<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Śniehotowie
Pochodzenie „Romans i Powieść”, 1881, nr 1–21
Wydawca Gracyan Unger
Data wyd. 1881
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.

Nowy ten gość, na którego z ukosa spojrzał Aaron, bez wielkiego respektu, nieco się opamiętał dopiero, gdy nieznajomego mężczyznę, siedzącego z zasępioném czołem przy stole, zobaczył. Oblało go to, jakby zimną wodą, — ale nie chciał pokazać po sobie, że zmienia humor dla jakiegoś wstydu przed obcym.
Skłonił się nieco siedzącemu panu, który mu ukłon oddał dosyć niedbale, zatarł ręce i wesoło krzyknął do żyda:
— Aaronie, niedowiarku, wódki szabasówki, piwa, miodu, czego chcesz, ale daj mi się czém rozgrzać, bo mi zęby dzwonią... a wichrzysko z deszczem, że już chyba do domu się nie dowlokę... a to pora, choć psy gnać!!
I stanął przy ogniu. Spojrzał na nieznajomego, buńczuczną przybierając postawę. Ten się nie odzywał wcale.
— Pan z daleka?
— O! z bardzo dalekich krajów, od tureckiéj granicy — bąknął podróżny — a pan?
— Ja? Jeremiasz Piętka, do usług — (skłonił się) — dziedzic Pobereża, które dawniéj do Śniehoty należało... były chorąży kawaleryi... dziś domator... w długach po uszy, pięcioro dzieci, żona sekutnica, gradobicie co roku... najnieszczęśliwszy człowiek, gdyby dobra myśl nie trzymała na nogach, dawnoby mnie na mogiłki zanieśli... ale ja, choć biéda to hoc!.. Widzi pan — mówił śmiejąc się — nie taję się z niczém, choć przed nieznajomym; u mnie co w sercu, to na języku, a co w kieszeni, zaraz idzie do gardła... Znają mnie tu, żem dobry człowiek... Mieliśmy dziś z dawnymi kolegami maleńką pijatyczkę... może mi po niéj trochę szumi w głowie, ale to nic. Żydzie, daj wódki... po winie wódka rozprasza humory... probatum est!
Zaczął się śmiać, i wnet podśpiewywać:

Tańcowała ryba z rakiem,
Lecz z humorem ladajakim
Rak w tył ciągnie, naprzód rybka
Więc galarda nie szła szybka,
Nim do końca doszli sali
Muzykanci się pospali...[1]

I tubalnym głosem powtarzał, śmiejąc się:
— Muzykanci się pospali!
Wesołemu panu Jeremiaszowi Piętce, ojcu pięciorga dzieci, mężowi ogadanéj za sekutnicę kobiéty i dziedzicowi Pobereża — przypatrywali się wszyscy, a on dla rozgrzania się znać z nogi na nogę podskakiwał, nic na obcego świadka nie zważając.
— A pan, od tureckiéj granicy? — podchwycił po śpiewie — to bardzo piękna rzecz, tak długą odbyć podróż i napatrzyć się różnéj turecczyźnie, choć, świętych tureckich, widzi pan, i u nas dosyć... Po to niéma co jeździć tak daleko...
Rozśmiał się znowu. Aaron niósł mu na talerzu kieliszek i flaszkę trzymał w ręku.
— Wié pan co, panie od tureckich granic; samemu pić wódkę jakoś markotno... gdybyś mi pozwolił w ręce asana dobrodzieja?...
Podróżny nic nie mówiąc, ruszył się z miejsca, a gdy wstał i o pół głowy okazał się słuszniejszym od Piętki, a w ramionach szerszym dwakroć od niego — respektem go natchnął wielkim... Milczące jego wstanie, posępna twarz, zmięszała wesołego szlachetkę.
Podróżny w szerokie dłonie raz i drugi klasnął — wnet z sąsiedniéj stajni wpadł jeden z dwóch jego towarzyszów.
— Héj! mości Szabiński — rzekł — puzdro z wódką mi podaj, słyszysz!..
I ręką Aaronowi wskazał, aby odszedł z szabasówką.
— Pozwolisz mi asindziéj — rzekł z dumą pewną — abym ja go na moję wódkę zaprosił. Turcy nie piją nic, oprócz kawy i wody, a szerbetu, ale ja mam węgierską śliwowicę, któréj gęby warto dać.
Skłonił się Piętka.
— Nie jestem od tego, aby z nową wódką zabrać znajomość. Jednakże — dodał — gdybyś mi waćpan dobrodziéj raczył wprzód objawić z kim mam honor...
Nieznajomy oczyma błysnął i zawahał się chwilę, a potém wycedził przez zęby:
— Paweł Szczuka...
— Szczuka? czekaj-że acan dobrodziéj — zamruczał Piętka — Szczuka... lucium a cauda! Szczukowie tu w naszych stronach bywali, matka pana Śniehoty była de domo Szczukówna, podkomorzanka Łucka...
— Ja z innych jestem Szczuków — odparł, marszcząc się, krótko podróżny.
Podano wódkę. Puzdro było okute srébrem, flaszki kryształowe, tacka do nich srébrna, podróżny przybór pański. Dworzanin podał i przekąskę... Piętka napił się, i ręką po piersiach pogładził.
— Z niebieskich migdałów pędzona wódka — rzekł — elixyr długiego życia... wlewa w człowieka ciepło... aż mi się w oczach rozjaśniło...
— Siadaj waćpan — rzekł podróżny od tureckich granic.
— Pozwolisz mi asindziéj stać — zawołał Piętka — wódka mi nie pójdzie w nogi, ale dla równowagi, na drugą nogę...
Szczuka mu nalał kieliszek, i znowu po piersi dłonią przesunął Piętka.
— Ognista wódka! — rzekł — wolę ją od najlepszego wina. Wino, te niepoczciwe Węgry teraz fabrykują z dajweldrelkiem, wody w niém co niemiara... oszukaństwo czyste... człek leje, leje w siebie, a nie czuje, tylko, że się jak bąk ożłopał...
To mówiąc, usiadł już nie proszony i wziął się do przekąski.
— Dokąd-że, jeśli wolno pytać, dążysz waćpan dobrodziéj? — zapytał Szczuki.
Na odpowiedź czekać było trzeba trochę, podróżny namyślać się zdawał.
— Byłem długie lata na Wołoszczyźnie — rzekł — stęskniło mi się za krajem. Chciałem go zobaczyć... Jadę w Brzeskie, gdzie się spodziewam znaleźć familią; a no mi nie pilno... Prawdę rzekłszy, postarzałem, wędrówki mi się naprzykrzyły, obciąłbym się w kraju okupić..
— Okupić, czy okpić? — śmiejąc się, zawołał Piętka — bo u nas to często na jedno wychodzi.
Rad widać był z niezdarnego konceptu, bo sam się z niego śmiać począł.
— Wiesz asindziéj co — dodał — przychodzi mi myśl doskonała: jabym się chciał wyprzedać, panbyś się żądał okupić; pal diabli, ja ci sprzedam Pobereże, żonę sekutnicę i pięcioro dzieci, które się będą hodowały, bo wrzeszczą...
— Żonę i dzieci ekscypując sobie, ha — gdyby Pobereże było nie bardzo drogie, kto wie...
— Aaron? — zawołał Piętka — chodź tu Aaronie, arcykapłanie szabasówki, chodź, powiedz: co warto Pobereże?
Żyd, który nieopodal stojąc słuchał, ramionami ruszył.
— Albo ja mogę wiedziéć? — bąknął izraelita.
— Ojciec mój dał za nie dwanaście tysięcy czerwonych złotych — mówił Piętka — jest na niém, chwalić Boga, moich długów dziesięć, razem dwadzieścia i dwa tysiące... i rzecz skończona...
I znowu śmiać się począł.
— Za las wycięty, jeszczeby mi cóś należało bonifikować — dodał po namyśle — bo grunt gotowy pod pole... doskonały... Proso tylko posiać i majątek gotowy... Jeżelibyś zaś acan dobrodziéj wziął sobie moję sekutnicę i dzieci, wytrąciłbym mu ex praetio valoris, po tysiąc czerwonych złotych za sztukę... widzicie, że wysoką cenę do nich przywiązuję... bom dobry mąż i ojciec... Co się tyczy żony, waćpan dobrodziéj już jesteś łysy, zatém ci z głowy włosów wyrywać nie będzie... Cha! cha! cha!
Aaron zgorszony spluwał i ramionami ruszał; Szczuka patrzał z politowaniem, jak na warjata.
— Żart żartem — odezwał się po przestanku — chcesz waćpan Pobereże sprzedać? Jutro mu służyć będę, obejrzę, a któż wie, zładzim się może...
Aaron mrugnął na Szczukę zdaleka, Piętka chwycił go za rękę.
— Zgoda — rzekł — proszę jutro na barszcz... Wiatr się trochę ustatkował, ja taki do mojéj jéjmości pojadę i dobiję się, a jutro czekam w Pobereżu. Mam projekt przeniesienia się do Warszawy, gdzie wuj stryjeczny w kancellaryi królewskiéj pracuje. Przez niego się do wojska nazad dostanę, a żonę i dzieci w dworku osadzę, bo tam jakiś mam na Woli... Gospodarstwo, niech go porwą! — rzecz przemierzła, już mi tu siedzi (pokazał na gardło) na wsi niéma z kim żyć... Słowo daję, że sprzedam Pobereże...
To mówiąc, wstał pan Piętka.
Verbum nobile! jutro na barszcz...
— Będę się stawił — odparł Szczuka.
— Ztąd do mnie, mało co więcéj, jak milka. Jedzie się na Rozwadów, od młynka w prawo, za krzyżem w lewo, od grobelki wprost i dwór już widać... A! gdybyś mi się jeszcze do jéjmości chciał umizgać, a odmówił ją — śmiejąc się dodał Piętka — toby dopiero było szczęście... Ale, komu w drogę, temu czas...
Zawrócił się na pięcie.
— Bądź zdrów Aaronie, arcykapłanie. — I wnet zanucił na odchodném drugę piosenkę:

Z tamtéj strony rzeki kąpała się wrona...
A pan Piętka myślał, że to jego żona...
Hej, Piętko, hej, nieboże!
Wrona żoną być nie może!!

I to mu się wydawało tak śmieszném, że się od drzwi odwrócił, aby się nasycić uczynioném wrażeniem, ale Szczuka już siedział za stołem podparty na łokciu i na ogień spoglądał.
Aaron stał przed nim, jakby tylko czekał oddalenia się szaławiły.
— To były żarty — rzekł, oczyma badając gościa — bo juści pan Pobereża nie myśli kupować?
— Dla czego nie? — odezwał się Szczuka — W istocie okupićbym się gdzieś, choćby w téj okolicy, pragnął...
— Las wycięty, pnie tylko stérczą... nim drugi narośnie, nas nie stanie — mówił żyd — pola zajałowiałe... płotu kawałka całego niéma... — Ramionami ruszył. — Widział pan tego dziedzica, jak u niego w głowie, tak w wiosce. Pobereże miało niegdyś grunta nie złe; las był masztowy, budowle za starosty erygowano nowe... ale to dziś pustki i ruina. Dwanaście tysięcy czerwonych złotych zapłacił ojciec Piętki, a dziś to i dziesięć nie warte... Długu przepaść... Piętka pójdzie z torbami.
Mówiąc Aaron, przestawał co słów kilka, jakby odpowiedzi jakiéjś i głosu czekał; nie odezwał się wszakże pan Szczuka, a że w téj chwili siano na posłanie wnoszono i ludzie weszli, rozmowa się przerwała. Żyd jednak krążył niespokojny.
— Jeśli jaśnie pan w istocie ma ochotę co kupować, a czemu nie Rozwadów? — dodał.
— Czyżby go przedał Śniehota?
— On dawnoby się go zbyć chciał, gdyby kupca znalazł; ale cóż! ludzie sobie mówią, że Rozwadów, jak koń malikowaty; na nim się nie szczęści...
Spojrzał mu w oczy.
— Ludziom się nie szczęści — przerwał podróżny — za co ma majątkowi?
— Jaśnie pan ma słuszność! — odparł Aaron — Rozwadów lepszy, a nie będzie drogi...
— Więc Rozwadów i Pobereże, — zawołał spokojnie Szczuka — nie jestem od tego. Jadę jutro do tego Piętki, waćpan ruszaj do Rozwadowa, i a jeśli się interes złoży, dostaniesz piękny gościniec odemnie...
Żyd się skłonił i jarmułki uchylił.
— Czemu się złożyć niéma! — dodał. — Ja nawet gościńca nie potrzebuję, tylko téj łaski pańskiéj, abym przy arendzie został... bo tu moje dziady i pradziady żyli...
Szczuka westchnął... i głowę skłonił.
— Bądź tego pewnym — rzekł.
— Niech się pan w Pobereżu zatrzyma do popołudnia; ja tam przybędę, — dodał zwolna. — Z naszym panem Śniehotą ja jeden mówić umiém... a z nim nie łatwo.
— Cóż za człowiek? — spytał Szczuka.
Aaron oczy w ziemię spuścił.
— Co mówić? — szepnął — to jest człowiek nieszczęśliwy i po wszystkiém... — Uchylił jarmułki. — Dobranoc jaśnie panu.
I wyszedł.
W czasie rozmowy, niewiedziéć jak i kiedy stara żebraczka zniknęła z izby. Posłanie dla podróżnego było gotowe, rzucił się na nie w ubraniu.





  1. Ze starego rękopismu.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.