Św. Paweł Apostoł Narodów/Postać św. Pawła

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Teodorowicz
Tytuł Św. Paweł Apostoł Narodów
Data wyd. 1930
Miejsce wyd. Lublin
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
I.

Postać św. Pawła.

1. Umysł Apostoła.

Kto czyta Listy św. Pawła, tego przedewszystkiem uderza jego przebogata, głęboka, ogromnie wrażliwa, przenikliwa i bystra, a jakby wulkaniczna umysłowość i dusza.
Sama już forma literacka Listów Pawłowych olśniewa nas swoją wprost zdumiewającą bujnością i rozmaitością. Tu krótkie, urwane zaklinania, apostrofy, ówdzie długie, zdawałoby się, przydługie okresy; tu wykład, jakby przeładowany antytezami, ideami i myślami, a tam znowu, jak np. w pierwszym Liście do Koryntjan, wspaniała, chwytająca za serce, popularna retoryka; tu okresy zdają się być niby stado rozigranych koni, porwanych wirem energji i życia, a znowu za chwilę znać, jak jednak te, niby z podmuchu nastrojów dobyte, okresy, wiążą się ze sobą logicznie w organiczną całość. Tu cały aparat naukowy Pisma św. i wywodów, w których znać dawnego rabinistę i ucznia Gamaliela, a ówdzie znowu tyle się przewija uczucia, że mowa staje się wyrazem najsilniejszej i najczystszej namiętności, ożywiającej duszę piszącego, z której wieje dziwna bezpośredniość i życie. Tu nadmierna bujność myśli, która zda się aż przeładowywać tekst, a tam znów przemyślenie gruntowne, zdradzające się w całym układzie tekstu. Z każdego Listu, nawet z każdego nieomal zdania, przeziera cały człowiek i cała dusza Pawłowa. Utkana jest ona i z rosy niebieskiej, jak i z miłości i wrażliwości na to, co ziemskie.


∗             ∗

Ponadto jeszcze zajmuje nas sposób, w jaki św. Paweł głosi Ewangelję w swych Listach, bo nie poprzestaje Apostoł bynajmniej na tem, iż wierni dowiadują się z katechez kościelnych szczegółów życia Chrystusowego, a więc przychodzą do poznania samej treści Ewangelji.
On jeszcze ułatwia im powiązanie Ewangelji jej zasad, jej świateł z praktycznemi zagadnieniami życia, czy to osobistego, czy rodzinnego, czy też socjalnego i kościelnego.
I do tego celu wszystko mu służy.
Bieg wypadków, czyto wielkich, czyto małych, wśród gmin przez niego założonych, podobny jest wartkiemu strumieniowi, który wyrzuca w swym pędzie kamyczki na brzeg. Temi kamyczkami są kwestje, są problemy pierwotnego Kościoła. Chociaż gminy chrześcijańskie mają Ewangelję w ręku i czytają ją, jednak niejednokrotnie nie umieją uzgodnić poszczególnych problemów życia z ewangelicznemi zasadami.

I wtedy to św. Paweł podejmuje skwapliwie każdy kamyczek, przez fale życia wyrzucany, ażeby go oszlifować i w oprawę ewangeliczną włożyć. To jest właśnie główne zadanie jego Listów. Nie pisał on ich, ani układał dla potomności; ale miał jedynie na oku, ażeby ze światłem Ewangelji, przetrawionem w umyśle swoim, dotrzeć i wniknąć do każdego problemu i do każdej kwestji, jaka się wyłaniała z potrzeb i życia kierowanych przez niego kościołów. Z takich to warunków i środowisk dobyły się te potężne idee, które światłem swem zasiliły wieki i stulecia.

∗             ∗

Pod tym względem jest św. Paweł wzorem i modelem dla nas we wszelakiej akcji katolickiej, bo bylibyśmy w grubym błędzie, gdybyśmy sądzili, iż wystarczy dla naszego społeczeństwa znajomość pobieżna katechizmu i Ewangelji.
Jeżeli nie wyjaśnimy i wyjaśniać nie będziemy środowisku, dla którego apostołujemy, związku ścisłego przeróżnych zagadnień tak skomplikowanego dzisiejszego życia socjalnego, politycznego z zasadami Ewangelji, to daremne i próżne będą wszelkie akcje katolickie.
Katolicy bowiem, nawet w dobrej wierze, ale wskutek religijnej ignorancji, iść będą na wędkę systemów nieraz najsprzeczniejszych z doktryną Kościoła.
A więc uczmy się od św. Pawła, iż akcja katolicka nie polega jedynie tylko na organizacyjnym czynie, ale, iż zadaniem jej jest poprzedzać czyn, niosąc pochodnię Ewangelji wysoko podniesioną i wyniesioną w górę.
Fiat lux! — Oto hasło nasze obowiązujące nas zawsze, ale zwłaszcza dziś, gdy poczynamy wytyczać drogi Chrystusowe i wyrębywać je w narodzie i Ojczyźnie, pośród tylu skłębionych chmur i ciemności.

2. Życie czynne.

Gdy się tak wpatrujemy w obraz umysłowości św. Pawła, pogrążającej się, jak w morzu jakiem, w najgłębszej i najsubtelniejszej spekulacji, to się nam wydaje, że takiej duszy nigdy nie pociągnie ku sobie wartki, wrący prąd życia. Bo umysły poruszające się w głębokich filozoficznych, czy teologicznych ideach, chronić się zawsze zwykły pod skrzydła ciszy i skupienia. Skupienie jest im pancerzem ochronnym przeciwko wszystkim pociskom, godzącym ze strony świata i życia czynnego, w delikatną przędzę ich myśli.
Wszystko, co ich odwołuje do pracy na zewnątrz i do czynu, godzi na nieprzerwany tok myśli, przerywa go i ognisko skupienia rozbija. Filozof i matematyk grecki, nawet wśród oblężenia miasta zajęty jest tak wyłącznie swoją umysłową pracą, że się ozwie do morderców, którzy wtargnęli do jego mieszkania: „Nie chciejcie mi psuć moich rysunków”.
Tymczasem u św. Pawła spotykają się ze sobą i w największej zgodzie wspólnie żyją w jego duszy: najbardziej oderwana spekulacja i najpełniejsze życie czynu, związane ze sobą do tego stopnia, iż gdybyśmy nie znali Listów Apostoła, to nigdybyśmy nie pomówili jego umysłu o tak oderwane i tak głębokie koncepcje.
Możnaby powiedzieć, że się on nieomal przepala cały w niespożytej działalności. On to przygotowuje prace dla pierwszych soborów; buduje i tworzy kościoły; przepowiada Ewangelję i kształci ucznie dla posługi Chrystusowej, a mnoży się tak w swej działalności, że cały świat ówczesny znaczy ślady dróg jego. Dzieło św. Pawła jest rozpięte pomiędzy Europą a Azją, Rzymem a Efezem, Palestyną i Hiszpanją. On się tak ugina pod ciężarem i nawałem pracy, iż sam wyznaje, jaki to bezmiar wysiłków go tłoczy w ustawicznej trosce o wszystkie kościoły: przygniata go nieomal zupełnie ta troska, którą on zwie: „Sollicitudo omnium Ecclesiarum”.[1] A kiedy go dniem i nocą nadmiar trosk i prac wyczerpuje, wtedy to jeszcze kradnie sobie czas, ażeby tkactwem zarabiać na swe utrzymanie, gdyż nie chce zależeć od nikogo.


∗             ∗

Cała zaś ta działalność Pawłowa najeżona jest kolcami i cierniami, i to jeszcze jakiemi! Przejścia jego są tak tragiczne i wstrząsające, niebezpieczeństwa tak wielkie, że choćby jeden tylko taki kataklizm, jakich cały legjon był tłem jego historji, już zdolny był powalić go i zmiażdżyć.
Proszę posłuchać, ile to tragizmu jest w suchym, nieomal cyfrowym katalogu przejść, jakie św. Paweł opisuje; gdyby to nie była historja najautentyczniejsza, myślałby kto, że to jakaś opowieść z tysiąca i jednej nocy, o przejściach i przygodach Apostoła.
Śmierć nie zadowoliła się tem, ażeby ustawicznie zaglądać mu w oczy, ale pastwiła się nad nim przez lata, niby zwierz drapieżny, który wpiwszy w swą ofiarę pazury, puszcza ją wolno, ażeby znowu jej dopaść, i tak śmierć powolną a okrutną na raty rozdzielić.
Od Damaszku do mamertyńskiego więzienia, droga życia Pawłowego zasłana jest krwawemi widmami śmierci, wgryzającej się w jego ciało i duszę raz po raz.
Pierwsza stacja jego nawrócenia — Damaszek, jest i pierwszą jego stacją krzyżową, bo już nienawiść żydów od pierwszej zaraz chwili godzi nań: „Radę uczynili żydzi — pisze jego historyk Łukasz, ażeby go zabili”[2]. Ledwo uniknął Paweł zasadzki i umknął do Jeruzalem, a już spiskowcy, czyhający na niego, tam są. I znowu Łukasz notuje: żydzi „szukali, aby go zabić”[3].
W Antjochji rozjuszony tłum wyrzuca go z miasta[4]; w Ikonium chcą go kamienować. Ale dotąd jeszcze były to tylko skrytobójcze usiłowania; lecz już w Listrze jest Paweł kamienowany i oprawcy tylko dlatego zaprzestają swego dzieła, gdyż sądzą, iż ich ofiara już nie żyje[5]. W Filippach smagany jest rózgami, a potem wtrącony do więzienia[6]. W Efezie złotnicy czując, że wpływ św. Pawła psuje im dochody z wyrobów statuetek Djany efeskiej, podburzają przeciwko niemu tłum. A potem znowu bity jest św. Paweł przez żydów w Jeruzalem[7]. Niedokończone żniwo śmierci podejmuje na nowo przysięga żydów, że pokarmu nie tkną, póki nie zabiją Pawła[8]; a potem ciągnie się jego krwawy szlak poprzez dwuletnie więzienie w Cezarei, podróż do Rzymu w okowach, rozbicie na morzu, aż wreszcie dosięgnie go ostatni etap męczeńskiego życia — mamertyńskie więzienie i śmierć pod rzymskim toporem. Cóż to za straszliwe martyrologjum.
Całe życie apostolskie św. Pawła przewija się po krawędzi między życiem a śmiercią, tak, że zawołać on może o sobie: „quotidie morior”[9]; śmierć ustawicznie igra z jego życiem, a pośród straszliwych jej igrzysk, on ku niej wyciągać będzie ręce i wołać: „Umrzeć mi jest zysk”, „Mihi enim mori lucrum est”[10].
Ale niechaj nas raczej wyręczy w tej ponurej opowieści sam Paweł św., który ułożył katalog liczbowy swych straszliwych przejść. Oto są te nagie fakta, podane przez niego, które wyglądają na jakieś streszczenie sumaryczne dzienniczka jego misyjnych podróży:
„W trudach bez liczby, w ciemnicach bez końca, w chłostach bez miary, w niebezpieczeństwach śmierci bardzo częstych. Od żydów wziąłem pięć razy po czterdzieści plag bez jednej. Trzykroć byłem smagany rózgami, raz byłem kamienowany, trzykroć doznałem rozbicia się okrętu; cały dzień i noc całą byłem na głębi morskiej; w podróżach częstokroć, w niebezpieczeństwach na rzekach, w niebezpieczeństwach od zbójów, w niebezpieczeństwach od własnego narodu, w niebezpieczeństwach od pogan, w niebezpieczeństwach w mieście, w niebezpieczeństwach na pustyni, w niebezpieczeństwach na morzu, w niebezpieczeństwach między fałszywymi braćmi: w pracy i umęczeniu, w czuwaniach nocnych, częstokroć w głodzie i w pragnieniu, w postach częstokroć, w zimie i nagości”[11].
I pomyśleć dopiero, że żadnemu z tych niebezpieczeństw i przejść św. Paweł nie ustępował z drogi, owszem, sam ich szukał nieraz i na nie się narażał, staczając walkę z własnem tkliwem i wrażliwem sercem.
Oto jeden z licznych przykładów. Wybiera się on w drogę do Jeruzalem, tak mu nienawistnej, tak wrogiej, tak ustawicznie dybiącej na niego i na życie jego i odzywa się wówczas do swoich: „A oto teraz ja, gnany Duchem, udaję się do Jerozolimy, nie wiedząc, co mnie tam czeka, z tym wyjątkiem, że Duch św. w każdem mieście mi zaświadcza, mówiąc, że więzy i utrapienia czekają mnie w Jerozolimie. Ale za nic sobie tego nie ważę, ani życia swego wyżej nad siebie nie cenię, bylebym tylko dokonał biegu mego i posługi słowa, które otrzymałem od Pana Jezusa, by głosić Ewangelję Łaski Bożej”.[12]
Autor Dziejów Apostolskich dodaje do tej sceny jeszcze inną niezmiernie rzewną i wzruszającą. Jest to scena pożegnania najbliższych przyjaciół św. Pawła, którym on powiedział, że już więcej oblicza jego oglądać nie będą. Jednak grono jego najbliższe dowiaduje się od proroka, że ich najdroższego Mistrza mają w Jeruzalem spętać i poganom oddać; wtedy uczniowie jego poczną św. Pawła zaklinać, ażeby poniechał swego planu podróży do Jeruzalem i tam się nie wybierał. W odpowiedzi, jaką daje św. Paweł swym przyjaciołom, znać jego całą duszę. Odmalował on siebie samego w swem czułem i wrażliwem sercu na płacz i zaklinania przyjaciół, ale i w swej nieugiętej woli, która z walki z własnem sercem wychodzi zwycięsko.
Pisze autor Dziejów: „Paweł odezwał się wtedy i rzekł: Co czynicie? Czemu płaczem rozdzieracie mi serce? Ja bowiem dla imienia Pana Jezusa gotów jestem nietylko na więzy, ale i na śmierć w Jerozolimie”.[13]
Ale św. Paweł sam nam poddaje motto i hasło swego życia wnętrznego w przedziwnej równowadze wszystko odczuwającego serca i niezłomnej woli; pisze on do Koryntjan: „We wszystkiem ucisk cierpimy, ale na duchu nie upadamy; bywamy w biedzie, ale nie rozpaczamy; prześladowanie znosimy, ale nie jesteśmy opuszczeni; bywamy powaleni, ale nie giniemy”.[14]
I dochodzi on do tego stanu duszy, w którym przeciwności i cierpienia, zamiast pomnażać mu smutku, przymnażają mu tylko wesela. Wesele zaś to wnętrzne jest u niego tak obfite, że jeszcze innych niem obdziela: „Lecz gdybym i krew moją przelał w dodatku do ofiary i do świętej służby wiary waszej, — pisze on do Filipian, — cieszę się z tego.. A i wy... radujcie się razem ze mną”.[15]
I kto wczytał się w jego Listy, temu się udziela z tych kart tchnienie przebogate wesela, które się nieraz kojarzy u św. Pawła z dobrotliwym humorem i dowcipem.
Oto są najwyższe już trofea nieugiętości i męstwa, które nie ostawiając nic w sercu jego z lęku, czy małoduszności, zapaliły tę duszę żądzą cierpień, a przepełniły ją w Krzyżu radością i szczęściem.


3. Serce.

Osobnego jednak i szczególniejszego zajęcia się z naszej strony domaga się jeszcze przebogate serce Pawłowe.
Co nas szczególniej w sercu tem uderza, to niezmierna jego czułość i wrażliwość, podobna do aptekarskiej wagi, którą lada ziarenko drobne już w wielki ruch wprawia.
Czuły i wrażliwy jest św. Paweł nietylko na wielkie sprawy Kościoła i swego apostolstwa, ale odczuwa on z niezmierną delikatnością także wszystko to, co jego samego dotyczy. I to nas pociąga ku św. Pawłowi, że ten człowiek Boży, ten homo Dei jest jednak tak na wskroś ludzki w swoich uczuciach i tak przez to ku nam przybliżony.
Bo i patrzmy tylko, jak to on pragnie dla siebie miejsca w sercach u tych, którym przepowiada Ewangelję; nie zawaha się on przed publicznym żalem na swoich, którzy wzamian za wielkie serce jego, okazane im, nie dają mu odpłaty we wzajemnej miłości: „Ciasno jest w sercach waszych — skarży się on Koryntjanom, — rozprzestrzeńcie się i wy”.[16] Albo jak to on żądny jest uznania swoich dla siebie i jak pragnie, ażeby jego chwała była ubogaceniem duchowem tych, którym jest apostołem. „Podajemy wam sposobność, pisze on do Koryntjan, abyście się chlubili z nas”.[17]
Albo znowu obaczmy, jak łaknie on dla siebie pokrzepienia i pociechy ludzkiej: „Cieszę się — pisze on — z obecności Stefany, Fortunata i Achaika, bo gdy mi was brakowało, oni to wynagrodzili, gdyż pokrzepili ducha mego”.[18]
Albo jak wrażliwym i czułym jest Paweł św. na wszelaki smutek: O drogim sobie Epafrodytusie, który bliskim będąc śmierci, ozdrowiał, pisze on: „Bóg zmiłował się nad nim, ale i nademną, abym po smutku jednym nie miał smutku nowego”.[19]
Jak też wrażliwem jest serce Pawłowe na każde osamotnienie duchowe i na lekceważenie lub niewdzięczność. W delikatnej skardze żali się on w jednym z Listów swoich: „Ty wiesz, że w Azji wszyscy odwrócili się odemnie”.[20] Albo gdzieindziej: „Przy mojem pierwszem posłuchaniu, — (tu mówi o przesłuchaniu go przed trybunałem rzymskim, jako oskarżonego), nikt mnie nie wsparł, lecz wszyscy mnie opuścili... Demas opuścił mnie z miłości dla świata”[21]. Jak zato wdzięcznym jest i wrażliwym, jak wysoko wynosi każdy objaw serca, okazany mu w nieszczęściu. Opuszczony przez wszystkich, ze wzruszeniem pisze swemu uczniowi: „Jeden Łukasz jest ze mną”[22]. Gdybym miał czas, mnożyłbym jeszcze obrazy dobyte ze skarbca tego serca, prawdziwie kobiecego w czułości, delikatności i wrażliwości. Ale dla braku czasu na pobieżnym szkicu ograniczać się muszę.
Twardym jest zazwyczaj los serc czułych na ziemi. Wielka ich wrażliwość na każde ukłucie szpilką zawraca je często zbyt wyłącznie ku samym sobie, a znieczula zato na sprawy bliźnich. Niewdzięczność ludzka rozgorycza je; obojętność świata je mrozi; zawód doznany przygnębia, a cierpienie i krzyż powala.
Lecz nie przymierzajmy tylko tej miary zwyczajnej dusz tkliwych do serca Pawłowego, gdyż zgotuje nam ono największą niespodziankę.
To bowiem, co inne serca zakwasza, rozgorycza, zniechęca, to jego serce tylko tem większą miłością rozpłomienia; co innych łamie, to jego podnosi. A gdy Paweł św. zda się być obróconym ku sobie, to w istocie z zupełnem zapomnieniem siebie wyłącznie oddany jest innym.
I wejrzyjmy tylko bliżej w tajniki serca Pawłowego, a obaczymy, jak wzruszająca jest jego miłość w tkliwości, zdumiewająca w jej głębokości, a wprost porywająca w wylewie uczuć, po ziemsku wrażliwych dla innych.
Myślałby kto, że odczuwając tak żywo, co jego samego dotyczy, św. Paweł tkwić będzie uczuciem przedewszystkiem w sobie. Tymczasem on żyje cały w drugich. On tkwi w potrzebach swoich najbliższych, w ich bólach i radościach, szczęściu i nieszczęściu, daleko bardziej, niźli w samym sobie.
I nie potrzebują jego umiłowani dopiero mówić mu wiele o swych trudnościach i troskach, albo zwierzać mu je, lub też żalić się na nie; nie potrzebują też dopiero przypominać mu się prośbą, ażeby pamiętał o nich. Bo jak delikatny instrument muzyczny, chociaż nikt w struny nie uderza, już drga muzyką i melodją, gdy tylko inny instrument obok postawiony gra, podobnie i serce Pawłowe (Newmann).
To, co o sobie Mickiewicz powiedział w poetycznej emfazie — że cierpi i kocha za miljony, — to św. Paweł, choć prozaicznie ale dosłownie o sobie mówi: „Któż jest chory, a ja nie choruję? któż się gorszy, a mnie to nie pali”?[23]
I jego to jest własna maksyma życiowa, jaką zaleca innym: „By płakać z płaczącymi, a weselić się z weselącymi”[24].
Często się dzieje, że poryw i zachwyt łask, pociągających ludzkie serce ku mistycznej miłości, znieczula je już na wszelką miłość ziemską.
Tymczasem u św. Pawła zdaje się, jakgdyby jego zachwyty aż ku trzeciemu niebu, jego tęsknoty za oglądaniem Jezusa, jego oczekiwanie niebiańskiej chwały, miały dla siebie jeszcze rywala jakiegoś w miłości ziemskiej swoich na ziemi.
Odnosi się wrażenie jakgdyby jakiegoś borykania się św. Pawła w duszy z samym sobą, jakiejś nieomal walki w nim pomiędzy ekstazą Chrystusowej miłości, rwącej go ku niebu, a znowu nieprzezwyciężonym prawie pociągiem miłosnym dla tych, których umiłował na ziemi. O dziwo! On, który uniesiony jest do najwyższych ekstaz, on, który w drodze do Damaszku, raz ujrzawszy Jezusa, odtąd już na zawsze na tem wejrzeniu spocznie i nigdy się od miłosnej kontemplacji Umiłowanego nie oderwie, on równocześnie zda się, jakgdyby zapotrzebowywał jeszcze czegoś dla pełnego swego szczęścia, a mianowicie oglądania ukochanych swoich. I gdy tylko dłużej jest oddalony od nich, gdy nie widzi przyjaciół swoich, to się wprost uspokoić nie może: „Nie miałem uspokojenia dla ducha mojego, — pisze on, — przeto, żem nie znalazł Tytusa, brata mego”.[25]
On, który zapatrzony jest cały w chwałę niebieską, zdaje się, jakgdyby miał jeszcze jakieś zastrzeżenia, jakieś warunki, i jakgdyby dopiero wtedy w pełni w chwale Pańskiej ucztował, gdy ją dopełni chwałą, jaką ma ze swoich uczni na ziemi. „Bo i któż jest nadzieją naszą, albo weselem, albo koroną chwały?” — pyta on, apostrofując swoich. I odpowiada sam na to: „Zaiste, wyście chwała nasza i wesele nasze”.[26]
A patrzmy znowu, jak serce jego zda się być rozdarte na dwoje i podzielone pomiędzy tęsknotą gorącą za Jezusem, łaknącą zerwania pęt ciała i połączenia z Nim na wieki, a znowu pomiędzy pragnieniem wyrzeczenia się tej tęsknoty miłosnej swego serca na rzecz tych, którzyby po Pawłowem odejściu czuli się osieroceni. „Z dwu stron — mówi on — ściśniony jestem: Pragnę rozstać się z tem życiem, a być z Chrystusem, bo to daleko lepsza: ale i pozostać w ciele, bo to potrzebniejsza dla was. A wiem to napewno, że jeśli pozostanę, pozostanę dla wszystkich was, ku waszemu pożytkowi i weselu z wiary: aby obfitowała radość wasza w Jezusie Chrystusie ze mnie, gdy znowu do was przybędę”.[27]
O dosyć, dosyć na tych przykładach! Dalej jeszcze iść w tkliwej miłości dla swoich przecież jest wprost niepodobnem.


∗             ∗

Wiem, co mi jednak tutaj powiedzieć możecie: „Ale tak kocha Paweł św. przyjaciół. Tymczasem najwyższym probierzem miłości jest miłość nieprzyjaciół”. Zgoda na to; lecz dzięki bogactwu Pawłowego serca mogę się podjąć wykazania, że i na tem polu św. Paweł jest szczytny i wzniosły; że jego serce nawet pośród pocisków nienawiści, godzących w nie, wznosi się do najwyższego triumfu miłości.
Mamy na to przykład na jego stosunku do żydów, którzy są najzacieklejszymi jego nieprzyjaciółmi.
Z właściwym sobie fanatyzmem, z przemyślnością swego genjuszu nienawiści, ścigają oni wszędzie i zewsząd św. Pawła i nie zapomną mu nigdy, że był ich człowiekiem, ich chlubą, że prześcigał ich samych w srogości prześladowania chrześcijan, a teraz od nich odpadł i stał się wyznawcą Chrystusowym. Niemasz broni, którejby przeciw znienawidzonemu przez siebie, nie użyli, ażeby go sprzątnąć ze świata, albo przynajmniej w działalności unieszkodliwić, sparaliżować i spętać, albo też skompromitować.
Wszędzie go śledzą, wszędzie, gdzie on działa, tam i oni są, i albo ciskają w niego oszczerstwa, albo próbują podstępem wprowadzić go w zasadzkę i ubić, albo go biczują i do więzień wprowadzają, albo go znowu oskarżają fałszywie przed rzymskim trybunałem, albo też podstępnie przemieniają się w przyjaciół Pawłowych i przyjmują nawet Chrystjanizm, ale na to tylko, ażeby wewnątrz dzieło Pawłowe burzyć, rozkładać i przeciw niemu spiskować.
Zagoryczą mu oni każdą chwilę, każdy jego wysiłek zatrują, każdy poryw wielki spętają, każdą pracę cierniem przetkają. Rwie się, szamoce w tych straszliwych pętach i zasadzkach, gorące, płomienne, łaknące rychłego podboju świata Chrystusowi, a tak ciągle i okrutnie w tem pragnieniu hamowane — serce Pawłowe. Wzbiera ono nieraz już takiem oburzeniem, iż zda się, że pęknie i wyleje się na tych, tak wytrwałych, tak zręcznych, przemyślnych, nieprzejednanych, a tak dla jego zamysłów i prac niebezpiecznych nieprzyjaciół jego.
I już woła św. Paweł do żydów w najwyższem oburzeniu duszy: „Krew wasza na głowy wasze!”[28]
Czy jednak wzburzenie to tak wielkie Pawłowe przeleje się w nienawiść, albo go popchnie do odtrącenia swoich wrogów? Takby się może komu zdawać mogło. Ale nie! Nie lękamy się o serce Pawłowe. Prześladowanie jego nieprzyjaciół wydobędzie z tego serca tylko tem głębszą i tem płomienniejszą miłość dla tych, którzy go nienawidzą, a których on nazywał „braćmi swymi wedle ciała”. I niemasz takiego wyrzeczenia i takiej ofiary, jakiejby Paweł św. dla swoich nie poniósł.
Jakże to on ich kocha! Wtedy gdy oni się nań ciskają, pieniąc się, gdy go za wyrzutka swego społeczeństwa uznają, to on w swym sądzie o nich mięsza wyrok sprawiedliwy z przedziwną wyrozumiałością. Potępia ich, bo i potępić musi. Ale nawet do wyroku sędziego jeszcze przymięsza się miłość, ażeby usprawiedliwiać, tłumaczyć, a przynajmniej na tle czarnem jasne podnosić strony. Ona to, ta miłość tkliwa, a wielka, staje się naprzemian i sędzią i obrońcą.
Naród swój św. Paweł wini, że do „prawa sprawiedliwości nie dosięgnął”; „bo zabiegał o nią nie przez wiarę, lecz przez uczynki”; „bo się potknęli (żydzi) o kamień obrazy”; ale też i zaraz dodaje, że mimo swoją winę”, „Izrael gonił za prawem sprawiedliwości”, podczas gdy „poganie nie zabiegali o sprawiedliwość”.[29]
Oskarża swoich św. Paweł, że „nie znając sprawiedliwości Bożej i usiłując postawić natomiast swoją własną, nie poddali się sprawiedliwości”; „zbywa im (też) na umiejętności”.[30] A jednak oświadcza równocześnie Apostoł: „Oddaję im to świadectwo, iż mają gorliwość Bożą”.[31]
Ale jednak popełnili oni straszliwą zbrodnię. Tej ani próbuje, ani chce czemkolwiek Paweł usprawiedliwiać. Lecz miłujące jego oko nie może i wtedy jeszcze odpocząć na samych tylko krwawych obrazach najokrutniejszego występku. Skoro już nie zdoła z duszy ciemnej swego narodu wydobyć żadnego promienia świetlistego, wtedy oko jego zawraca ku wielkiej myśli Bożej, która rządziła dziejami jego ukochanego, a tak wybranego Izraela i wyniosła go wysoko.
I on, gdy w swym narodzie widzi samą tylko niewdzięczność, zatwardziałość i zło, zamiast skarg wzbija się aż do podziwu myśli Bożej w dziejach Izraela i aż do wyniesienia narodu w jego wielkości, w jego tradycji i w jego duchowem bogactwie.
Oto, jak on naród swój wielmoży. Mówi o nim: „Którzy są Izraelici, których jest synostwo i chwała, i przymierze, i zakon, i służba Boża, i obietnice: których ojcowie, i z których jest Chrystus wedle ciała”...[32]
Lecz widzi on dobrze, jaka to przepaść przedziela wielkie posłannictwa Izraela od jego dzisiejszego sprzeniewierzenia się idei Bożej i zamierzeniom Bożym; i myśl o tem napełnia go niezmierną boleścią.
I ten apostoł radości, ten siewca szczęścia, on sam nosi w sercu swem cierń ustawicznego bólu i smutku. Czy może dla prześladowań, jakie od swoich ponosić musi? Nie, nigdy! Nie nad sobą, ale nad tymi on boleje, którzy go prześladują.
Smutkiem go napełnia ich apostazja i zaślepienie.
O tym to smutku i o tej przyczynie i źródle swej boleści, gdy pisze, dodaje w spowiedzi publicznej swojego serca: „Prawdę mówię w Chrystusie, nie kłamię; bo mi świadectwo daje sumienie moje w Duchu świętym, że smutek wielki i ból nieustający noszę w sercu swojem”.[33]
Jakaż to wielka jest miłość, jak przestronna, która na taki smutek zdobyć się jest w stanie! Jaka to miłość szczytna narodu swojego i Ojczyzny, która, gdy jest przez swoich odtrącona i zdeptana, wtedy właśnie na takie szczyty i wyżyny się wznosi!
Lecz miłość jego nie pozwala mu zwątpić o swoich, mimo ich apostazji. Z ogromną siłą i śmiałością zdumiewającą wyrażeń odpowiada on na pytanie, które sam postawił: „Czy się tak potknęli, iż upadli bez ratunku? Bynajmniej! Grzech ich stał się raczej zbawieniem dla pogan: iżby z poganami i oni szli w zawody. A jeśli ich grzech stał się bogactwem świata, a ocalałe ich szczątki bogactwem pogan, to cóż dopiero pełna ich liczba?”[34]. Nie traci więc Apostoł nadziei, iż przejrzą; pociesza on samego siebie, gdy woła: Czyżby Bóg odrzucił lud swój? Bynajmniej! Bo „i ja jestem Izraelita z potomków Abrahama”.[35] Jeżeli więc nie odrzucił Pan jego, który był prześladowcą Kościoła, ale i nawrócił, to i nie odrzucił Bóg ludu swojego: „tych, których był poznał przed wieki”.[36] Byleby się tylko odmienili! „I oni jeśli nie będą trwać w niedowiarstwie, będą wszczepieni, bo mocen jest Bóg wszczepić ich na nowo”[37].
I czegożby on nie oddał za to, by krewnych swoich wedle ciała oświecić i do Chrystusa nawrócić! Śle on ustawiczne modlitwy o ich nawrócenie: „Bracia, pożądaniem serca mojego i modlitwą moją do Boga są oni i zbawienie ich[38]. Na modłach i wzdychaniach serca jeszcze mu nie dosyć: wszystko on odda za ich zbawienie.
Im bardziej go żydzi prześladują, tem natrętniej nawraca ku nim w swych apostolskich wycieczkach, chociaż dobrze wie, co go z ich strony czeka i chociaż jego powołanie dla misji pogańskiej aż nadto usprawiedliwiać mogło niezajmowanie się więcej sprawą nawrócenia żydów, dla której pracują inni apostołowie.
Miłość jego dla swoich jest jednak tak wielka, że mimo wszystko, on raz po raz ku nim się wyrywa w swych misyjnych podróżach i pracach.
Wie on zgóry dobrze o tem, że ich wszystkich nie pociągnie ku sobie. Ale gotów narazić się nie wiem na jakie trudy, niebezpieczeństwa, przeciwności, jeśliby mógł okupić niemi chociażby tylko nawrócenie niektórych z nich.
Mówi on do pogan: „Jako apostoł pogan, pracuję ja wprawdzie ku chwale urzędowania mego; tak atoli, abym też jako pobudził rodaków moich do współubiegania się z wami i zbawił niektórych z nich”.[39] I niema dla Pawła św. tak niewdzięcznej pracy i tak wielkich wyrzeczeń, którychby nie poniósł dla nawrócenia swoich.
Największą chyba ofiarą, jaką człowiek może dać za drugich, jest ofiara z życia własnego; i życie jest gotów zawsze za nich oddać. Ale miłość Pawłowa zna jeszcze wyższą i większą ofiarę: On gotów jest za swoich oddać chociażby własne zbawienie: „Pragnąłbym, mówi on, sam być skazanym na zatracenie daleko od Chrystusa za braci moich, którzy są krewnymi moimi wedle ciała”.[40]
I gdzież to jeszczebyście chcieli, abym Was dalej prowadził?
Czyż są jeszcze granice dla takiej miłości, która za swoich gotowa poświęcić nietylko życie, ale i zbawienie własne?
Prawdziwie jest to miłość bez granic!





  1. 2 Kor. XI, 28
  2. Dz. Ap. IX, 23
  3. Dz. Ap. IX, 29
  4. Dz. Ap. XIII, 50
  5. Dz. Ap. XIV, 18
  6. Dz. Ap. XVI, 22—23
  7. Dz. Ap. XXI, 30—32
  8. Dz. Ap. XXIII, 12
  9. 1 Kor. XV, 31
  10. Filip I, 21
  11. 2 Kor. XI, 23—27
  12. Dz. Ap. XX, 22—24
  13. Dz. Ap. XXI, 13
  14. 2 Kor. IV, 8-9
  15. Filip. II, 17—18
  16. 2. Kor. VI, 12—13
  17. 2. Kor. V, 12
  18. 1. Kor. XVI, 17
  19. Filip. II, 27
  20. 2 Tym. I, 15
  21. 2 Tym. IV, 9 16
  22. 2 Tym. IV, 11
  23. 2 Kor. XI, 29
  24. Rzym. XII, 15
  25. 2 Kor. II, 13
  26. 1 Tess. II, 19, 20
  27. Fil. I, 23 — 26
  28. Dz. Ap. XVIII, 6
  29. Rzym. IX, 30—33
  30. Rzym. X, 3
  31. Rzym X, 2
  32. Rzym. IX, 4—5
  33. Rzym. IX, 1—2
  34. Rzym. XI, 11—12
  35. Rzym. XI, 1
  36. Rzym. XI, 2
  37. Rzym. XI, 23
  38. Rzym. X, 1
  39. Rzym. IX, 13—14
  40. Rzym. IX, 3





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Teodorowicz.