasz dziatwo droga,
Kto to pierwszy z otoczenia,
Zwracał twoją myśl do Boga?
Rączki składał do modlenia?
Kto w serduszka twoje małe,
Siał najpierwsze cnót zadatki?
Kto ci głosił Bożą chwałę?
Jak nie usta twojej matki?

Czy wiesz dziatwo, czyje serce,
Bóg na mistrza ci przeznaczył?
Kto literkę po literce,
Na książeczce ci tłómaczył?

Kto cię uczył, jak nie mama,
Władać piórem lub igiełką?
Wszędzie ona, ona sama,
Pierwsze niosła ci światełko!

O! gdzie tylko się zwrócicie,
Myślą, wzrokiem, drogie dziatki!
Zawsze, zawsze tam ujrzycie,
Ukochaną postać matki.
Jej wzrok o was wciąż pamięta;
Jej myśl o was wiecznie radzi;
Jej to dłoń was pieści święta,
I przez życie wciąż prowadzi.

O! po stokroć wieku błogi,
Póki każdym twoim krokiem,
Dłoń kieruje matki drogiej,
Póki rośniesz pod jej okiem!
Bóg w jej ręce, lube dziatki,
Całe wasze szczęście złożył,
I On dla was w sercu matki,
Tu na ziemi, raj otworzył!





Zawsze mama
według rysunku Fr. Tegazzo
ROZMOWA Z MAMĄ

— Powiedz mi, proszę, mateczko droga!
Którędy trafić do Pana Boga?
Czy ta jest ścieżka żywota wieczna,
Co lśni na niebie jak wstęga mleczna?
Czy jaka inna, ukryta może,
Która prowadzi w Królestwo Boże?

— O! mój najmilszy aniołku mały!
Ten jak puch śniegu gościniec biały,
Na którym ciepłą, wiosenną nocą,
Gwiazdki srebrnemi skrami migocą:
To tylko dla nas, jako wzór święty,
Na lazurowem niebie rozpięty,
By droga nasza była tak biała,
Jak ta w błękitach wstęga wspaniała.

Kto chce do nieba trafić, o! dziecię,
Ten drogę znajdzie i tu na świecie...
Niech tylko nigdy, jak źli wędrowce,
Nie zbacza z cnoty gdzieś na manowce;

Niech serce swoje bliźnim otworzy,
Niech zeń przybytek uczyni Boży,
A droga jego pójdzie najprościej,
Z padołu ziemi, do gwiazd jasności.

O! mój aniołku! przed tobą droga
Leży, wiodąca do Pana Boga!
Nie zbaczaj tylko na ścieżki kręte,
Lecz powinności wypełniaj święte:
A gdy w przyszłości kiedyś dalekiej,
Przyjdzie ci żegnać ten świat na wieki,
Bóg duszę twoją wzniesie do siebie
I śród gwiazd jasnych zawiesi w niebie!





IMIENINY MAMY

Gwarno, rojno... W cichym domu,
Od wesela aż drżą ściany;
Dziatwa sobie pokryjomu,
Przepowiada wiersz zadany,
I gromadzi darów tyle,
Że aż moc ich oko łudzi!
Ciszej, ciszej, bo za chwilę
Mama pewnie się obudzi!

Czy to dzisiaj jakie święto?
Czy kalendarz się nie myli?
Że tak z twarzą uśmiechniętą,
Czekasz dziatwo owej chwili?
Coś ważnego snać się stanie?
Lecz mi trudno dojść przyczyny...
Więc powiedzcie! — „Cyt, mój Panie!
Dziś są mamy imieniny!“

Cyt!... Już słychać kroki mamy,
Już skrzypnęły drzwi alkowy...
Ach! czy tylko podołamy,
Wszystkie wiersze dobyć z głowy?

Czy się które nie pomyli,
Nie zapomni, nie zalęknie?
Zmylić się w tak ważnej chwili,
Pięknieżby to było, — pięknie!

Cyt... Ach! czemuż tak serduszko
W piersiach naszych bijesz głośno?
Cyt... Ach! jakże jesteś muszko,
Z tem brzęczeniem swem nieznośną!
Cyt... Powtórzyć sobie warto
Jak to rym się z rymem godzi...
Wtem na rozcież drzwi otwarto,
O! radości! mama wchodzi!

Stoją dzieci zadyszane,
W kącik tuląc się nieśmiało...
Gdzież te wiersze tak umiane?
A z odwagą cóż się stało?
O! nic z tego!... Wszystkie wiersze,
Majaczeją gdzieś przed okiem,
Aż życzenia się najszczersze,
Wysłowiły łez potokiem.

Żadne nic już nie pamięta...
Tylko jakoś rzewniej, czulej,
W tym dniu matczynego święta,
Do jej kolan dziś się tuli...

A twarz, co się szczęściem płoni,
I łezkami zaszłe oczy,
Świadczą, że im serce do niej,
Omal z piersi nie wyskoczy!

Więc i mama rozrzewniona,
O nic więcej się nie pyta...
Tylko garnie je do łona,
I w serduszkach wszystko czyta.
Tylko uśmiech, który gości
Na jej licu i łzy żywe,
Są świadectwem jej radości,
Że ma dzieci tak poczciwe!





SERCE MATKI

Znacie wy dzieci serduszko matki?
Wiecież, co w głębi swej mieści?
Ilu niebiańskich pociech zadatki
I jaki ogrom boleści?

Jeżeli dzieci dobre i grzeczne,
Wnet serce bije w takt żywszy,
Dzieląc wokoło blaski słoneczne,
Swojej miłości najtkliwszej.

Lecz kiedy dziecko źle mamie życzy,
Gdy dziatwa krnąbrna, złośliwa:
Serce jej, niby kielich goryczy,
Po brzegi łzami opływa.

A jak to serce dobre i święte,
Jakie najczystsze na świecie,
Jaką miłością dla was przejęte:
Najlepiej sami to wiecie!


Ileżto razy, kiedyście drżały
Przed gniewem ojca, spłoszone:
To serce matki, drobiazgu mały,
Brało cię w swoją obronę.

Lub gdyś na karę zasłużył nową
I stał jak trusia w kąciku:
Kto przebaczenia niósł tobie słowo
I pocałunków bez liku?

U kogo znajdziesz więcej rozkoszy?
Czulej pieszczące cię dłonie?
I gdzie ci z oczek nikt snu nie spłoszy,
Jak nie u matki na łonie?

O! po dniu białym, z światłem jarzącem,
Dzieci kochane, jedyne!
Takiego skarbu szukać pod słońcem,
Jakiem jest serce matczyne!

Bo gdy cię wszyscy opuszczą w świecie,
Gdy ginąć przyjdzie ci marnie:
Jeszcze i wtedy — zbłąkane dziecię,
Serce cię matki przygarnie!





MAMA PŁACZE

Mama płacze... Srebrne łezki
W ukryciu ociera,
A Cherubin je niebieski
Na skrzydełka zbiera.

Zbiera skrzętnie rozrzucony
Klejnot przy klejnocie,
I sam płacze zasmucony,
Przy smutnej robocie.

A jak zbierze, wnet poleci
I na wadze zważy,
I na krnąbrne i złe dzieci,
Bogu się poskarży.

A łzę matki, nie tak łatwo
Obmyć przeproszeniem;
Bo łza taka, droga dziatwo,
Zacięży kamieniem.


I na serce twe zuchwałe,
Co smuciło mamę,
I na życie twoje całe,
Wieczną rzuci plamę.

I Bóg ciebie zagniewany
Wypuści z opieki,
I Stróż Anioł zapłakany,
Odleci na wieki.

A choć mama ci przebaczy,
Ciężkie łzy goryczy,
Bóg osądzi je inaczej
I każdą policzy.

Zła to dziatwa i bezbożna,
Która mamę smuci:
O! bo wszystko wrócić można,
Lecz łez nikt nie wróci!





NIE BUDŹ MAMY

Nie budź mamy, drogie dziecię!
Bóg sen dla niej zsyła,
Wszakże ona noc przecie,
Przy tobie spędziła.

Noc calutką, ranek cały,
Z takim niepokojem,
Oczy mamy wciąż czuwały,
Przy łóżeczku twojem.

Byłaś chorą, — a mateńka,
Tłumiąc w piersi łkanie:
Wciąż śpiewała — „spij maleńka,
Spij moje kochanie!“

I lekarstwo co godzinę,
Podawała tobie,
I tuliła swą dziecinę,
Na piersiach, przy sobie.


Teraz prawda, czujesz sama,
Że ci znacznie lepiej:
Pozwól dziecię, niech spi mama,
Niech sen ją pokrzepi!

Gdyś ty spiąca, wnet mateczka,
Do snu ciebie tuli,
I układa do łóżeczka,
Nucąc słodkie luli.

Więc ci wdzięczną być wypada,
Irenko kochana;
Patrz jak mama twoja blada,
Jaka zatroskana.

Nawet Boże! patrz dziecino,
Com dostrzegł w półmroku:
Dwie łzy srebrne zwolna płyną
I świecą w jej oku.

Ona i w tej chwili błogiej,
Wciąż o tobie marzy!
Czy nie widzisz, ile trwogi,
Przebija w jej twarzy?

A ty biegać chcesz filutko,
Bo ci smutno samej...
Cyt! — na palcach chodź cichutko,
Nie budź, nie budź mamy!





SŁUCHAJ MAMY

Ej! dziecinki moje drogie,
Pszczółek gwarny roju!
Jakże dni wam płyną błogie,
W szczęściu i spokoju.

Ponad wami rodzicielska,
Czuwa wciąż opieka,
A mateczki dłoń anielska,
Z pieszczotą was czeka.

Nikt nad wami nie przewodzi,
Nikt palca nie skrzywi:
Towarzysze moi młodzi,
Jakżeście szczęśliwi!

Jednej tylko mamy swojej,
W domu wolę znacie;
Lecz powiedzcie, drodzy moi!
Czy też jej słuchacie?


Czy też o tem się pamięta,
Dziatwo ukochana!
Że jej słowo, to rzecz święta
I nieodwołana.

Że co mama wam zaleci,
To tak spełnić trzeba:
Jakby to był, drogie dzieci,
Rozkaz dany z nieba.

Bo jej rady, jej przestrogi,
Nauki, wskazówki:
To jak posiew niebios błogi,
Na młodziutkie główki.

Każda myśl jej w duszę wpadnie,
Jak promyczek złoty,
I wystrzeli potem ładnie,
W uroczy kwiat cnoty.

Niech więc dziatwa wciąż pamięta,
Na mamy rozkazy,
Bo jej słowo, to rzecz święta,
Dla serca bez skazy.





MODLITWA ZA MAMĘ


Matko Najświętsza! oto do Ciebie,
Co tam królujesz na jasnem niebie
I słodkie imię piastujesz Matki,
Idą w pokorze niewinne dziatki,
I za swą mamę tutaj na ziemi,
Błagają Ciebie modły rzewnemi:
Daj jej za trudów i starań tyle,
Pełne radości i szczęścia chwile!

Ileż to ona nocy niespanych,
Dni niespokojnych i przepłakanych,
Ileż goryczy, Boże jedyny!
Przebyła nieraz z naszej przyczyny.
O! za tę miłość i poświęcenie,
Zlej na nią Maryo! szczęścia promienie!
O co, kołacząc do niebios bramy,
Błagamy Ciebie dla naszej mamy!

Wszak za to serce, którem nas darzy,
I za to wszystko, co dla nas marzy
I czem otacza nasz wiek dziecięcy:
Nic, nic dla siebie nie pragnie więcej,

Prócz, byśmy rosły dziateczki małe,
Jej na pociechę, Bogu na chwałę.
Więc Cię błagamy u niebios bramy:
Daj na pociechę urość nam mamy!

O! daj Królowo niebios sklepienia,
Ziścić nam wszystkie mamy marzenia!
Użycz nam łaski swej nieprzebranej,
Aby nie smucić mamy kochanej!
Wesprzyj chęć naszą i wątłe siły,
Byśmy wciąż grzeczne i dobre były!
I modły nasze przyjm w niebios bramę:
Bo to za mamę naszą, za mamę!




GWIAZDKA MATKI

Na senną ziemię,
Noc cicha spada;
Na letniem niebie,
Lśni gwiazd gromada.
Lecz wpośród wielu,
Szukam wpół senny,
Mojej gwiazdeczki,
Jasnej, promiennej.

Gdzież się podziała,
Mój mocny Boże!
Czy już na wieki,
Zagasła może?
Czy w przepaść spadła,
Jak kamyk z procy,
Że jej daremnie
Szukam wśród nocy?

Wtem, gdy na gwiazdkę
Patrzę malutką:
Jakaś się postać
Zbliża cichutko...

Oczy się do niej
Zwróciły same,
I ucieszony,
Ujrzałem mamę!

Oparła rękę
Na mem ramieniu;
Jam duszą tonął,
W jej ócz spojrzeniu.
I nie zapomnę
Przez całe życie,
Żem w nich odnalazł,
Niebios odbicie.

A głos aniołka,
Szeptał mi w uszko,
Słowa, od których
Drżało serduszko.
I tak mi w duszy,
One przytomne:
Że nigdy, nigdy,
Ich niezapomnę.

Mówił, — że mama,
To gwiazdka, dzieci,
Co wciąż nad wami
Promienna świeci,

Co was do Boga
Prowadzi co dnia,
Ta najpiękniejsza,
Gwiazda przewodnia.

Po co wam gonić
Za inną gwiazdką,
Gdy ona wasze
Oświeca gniazdko?
A nad nią, dziatwo,
Zapewniam ciebie:
Niema piękniejszej,
Na całem niebie.

I odtąd zawsze
Oczy łzawemi,
Szukam mej jasnej
Gwiazdki na ziemi.
Ona mię wiedzie
Drogą żywota:
Mej drogiej mamy
Gwiazdeczka złota!








DZIECI I PTASZKI


DO DZIECI

Oto wam niosę, dziatki kochane,
Śliczne obrazki, jak malowane:
O tych ptaszynach, których w błękicie,
Gwarnych szczebiotów słuchać lubicie;
O tym słowiku, co gdzieś w ustroni,
Cudowne pieśni jak perły roni;
O tym bocianie, co w każde lato,
Powraca spocząć nad polską chatą;
O tej jaskółce, co niestrudzona,
Lata wśród ludzi jak oswojona,
I tuż nad oknem waszem, o dzieci,
Dla swoich piskląt gniazdeczko kleci.

Kochajcie ptaszki! — bo wszakże one,
Bracia i siostry wasze rodzone.
Na równi z nimi, drobiazgu złoty,
Dzielisz igraszki twe i szczebioty,
Równej używasz z nimi swobody,
Wieku skrzydlaty, wieku mój młody!

Może nie wiecie, dziatki jedyne,
Że w was ma ptaszek drugą rodzinę.
On, w zaufaniu do was głębokiem,
Tuli się, gnieździ pod waszem okiem,
Bo wie, że żadne poczciwe dziecię,
Krzywdy nie zrobi mu za nic w świecie.

Kochajcie ptaszki! — bo wszakże one
Jakby do pieszczot samych stworzone:
Tak jak wy lube, wdzięczne i żwawe:
A tak niewinne i tak łaskawe,
Że ziarn im tylko pokażcie nieco,
A wnet do ręki waszej przylecą.

Stwórca tak kocha te ptaszki małe,
Że tym, co Jego śpiewają chwałę,
Ślicznym aniołkom, jak pieścidełka,
Do ramion ptasie przypiął skrzydełka.
A kto nad biednym ptaszkiem się znęca,
Łowi go w sidła, gniazdko wykręca!
Kto zapomniawszy, co litość święta,
Z gniazd tych wyrzuca drobne pisklęta:
Niech drży!... Bo anioł, co tam na niebie
O wszystkich ptasząt myśli potrzebie;
Co się unosząc nad tym padołem,
Może i jego jest też aniołem:
Zaprze się nad nim świętej opieki,
I takie dziecko rzuci na wieki.




GNIAZDKO

Popatrzcie, dzieciny,
Na ten domek mały,
Co go wśród leszczyny,
Ptaszki zbudowały.

Jak gwiazdka na niebie,
Ma w górze siedlisko:
A wietrzyk kolebie,
Tą ptaszków kołyską.

Troskliwa o dzieci,
Ptaszynek mateczka,
Co chwila przyleci,
Zajrzy do gniazdeczka;

I w dzióbku przyniesie,
Dla małej gromady,
Zbierane po lesie,
Muszki i owady.


I nakarmia sama,
Swą dziatwę kochaną,
Jak ciebie twa mama,
Wieczorem i rano.

Uczy je tysiące,
Cudownych tych pieśni,
Co w lato gorące,
Pieją ptacy leśni.

Uczy je po jasnym,
Szybować błękicie,
I dzióbkiem swym własnym,
Zarabiać na życie.

Nie tępcie dzieciny,
Gniazd, co ptaszki mają:
Niech wolne ptaszyny,
Swobodnie bujają!

Niech piosnką wesołą,
Wciąż krzepią nas w trudzie:
Niech głoszą wokoło,
Że dobrze są ludzie!

Kto psotne ma ręce
I tyle złych chęci,
Że gniazdko ptaszęce
Podbierze, wykręci;


Kto ptaszkom swobodnym,
Ich szczęścia zazdrości:
Ten sam jest niegodnym,
Najmniejszej litości.

O! spojrzcie, chłopięta,
Na gniazdko zburzone:
Na owe pisklęta,
Na ziemię strącone...

Wspomnijcie, okrutni,
Na matki ich jęki,
Co rwą się najsmutniej,
Z jej piersi maleńkiej...

I chociaż w tej chwili,
Uznajcie swą winę:
Że wyście zabili,
Jej szczęście jedyne!




W KLATCE

Śpiewa ptaszek na gałęzi,
Z innymi w zawody;
Przestał śpiewać na uwięzi,
Bo nie ma swobody!

Ptaszka w klatce usidlili,
Dali cukru, wody!
A on przecież smutnie kwili,
Bo brak mu swobody!

Niegdyś wesół i szczęśliwy,
Jak ty, chłopcze młody,
Ulatywał nad te niwy,
Z piosenką swobody.

I napełniał cudną nutą,
Gaje i ogrody;
Dziś do klatki go przykuto,
Odarto z swobody!


Teraz rwie się osowiały
Z drucianej przegrody;
Tęskni, płacze, jeniec mały,
Do dawnej swobody.

Słyszysz, jak on smutnie jęczy? —
Puść go, chłopcze młody!
Za to ptaszek ci odwdzięczy,
Piosenką swobody!




SZCZYGIEŁ

W wielkim dniu stworzenia świata,
Bóg powołał wszystkie twory:
Więc do Pana najpierw wzlata,
Powietrznymi płynąc tory,
Gromada leśnych śpiewaków,
Różnopiórych barwnych ptaków.

A za nimi, ziemskim szlakiem,
Ciągną zwierząt roje całe:
I żółw nawet ze ślimakiem,
Spieszą oddać Panu chwałę;
Tu lew kroczy dumny, dziki,
Tam poddanych jego szyki.

A przed nimi, na chmur tronie,
W przezroczystych szat osłonie,
Dzierżąc berło z gwiazd miljona,
Wśród aniołów cudnych grona,
Co nad Bożym tronem wzlata,
Zasiadł Stwórca wszego świata.


Więc przed Panem pierwszy stawa
Lew, monarcha pośród zwierza;
Dalej orzeł hołd oddawa,
Panujący król u pierza.

I lilija smukła, biała,
Księżna w państwie wonnych kwiatów,
I falista trawka mała,
Pani polnych aromatów.

A za nimi cicho, skromnie,
Płazy — w pokornej postawie...
Więc Pan rzecze: — „Chodźcie do mnie,
Niech i wam pobłogosławię!“

I znów owych ptasząt roje,
Do Stwórcy i Pana wzlata:
Cudne piórka, cudne stroje,
Jak wzorzysta ziemi szata.

A w oddali, ptaszek cichy
U podnóża skrył się tronu.
Snać w obliczu Bożem lichy,
Gdy nie składa Mu pokłonu...
I tak długo na uboczy
Stał, wśród licznych ptaków koła:
Aż go wreszcie Pan Bóg zoczy
I przed tron swój go zawoła!

— „Kto ty jesteś, dziecię moje?
Jaki ród i miano twoje?“ —

„To szczygieł!“ — ptaków gromada,
Panu Bogu odpowiada.
„Gdyś Ty w piórka nas ubierał,
I okraszał je bez miary,
On — dla piskląt ziarnka zbierał
I spóźnił się po Twe dary.
On nie dostał barwnej szaty,
Ani daru pieśni cudnej;
Niemy, kryje się za kwiaty,
Wiecznie smutny i odludny!"

Więc Pan rzecze: — „Ptaszku mały!
Nie smuć, nie smuć się daremnie!
Odtąd barwny będziesz cały,
I dar śpiewu weź odemnie...
A że wszystkie tęczy stroje,
Wzięli drudzy ku ozdobie;
Więc z każdego, ptaszę moje,
Po pióreczku daję tobie!“




DZIĘCIOŁ

Jak w pośród ludzi, tak też wśród ptaków,
Masz pracowitych, masz i próżniaków;
Jednych, co szkody robią nam dużo,
Drugich, co wszystkim za przykład służą.

A dobry przykład dać ludziom może,
Najmniejsze nawet stworzenie boże;
Często też pilna mrówka lub pszczoła,
Rumieni wstydem leniwców czoła.

Chodźcie do lasu, a zobaczycie,
Jakie to ptaszków przykładne życie,
Jak się dzień cały krzątają w pracy,
Choć tak maleńcy, choć tylko ptacy.

Naprzykład dzięcioł, lasów obrońca,
Do pracy wstaje ze świtem słońca,
I jak najlepszy jaki gajowy,
Na owad leśny idzie na łowy.


Gdyby tak pilnie nie kuł swym dziobem,
Toby już dawno ten las był grobem;
Dawnoby nasze gaje i sady,
Na nic stoczyły brzydkie owady.

Ale on pilnie tych lasów strzeże;
Gdzie znajdzie owad, wnet go wybierze;
Potężnym dziobem puka po lesie,
Jakby im groził: „Ej, strzeżcie mnie się!“

Dziatwo! poczciwym idąc wciąż torem,
Niechaj ten dzięcioł będzie ci wzorem:
Tak jak on w lesie, my z nim w zawody,
Brońmy bliźniego od wszelkiej szkody!




ROZMOWA Z GOŁĄBKIEM

Jedz, jedz, gołąbku mały,
Z mej ręki groszek biały!
Dajże mi główką znak:
Tak, tak.

Co mam, to ci przynoszę,
No, jedz, kiedy cię proszę!
Czyś głodny? — daj mi znak:
Tak, tak.

Może nie lubisz groszku,
I chleba chcesz pieszczoszku?
Dajże mi główką znak:
Tak, tak.

Poczekajże, mój panie,
Własne ci dam śniadanie!
Smakuje? — daj mi znak:
Tak, tak.


Gruchasz... trzepoczesz w skrzydła,
Bo cię złapano w sidła...
To przykro! — dajże znak:
Tak, tak.

No, czekajże, niebożę,
Ja klatkę ci otworzę,
Chcesz tego? — daj mi znak:
Tak, tak.

Ja krzywdy ci nie zrobię,
No leć, gołąbku, sobie!
Bujaj, jak wolny ptak:
Tak, tak.

Próżno ścigam oczyma:
Frunął — i już go niéma!
W niebieski wzbił się szlak:
Tak, tak.




SŁOWIK

Lubisz słowika, gdy w noc majową
Pieśń jego płynie ponad dąbrowa,
I z tchnieniem wiatru co w liściach dysze,
Ciebie, dziecino, do snu kołysze.

Lecz pewnie nie wiesz dziecko kochane,
Że gdy ty tulisz oczy zaspane
I śnisz o małych aniołkach w niebie,
Słowik się wtedy modli za ciebie.

Bo ten skrzydlaty mieszkaniec wioski,
Słowik, śpiewakiem jest Matki Boskiej.
On na cześć Maryi, cudnemi słowy,
Wydzwania w ciszy swój hymn majowy,
I niestrudzony, z nocy do świtu,
Śpiewa Jej chwałę, pełen zachwytu!

A Matka Boża ptaszynie rada,
Słucha tych modlitw, co on Jej składa;
Słucha tych śpiewów i cudnych treli,
Jakby niebieskiej jakiej kapeli;

I błogosławi was, dziatki lube,
Że nie czyhacie na ptaszka zgubę.

Więc cyt, pacholę! nie płosz słowika!
Lecz gdy cię dojdzie jego muzyka,
Klęknij przed Matki Boskiej obrazem,
I módl się kornie z słowikiem razem!




SROKA

O sroce, która na płocie skrzeczy,
Krążą po świecie nieładne rzeczy:
Że ma w języku dziwne łaskotki,
I między ptactwem rozsiewa plotki.

Do dzisiaj nie wiem, kochane dziatki,
Kto takie sroce przypina łatki?
To też nie biorę na me sumienie,
Czy to jest prawda, czy posądzenie?

Lecz czyż nie lepiej, przyznajcie sami,
Trzymać języczek swój za zębami,
Niż się narażać na gorzkie słowa,
Że się jest paplą, jak sroka owa?




SKOWRONEK

Wzbił się w górę skowroneczek,
Wysoko w przestworze,
I wydzwania, jak dzwoneczek,
„Kiedy ranne zorze!“

Witaj, gościu pożądany,
Ptaszku nam życzliwy!
Wzlatuj z piosnką nad te łany,
Nad te polskie niwy!

Nuć o wiośnie, nuć o słonku,
Co chmury ozłaca;
Z twym powrotem, o skowronku
I nadzieja wraca!

Rolnik szczęśliw i wesoły,
Dzwoni w sierp szczerbaty;
Wyprowadza krzepkie woły,
I pług ciągnie z chaty.


Kraje ziemię swą jedyną,
Pod zasiewy złote:
A ty wlewasz mu ptaszyno,
Do pracy ochotę.

I Mocarza błagasz w niebie,
W modlitwie lotnej:
By posiane ziarna w glebie,
Dały plon stokrotny!

Gnieźdź się, ptaszku, na zagonie,
Gnieźdź się między nami:
Ja gniazdeczko twe obronię
Przed złymi chłopcami!




BOCIAN

Mój mości bocianie,
Co kroczysz na łanie,
Jak mędrzec poważnie, miarowo:
Bujałeś po świecie,
Więc powiedz mi przecie,
Coś zdobył przez zimę surową?

Latałeś, nieboże,
Aż kędyś za morze,
Nad Nilu błękitne topiele:
Toż w takiej podróży,
Gdzieś strawił czas duży,
Musiałeś nauczyć się wiele? —

A bocian na wieży,
W dziób wielki uderzy,
Popatrzy na chłopca z pod oka;
I głową pokiwa,
I tak się odzywa,
Klekocąc do niego z wysoka:


„Zyskałem tam wiele,
I z każdym podzielę
Tę mądrość, nie skąpiąc nikomu:
Że dobrze jest wszędzie,
Lecz ponoć nie będzie,
Tak nigdzie wygodnie — jak w domu!“




O CZEM KOGUT PIEJE?

Kukuryku! mój chłopczyku,
Wstawaj! rączki złóż!
I podziękuj Bogu rano,
Za szczęśliwie noc przespaną,
Wstawaj! późno już!

Kukuryku! mój chłopczyku,
Do rąk książkę bierz!
W okna patrzy dzionek złoty,
Ludzie spieszą do roboty,
Ty do szkoły spiesz!

Kukuryku! mój chłopczyku,
Brzydko śpiochem być!
Patrz, obmówi ciebie sroczka,
Że przecierasz dotąd oczka...
Wstydź się, chłopcze, wstydź!


Kukuryku! mój chłopczyku,
Spojrz, jaki tu ruch:
Rolnik dawno orze w glebie;
Dajże równy przykład z siebie,
Żeś jak drudzy — zuch!

Kukuryku! mój chłopczyku!
Za to, malcze mój,
Gdy szabelkę chwycisz w dłonie,
Ja ci kilka piór uronię,
Na kaszkiecik twój!




LEGENDA O JASKÓŁKACH

Onego czasu — o! lat już mnogo
Od owej chwili przewiało,
Żył święty starzec, co prawdy drogą,
Kroczył odważnie i śmiało.

Ze słowem bożem na drżących ustach
Przebiegał puszcze i jary,
Jak spotykany ów na odpustach,
Z ewangielijką dziad stary.

Z wioski do wioski starzec sędziwy,
Wędrował pełen ochoty;
I wszędzie serca ludzkiego niwy,
Uprawiał pod zasiew cnoty.

Raz na zachodzie, gdy uznojony
Usiadł pod krzyżem na cieniu,
By pod świętemi jego ramiony
Spocząć po długiem znużeniu;


Ujrzał w pobliżu skupioną w tłumie,
Gromadkę dziatwy ochoczej;
I na nią właśnie, w słodkiej zadumie,
Starzec obrócił swe oczy.

— „Dziatwo! — rzekł do nich: rodzice twoi,
Dzień cały w polu, w robocie;
Któż wam tu mówi, maleńcy moi,
O Bogu, wierze i cnocie?

Zbliżcie się do mnie, szczebiotki hoże,
Zbliżcie się, dziatki kochane:
Ja wam na rozcież niebo otworzę,
Odsłonię prawdy nieznane!“

I myśląc, że ich obrazkiem znęci,
Otworzył księgę stworzenia;
I począł mówić, jak mówią święci —
Głosem, co drżał mu z natchnienia.

Lecz gdzie tam dzieci!... Ich starca słowo
Ani to grzeje ni ziębi;
Pierzchły z chichotem, wstrząsając głową,
Jak stado płochych gołębi.

I nikt nie został przy starca boku,
Prócz tego krzyża z mogiły,
I dwóch jaskółek, co się w obłoku,
Goniąc naprzemian, ważyły.


Naraz tych dwoje coraz się zniża,
Coraz opada, opada...
I na rozpięte ramiona krzyża,
Z głośnym świegotem usiada.

Więc starzec do nich zwrócił się cały
I rzekł: — „Ptaszyny serdeczne!
Gdy nawet dzieci w głos się rozśmiały,
Gdym głosił prawdy odwieczne:

Wy mnie słuchajcie!“ — I wnet jaskółki
Zaszczebiotały radośnie...
I patrz, już całe lecą ich pułki,
Rzesza wciąż rośnie i rośnie.

Nad głową starca, jak chmurka lotna,
Zawisły ptaszki wysoko...
A na ten widok łezka wilgotna,
Wbiegła starcowi na oko.

I mówił do nich: jak Bóg je żywi,
W jak cudne stroi sukienki;
Jak są ptaszkowie wszyscy szczęśliwi,
I jakie winni mu dzięki...

A kiedy skończył słowa natchnione,
Rzekł do ptaszynek tych roju:
„Ptaszki wy moje błogosławione,
Idźcie już teraz w pokoju!


A że z was równie młodzi jak starzy,
Poczciwy przykład powzięli:
Przeto przeklęty, kto się poważy,
Ścigać was w niebios topieli...

Odtąd bezpiecznie bujajcie wszędzie,
Po ziemi, wodzie, błękicie...
Każda z was wróżyć dla świata będzie,
Wiosnę — i nowe z nią życie.

Pod którąkolwiek zajrzyjcie strzechę,
Wnet tam otucha się wzbudzi,
Bo Bóg na skrzydłach waszych pociechę,
Posyłać będzie dla ludzi!“

Odtąd jaskółka — posłaniec Boży,
Wszędzie witaną jest rzewnie;
A gdzie gniazdeczko swoje założy,
Tam szczęście gościem jest pewnie!“




KUKUŁKA

Kukułeczka kuka w lesie,
Na wyniosłym buku;
Wietrzyk z boku głos jej niesie:
Kuku... kuku... kuku!

A chłopczyna, co szedł drogą,
Pyta przez swywolę:
„Długoż jeszcze mnie niebogo,
„Będą męczyć w szkole?

„Czy tak całe przejść ma życie,
„Jak dziś chwile płyną:
„Ucz się w wieczór, ślęcz o świcie,
„Nad nudną łaciną?“

Ptak się rozśmiał na te słowa,
Małego nieuka,
Między liście główkę chowa,
I tak mu odkuka:


Jaskółki
według angielskiego sztychu

„Dziś trza własną sobie pracą,
„Zdobyć wszystko, wszędzie,
„A kto leniuch i ladaco,
„Z tego nic nie będzie!“

I kukała bez ustanku,
Drąc się do rozpuku:
„Rachuj latka mój kochanku!
„Kuku... kuku... kuku!“




WRÓBEL

Zamilkły wdzięczne ptasząt hejnały,
Wicher o szyby łomoce;
Został się tylko wróbelek mały,
Co gdzieś na dachu świegoce.

I choć jesienne huczą poświsty,
Choć coraz mglistszy blask słońca,
On — syn poczciwy strzechy ojczystej,
Wiernym jej został do końca.

Choć mróz mu często da się we znaki,
Choć kwili nieraz o głodzie:
On nie poleci, jak inne ptaki,
Gdzieś się wygrzewać na wschodzie!

On woli zostać na swojskiej roli,
Gdzie ziarna w kłosach mu rosną,
Bo wie, że Bóg mu i tu pozwoli,
Cieszyć się słońcem i wiosną.


O! ja cię kocham ptaszku poczciwy,
W szarej, ubogiej odzieży!
Bo ty mnie uczysz, jak własne niwy,
Nad wszystko kochać należy.




POŻEGNANIE PTASZĄT

Puchowe łoże,
Usłał śnieg biały;
Ptaszki za morze,
Już odleciały.

Już srebrne płatki,
Kryją dąbrowę;
Ptaki i kwiatki,
Bywajcie zdrowe!

Pomnę — na wiosnę,
Ptaszkowie leśni,
Jakże radosne,
Brzmiały tu pieśni!

A dziś szczebioty,
Umilkły wasze;
Jesienne słoty,
Biją w poddasze.


Wicher wygrywa,
Żałobne pienia,
I groźnie zrywa,
Wasze schronienia...

Roznosi słomki,
Z gniazd oderwane,
I burzy domki,
Przez was stawiane.

Ale ja na to,
Poradzę sobie;
Już na lato,
Gniazdko wam zrobię.

Śliczne z pudełka,
Gniazdeczko nowe,
Do okien szkiełka,
Dam kryształowe.

A gdy ujrzycie,
Rąk moich dzieło:
To się zdziwicie,
Skąd się tu wzięło?

Bo ja was lubię,
Za śliczne pienia;
Ja was nie gubię,
Miłe stworzenia!


Ja was nie łowię,
W sidełka skrycie;
Ja was, ptaszkowie,
Kocham nad życie!

Tylko złe dziecię,
Szkodzi ptaszynie;
A ja wam przecie,
Krzywdy nie czynię!




PAMIĘTAJCIE O PTASZKACH

Przez doliny i przez łany,
Wieją wichry i tumany,
Gęsty sypiąc śnieg.
A lód w szkliste swe okowy,
Chwycił lasy i dąbrowy,
Głębie wód i rzek.

Dziwnie smutno w całym świecie!
Tylko wicher śniegiem miecie,
Głucho, pusto tak...
Tylko gdzieś tam zabłąkany,
Przez te wichry i tumany,
Zwolna leci ptak.

Siadł na polu białem, gładkiem,
Tam, gdzie niegdyś podostatkiem
Ziarn i wody miał;
Lecz dziś próżno ziarnek szuka,
Próżno wątłym dzióbkiem puka,
W lód twardszy od skał.


Puste łany i doliny,
Niema żeru dla ptaszyny,
Wszędzie śnieg i lód...
Aż zmęczony, osowiały,
Padł na śniegu ptaszek mały,
Bo go zabił głód.

Biedny ptaszek! — Prawda dzieci?
Niejednemu z was łza leci,
Na śmierć straszną tak...
I niejedno z was by dało,
Ze śniadania cząstkę małą,
Byle odżył ptak!

Wszak on latem — miły Boże!
Tylu pieśni snuł nam może,
Nieprzerwany ciąg...
Lasy, góry i doliny,
Echem piosnek tej ptaszyny,
Rozbrzmiewały w krąg!

A dziś — wiosna gdy powróci,
Już się ptaszek nie ocuci,
Nie zaśpiewa nam!
On się teraz Bogu z jękiem,
Skarży cichej pieśni dźwiękiem,
U niebieskich bram.


Dziatwo! wspomnij przy igraszkach,
O tych biednych, małych ptaszkach,
Które dręczy głód:
I kruszynę chleba małą,
Rzuć zgłodniałym rączką białą,
Na śnieg i na lód.

A ptaszyna wdzięczny, mały,
Zato, żeście mu nie dały,
Skonać z głodu w mróz:
Będzie za was co dnia, dzieci,
Gdy ku niebu z piosnką wzleci,
Modlitewkę niósł!







Królewna tańczy z królewiczem
według rysunku Juliusza Zubera
BAŚŃ O KRÓLEWNIE
NA DREWNIANYCH NÓŻKACH

Była sobie królewna,
Chyba wróżkom pokrewna,
Bo od młodych lat była,
Tak nadobna i miła,
Taka dobra i słodka,
Taka luba pieszczotka,
Taka jakaś przylepka,
Takie miała ci ślepka,
Że jak nimi spojrzała,
Wszystkich u nóg swych miała.

A lubiła pasyami,
Wieczorynki z tańcami,
I lubiła na bale,
Chodzić z boną na salę,
Bo tańczyła jak fryga,
Co to w oczach się miga,
Gdy przez chłopców puszczona,
Leci niby szalona.


Aż tu razu pewnego,
Dnia, nie pomnę, którego,
Gdy ze swymi dworzany,
Znów puściła się w tany:
Nagle w wirze mazura,
Kiedy przyszła jej tura,
Ktoś ją trącił znienacka,
A że śliska posadzka,
Więc się nagle zachwiała,
I bęc!... nóżki złamała!

Leży biedna na ziemi,
Płacze łzami rzewnemi,
Przez łzy patrzy na nóżki,
Z których same okruszki,
Łamie rączki u czoła,
I zawodzi i woła:
— „O mój Boże, mój Boże!
Kto mię biedną wspomoże?“

Aż tu słychać za murem,
Jak rozlega się chórem,
Śpiew myśliwski dobrany,
Co brzmi jakby organy:
„Pojedziemy na łowy,
Do zielonej dąbrowy!“

To królewicz Słodyczek,
Śpiewa jakby słowiczek;

Piosnka wpada do ucha,
A królewna jej słucha,
Słucha, słucha i myśli:
— Żeby do mnie tu przyśli,
Poradzili niebodze,
Która cierpi tak srodze!

A wtem drzwi się otwarły,
Naprzód weszły dwa karły;
Jeden dźwigał koronę,
Drugi berło złocone;
A za nimi do sali,
Orszak dworzan się wali;
Wszyscy piękni, dostojni,
Szumni, dumni i zbrojni:
Ten niósł kołczan i strzały,
Ten znów pancerz wspaniały,
Ten królewski hełm z kitą,
Ów zwierzynę ubitą;
Aż nareszcie szedł tłusty,
Niby beczka z kapusty,
Ledwie mieszcząc się drzwiami
Wielki kuchmistrz z rondlami.

W tem coś błysło na końcu,
Jakbyś przejrzał się w słońcu,
Jakby nagle z błękitu,
Strzelił promień przedświtu;

W takim blasków potoku,
Z dumą w czole i w oku,
W szatach jakby do ślubu,
Od trzewików do czubu,
Przyodziany wspaniale,
Wszedł królewicz na salę.

Uderzyły fanfary,
Organ ozwał się stary,
A panowie i panie,
Ile w piersiach sił stanie,
Ile w nich się tchu kryje:
Wykrzyknęli: „Niech żyje!“

Ukłonił się królewic,
W stronę dworzan i dziewic,
Lecz zachmurzył wnet czoło,
Kiedy spojrzał wokoło,
Bo się spotkał z królewną,
Co leżała jak drewno.

Gdy królewicz ją zoczył,
Zaraz do niej poskoczył,
Widząc straszną jej mękę,
Pocałował ją w rękę,
I pocieszał niebogę:
— „Ja ci zaraz pomogę!“

Poszedł prędko do boru,
Zrobił nóżki z jaworu,
Z trzewiczkami na drewnie,
I darował królewnie.

A królewna już rada,
Nowe nóżki zakłada,
I próbuje i skacze,
I już więcej nie płacze,
Bo jej nóżki drewniane,
Leżą jakby ulane.

Czule zbawcy dziękuje,
Królewicza całuje.
— Królewiczu mój złoty,
Mówi głosem pieszczoty:
Dałeś nóżki z jaworu,
Więc nie odmów honoru,
Królewiczu kochany,
I puść ze mną się w tany!

Więc jej podał prawicę,
Lewą znak dał muzyce,
Huknął na swe dworzany:
— „Proszę za mną iść w tany!“
Suną nogi i nóżki,
W polonezie Moniuszki,

Co jak srebrny szum fali,
Powiał raźno po sali.

A królewicz na przedzie,
Ten rycerski tan wiedzie,
Co z wojennej kurzawy,
W blasku zwycięstw i sławy,
Do królewskich podwoi,
Wszedł przy szabli i zbroi;
Co to taki jest stary,
Jak nasz taniec z Tatary,
W który nieraz z pogany,
Polak puszczał się w tany.

Raźno huczy muzyka,
Raźno taniec pomyka,
A królewna jak wiosna,
Uśmiechnięta, radosna,
Szczudełkami przebiera,
Na tancerza spoziera;
A spojrzenia jej biegą,
Jak dwie strzały do niego.

W tem... o! nieba! W pół drogi,
Coś splątało mu nogi,
I czy oczy nie mylą,
Jak królewna przed chwilą,

Zanim wsparły go sługi:
Runął tancerz jak długi...

Poskoczyły sługusy:
Duży, średni i kusy;
Przywołano karzełka,
Co był mały jak pchełka;
Sprowadzono lekarza,
Z pobliskiego cmentarza,
Co tam właśnie wprowadzał,
Kogoś, co mu zawadzał.
Lecz daremne ich rady,
Zimne z wody okłady,
I troskliwie zabiegi,
Eskulapa kolegi:
Bo królewicz, o! rety!
Rozbił sobie niestety,
Całą swoją osnowę:
Ręce, nogi i głowę...

Za cóż, za cóż los srogi,
Tak go skarał, o bogi!
Za cóż kłaść się do trumny,
Ma królewicz ten dumny,
I w lat swoich rozkwicie,
Tracić berło i życie?...

Ha! kto tańczy wciąż tylko,
Trwoniąc chwilę za chwilką;

Kto dla marnej zabawy,
Rzuca ważne w kąt sprawy:
Czy on królem potężnym,
Czy też chłopem siermiężnym,
Gdy niebacznie los kusi,
Taki koniec mieć musi!

Bo treść życia, młodzieży,
Nie na fraszkach zależy;
Nie na tańcach, swywoli.
Co czas chłoną powoli,
I są godne pogardy:
Lecz na pracy, na twardej,
Dla swych bliźnich, współbraci,
Która tu się czcią płaci,
I uprawia grunt żyzny,
Dla pożytku ojczyzny.

Ale wróćmy na gody,
Gdzie królewicz nasz młody,
Jęczy biedny i stęka:
„Aj, aj, noga!... aj, ręka!...“

Każdy pomódz mu rady,
Aż ci przyszło do zwady,
I doradcy po chwili,
Omal że się nie bili.


Gdy tak wszyscy coś radzą,
A lekarze się wadzą:
Głos dobiega ich z dala,
Wędrownego górala,
Co w swej górskiej zaciszy,
Robi łapki na myszy.

Więc karzełek powiada:
— „Proszę panów, jest rada;
Po co szukać lekarza?
Zawołajmy druciarza,
Niech nam księcia ratuje,
I jak umie zdrutuje.“

Wziął się druciarz do sprawy,
Zakasawszy rękawy;
Sięgnął po drut i glinę,
Robił dobrą godzinę,
I jak pierwszy konował,
Królewicza zdrutował.

A królewna nieboże,
Łez utulić nie może,
Że królewicz jedyny,
Z jej tak cierpi przyczyny....
Płacze dniami, nocami,
Wciąż zalewa się łzami,


Aż od płaczu niebogi,
Wilgoć weszła w podłogi,
I pokryły się mury,
Pleśnią od tej tortury...
Wreszcie kwartał dobiega,
Jak się płacz jej rozlega;
Aż po roku się cała,
W łzy rzęsiste rozlała,
I zrobił się z królewny,
Staw szeroki, rozlewny,
W którym słychać jak nocą,
Chórem żabki rechocą.

A nad stawem wieczorem,
Pod zielonym jaworem,
Co na dany znak wróżek,
Wyrósł tutaj z jej nóżek:
Błądzi młodzian nieznany,
W zbroję z drutu odziany,
I gdy padnie noc cicha,
Jęczy, płacze i wzdycha.

Chodzą wieści z dalewic,
Że to właśnie królewic,
Roztęskniony i rzewny,
Szuka ślicznej królewny.







Królewna tańczy z królewiczem
według rysunku Juliusza Zubera
BAŚŃ O KRÓLEWNIE
NA DREWNIANYCH NÓŻKACH

Była sobie królewna,
Chyba wróżkom pokrewna,
Bo od młodych lat była,
Tak nadobna i miła,
Taka dobra i słodka,
Taka luba pieszczotka,
Taka jakaś przylepka,
Takie miała ci ślepka,
Że jak nimi spojrzała,
Wszystkich u nóg swych miała.

A lubiła pasyami,
Wieczorynki z tańcami,
I lubiła na bale,
Chodzić z boną na salę,
Bo tańczyła jak fryga,
Co to w oczach się miga,
Gdy przez chłopców puszczona,
Leci niby szalona.


Aż tu razu pewnego,
Dnia, nie pomnę, którego,
Gdy ze swymi dworzany,
Znów puściła się w tany:
Nagle w wirze mazura,
Kiedy przyszła jej tura,
Ktoś ją trącił znienacka,
A że śliska posadzka,
Więc się nagle zachwiała,
I bęc!... nóżki złamała!

Leży biedna na ziemi,
Płacze łzami rzewnemi,
Przez łzy patrzy na nóżki,
Z których same okruszki,
Łamie rączki u czoła,
I zawodzi i woła:
— „O mój Boże, mój Boże!
Kto mię biedną wspomoże?“

Aż tu słychać za murem,
Jak rozlega się chórem,
Śpiew myśliwski dobrany,
Co brzmi jakby organy:
„Pojedziemy na łowy,
Do zielonej dąbrowy!“

To królewicz Słodyczek,
Śpiewa jakby słowiczek;

Piosnka wpada do ucha,
A królewna jej słucha,
Słucha, słucha i myśli:
— Żeby do mnie tu przyśli,
Poradzili niebodze,
Która cierpi tak srodze!

A wtem drzwi się otwarły,
Naprzód weszły dwa karły;
Jeden dźwigał koronę,
Drugi berło złocone;
A za nimi do sali,
Orszak dworzan się wali;
Wszyscy piękni, dostojni,
Szumni, dumni i zbrojni:
Ten niósł kołczan i strzały,
Ten znów pancerz wspaniały,
Ten królewski hełm z kitą,
Ów zwierzynę ubitą;
Aż nareszcie szedł tłusty,
Niby beczka z kapusty,
Ledwie mieszcząc się drzwiami
Wielki kuchmistrz z rondlami.

W tem coś błysło na końcu,
Jakbyś przejrzał się w słońcu,
Jakby nagle z błękitu,
Strzelił promień przedświtu;

W takim blasków potoku,
Z dumą w czole i w oku,
W szatach jakby do ślubu,
Od trzewików do czubu,
Przyodziany wspaniale,
Wszedł królewicz na salę.

Uderzyły fanfary,
Organ ozwał się stary,
A panowie i panie,
Ile w piersiach sił stanie,
Ile w nich się tchu kryje:
Wykrzyknęli: „Niech żyje!“

Ukłonił się królewic,
W stronę dworzan i dziewic,
Lecz zachmurzył wnet czoło,
Kiedy spojrzał wokoło,
Bo się spotkał z królewną,
Co leżała jak drewno.

Gdy królewicz ją zoczył,
Zaraz do niej poskoczył,
Widząc straszną jej mękę,
Pocałował ją w rękę,
I pocieszał niebogę:
— „Ja ci zaraz pomogę!“

Poszedł prędko do boru,
Zrobił nóżki z jaworu,
Z trzewiczkami na drewnie,
I darował królewnie.

A królewna już rada,
Nowe nóżki zakłada,
I próbuje i skacze,
I już więcej nie płacze,
Bo jej nóżki drewniane,
Leżą jakby ulane.

Czule zbawcy dziękuje,
Królewicza całuje.
— Królewiczu mój złoty,
Mówi głosem pieszczoty:
Dałeś nóżki z jaworu,
Więc nie odmów honoru,
Królewiczu kochany,
I puść ze mną się w tany!

Więc jej podał prawicę,
Lewą znak dał muzyce,
Huknął na swe dworzany:
— „Proszę za mną iść w tany!“
Suną nogi i nóżki,
W polonezie Moniuszki,

Co jak srebrny szum fali,
Powiał raźno po sali.

A królewicz na przedzie,
Ten rycerski tan wiedzie,
Co z wojennej kurzawy,
W blasku zwycięstw i sławy,
Do królewskich podwoi,
Wszedł przy szabli i zbroi;
Co to taki jest stary,
Jak nasz taniec z Tatary,
W który nieraz z pogany,
Polak puszczał się w tany.

Raźno huczy muzyka,
Raźno taniec pomyka,
A królewna jak wiosna,
Uśmiechnięta, radosna,
Szczudełkami przebiera,
Na tancerza spoziera;
A spojrzenia jej biegą,
Jak dwie strzały do niego.

W tem... o! nieba! W pół drogi,
Coś splątało mu nogi,
I czy oczy nie mylą,
Jak królewna przed chwilą,

Zanim wsparły go sługi:
Runął tancerz jak długi...

Poskoczyły sługusy:
Duży, średni i kusy;
Przywołano karzełka,
Co był mały jak pchełka;
Sprowadzono lekarza,
Z pobliskiego cmentarza,
Co tam właśnie wprowadzał,
Kogoś, co mu zawadzał.
Lecz daremne ich rady,
Zimne z wody okłady,
I troskliwie zabiegi,
Eskulapa kolegi:
Bo królewicz, o! rety!
Rozbił sobie niestety,
Całą swoją osnowę:
Ręce, nogi i głowę...

Za cóż, za cóż los srogi,
Tak go skarał, o bogi!
Za cóż kłaść się do trumny,
Ma królewicz ten dumny,
I w lat swoich rozkwicie,
Tracić berło i życie?...

Ha! kto tańczy wciąż tylko,
Trwoniąc chwilę za chwilką;

Kto dla marnej zabawy,
Rzuca ważne w kąt sprawy:
Czy on królem potężnym,
Czy też chłopem siermiężnym,
Gdy niebacznie los kusi,
Taki koniec mieć musi!

Bo treść życia, młodzieży,
Nie na fraszkach zależy;
Nie na tańcach, swywoli.
Co czas chłoną powoli,
I są godne pogardy:
Lecz na pracy, na twardej,
Dla swych bliźnich, współbraci,
Która tu się czcią płaci,
I uprawia grunt żyzny,
Dla pożytku ojczyzny.

Ale wróćmy na gody,
Gdzie królewicz nasz młody,
Jęczy biedny i stęka:
„Aj, aj, noga!... aj, ręka!...“

Każdy pomódz mu rady,
Aż ci przyszło do zwady,
I doradcy po chwili,
Omal że się nie bili.


Gdy tak wszyscy coś radzą,
A lekarze się wadzą:
Głos dobiega ich z dala,
Wędrownego górala,
Co w swej górskiej zaciszy,
Robi łapki na myszy.

Więc karzełek powiada:
— „Proszę panów, jest rada;
Po co szukać lekarza?
Zawołajmy druciarza,
Niech nam księcia ratuje,
I jak umie zdrutuje.“

Wziął się druciarz do sprawy,
Zakasawszy rękawy;
Sięgnął po drut i glinę,
Robił dobrą godzinę,
I jak pierwszy konował,
Królewicza zdrutował.

A królewna nieboże,
Łez utulić nie może,
Że królewicz jedyny,
Z jej tak cierpi przyczyny....
Płacze dniami, nocami,
Wciąż zalewa się łzami,


Aż od płaczu niebogi,
Wilgoć weszła w podłogi,
I pokryły się mury,
Pleśnią od tej tortury...
Wreszcie kwartał dobiega,
Jak się płacz jej rozlega;
Aż po roku się cała,
W łzy rzęsiste rozlała,
I zrobił się z królewny,
Staw szeroki, rozlewny,
W którym słychać jak nocą,
Chórem żabki rechocą.

A nad stawem wieczorem,
Pod zielonym jaworem,
Co na dany znak wróżek,
Wyrósł tutaj z jej nóżek:
Błądzi młodzian nieznany,
W zbroję z drutu odziany,
I gdy padnie noc cicha,
Jęczy, płacze i wzdycha.

Chodzą wieści z dalewic,
Że to właśnie królewic,
Roztęskniony i rzewny,
Szuka ślicznej królewny.







ZAKLĘTE DZWONY
LEGENDA Z DZIEJÓW POLSKICH





WSTĘP
I

Lubisz, dziatwo, gdy zmrok padnie,
Słuchać nianiek opowieści:
O jeziorze, które na dnie,
Kryształowy pałac mieści...

A w pałacu tym dziewica,
Której dziki potwór strzeże,
Taka dręczy ją tęsknica,
Że aż litość serce bierze!

I gotowaś skoczyć dziatwo,
W to jezioro co ją chowa,
Lecz wybawić ją nie łatwo,
Bo zaklęcia nie znasz słowa!



II

Nieraz trwogą drżysz tajoną,
Gdy zasiadłszy u komina,
Dziaduś z twarzą pomarszczoną,
Różne dziwy przypomina.

Jak to walczył gdzieś daleko,
Pod chorągwią bohatera...
Jak to krew się lała rzeką...
Aż ci w piersiach dech zamiera.

Siwy dziaduś macha ręką
I maluje żywem słowem:
Jak to walczył pod Dubienką,
Pod Olszynką, pod Grochowem.

Potem widzisz w oku dziada,
Jak się męska łza zakręci,
I na cichą ziemię spada,
Niby zmarłym ku pamięci.

I znów radabyś o! dziatwo!
Ujrzeć dzielnych z pod Grochowa:
Ale wskrzesić ich nie łatwo,
Bo zaklęcia nie znasz słowa!



III

Jak królewna ta zaklęta,
Na dnie wody kryształowem,
Polska, twoja Macierz święta,
Pod kamieniem śpi grobowym.

Lecz szczęśliwszy los królewny,
Niż los matki naszej świętej:
Bo się znalazł młodzian pewny,
Co w jej pałac wszedł zaklęty;

Niczem były dlań tortury,
I piekielnych sił hałasy:
Przed pogonią wznosił góry,
Zwracał rzeki i siał lasy...

Przebył trudy nad pojęcia!
I nim wreszcie ją powitał,
Pierw o słowa, o zaklęcia,
Pośród rajskich ptaków pytał...

Pierwej stoczył bój z potworem,
Co pałacu strzegł ze złota,
Nim stanęły mu otworem,
Zaklętego zamku wrota.


A tej Polski naszej świętej,
Snu głuchego wiek przechodzi,
I niewiedzieć, kto z zaklętej
Matkę mocy wyswobodzi?



IV

Cóż to, dziatwo! jaka strata,
Oczy twoje łzą zaćmiewa?
Z ustek uśmiech ci ulata,
Jak powiędły listek z drzewa...

Kornie stoisz tak z daleka...
Powiedz, czego ci potrzeba?
Czy ptasiego żądasz mleka,
Szybki z okna, gwiazdki z nieba?

Ha! już czytam w twojem licu,
Co ci goni łzę z powieki!
Ty wiesz o tym królewicu,
Co to poszedł w kraj daleki...

Poszedł między rajskie ptaki,
Szukać owych słów zaklęcia...
I ty w jego błędne szlaki,
Chcesz z ufnością iść dziecięcia!


A więc dobrze! Pójdziem razem,
Pójdziem szukać tego słowa!
Może zagrzmi tym wyrazem,
Przestrzeń niebios lazurowa?

Może toń jeziora drżąca,
W nocną je wyśpiewa ciszę?
Może gwiazdka spadająca,
Na powietrzu je wypisze?

Może w głuchej gdzie dąbrowie,
Szepnie je „macierzy-duszka“,
Lub własnego ci dopowie,
Przyspieszony puls serduszka.




DZWON ZYGMUNTOWSKI
I

Na Wawelu jęczą dzwony,
Głośno nasz się Zygmunt żali,
A z wichrami smutne tony,
Po Wiślanej płyną fali...

Stary Zygmunt łka jak dziecię...
Jęki niosą wiatry chyże...
A z Zygmuntem wszystkich w świecie,
Zajęczały dzwonów spiże...

I po ziemi naszej całej,
Huczą dzwony jak zaklęte...
Nawet ów, z Loretu mały,
Cicho roni łezki święte.

Hej! kto płaci za podzwonne,
Że tak kazał grzmieć sowicie?
Hej! Litewskie i Koronne,
Komu, komu wy dzwonicie?


O! nie pytaj, dziatwo miła,
Jeno słuchaj, słuchaj szczerzej!
Oto jedna, patrz! mogiła,
A w mogile Polska leży!

Rozbujane serce w dzwonie,
Wstrząsa duszę dziwną mocą;
A tam drugie — w ludu łonie,
O pierś bije, o sierocą...

Dzwon w niebieskie grzmi podwoje,
Głośniej ludu serce szlocha!
I tak serc się ściera dwoje,
Które silniej Polskę kocha?

Na przemiany: ciszej, śpiewniej,
Dzwoni żałość ich pobożna,
Że niewiedzieć, czy już rzewniej,
Nad ojczyzną płakać można?

Jęczą dzwony... Dzwonom śmiechem
Odkrzykują wtór morderce;
Aż z ostatniem dzwonów echem,
Zygmuntowi pękło serce.



II

Na Wawelu jest kaplica,
Zygmuntowskiej pomnik chwały,

W której dotąd nas zachwyca,
Włoskich mistrzów kunszt wspaniały.

Światło na nią kładzie z góry,
Na marmurach cień głęboki;
W niej, gdy umarł z królów który,
Pokładane jego zwłoki.

Skądże dziś do wrót kaplicy,
Zewsząd lud ten wierny bieży?
Skąd te w oczach łzy tęsknicy?
Skąd ten głuchy szept pacierzy?

Zażby krwawe znów zagony,
Dzicz tatarska zapuściła?
Zażby Polska z swej korony,
Nowy klejnot uroniła?

Ni to klejnot zginął drogi,
Co ozdabiał blask purpury;
Ni pohaniec wdarł się srogi,
Ani z królów umarł który...

Lecz straszniejsze — z jękiem wieści,
Wiatr roznosi na wsze strony:
Oto Polska — o! boleści!
Całej zbyła się korony!


Kazanie ks. Piotra Skargi w obecności króla Zygmunta III.
według obrazu Jana Matejki
Przypis własny Wikiźródeł  Zobacz kolorową reprodukcję tego obrazu.

O! przychodźcie tutaj społem,
Tu, gdzie zimny trup jej leży,
I uderzcie kornem czołem,
Z czcią ostatnią dla Macierzy!



III

Jak w dzień śmierci Zbawiciela,
Do grobowej tej kaplicy,
Zewsząd ludu zdąża wiela:
Z całej Polski to pątnicy.

Cisza wkoło... Czasem jeno,
Mgłą czarniejszą zajdą oczy,
I na trumnę, na matczyną,
Łza, zmieszana z krwią się stoczy.

Tylko czasem wśród tej ciszy,
Wiatr stłumiony jęk przyniesie,
Że zaledwie Pan Bóg słyszy,
Jak tam nić żywota rwie się.

I przed oczy tobie stają,
Żywe z baśni tej wyrazy:
O tych ludziach, co to bają,
Że czarownik wklął ich w głazy...

Co tak wieczność stali całą,
Pierś podając burzy ciosom,

I ze zgrozy, — skamieniałą
Dłoń, wznosili ku niebiosom!



IV

Jakiż orszak to wspaniały,
Pod zamkowe mknie kolumny?
Białych duchów zastęp biały,
Cicho zbliża się do trumny.

Tak ich wstaje wielu, wielu,
Z pod grobowej swej otchłani...
Ach! to nasi z pod Wawelu,
Wodze, króle i hetmani!

Płyną cienie te olbrzymie,
Niby białych sznur gołębi,
Męże — których samo imię,
Wstrząsa duszę aż do głębi.

Idą wielcy ci rycerze,
Niosąc lauru liść na skroni:
Bolesławy, Kazimierze,
Dwaj Zygmunci Jagielloni.

Niegdyś miecz ich z błyskawicy,
Grzmiał po krańcach ich dziedziny;
Tronem był im szczyt Łomnicy,
A podnóżem Bałtyk siny...


Po Czarnego morza piany,
Nieśli berło namiestnicze,
A u stóp im jak brytany,
Legły kraje hołdownicze!

Niegdyś oni Polsce klęli
Wolność świętą... O! ohydo!
Dziś po wiekach, starce bieli,
Nad ojczyzną płakać idą...



V

Nad omszałym grobu głazem,
Z grzmotem wielkim pęka płyta,
I mąż cały za żelazem,
Stróż Wawelu — wstaje Kmita.

Echo dalej grzmot podaje,
Bije w kratę mogił rdzawą:
Jan Tarnowski z grobu wstaje
I potrząsa swą buławą.

Na to hasło, do swych znamion,
Wstają z mogił czujne straże,
Skrzydła wieją im u ramion:
Ach! to nasi są husarze!

Niegdyś — lot tych orłów dumny,
Pruł słoneczne nieba szlaki:

A dziś oni u tej trumny,
Idą kruszyć swoje znaki!

Idą łamać oręż rdzawy,
Cienie mężów tajemnicze:
Tu składają swe buławy,
Jabłonowscy, Chodkiewicze...

Tu strzaskany kord w prawicy,
Dąży złożyć kalek paru:
To ostatni wojownicy,
Z pod Racławic i z pod Baru...

I ci tutaj, co w swej drodze,
Los zawistny mieli służką:
Dwaj ostani dążą wodze,
Książę Józef i Kościuszko.

A nad głową ich sztandary,
Wieją dumnie, wrogów straszą,
Hasłem dawnej, polskiej wiary:
„Nasza wolność jest i waszą!“



VI

Jak na słowo czarodzieja,
Co zapory grobów targa,
Wstaje wielki kaznodzieja,
Złotousty idzie Skarga!


Idzie w smutku i tęsknicy,
Cisza nad nim pogrobowa;
Tylko echa tej świątnicy,
Powtarzają jego słowa.

Tylko ci, co to z kamieni
Wyciosani na sen wieczny,
Wstają, echem tem zbudzeni,
Jakby na sąd ostateczny.

I wstecz wieków myśl cofnięta,
Dziwny jakiś obraz roi:
Wstaje cała przeszłość święta,
Huf rycerzy w lśniącej zbroi...

Piękne panie i dworzany,
W złotogłowiu i szkarłacie;
A na tronie między pany,
Siadł król Zygmunt w majestacie.

Na tle złota i kamieni,
Co królewski dwór przetyka,
Większym blaskiem się promieni,
Skromna postać zakonnika.

Oto patrzcie jak w tem gronie,
Nagle osiadł strach ponury!
Mąż w niebiosa podniósł dłonie,
Jakby piorun ściągał z chmury...


Oto prorok grzmi natchniony,
Planów Bożych wielki świadek:
„Stany Litwy i Korony,
„Zapowiadam wam upadek!“[4]

Obraz padł gdzieś w otchłań ciemną,
Tylko echo groźbą grzmiało,
I ów świadczył mąż przedemną,
Że się słowo ciałem stało...



VII

Zdala, coraz to boleśniej,
Coraz tęskniej, coraz smutniej,
Dźwięk dolata cichej pieśni,
Czarnoleskiej dźwięcznej lutni...

Idzie w wieńcu ze siwizny,
Wieszcz nasz, łkając piersią całą,
Bo na „Treny“ dla Ojczyzny,
Strun na harfie mu nie stało...

Więc spuściznę swą grobową,
Na nic zdatną już w tej dobie,
Pieśń i lutnię bojanową,
Na Ojczyzny składa grobie.

Jak za natchnień swych rodzicem,
Sunie dziatwy ciżba wierna:

Naprzód idzie z bladem licem,
Ascetyczny cień Acerna;[5]

Idzie, gniewnie szarpie wąsa,
Groźnym wzrokiem tłum przestrasza,
I wychudłą ręką wstrząsa
I podzwania w trzos Judasza...[6]

I w grób zdrajców pięścią wali,
Zardzewiałą łamie kratę:
„Tym, co Polskę zaprzedali,
„Niosę — woła — ich zapłatę!“

Za nim stąpa ów syn kmiecy,
A najsłodszy wieszcz lechicki,
Pierwszy z chłopów, który plecy
Od ksiąg zgarbił, — nasz Janicki.[7]

Tam Miaskowski w lutnię złotą
Grzmi i woła: „Szatę wroną
„Włóż o Safo! i bij oto,
„W płacz serdeczny nad Koroną!“[8]



VIII

Czy widzicie? geniusz sławy
Złotym kluczem grób odmyka;
Oto staje w progu nawy,
Duch słoneczny Kopernika.


W górę rzuca wzrok natchniony,
Tam, gdzie zorza prawdy świta,
Idzie w błękit zapatrzony
I gwiazd o los Polski pyta!

Za nim świetnym korowodem,
Płynie długi orszak cieni:
Oto stają przed narodem,
Mędrcy polscy i uczeni.

Stają cienie te szlachetne,
Otoczone czcią i mirem,
Lecz ich gwiazdy bledną świetne,
Bo przykryte smutku kirem.

O wy, których wiatr kołysze,
Przez gwiazdziste niebios stropy,
Mówcie, jakie Bóg tam pisze,
Dla Ojczyzny horoskopy?

O! mów ty, wybrańcze nieba,
Co po mlecznej stąpasz drodze,
Któryś z wozu strącił Feba,
By sam ująć jego wodze...

Mów! bo świt się w chmurach grzebie,
Że nie przedrzeć mgły oczyma,
Czy już Polska na swem niebie,
Opiekuńczej gwiazdy nie ma?


Próżno pytam... Cisza głucha!
Duchy stoją smutni, bledzi...
Próżno w niebo skłaniam ucha
I tam niema odpowiedzi!...




ZJAWISKO
I

Wkoło trumny marmurowej,
Co pokrywa drogie zwłoki,
Stoi orszak pogrzebowy,
W ciszy wielkiej i głębokiej.

Smutne „requiem“ brzmią organy,
Serca wszystkich drżą w pokorze...
Gdzież te czasy, gdy te ściany
Odbijały: „Ciebie Boże!“...

Gdy tu wodze, króle nasi,
Po odbytej bitwie walnej
Nieśli wota... a Prymasi
Hymn „Te Deum“ tryumfalny?

Gdy tu, wieńcząc wielkie dzieło,
Które burzył mnich niecnota,
Z pod Grunwaldu nasz Jagiełło,
Sto chorągwi słał na wota?


Gdy tu król nasz, Zygmunt Stary,
Jak bywało dzicz przepłoszy,
Z rąk Tarnowskich brał sztandary
I na klęczkach hołd Wołoszy?

Gdzież te czasy dawnej chwały?
Gdzież ta królów dań powszednia?
Gdzież te hymny, co tu brzmiały,
Gdy Jan trzeci wracał z Wiednia?

Wszystko, wszystko pogrzebione!...
Tylko czasem w nocną ciszę,
O trofea, zawieszone
Pod sklepieniem, — wiatr kołysze.

Tylko czasem, gdy zmrok pada,
Jęk w Wawelskiej słychać skale,
I duch jakiś błędny gada,
O minionej przodków chwale!



II

Żałobnego „requiem“ strugi
Gdzieś skonały u ołtarza...
Tylko kolumn szereg długi,
W ciszy sobie je powtarza.

Tylko wiatr je o arkady
I o smukłe trąca wieże,

Skąd Cherubin smutku blady,
Przed tron Stwórcy je zabierze.

I wraz nawa tej świątnicy
Pęka, jak sklep niebios Boży,
Gdy go mgnienie błyskawicy,
Dla śmiertelnych ócz otworzy.

I przez jasne niebios wrota,
Gdzie duch Pański jeno wchodzi,
Płynie istny potok złota,
Topiąc cały gmach w powodzi.

Już grobowce te ponure
Drżą, od blasków całe lśniące...
Rzędy kolumn pną się w górę,
Niby słupy gorejące...

A u Świętych, tam na boku,
Taką zorzą płonie lice,
Jakby Pan Bóg dał ich oku
Odbić niebios tajemnice...

Z płomiennego morza fali,
Spływa anioł srebrnopióry;
Nad nim zorzy brzask się pali,
Brzask zarania i purpury...


Niby w locie gwiazda chyża,
Co przez niebios spada tonie,
Tak się on do trumny zbliża
I wyciąga nad nią dłonie.

Głosem, słodszym nad dźwięk lutni,
Co brzmi chwale Boskiej k’woli:
„Pokój — rzecze — wam, o smutni!
„Pokój ludziom dobrej woli!“

A choć cichy głos anioła,
Dziwnej pełen jest słodyczy,
Przecież wszystko tu dokoła,
Drży od grozy tajemniczej.

Wstrząsł się Wawel w swem sklepieniu,
Grób za grobem się rozpada!
I szmer pobiegł w zgromadzeniu:
„Cyt! niech poseł Boski gada!“



III

A niebieski gość skrzydlaty,
Cicho się nad ludem waży...
I złocistym rąbkiem szaty,
Gęste łzy ociera z twarzy.


I u trumny, co krwią broczy,
Klęka, chyląc kornie czoła:
Aż ukrywszy w dłoniach oczy,
„Polsko biedna!“ w głos zawoła...

„Polsko! dawne cnót siedlisko,
„Podeptana wdzierców nogą,
„Jakżeś ty upadła nisko,
„Że dziś niemasz już nikogo...

„Któż nad grobem twoim stanie?
„Kto uderzy w jęk boleści?
„I opłacze twe skonanie
„I wskrzeszenie twe obwieści?...

„Nikt, nikt z ludzi! Lecz Pan w niebie,
„Spojrzał na cię u podnóża,
„I mnie zesłał tu do ciebie,
„Świadka dziejów twych i stróża!

„Jak przed wieki ja ci niosłem
„Twą koronę z niebios daną,
„Gdy sędziwy Piast, pruł wiosłem
„Pod Kruszwicą, toń goplaną;

„Tak po wiekach znów przychodzę,
„By zapłakać nad twą trumną,
„I żałości puścić wodze,
„I twą przeszłość wskrzesić dumną.


„Bo na powieść o twym losie,
„Nim Bóg straszny sąd obwoła,
„Niema dźwięków w ludzkim głosie,
„Na to trzeba ust anioła.

„Więc co w Bogu ma początek,
„Niech ku chwale Boskiej gorze...
„Z tem, przeszłości twojej wątek,
„Rozpoczynam w Imię Boże!“




LEGENDA Z DZIEJÓW POLSKICH
I

Przed wiekami, przed dawnemi,
Po bałtyckich wód zwierciadło,
Na tej samej, polskiej ziemi,
Wielkie plemię się rozsiadło.

Był to naród nad narody!
Oh! jedyny dziś pod niebem...
Orał pługiem, sycił miody
I rad dzielił się swym chlebem.

Ziemię swoją macierzystą,
Ponad wszystko kochał w świecie:
Sercem czystem, duszą czystą,
Jak swą matkę kocha dziecię.

To też ziemia ta najświętsza,
Pełna była dlań ofiary:
Gdzie się wkopał do jej wnętrza,
Wszędzie skarbów miał bez miary...


Wszystko z Bożej wziął szczodroty
I na roli i pod rolą:
Miał żelazo na brzeszczoty
I chleb własną krasił solą.

A gdzie wysłał wzrok na zwiady,
Bóg go hojnem cieszył wianem:
Kwieciem śmiały mu się sady,
Łany zbożem, łąki sianem...

Zwierza w lasach miał niemało,
Wody rybne, ule rojne,
Samo życie mu się śmiało,
Pracowite i spokojne.



II

Jak nie kochać takiej ziemi,
Gdzie go w łasce swej Bóg chował?
I gdzie wspólnie z braćmi swemi,
Żył poczciwie i pracował?

Inne ludy, dziwna siła,
Wśród bezmiernych stron rozmiata,
Dlań kolebka i mogiła,
Granicami były świata.

Z sąsiadami żył on w zgodzie,
Chętny w radzie i w posłudze,

Równy możnym w swej zagrodzie,
Nie łakomił się na cudze.

Jak łza czysty i bez skazy,
Sercem prosty, szczery w słowie,
Mord, rabunek, — te wyrazy,
Obce były jego mowie.

Był on mężny, lecz nie męstwem,
Co to nie zna żadnej tamy;
Nie upajał się zwycięstwem,
Krwi nie pragnął dla krwi samej...

I gdy nieraz wróg zbłąkany,
Do drzwi jego zakołata:
Skoro przyjął go w swe ściany,
Już w nim widział tylko brata.



III

Niech gadają dawne dzieje,
Powieść ludu, pieśń natchniona,
Jaki duch z tej ziemi wieje
I czem niegdyś była ona?

Niech się ozwą świadki żywe,
Co na wielkość jej patrzyły:
Ludzie, czasy, dęby siwe
I kurhany i mogiły.


O! tak, — wielką była ona,
W majestacie swojej chwały!
Ach! i wtedy swe ramiona,
Roztaczała na świat cały!

Ludy, widząc ład odwieczny,
Z zaufaniem biegły do niej:
I trzech koron blask słoneczny,
Bił jej wówczas z jasnej skroni.

Stąd królewskie brano córy,
By zdobiły obce trony;
Tu wyzuty z swej purpury,
Król się chronił bez korony.

Tu o prawa, tu o berła
Wyciągano zewsząd dłonie...
O! bo Polska, jako perła,
Lśniła ludom w ich koronie!

Zdobna Bożym majestatem,
Spichlerz ludów i skarbnica:
Dziewięć wieków szła przed światem,
Jak u żniwa przodownica.

Pierś jej stała za przedmurze
I za ludzkość i świat cały...
Grom północy, wschodnie burze
Z rykiem u jej stóp konały.


A gdy w długim, ciężkim znoju,
Świat miłości stracił słowo:
W sercu Polski jak we zdroju,
Bóg odrodził je na nowo.



IV

O! miłości nasza święta,
Cenna perło w serca toni,
Któż bo łask twych nie pamięta,
Nie zna ciepła twojej dłoni?

Już u Gopła, pod Kruszwicą,
Mogły poznać cię narody,
Kiedy dziwną tajemnicą,
Rozmnożyłaś chleb i miody...

Gdy lud mnogi, stutysięczny,
Z gościnnością przodków starą,
Podejmował Piast ów wdzięczny,
Złocistego miodu czarą.

Wielka w tobie leży cnota,
Co nas strzeże od pogromu;
Ty otwierasz chętnie wrota
I rozszerzasz ściany domu...

W tobie leży czar nielada
I zaklęty skarb miłości,

W tobie lud swe serce składa:
Polska nasza gościnności!



V

Niechaj mówią jezior tonie,
Głębie naszych wód bezdenne,
Co tam kryją w swojem łonie,
Jakie skarby drogocenne?

Gopło! otwórz swe przepaście,
Z których tyle podań trysło,
I o starym powiedz Piaście...
Mów o Wandzie, sina Wisło!

Pograniczny Dnieprze, Odro,
Rzeki, wody Polski całej,
Wyśpiewajcie piersią modrą,
Pieśń dziejowej naszej chwały!

Bo jak polskich dziejów fale,
Czystem biegły wciąż korytem,
Tak i w waszych wód krysztale,
Bóg je pierwszym odbił świtem.



VI

Jest jezioro jedno słynne,
Co pod Gnieznem lśni zamknięte,
Które dotąd usta gminne,
Od wiek wieków zowią „święte“.


W niem, jak z baśni dociec można,
Co w swój urok je spowiła:
Niegdyś Mieszka dłoń pobożna,
Bóstwa pogan tu topiła.[9]

I tu, podług wieści starej,
Co z ust do ust leci chyża:
Po raz pierwszy światło wiary,
Błysło Polsce z ramion krzyża.

Czemuż jednak wód tych tonie,
Lud omija w nocną ciszę?
Czemu rzadko na ich łonie,
Łódź rybacka się kołysze?

Bo lud wierzy w swej pokorze,
Że gdy wicher fale zwełnia,
Świat zaklęty w tem jeziorze,
Tajemnice swoje spełnia.

I choć wieków przeszło tyle
I burz tyle ponad falą:
Duchy w wodnej swej mogile,
Starym bogom wciąż się żalą.



VII

Gopło! źródło ty natchnienia,
Dumne dziejów tajemnicą:

Witaj! zdroju odrodzenia,
Narodowych cnót chrzcielnico!

Kiedy silniej pierś uderzy,
W takt dziejowym Polski godom,
Zawsze wzrok mój i myśl bieży,
Ku przejrzystym twoim wodom.

W nich przegląda przeszłość cała,
W nich mi błyska duch narodu:
Owa Piasta chatka biała,
Owe wonne plastry miodu...

I tej wieży szczyt ogromny,
Co się wśród otchłani sroży,
Jako świadek wiekopomny,
Gniewu ludu — pomsty Bożej.

W nich zaranie dziejów świeci,
Co się zmienia w świt wspaniały;
Tylko patrzę — rychło wzleci,
Pod obłoki orzeł biały?

Rychło Wojciech ów mąż Boży,
Chrztem zbawienia skroń mą zrosi?
Rychło wrota Piast otworzy
I do chaty mię zaprosi?


O! przestworzu wód szeroki!
O! jezioro ty natchnione!
Za te czary i uroki,
Bądź po stokroć pozdrowione!



VIII

W świętojańską noc czerwcową,
Obyczajem jest u gminu,
Że dziewczyna w Wisłę płowa,
Rzuca wieniec z rozmarynu;

A u brzegu chłopiec młody,
Kwiat rzucony chwyta w locie,
I oboje z biegu wody,
Wysnuwają guseł krocie.

Jakaż postać dziś tu kroczy,
Tak wspaniała a tak rzewna?
Jak sierota w łzach ma oczy,
A spogląda jak królewna?

Szata na niej złotolita
I korona zamiast wianka?
Cyt! czekajcie: pewnie spyta,
Wód Wiślanych o kochanka?

Lecz nie... słówka rzec nie raczy...
Zimna stoi jakby z głazu,

Ni nadziei, ni rozpaczy,
Nie ma w oczach jej wyrazu.

Potem zdejmie djadem z głowy
I zawiedzie głośne żale:
„Płyń mi, wianku mój cierniowy,
„Przez wiślane, srebrne fale...

„Na doliny i na góry
„Roznoś skargi moje łzawe,
„Mów, że polskiej ziemi córy,
„Śmierć przenoszą nad niesławę!...

„Niech się długo nie ucisza
„Głos, co smutne serce roni:
„Mów, że nigdy dłoń przybysza,
„Nie posiądzie Polki dłoni!

„Nieś przestrogi groźnej słowa,
„Po przezroczu wód szerokiem:
„Córy polskie sam Bóg chowa —
„Przed łakomem wrogów okiem!“

I z tem, drżąca i spłoniona,
Niby rybka w tonie pluska;
Fala lekko potrącona,
Mieni się jak srebrna łuska.


Chwilę krótką, Wisły wody,
Drgały dreszczem w głębiach fali,
Lecz po chwili, bez przeszkody,
Znów jak przedtem biegły dalej...

O! wy fale Wisły płowe,
Wiecież coście pogrzebały?
Nie dziewicę, nie królowę,
Lecz narodu klejnot cały...

Płyńcież cicho nad ofiarą,
Jęcząc skargi żałosnemi,
I wciąż dzwońcie jej pieśń starą:
Wanda leży w naszej ziemi!“



IX

O! minionych lat postacie,
Piasta, Wandy wy rówieśni!
W legendowej swojej szacie,
Na zaklęcie wstańcie pieśni!

O! wy ziemi tej zaszczyty,
Wojownicy pełni sławy,
Wzruszcie zimne swe granity,
Ziemomysły, Przemysławy!

Niech ta przeszłość z pod mogiły,
Na zaklęcie pieśni wstanie!

Wskrześ ją słowem pełnem siły,
Stary wieszczu nasz, Bojanie![10]

Mów o owych dniach uroku,
Które żyją w podań echu:
O wawelskim powiedz smoku,
O Krakusie i o Lechu.

Zwróć się, zwróć w te czasy lepsze,
Gdy Bolesław, król nasz śmiały,
Dźwięczne surmy kładł po Dnieprze,
Aby sławą jego brzmiały!

Bo któż godniej z podań czary,
Niedosnutą baśń opowie,
Jeśli nie ty, wieszczu stary,
Coś przy dziejów stał budowie!



X

Jest gród w Polsce ponad grody,
Wyniesiony okazale:
Pod nim srebrne Wisły wody,
Cicho toczą swoje fale.

Gród ten dawny ma początek,
Bo przedświtu dziejów sięga;
Pełen wspomnień i pamiątek,
Jak pisana dziejów księga.


A legenda o nim taka,
Ku sędziwej jego chwale:
Że za króla jeszcze Kraka,
Na wawelskiej usiadł skale.

Gród to święty i dostojny:
Bo za dawnej w nim pamięci,
Żył Jan Kanty bogobojny
I mężowie żyli święci...

W cnotach rosły tutaj domy,
Cne Bonary, Odrowąże:[11]
To też łaski znak widomy,
Dzieje miasta z niebem wiąże.

I niedarmo serce wieszcze,
Zwraca się do tego grodu;
Bo przeczuwa, że w nim jeszcze,
Żyje czerstwy duch narodu.

Każdy głaz tu w prochu legły,
Ma osobne swoje dzieje...
Z każdej niemal tutaj cegły,
Duch przeszłości naszej wieje...

Wśród przeróżnych dziwów wielu,
Niemych świadków lepszej doby,
Jest tam zamek na Wawelu,
I królewskie są tam groby...


I świątynia jest wspaniała,
Równej niema ziemia lacka;
Z niej ku niebu, niby strzała,
Biegnie wieża Maryjacka.

A z pod wieży tej sklepienia,
Na dalekie sioła, wioski,
Hejnałowe biją pienia,
W cześć Maryi Częstochowskiej.

I jest Skałka — a z jej ściany,
W drzew ukryty zieloności,
Patrzy kościół murowany,[12]
Niby oko Opatrzności.

O! promienneż jest to oko,
Że aż przed niem gwiazdy bledną,
Które czuwa wciąż wysoko,
Nad ojczyzną naszą biedną...

Co jak gwiazdka utajona,
Całej Polski głąb przenika:
Wzrok pierwszego jej Patrona,
Stanisława męczennika.

O! Ty Bożych łask szafarzu!
Przy cudownym Twoim grobie —
Na ojczyzny dziś cmentarzu,
Stróżu Polski — pokłon Tobie!



XI

Oto wchodzę pod sklepienie,
Tej świątyni na Wawelu:
Pokój wam, o wielkie cienie,
Co tu spicie od lat wielu...

Pokłon wam i cześć niezłomna,
W tych dniach smutku i żałoby:
O katedro wiekopomna,
O królewskie nasze groby!

Płonna lampka blask swój siny,
Po zakątkach drżąc zatacza,
I do ojców mych dziedziny,
Przyprowadza mię tułacza...

Jak tu cicho i jak błogo,
Pod mogiłą tą podziemną!
Prócz mnie — niema tu nikogo,
Tylko jeden Bóg nademną...

Tylko smutne te kolumny,
Jak cyprysów rząd na grobie...
Tylko te królewskie trumny,
Co zamknęły wszystko w sobie...



XII

Jakieś cienie tajemnicze,
Wysuwają się z ukrycia:
O! poznaję ich oblicze,
Jakbym widział je za życia!

Widzę was tu w tej świątnicy,
Zygmuntowie wielcy nasi!
Miecz połyska wam w prawicy,
Wawrzyn czoła wasze krasi...

Widzę was, o cne postacie!
Mądrość bije wam od czoła,
Słodycz dziecka w oczach macie,
A miecz w dłoni — archanioła!

Wasze prochy tu dostojne,
W tej świątnicy odpoczęły...
Widzę was o duchy zbrojne,
Batorego i Jagiełły...

Widzę wielkość mej Ojczyzny,
Co pod pieczą waszą rosła,
A dziś stoi wśród mielizny,
Jak samotna łódź bez wiosła...

Nad nią burza ryczy dzika,
Fala nawę w przepaść chłonie,

Znikąd gwiazdy ni sternika,
Coby wiodły ją przez tonie...

Czemuście mi poznać dali,
Wielkość dawną w tej zamroczy?
Wstyd mi czoło moje pali,
Nie śmiem stanąć wam przed oczy...

Cóż ja biedny, cóż wam rzeknę,
Gdy staniecie groźni, niemi?...
Chyba do was się ucieknę,
O! anioły naszej ziemi!

Chyba pójdę, skąd nad groby,
Krzyż promienny wiara dźwiga:
Tam mej troski i żałoby,
Ulituje się Jadwiga...

Pójdę bolem rozszalały,
Do stóp świętej tej postaci,
I zapytam drżący cały:
„Matko! — kto mi łzy zapłaci?“[13]



XIII

Dziejów naszych księgo złota,
Wielka w tobie moc zamkniona:
Na dnie twoim leży cnota,
Niby perła utajona!


Snopy blasków i promieni,
Rozsypujesz dziejom na tło,
Nie znasz mroków ani cieni,
Samo w sobie skupiasz światło.

Tyś jak jutrznia jest różowa,
Co wesela blaskiem płonie...
I nie darmo „Gwiazd Królowa“
W polskiej świeci nam koronie.

I niedarmo, Polsko miła,
Sztandar wiary niosłaś górą,
Boś ty jedna godną była,
Bożej Matki zwać się córą.

Już u dziejów swych kolebki,
Poszłaś w niebo orlim lotem!
Już żył w tobie ten duch krzepki,
Co jak olbrzym wyrósł potem...

Już twa słodycz i gościnność,
W siwym Piaście się skupiła;
Już ofiary cnej powinność,
Z Wandą w cichy grób zstąpiła.

Dotąd duch ten czuwa stary,
Na mogile twych pamiątek,
Duch miłości i ofiary,
Co dał dziejom twym początek!



XIV

Jest w Karpatach góra wielka,
Wyniesiona ponad inne,
Jak cudowna karmicielka,
Czarem poi serca gminne.

Szczyt jej wiecznie po za chmurą,
Ginie w rąbku śniegów białym,
Lud ją zowie „Babią górą“
Stąd, że matczy Tatrom całym.

Duch podania, co z niej wieje,
Włada w pełni wśród tej dziczy,
I na całe nasze dzieje,
Rzuca urok tajemniczy.

Nieraz, gdy noc padnie głucha,
A wiatr w zeschły liść szeleści,
Grono prządek trwożnie słucha,
Czarodziejskiej opowieści.

Na odźwierku blask łuczywa,
Fantastyczne rzuca cienie,
A staruszka, babka siwa,
Budzi dawnych lat wspomnienie.

I gdy rąbek ich odsłania,
To jak wróżka kiedy wieści:

Taka moc w niej przekonania,
Taka siła w jej powieści...

Coraz wolniej mkną wrzeciona,
Coraz ciszej w gwarnym chórze,
Dziatwa słucha rozmarzona,
Baśni o zaklętej górze.



XV

Wieki płyną — jak w tej stronie,
Nie za ludzkiej już pamięci,
W tajemniczem góry łonie,
Wojownicy spią zaklęci...[14]

Skąd tu przyszli, kiedy, poco?
Próżno pytać wieści głuchej,
Dość, że nieraz ciemną nocą,
Długim sznurem mkną tu duchy...

Nieraz słychać tu chrzęst broni
I stłumiony gwar człowieczy,
Brzęk ostrogi, rżenie koni
I ostrzenie stalnych mieczy,

A gdy burza pomknie dzika,
Poprzez nagie Tatr ogromy,
Góra z grzmotem się odmyka
I duch staje w niej widomy.


Stoi, patrzy w dal głęboką
I poświstu wichrów słucha,
Nieruchome jego oko,
Zdradza ognie jego ducha.

Szyszak mu na skroni błyska,
Pierś rozsadza pancerz twardy,
Głownię miecza w dłoni ściska,
Stoi, patrzy rycerz hardy.

Cisza wkoło... żadne zgoła
Nie wstrząsają ziemi dreszcze...
„Czy już pora?“ rycerz woła —
A głos z góry grzmi: „Nie jeszcze!“

I znów grom po gromie spada,
Jak w dzień sądu ostateczny,
Góra z jękiem się zapada
I duch wraca na sen wieczny.

Lecz niedługo już snu tego,
Stara babka dziatwie wróży:
Za chwilami chwile biegą,
Słońce wstaje znów po burzy...

Wkrótce wzejdzie dzień słoneczny,
Dzień zbawienia, dzień otuchy,
Co z pościeli zbudzi wiecznej,
Pod tą górą spiące duchy.


Wstaną one, miecz przypaszą,
Na cisawe konie wsiędą,
I za świętą sprawę naszą,
Z zaborcami walczyć będą.

Bo nie żadna siła ludzi,
Przyjdzie w pomoc Polsce świętej:
Tylko ten ją duch obudzi,
Co w tej ziemi spi zaklęty!



XVI

Duchu Polski wiecznie żywy!
Mimo ciosy co dnia krwawsze,
Mimo wroga ręki mściwej,
Nieśmiertelny, żyjesz zawsze!

W tobie wiara i otucha,
W tobie port nasz i zbawienie;
Tyś Bożego cząstką ducha,
Więc i wieczne twe istnienie!

W tobie tkwi to wieszcze słowo,
Co pomimo zniszczeń dzieła,
Grzmi nad płytą pogrobową:
„Jeszcze Polska nie zginęła!“








DAWNI KRÓLOWIE TEJ ZIEMI


WSTĘP


Spojrz na twe dzieje, małe pacholę,
Spojrz na twą przeszłość odwieczną,
A duma błyśnie na twojem czole,
Jakąś jasnością słoneczną.

Wzrok się twój dziwnym blaskiem rozświeci,
Myśl spoważnieje od młodu,
Gdy długi szereg zgasłych stuleci,
I chwałę ujrzysz narodu!

Jakież to czasy, jacy rycerze,
Z wieków wychylą się toni:
Zaszumią skrzydła, zagrzmią puklerze,
I stara szabla zadzwoni.

Ujrzysz twych królów na złotym tronie,
Zdobnych we wszystkie zaszczyty;
Nad twoją głową sztandar powionie,
Chwałą Grunwaldu okryty!


A kędy zwrócisz oczęta modre,
Kędy wytężysz źrenice:
Tu po Dniepr siny, a tam po Odrę,
Ujrzysz twych krajów granice.

A gdy ku ziemi nakłonisz ucho,
To cały spłoniesz w zachwycie,
Gdy ona szeptać zacznie ci głucho,
O dawnym, świetnym swym bycie.

Gdy w twych olśnionych oczach rozwinie,
Tych mężów szereg wspaniały,
Co pracowali dla niej jedynie,
Dla jej wielkości i chwały.

Ona nauczy, ona ci powie,
Jak czcić te czasy minione,
W których Piastowi dwaj aniołowie,
Z rąk bożych dali koronę;

W których Lech mężny, król siwobrody,
Przez dzielne wsławił się ramię,
Co trzebił puszcze, budował grody,
I orła dał nam za znamię;

I w których postać Wandy królewny,
Jak promień gwiazdy lśni złotej,
Że dotąd jeszcze w legendzie rzewnej,
Naród wysławia jej cnoty.


Takie to dzieje, takie przykłady,
Są twoją dawną spuścizną:
Te Lechy, Piasty, — to twe naddziady,
A kraj ten — jest twą Ojczyzną!

A któreż dziecko nie będzie rade,
Ujrzeć swą matkę jedyną?
Więc miłość Polski na pierś ci kładę,
Jak twój talizman, dziecino!

Patrz, miłość owa, co budzi dreszcze,
I w młode puka serduszko,
Zrodziła takie męże i wieszcze,
Jak nasz Mickiewicz, Kościuszko.

Ona wydała wielkich hetmanów,
I mężów sławnych bez liku,
Takich Czarnieckich, Czackich, Rejtanów,
Śniadeckich przy Koperniku.

Niechże ten promień świętej miłości,
Który przyświecał tak wielu,
I twemu życiu drogę uprości,
I niech cię wiedzie do celu!




MIECZYSŁAW I
urodz. 931 † 992, panował lat 31

Syn Ziemomysła a prawnuk Piasta,
Na polskim tronie zasiada;
Wznosi świątynie, buduje miasta,
Liczne biskupstwa zakłada.
Kraj swój oświeca w Chrystusa wierze;
I siłą swego oręża,
Walczy z Niemcami, Brandenburg bierze,
Dzikich Lutyków zwycięża.


separator poziomy



BOLESŁAW I CHROBRY
urodz. 967 † 1025, panował lat 33

Bolesław Chrobry dzieło ojcowe,
Chlubnie do końca prowadzi.
Dwakroć Kijowian gromi na głowę,
Z Pomorzem kończy najgładziej.
Graniczne słupy od rzeki Sali
Po Dniepru stawia aż tonie;
Pierwszy to z władców, co najwspanialej,
W królewskiej błyszczy koronie.


separator poziomy


MIECZYSŁAW II GNUŚNY
urodz. 990 † 1034, panował lat 9

Ale co ojciec zdobył orężem,
To syn roztrwonił zgnuśniały.
Ryxa, niemkini, włada nad mężem,
Grabi monarszy skarb cały.
Brzetysław Kraków, Konrad Morawy
Najeżdża, ogniem pustoszy...
W kraju bój kipi zajadły, krwawy,
Ale któż wrogów wypłoszy?


separator poziomy



KAZIMIERZ I ODNOWICIEL
urodz. 1016 † 1058, panował lat 18

Chyba ty królu, Odnowicielem
Od twego ludu nazwany,
Chyba ty będziesz pocieszycielem,
I krwawe zgoisz nam rany!
Jakoż pod sterem króla Kaźmierza,
Ojczysta krzepi się nawa:
Wnet on Prusaków najazd uśmierza,
I tłumi bunty Masława.


separator poziomy


BOLESŁAW II ŚMIAŁY
urodz. 1041 † 1081, panował lat 22

Chwałą pradziada Bolesław owian,
Dzielnie swe rządy poczyna;
Odpiera Czechów, gromi Kijowian,
Nad Cisą bije Węgrzyna.
Lecz krwią biskupa splamiwszy dłonie,
Wziął kij pielgrzymi w ramiona,
I na pokucie, w dalekiej stronie,
W osamotnieniu gdzieś kona.


separator poziomy



WŁADYSŁAW I HERMAN
urodz. 1043 † 1102, panował lat 21

Odtąd się w Polsce naszej źle dzieje,
W kraju chce władać najlichszy.
Syn króla, Zbigniew, bezprawia sieje,
I przeciw ojcu wciąż wichrzy.
Węgry panują w murach Krakowa,
Rusin w granice się wdziera...
W kraju wre smutna walka domowa,
Wśród której Herman umiera.


separator poziomy


BOLESŁAW III KRZYWOUSTY
urodz. 1085 † 1139, panował lat 37

Ster panowania w żelazne dłonie,
Po śmierci ojca syn bierze,
Ale nie myśląc gnuśnieć na tronie,
Poczyna jako rycerze.
Hardych Pomorzan gromi swywole,
Przy Ujściu bije Prusaków,
Krwią Niemców bujnie skrapia Psie pole,
I szerzy sławę Polaków.


separator poziomy



WŁADYSŁAW II
urodz. 1104 † 1159, panował lat 9

Już Krzywousty zamknął powieki,
Syt ziemskiej sławy i czynów;
Ale zostawił kraj bez opieki,
Dzieląc go między swych synów.
Pierwszy z nich berło ujął w prawicę
Władysław, prawem starszyzny;
Lecz gdy na braci godził dzielnice,
Został wygnany z ojczyzny.


separator poziomy


BOLESŁAW IV KĘDZIERZAWY
urodz. 1127 † 1173, panował lat 25

Po nim panował Bolesław czwarty,
Opiekun młodszych swych braci;
Lecz kraj na cztery części rozdarty,
Coraz to dawną moc traci.
A gdy z zachodu Niemiec zdradliwy,
Z północy Prusak nań godzi:
Bujnie się polskie skąpały niwy,
W łez i krwi strasznej powodzi.


separator poziomy



KAZIMIERZ II SPRAWIEDLIWY
urodz. 1128 † 1194, panował lat 15

Kto sprawiedliwość ludom wymierza,
Ten dobroczyńcą na ziemi;
A słusznie takim lud Kazimierza
Okrzyknął usty wdzięcznemi.
On ze starszyzną radził w Łęczycy,
Jak wzmocnić ziemię Piastową:
To też pod sterem jego prawicy,
Kraj biedny odżył na nowo.


separator poziomy


MIECZYSŁAW III STARY
urodz. 1131 † 1202, panował lat 10

Trzeci to z synów Krzywoustego,
Co tron ojcowski posiadał,
Lecz się odwrócił naród od niego,
Bo mściwą ręką mu władał.
Aż za bezprawia z tronu wygnany,
Resztę dni spędził w ukryciu,
Gdzie od nikogo nieżałowany,
Umarł po długiem swem życiu.


separator poziomy



WŁADYSŁAW III LASKONOGI
urodz. 1168 † 1231, panował lat 3

Po jego śmierci Władysław trzeci,
Co Laskonogim go zwano,
Przelotnym blaskiem na tronie świeci,
Nim go Leszkowi oddano.
Lecz w Polskę nowy grom znów uderzy,
I w wir ją nieszczęść porywa:
Oto Kniaź Roman od pnia macierzy,
Ruś nam Czerwoną odrywa.


separator poziomy


LESZEK BIAŁY
urodz. 1188 † 1227, panował lat 22

Wreszcie nad Polską naczelna władza,
W ręce się Leszka dostaje;
Leszek Krzyżaków do niej sprowadza,
Bratu Mazowsze oddaje.
Prusak z Jadźwingiem sieją mord krwawy,
Świętopełk knuje bunt skryty;
A gdy król zwołał zjazd do Gąsawy,
Został tam w łaźni zabity.


separator poziomy



BOLESŁAW V WSTYDLIWY
urodz. 1221 † 1279, panował lat 52

Po śmierci Leszka, syn małoletni,
W szóstem zawładnął już lecie;
Lecz czyż książęce berło uświetni,
Mąż niedorosły lub dziecię?
Na kraj wpadają dzicy Mongoli,
Straszną go niszcząc nawałą...
Próżno nam Kinga wnosi skarb w soli,
Gdy chleba w Polsce niestało.


separator poziomy


LESZEK CZARNY
urodz. 1250 † 1289; panował lat 10

Od kruczych włosów nazwany Czarnym,
Mąż dzielnej ręki i woli,
Daremnie pała ogniem ofiarnym,
By kraj podźwignąć z niedoli.
Znosi Jadźwingów; lecz z innej strony,
Straszliwa klęska nam grozi:
Oto znów Tatar puszcza zagony,
I krocie dziewic uwozi.


separator poziomy



PRZEMYSŁAW
urodz. 1257 † 1296, panował miesięcy 7

Po śmierci Leszka, co zmarł bezdzietnie,
Przemysław dzielny zasiada;
Możeby Polsce panował świetnie,
Niestety, krótko zbyt włada.
Bo Brandenburczyk śmierć mu w Rogoźnie
Zgotował nagłą i srogą,
I znów po kraju wiatr powiał groźnie,
I burzę przygnał złowrogą.


separator poziomy


WACŁAW
urodz. 1272 † 1306, panował lat 5

Chociaż Czech z rodu, lecz Niemiec z ducha,
Z obcej wziął berło poręki;
Czyż on zrozumie, czyż on wysłucha,
Bole narodu i jęki?
W swej „Złotej Pradze“ chętnie przebywa,
Gdzie końca swoich dni dożył,
A kraj Łokietka z płaczem przyzywa,
By kres niedoli położył.


separator poziomy



WŁADYSŁAW ŁOKIETEK
urodz. 1260 † 1333, panował lat 31

Wacław umiera. — Po jego śmierci,
Łokietek w Polsce znów staje;
A kraj rozdarty walką na ćwierci,
Chętnie koronę mu daje.
Łokietek dzielnie i mądrze włada,
Gromi niewdzięcznych Krzyżaków;
Za jego życia Szląsko odpada,
Lecz zato wraca nam Kraków.


separator poziomy


KAZIMIERZ WIELKI
urodz. 1310 † 1370; panował lat 37

Król ten był królem chłopków nazwany,
I stąd urosła dlań sława;
Zostawił cały kraj murowany,
I mądre nadał mu prawa.
Biedni tułacze wśród obcych ludów,
Żydzi, z ufnością doń biegą.
I słusznie naród za tyle trudów,
Nadał mu tytuł Wielkiego.


separator poziomy



LUDWIK WĘGIERSKI
urodz. 1326 † 1382, panował lat 12

Nie sercem ojca, ale ojczyma,
Rządził król obcy w ojczyźnie;
Bo z rodu Piastów nikogo niema,
Coby wziął berło w spuściźnie.
Lecz Bóg nam zato dał w jego córze,
Zapomnieć długą niedolę:
Ona jak anioł w ziemskiej purpurze,
Błysnęła na tym padole.


separator poziomy


JADWIGA
urodz. 1371 † 1399, panowała samodzielnie lat 2

Błogosławiona bądź, o królowo,
Po wszystkie wieki i czasy!
Tyś Litwie wniosła zbawienia słowo,
W jej dzikie puszcze i lasy.
Za twoją sprawą polskie orlęta,
Odtąd z „Pogonią“ szły społem:
W naszej pamięci tyś zawsze święta,
Tyś Polski stróżem aniołem!


separator poziomy



WŁADYSŁAW JAGIEŁŁO
urodz. 1348 † 1434, panował lat 48

Litewski książę w murach Krakowa,
Z Jadwigą święty ślub bierze;
Ale do pochwy miecza nie chowa,
Bo tak nie czynią rycerze.
Owszem, gdy Krzyżak w polskiej krainie,
Zabory szerzyć chciał nowe:
Król na Grunwaldu wielkiej równinie,
Zbił hardych mnichów na głowę.


separator poziomy


WŁADYSŁAW WARNEŃCZYK
urodz. 1424 †1444, panował lat 10

Młody królewicz w dziesiątem lecie,
Polsce i Węgrom włodarzy,
A chociaż z wieku jeszcze on dziecię,
Lecz męskość bije mu z twarzy.
I może wzrósłby na bohatera,
Błysnął orężem zwycięskim...
Niestety! nazbyt wcześnie umiera,
Pod Warną, skonem męczeńskim.


separator poziomy



KAZIMIERZ JAGIELLOŃCZYK
urodz. 1427 † 1492, panował lat 45

Prawego serca i światłej rady,
Ojczyzna miała w nim syna;
Rychło on odkrył Krzyżaków zdrady,
Których do hołdu nagina.
I władał mądrze, wsparłszy ramiona,
Na praw rozumnych puklerzu:
Z jego też rodu, Litwa patrona,
Ma w królewiczu Kaźmierzu.


separator poziomy


JAN OLBRACHT
urodz. 1450 † 1501, panował lat 9

Pod Kopestrzyniem sławą okryty,
Siadł Olbracht w polskiej koronie.
Lecz wawrzyn młodą ręką uwity,
Często blask traci na tronie.
Dotąd przysłowie, trwa w polskiej mowie,
Którem tak smutno on słynie:
Że za Olbrachta, zginęła szlachta,
Po lasach, na Bukowinie.


separator poziomy



ALEKSANDER
urodz. 1461 † 1506, panował lat 5

Znowu Tatarzyn wdarł się zdradziecko,
Na Ruś Czerwoną i Litwę;
Kniaź Michał Gliński ruszył pod Klecko,
I świetną stoczył z nim bitwę.
Już król śmiertelne zalegał łoże,
Gdy mu wieść ową przynoszą:
„Zwycięstwo! wołał, dziękiż Ci Boże!
Przynajmniej umrę z rozkoszą!“


separator poziomy


ZYGMUNT STARY
urodz. 1467 † 1548, panował lat 42

Świetne to były dla Polski lata,
Nazwane złotą epoką;
Pod berłem króla rosła oświata,
Kwitły nauki szeroko.
I sławną była polska kraina,
Z oświaty, bogactw i męstwa!
Pytaj się Orszy i Obertyna,
Jakie widziały zwycięstwa?!


separator poziomy



ZYGMUNT AUGUST
urodz. 1520 † 1572, panował lat 24

Z krwi Jagiellonów król to ostatni,
Co włada Polskiej krainie.
Litwę i Polskę łączy w ślub bratni,
Pamiętną unią w Lublinie.
Zwycięską wojnę wiedzie z Moskalem,
Od Prus hołd lenny odbiera;
Poczem, z ogromnym narodu żalem,
Zygmunt w Knyszynie umiera.


separator poziomy


HENRYK WALEZY
panował w roku 1574 przez 7 miesięcy

Wytworny panicz modnego dworu,
W sarmackie dostał się kraje;
Lecz w nich nie zastał tego poloru,
Jaki francuski dwór daje.
A chociaż znalazł dzielnych serc krocie,
I prawic, co wrogów grzmocą:
Przeniósł francuskie nad nie łakocie,
I umknął z Polski precz, nocą.


separator poziomy



STEFAN BATORY
urodz. 1533 † 1586, panował lat 10

Miecz nasz, co rdzewiał przez długie lata,
Król Stefan z pochwy znów ruszy:
Pod jego grzmotem legła Uświata,
Bramy Połocka i Suszy.
Klucz swój oddały nam Wielkie-Łuki;
A król syt zwycięstw i chwały,
Wspierał oświatę i gmach nauki,
Fundował w Wilnie wspaniały.


separator poziomy


ZYGMUNT III WAZA
urodz. 1566 † 1632, panował lat 45

W Polsce znów partye wichrzą szalone,
Po śmierci króla Stefana.
Jedni Zygmunta trzymają stronę,
A drudzy Maxymiliana.
A choć Żółkiewscy i Chodkiewicze,
Gromią Kozaków i Szweda:
Czyż kraj rozjaśnić może oblicze,
Gdy wewnątrz gorycz i bieda?


separator poziomy



WŁADYSŁAW IV
urodz. 1595 † 1648, panował lat 16

Na piękne nasze ziemie sarmackie,
Bije wciąż fala za falą;
Pawluk podszczuwa bunty kozackie,
Żupy wielickie się palą.
A choć ojczyznę król nieszczęśliwą,
Ratować siłą chce ducha:
Gdzie za ogniwem pęka ogniwo,
Tam już nie spoić łańcucha!


separator poziomy


JAN KAZIMIERZ
urodz. 1609 † 1642, panował lat 20

Dni panowania Jana Kaźmierza,
W dziejach wyryły się krwawo;
Coraz to nowa klęska uderza,
I chwieje ojczystą nawą.
A król znękany ciągłemi klęski,
Co biły w naród niesforny:
Składa królewski wieniec męczeński,
I w ciszy gaśnie klasztornej.


separator poziomy



MICHAŁ KORYBUT WIŚNIOWIECKI
urodz. 1638 † 1673, panował lat 5

Na tron piastowski buta szlachecka,
Wyniosła trwożne pacholę,
Gdy nam trza było męża, nie dziecka,
Coby ukrócił swywole.
A władać temu, co tron wziął z płaczem,
Za ciężka była to praca:
I wnet haniebny akt pod Buczaczem,
Naród od króla odwraca.


separator poziomy


JAN III SOBIESKI
urodz. 1624 † 1696, panował lat 22

Długo prawicą hetmaniąc wprawną,
Na berło zmienił buławę;
Za niego Chocim, potem Żurawno,
Zmyły buczacką niesławę.
A kiedy Turczyn stanął pod Wiedniem,
Grożąc Habsburgów koronie:
Król Jan z rycerstwem gromi go przedniem,
I wawrzyn wkłada na skronie.


separator poziomy



AUGUST II SAS
urodz. 1670 † 1733, panował lat 33

Zasiadł na tronie elektor saski,
Między Jagiełły i Piasty,
A ziemię naszą własne niesnaski,
I Karol szarpał dwunasty.
Kraj, co już nosił rozkładu piętna,
W bratnich się walkach rozprasza,
A partya szwedzka, Sasom niechętna,
Innego króla ogłasza.


separator poziomy


STANISŁAW LESZCZYŃSKI
urodz. 1677 † 1766, panował lat 4

I wziął Leszczyński koronę krwawą,
Lecz krótko zdobił nią skronie.
Bo gdy Szwed przegrał bój pod Połtawą,
August znów zasiadł na tronie.
Król przetrwał mężnie ciosy i burze,
Tak jak na mędrca przystało.
A Bóg mu za to dał w jego córze,
Świetniejszą cieszyć się chwałą.


separator poziomy



AUGUST III SAS
urodz. 1696 † 1763, panował lat 30

Coraz to smutniej, coraz boleśniej,
Do władzy pnie się, kto żyje.
Brzmią dookoła hulaszcze pieśni,
A naród pije i pije...
I zatopiono wolność i wiarę,
W dzikiej rozpuście, szkaradnie,
Aż gdy ostatnią wzniósł naród czarę,
Już krew kipiała w niej na dnie.


separator poziomy


STANISŁAW AUGUST PONIATOWSKI
urodz. 1732 † 1798, panował lat 31

Z dni tego króla, kochane dziecko!
To zapamiętać ci warto:
Że to za niego właśnie, zdradziecko,
Ojczyznę twoją rozdarto.
I znikła Polska z państw Europy,
W trój rozszarpana niegodnie...
A król pod dumnej carowej stopy,
Złożył koronę swą w Grodnie.




ZAKOŃCZENIE


Dawni mocarze, władcy tej ziemi,
Wśród mogilnego śpią chłodu;
Księgi królewskie Bóg zamknął z niemi,
Ale nie księgi narodu.

Bo choć się trony w posadach chwieją,
A berła kruszą, dziecino,
Choć wszystko ginie z czasów koleją:
Ale narody nie giną.

I my snuć będziem wciąż życia wątek,
Który na długo nam starczy;
Tylko szukajmy w skarbcu pamiątek,
Naszej nadziei i tarczy!









KATECHIZM
POLSKIEGO DZIECKA




KATECHIZM POLSKIEGO DZIECKA

— Kto ty jesteś?
— Polak mały.
— Jaki znak twój?
— Orzeł biały.
— Gdzie ty mieszkasz?
— Między swemi.
— W jakim kraju?
— W polskiej ziemi.
— Czem ta ziemia?
— Mą Ojczyzną.
— Czem zdobyta?
— Krwią i blizną.
— Czy ją kochasz?
— Kocham szczerze.
— A w co wierzysz?
— W Polskę wierzę,
— Coś ty dla niej?
— Wdzięczne dziécię.

— Coś jej winien?
— Oddać życie.

Zmiana pierwszej strofki dla dziewczątek:

— Kto ty jesteś?
— Polka mała.
— Jaki znak twój?
— Lilia biała.
i t. d.




CZEM TEŻ JA BĘDĘ?

Nieraz, gdy sobie
W kątku usiędę,
To myślę o tem,
Czem też ja będę?

Trudno się zawsze,
Trzymać mamusi,
Bo każdy człowiek,
Czemsiś być musi.

Więc może będę
Dzielnym ułanem,
Lub w cichej wiosce,
Skromnym plebanem.

Może też inną
Pójdę kolejką:
Będę malarzem,
Jak nasz Matejko.


A może sobie
I to zdobędę,
Że ziemię ojców
Uprawiać będę.

Lecz jakimkolwiek,
Iść będę szlakiem:
Zawsze zostanę,
Dobrym Polakiem!




O CELU POLAKA

Polaka celem:
Skrucha przed Bogiem,
Mir z przyjacielem,
A walka z wrogiem.

Cześć dla siwizny,
Czyste sumienie,
Miłość Ojczyzny
I poświęcenie.

Chętnie krew własną,
Dać w dobrej sprawie,
Zacnie i jasno,
Dążyć ku sławie.

Umieć na progu
Złożyć urazy,
Mieć ufność w Bogu
I żyć bez skazy.


Trudy i znoje,
Znosić z weselem,
To, dzieci moje,
Polaka celem.




CNOTY KARDYNALNE

Trzy są cnoty, o tem wiedz,
Które trzeba w sercu strzedz.

Pierwsza, Wiary silna broń,
Wiary, w Polski trwały byt,
Że ją dźwignie Boża dłoń
I na sławy wzniesie szczyt!

Druga, w doli gorzkiej, złej,
Niech od zwątpień strzeże cię;
Zdrój pociechy płynie z niej,
A Nadzieją zowie się!

Trzecia, Miłość, której siew,
W serca rzucił niebios Pan,
Która każe własną krew,
Za ojczysty przelać łan!

Te są cnoty, o tem wiedz,
Któreś winien w sercu strzedz!




DISCE PUER

Siadł król Batory na swej stolicy,
W sławy i blasku potędze;
Miecz mu połyskał w dzielnej prawicy,
Dłoń drugą oparł na księdze.

Przed królem stało małe pacholę,
Uśmiech miał w oczach swywolny,
Ale myśl jakąś jasną na czole,
A był to biedny żak szkolny.

Choć ubiór jego nie lśnił szkarłatem,
Bo nosił świtkę siermiężną;
Nie drżał on trwożnie przed majestatem,
Choć stał z pokorą należną.

A król i mędrzec w jednej osobie,
Los chłopca mając na względzie:
„Ucz się! — doń rzecze, — a ja to zrobię,
Że w pierwszych będziesz stał rzędzie!“


Bo wiedział król ten, że nie garść złota,
Darzy znaczeniem i władzą;
Ale nauka, prawość i cnota,
Na szczeble sławy prowadzą.

I choć król dawno spoczął już w grobie,
Dotąd brzmi jego orędzie:
„Ucz się pacholę! a mówię tobie,
Że będziesz w pierwszych stał rzędzie!“




POLSKA MOWA

Ukochaj dziatwo słowo rodzinne,
Skarb twój najdroższy, wspaniały!
Tem słowem usta twoje niewinne,
Pierwszy paciorek szeptały.

A co po Bogu najdroższe dziatki!
Dla duszy tkliwej i czystej:
Słodkie imiona ojca i matki,
Wzięłyście z mowy ojczystej.

Pierwsze wrażenia, pierwsze pojęcia,
Pieśń ptaszka, kwiatki w dąbrowie,
Co zajmowały umysł dziecięcia,
W tej tłumaczono wam mowie.

Nie tylko kraj ten, w którym żyjecie,
Ojczyzną waszą się zowie:
Bo jest i druga ojczyzna, dziecię,
Co w polskiem mieści się słowie.


Z głębi serc polskich, nurty żywemi,
Rwie się jak rzeka wspaniała:
To mowa ojców, co naszej ziemi,
Nazwisko „Polski“ nadała.

A jakież czary mowa ta mieści:
Raz gromem huczy i błyska...
To znów się ozwie jękiem boleści,
Że aż łzy z oczu wyciska.

Bo w niej się chowa moc tajemnicza,
Ta czarodziejska moc wróżki:
Co raz ją zmienia w pieśń Mickiewicza,
To znowu w hasło Kościuszki!

Więc czcij to słowo, co się u świata,
Okryło zasług wawrzynem!
Bo kto niem gardzi albo pomiata,
Ten złym Ojczyzny jest synem!




ZIEMIA RODZINNA

Całem mem sercem, duszą niewinną,
Kocham tę świętą ziemię rodzinną,
Na której moja kołyska stała,
I której dawna karmi mię chwała.

Kocham te barwne kwiaty na łące,
Kocham te łany kłosem szumiące,
Które mię żywią, które mię stroją,
I które zdobią Ojczyznę moją.

Kocham te góry, lasy i gaje,
Potężne rzeki, ciche ruczaje;
Bo w tych potokach, w wodzie u zdroja,
Ty się przeglądasz Ojczyzno moja,
Krwią użyźniona, we łzach skąpana,
Tak dla nas droga i tak kochana!




MODLITWA ZA OJCZYZNĘ

„W imię Ojca, — w imię Syna,
I świętego Ducha“,
Polska modli się dziecina,
A Pan Bóg ją słucha.

W oczach dziecka dwie łzy duże,
Wiara w każdem słowie:
„Ojcze! — błaga — coś jest w górze,
„Daj Ojczyźnie zdrowie!

„Pobłogosław dłońmi Swemi,
„Mą ojczystą strzechę;
„A mnie dozwól bym mej ziemi,
„Urósł na pociechę!“

Tak schylone nad posłaniem,
Dziecię z Bogiem gwarzy;
A Bóg słucha z pobłażaniem,
Na ojcowskiej twarzy.


Słucha... zważa każde słowo...
Zadumał się... myśli:
I nad dziecka jasną głową,
Znak zbawienia kréśli.




MODLITWA POLSKIEGO DZIEWCZĘCIA

Wiem ja, bo mi o tem,
Mama powiadała:
Żem dziecię tej ziemi,
Żem jest Polka mała.

I wiem, jak mi Polska,
Jest droga i miła,
Bom się w polskiej mowie,
Pacierza uczyła.

Bo mię polskie niwy
Chlebem swym karmiły;
Bo mię polskiej pieśni,
Skowronki uczyły.

Bo mię tam na niebie,
Strzeże Matka Boska,
Ta polska królowa,
Nasza Częstochowska.


Bo przy Bożym tronie,
Polscy święci stoją,
I codzień się modlą,
Za Ojczyznę moją.

Więc i ten paciorek,
Polskiego dziewczęcia,
Przyjm o wielki Boże,
W ojcowskie objęcia!

Bo on się z mej duszy,
Wyrywa jak łkanie:
„Ojczyznę kochaną,
Racz nam wrócić Panie!“




DO POLSKIEGO CHŁOPIĘCIA

Nie płacz, nie płacz synku drogi,
Żeś na ziemi swej ubogi!
Że nie miecz ci ani radło,
Lecz tułactwo w doli padło,
Żeś łzy tylko i cierpienia,
Odziedziczył z twego mienia.

Przez Bóg żywy, to fałsz dziecię!
Naprzód wziąłeś na tym świecie
To, co rodu twego znakiem:
Imię zacne żeś Polakiem.

A czy wiesz ty, ile cześci,
Krwi i chwały w niem się mieści?
Czy wiesz, jaka to poczciwa
Duma, wzrusza twe serduszko,
Gdy z usteczek ci się zrywa:
To Batory! to Kościuszko!

Urodzajna twoja rola,
Zbożem śmieją ci się pola,

Lasy twoje echa głuszą,
Owce wełną ci się puszą,
A jesienią, na jabłoni,
Owoc się jak szkarłat płoni,
Że zostaje na przychówek,
I na zimę i przednówek.

A więc nie płacz synku drogi,
Żeś na ziemi swej ubogi;
Bo z twych łanów w dawne lata,
Tyś spichlerzem był pół świata,
Dzieląc wszystkich pod swem niebem,
Równo sercem jak i chlebem.

Sól z Wieliczki brałeś hojnie,
Złoto w dani lub na wojnie,
A na pługi i do zbroi,
Szło żelazo z ziemi twojéj,
I starczyło z twojej gleby,
I na zbytek i potrzeby.

Więc pogodnem patrz mi licem,
Boś ty skarbów tych dziedzicem!
I rąk nie łam z próżną troską...
Wróci Bóg, co przemoc wzięła!
W sprawiedliwość wierzmy Boską:
Jeszcze Polska nie zginęła!




DO POLSKIEJ DZIEWECZKI

Dzieweczko polska! Ukochaj szczerze,
Prababek twoich święte pacierze;
Czcij pamięć ojców, — bo ojce twoi,
Dzielni rycerze w skrzydlatej zbroi,
To męczennicy ojczystej sprawy,
Lub bohaterzy z szańców Warszawy.

A potem kmiece ukochaj chaty,
Boś córą ludu, dziewczę liliowe;
Bo pod ich nizką strzechą przed laty,
Król, ojciec chłopków, pochylał głowę.

Kochaj wrzeciono, bo przy wrzecionie,
Siedziała nieraz pani w koronie,
I lnu pasemka składała w motki,
By niemi okryć biedne sierotki.

A nadewszystko miłością czystą,
Kochaj, ach! kochaj, ziemię ojczystą,
I gdy nadejdzie godzina czarna,
Dla niej jak gołąb stań się ofiarna.


Dziś jeszcze małe dziewczątko z ciebie,
Co tylko lalki swoje kolebie;
Lecz gdy na wielkich łask swych zadatki,
Bóg da ci nosić nazwisko matki:
Wtedy miast cacek, niech twój maleńki
Ojcowska szablę weźmie do ręki,
Rycerską zbroję włóż mu pod głowę,
Do snu mu pieśni śpiewaj bojowe,
Niech już w kołysce marzy zuchwale,
O dawnej sławie, o przyszłej chwale!




W PODZIEMIACH WAWELU

Czy znasz młody przyjacielu,
Groby królów na Wawelu?

Na kolanach idź mój mały,
Przed te trumny marmurowe,
I u szczątków naszej chwały,
Ze czcią pochyl twoją głowę.

Tu nadziei żar i wiary,
Niech się w sercu twem rozgości,
Na ołtarzu tym ofiary,
Poświęcenia i miłości.

Tu uczucia najgorętsze,
W młodem swojem rozpal łonie,
Bo tu wszystko, co najświętsze,
W tym złożono Panteonie!

Pod tych mrocznych wiązań stropem,
Legł król kmiotków pełen chwały,
Co nie szablą, ale snopem,
Podparł polski tron wspaniały.


Tu Jagiełło, na świątnicach
Starych bogów, krzyże dźwiga;
Obok cudna, z łzą na licach,
W sarkofagu śpi Jadwiga!

Ci co blaski światła siali,
I praw ludu wiernie strzegli:
Męże czynu, hartu stali,
Dwaj Zygmunci tutaj legli.

Tu szczerbiona w krwawym boju,
Batorego szabla świeci;
A tam znowu, po dniach znoju,
Syty zwycięstw, legł Jan trzeci!

Dalej widzisz moja duszko,
Wawrzyn wstęgą przepasany:
Tutaj spoczął nasz Kościuszko,
Wódz nad innych ukochany!

Obok niego, dziecię moje,
Książę Józef legł ze sławą,
Co do walki, polskie woje,
Marszałkowską wiódł buławą!

Wszystkoż, wszystko tak posnęło,
Jak te sławy naszej świadki?

Wszystkoż, wszystko tak minęło,
Jak na grobach więdną kwiatki?

Precz z rozpaczą! Choć z mogiły,
Roześmieje się kwiat w wiośnie!
Więc zaczerpmy tutaj siły,
Bo z przeszłości — przyszłość rośnie!




MARSZ SKAUTÓW

„Święta miłości kochanej ojczyzny“,
Oto w twą służbę wchodzi hufiec nasz!
Od lat najmłodszych do późnej siwizny,
Pragnie przy tobie czujną trzymać straż!
Równajmy krok,
Wytężmy wzrok,
Czy gdzie się podstęp nie kryje?
Uderzmy w ton,
Silny jak dzwon:
Polska niech Żyje! niech żyje!

My łez nie ronim nad twoją mogiłą,
Bo nie wierzymy żeś złożona w grób!
W nas życie młode tętni całą siłą,
Żyć dla cię chcemy, — nie konać u stóp!
Równajmy krok...

Pragniemy spajać nadziei ogniwa,
Że nam zwycięstwo da nabyty hart;

Że i ty z nami żyć będziesz szczęśliwa,
I każdy syn twój będzie ciebie wart!
Równajmy krok...

Będziem iść karnie pomimo przeszkody,
Będziem z zapałem walczyć o twój byt;
Aby w nagrodę, kiedyś, z piersi młodej,
Okrzyknąć twego odrodzenia świt!
Równajmy krok,
Wytężmy wzrok,
Czy gdzie się podstęp nie kryje?
Uderzmy w ton,
Silny jak dzwon:
Polska niech żyje! niech żyje!




LEGENDA O GARŚCI ZIEMI POLSKIEJ

Ojców naszych ziemio święta,
Ziemio wielkich cnót i czynów,
Tyś na wskróś jest przesiąknięta,
Krwią ofiarną twoich synów.

I nie darmo w twoje rano,
O! puścizno przodków droga!
Ziemią świętą ciebie zwano,
Boś najbliżej stała Boga.

Byłaś ziemią poświęcenia,
Przytuliskiem licznych gości;
Dziwny ciebie opromienia,
Czar męczeństwa i świętości.

Niegdyś ze stron tych pątnicy,
Z wiarą w sercu niewymowną,
Do Piotrowej szli stolicy,
Po relikwii kość cudowną.

I gdy o ten dar nieśmiało,
Dla Ojczyzny swej prosili,

Papież schylił głowę białą,
I tak odrzekł im po chwili:

„O! Polacy! o pielgrzymi!
Na cóż wam relikwia nowa?
Wasza ziemia krwią się dymi
I dość świętych kości chowa.

Wszakże jeszcze do tej pory,
W bitwach z Turki i z Tatary,
Męczenników waszych wzory,
Są świadectwem waszej wiary“.

I wziął w rękę swą sędziwą,
Polskiej ziemi grudkę małą,
I na dłoń mu się, o! dziwo!
Kilka kropli krwi polało.

„Weźcie, rzecze, proch ten z sobą,
I cud Boży głoście wszędzie!
Niech ta ziemia wam ozdobą,
I relikwią świątyń będzie!

Niechaj proch ten z waszych progów,
Wciąż wam świadczy przed oczyma:
Jak nad Boga — niema bogów,
Nad tę ziemię świętszej niéma!“




OJCZYZNA

Ojczyzną dziecię, to bracia twoi,
Twoi ojcowie i twoje matki;
Dawni rycerze w skrzydlatej zbroi,
Dumne pałace i kmiece chatki.
Ojczyzną dziecię, to łany twoje,
To groby przodków skryte żałobą;
Rodzinne gaje, łąki i zdroje,
I te niebiosa co lśnią nad tobą.
Ojczyzną twoją, chłopię sarmackie,
To pieśń wolności i łzy tułackie!




KONIEC






  1. Jest to pierwszy wogóle wiersz autora niniejszej książki. Drukowany był w 1863 r. w warszawskim „Przyjacielu dzieci“.
  2. Przypis własny Wikiźródeł W spisie treści wiersz ujęty pod tytułem Zuch dzieweczka.
  3. Przypis własny Wikiźródeł W spisie treści wiersz ujęty pod tytułem W imionniku Czesławka.
  4. „Z żałością i z płaczem z wielkiego bolu serdecznego, opowiadamy wam upadek wasz“. Słowa ks. Piotra Skargi.
  5. Acernus, — łacińskie miano Fabiana Sebastyana Klonowicza.
  6. „Worek Judaszów“ — poemat Klonowicza.
  7. Klemens Janicki, niepospolity poeta, pisał po łacinie; był on synem kmiecia z Wielkopolski. Na język polski tłomaczył go Syrokomla.
  8. Dosłownie wyjątek ów z wiersza Kacpra Miaskowskiego „Na rozruch domowy“ brzmi jak następuje:

    Słowiańska Safo! połóż lutnię złotą,
    Już nie kochanka opiewaj z pieszczotą,
    Ale włożywszy na pierś szatę wroną:
    Płacz nad Koroną.

  9. O jeziorze świętem w Wielkopolsce, po dziś dzień przechowuje się tradycya, że w niem odbył się chrzest Polski.
  10. Bojan — podług podania — najstarszy wieszcz słowiański.
  11. Zamożna rodzina Bonarów, osiadła od XIII w. w Krakowie, słusznie chlubić się może szeregiem dobrze zasłużonych niebu i ojczyźnie synów. Z tejto rodziny wyszedł Izajasz, zakonnik reguły Augustyanów, policzony w poczet błogosławionych; Jan, żupnik krakowski i doradca króla Zygmunta I,cieszący się pełnem jego zaufaniem; Seweryn, orędownik i mecenas piśmiennictwa ojczystego i w. i. Rodzina ta wygasła przy końcu XVI wieku. — Odrowąże słynęli z cnót i świątobliwości. Sławny Iwo Odrowąż, biskup krakowski i kanclerz Leszka Białego, czczony jako święty, fundował Kościół N. M. Panny w Krakowie; — z rodziny tej wyszli: św. Jacek, św. Czesław i śta Bronisława.
  12. Mowa tu o Skałce pod Krakowem, na której wznosi się kościółek św. Stanisława, pierwszego męczennika Polski, który, jak wiadomo, padł z ręki Bolesława Śmiałego.
  13. Nic tak nie maluje tkliwego serca Jadwigi jak owo historyczne wstawienie się tej dostojnej pani za uciśnionymi przez dworzan królewskich kmiotkami gnieźnieńskimi. — W dziejach całego świata nie znam piękniejszego nad powyższe wyrażenia.
  14. O zaklętych rycerzach w Karpatach, słyszałem na miejscu legendę z ust górali.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Władysław Bełza.