Łuk i arfa
Dziki myśliwiec szedł rankiem przez leśną gęstwinę cienistą,
Łuk zarzuciwszy na ramię i okiem tryumfu dokoła
Rozradowany spogląda. Złocistą promieni swych siecią
Słońce skroś gąszcz przedzierało się, zieleń i srebrząc i złocąc.
Z piersi olbrzymich pni drzew — i z głębiny porosłej mchem ziemi
Dech się unosił wilgotny, i z ciepłym się pieścił zefirem.
Patrzał radośnie na las — i na słońce ów dziki myśliwiec,
Bo oto wróg zwyciężony, co plemię i ród mu najechał,
Bo czarnooka dziewczyna, porwana dziś w jego namiocie
Żyje szczęśliwa, odziana w naszyjnik z pazurów niedźwiedzich,
A oto łup dziś bogaty na łowach miał dziki myśliwiec:
Na muskularnych mu barach wisiała, krwią własną zbryzgana,
Łania olbrzymia o włosach złocistych i cichem spojrzeniu.
Szmer w jego duszy był dziwny: bo miał niby żywe igrzysko
Dla wszystkich mocy swej duszy i ciała: dla rąk bohaterskich
Ciosy potężne; dla nóg swych miał rzuty spężyste[1] i tęgie,
Strzały dla oka miał celne — i giętkie napięcia dla łuku.
I cała walka szemrała we krwi i pamięci myśliwca.
(Były to pierwsze dni świata, gdy człowiek nie wiedział, co Wczoraj,
A przed oczyma swej duszy miał Jutro bez granic i końca).
A las był gęsty i ciemny: szerokie ogromne konary,
Jak opuszczone ramiona, chyliły się z dębów, jesionów,
Z brzóz rozpłakanych i lip — i z zielonych jaworów tysiąca;
Śród zacieśnionych tych drzew — przez gęstwiny paproci brodatych —
Szedł, przedzierając się zwolna zwycięzki, półnagi myśliwiec.
Żyła bawola, oparta na łuku przez ramię zawisłym,
Gdy się przedzierał przez gąszcz o konary się wciąż uderzała —
I jakoś dziwnie dzwoniła, dzwoniła w tej leśnej cigęzi[2].
W duszy dzikiego myśliwca, co w okół spoglądał wesoło,
Czując się teraz bezpieczny, jak duch, co po walce spoczywa,
Dziwnie a słodko dzwoniła drgająca śród lasu cięciwa.
Naraz gęstwina się kończy — i widać szeroką polanę
I myśl zabłysła szeroka w natchnieniu dzikiego myśliwca.
Dodam — pomyślał — do pierwszej i drugą cięciwę i trzecią:
Jakże mi dzwonić też będzie, o drzew uderzana gałęzie?
I z po za szat swoich skąpych, ze skóry bydlęcej splecionych
Wyjął dwie żyły bawole — i oto na łuk je naciągnął
Niżej od pierwszej — i zlekka o drzewa uderzać zaczyna.
Dźwięk siły większej mu zabrzmiał — i dziwna zabrzmiała muzyka,
Jakoby pieśń młodych ptaków, co gwarnie witają wschód słońca.
Potem uderzał palcami w troistą cięciwę na łuku
I niespodzianym się dźwiękom w swem sercu zdumiewał jak czarom!
Wróg niby żywy stał przed nim, a oto dziewczyna jak łabędź
Biegła przez las; oto łania leciała grotami ścigana;
Walki i świeże i dawne w pamięci mu naraz ożyły,
Żubry, niedźwiedzie i wilki zawyły jak wicber[3] szalony,
Bór mu zaszumiał — i krzyki człowiecze zabrzmiały w cięciwach,
Śmiechy i jęk i wołanie: Na bój — i uściski dziewicze,
I twarze tych, co pomarli, uszedłszy za wodę szereką:
Wszystko ożyło jak czarem w magicznych trzech żyłach bawolich.
Dalej a dalej gęstwiną szedł dziki myśliwiec, wzruszony,
Ku swemu siołu. Z daleka rodzinne już dymy spostrzegał,
W niebo ku górze płynące, z szerokich namiotów skórzanych.
(Słońce wschodziło powoli — na środek błękitu złociste).
Zdala ku niemu powietrzem — leciały radosne okrzyki —
Wrzawą myśliwca witano; myśliwiec nie słucha powitań —
Łanię z potężnych swych bark — niby ptaszę powalił na ziemię
I woła: Bracia, słuchajcie, jak dzwoni potrójna cięciwa!
Słuchajcie — woła — i w kolej trzy żyły palcami uderza —
I naraz drgnęły trzy żyły — i dreszcz przejął serca słuchaczy
I jakieś nowe zachwyty — i nowe odczuli porywy.
Krew uderzyła i nogi bezwiednie się w tan układały —
I ciała wszystkie poczęły się rytmem poruszać jednakim,
I dusze wszystkie się rwały w nieznane, dalekie przestwory —
I niby ptaki skrzydlate do góry się rwały, do góry...
Łuk dzwonił coraz potężniej, że — zda się — w nim pszczół roje brzęczą —
(Słońce ogromną swą tarczą — spływało na zachód w purpurze).
∗ ∗
∗ |
Tak narodziła się arfa.
I liczne minęły stulecia
Świat powielekroć się zmieniał i arfa zmieniała z nim razem,
Ale na zawsze w niej łuk — tajemniczo ukryty spoczywa.
Błogosławiona bądź, arfo! o siostro i córo świetlana
Łuku z cięciwą napiętą, gdy ramię napręża go silne.
Z strzał jego złotych poświstem — płynęłaś ty zawsze wespoły:
Byłaś mu wiatru powiewem i — słupem ognistym na drodze —
Byłaś latarnią śród burz — i na ucztach kielichem nektaru.
Błogosławiona bądź, arfo! i tyś błogosławion, o łuku!
Czynem ognistym był łuk, a zaś arfa do czynu wezwaniem.
Łuk — jako wicher i grom — leciał arfy marzenia wypełniać,
Arfa zaś łuk opiewała na chwałę i cześć i wspomnienie.
Aż-ci w przeciwne dwie strony — rozeszły się dzisiaj łuk z arfą,
I jako obce dwa duchy — po ciemnych dziś błądzą manowcach —
I zapomniały się wzajem — i próżno szukają się wzajem —
Bo pordzewiały arf struny — i łuku omdlała cięciwa —
Piękno zamarło na ziemi — i czyny zamarły i pieśni:
Życie zamarło i duch — przygnębiony zamiera z tęsknoty.
*
O, gdyby powstał nanowo z mogiły swej dziki myśliwiec
I gdyby stanął twarz w twarz — z pokoleniem dzisiejszem człowieka,
Pewnieby zadrgał w nim ból i nad karlim zawołałby wnukiem:
O arfo, kiedyż ty znowu, o kiedyż odrodzisz się łukiem!