<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Święty |
Wydawca | Towarzystwo Wydawnicze „Rój” |
Data wyd. | 1933 |
Druk | Sp. Akc. Zakł. Graf. „Drukarnia Polska“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Stella Landy-Feldhorn |
Tytuł orygin. | Saint’s Progress |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Uczucia — tego, z jakiem... Pierson opuścił Leilę, nie można było nazwać rozczarowaniem. Może w głębi duszy nigdy nie wierzył w jej moralne odrodzenie. Czuł się raczej dotknięty do żywego i jeszcze bardziej osamotniony, niż zwykle. Musiał się teraz wyrzec zacisznego miejsca spoczynku; z życia jego ubyło znowu trochę ciepła i uroku. Nie wydało mu się nawet, że powinien nakłaniać Leilę do małżeństwa z Fortem i ocalić w ten sposób jej duszę. Był zawsze zbyt wrażliwy, zbyt wiele miał w sobie z gentleman‘a, by sprostać bardziej przyziemnym wymaganiom ewangelji. Ta delikatność stała mu niejednokrotnie na zawadzie przez cały czas jego zawodowego życia..Przez osiem lat współżycia z żoną czul się pewniejszy, wszystko wydawało się prostsze i naturalniejsze, a jej zrozumienie, rady i przyjaźń były mu wielką podporą. Z chwilą jej śmierci mgła spowiła jego duszę. Nikt nigdy nie mówił z nim szczerze. Któżby mówił szczerze do służebnika kościoła? Nikt mu nigdy nie powiedział w kilku słowach, że powinien się był powtórnie ożenić, że życie w celibacie było szkodliwe dla niego zarówno pod względem fizycznym, jak i moralnym, że skrzywiało i mroczyło mu obraz życia; nie zapędziło go wprawdzie, jak się to często dzieje, w nietolerancję i okrucieństwo, ale uczyniło go marzycielem, nawpół tylko świadomym otaczającego go świata i dręczyło go ustawicznie nieuchwytną tęsknotą. Przez te wszystkie lata celibatu znajdował jedyne szczęście w muzyce, albo też w wyczerpujących wycieczkach daleko na wieś, gdzie mógł utonąć całą duszą w otaczającem go pięknie Natury; od czasu wybuchu wojny, opuścił Londyn tylko raz, właśnie na owe trzy dni, spędzone w Kestrel.
W drodze do domu zastanawiał się raz jeszcze nad dowodami, jakie mu pozwoliły przypuszczać, że Fort miał dla Noel jakieś głębsze uczucia. Ileż to razy był u nich od czasu jej powrotu? Trzy razy zaledwie — trzy wieczorne wizyty! I nie został z nią sam na sam ani przez jedną minutę! Gdyby nie nieszczęście, które spadło na jego córkę, Pierson nie zauważyłby niczego niezwykłego w zachowaniu się Fort‘a; teraz jednak był w wiecznej o nią obawie, więc nie uszło jego baczności, że Fort spoglądał na nią z niezwykłym szacunkiem, że głos jego brzmiał szczególnie miękko, kiedy się do niej zwracał, a raz zauważył w rysach Forta wyraz nagłego bólu i zupełnego zobojętnienia, kiedy Noel wstała i opuściła pokój.
A Noel? Dwa razy zaskoczył ją, kiedy niezauważona przez Forta przyglądała mu się z pełnem zamyślenia zainteresowaniem. Przypomniał sobie, jak to, jako mała dziewczynka, przyglądała się czasem w milczeniu komuś dorosłemu, a potem nagle przyłączała się do tej osoby i pełna była dla niej oddania. Tak, musi ją ustrzec zanim się znowu zaplącze w jakąś nieszczęsną aferę. Pierson, przesadnie moralny, zmienił nagle swe mniemanie o Forcie na gorsze. Był więc nietylko wolnomyślicielem, ale i w życiu też nie krępował się niczem. Biedna, mała Nolli! Już znowu zagrożona! Każdy mężczyzna gotów był, jak wilk, rzucić się na nią!
Znalazł Noel w salonie z panem Lavendie; stali przed portretem, prawie już ukończonym. Patrzył na obraz długą chwilę i odwrócił głowę.
— Bardzo podobne, prawda, tatusiu?
— Jest bezsprzecznie podobne; ale dziwnie bolesne. Nie wiem, czemu.
Ujrzał na twarzy pana Lavendie uśmiech, jaki pojawia się na obliczu malarza, kiedy krytykuje się jego obraz.
— Może koloryt panu nie odpowiada, monsieur?
— Nie, nie; to coś głębszego. Wyraz twarzy; na co ona czeka?
Obronny uśmiech zgasł na wargach malarza.
— Ja ją właśnie tak widzę, monsieur le curé.
Pierson spojrzał ponownie na obraz i nagle zakrył oczy dłonią.
— Wygląda, jak opętana — rzekł i wyszedł z pokoju.
Lavendie i Noel zostali w salonie, zapatrzeni w obraz. W końcu Lavendie rzekł:
— Myślę, że ucho jest jeszcze w zbyt jaskrawem świetle.
Tegoż wieczoru Pierson przywołał Noel z powrotem, kiedy już pożegnała się, aby się udać na spoczynek.
— Nolli, chfciałbym, żebyś wiedziała: kapitan Fort jest właściwie, w głębszem tego słowa znaczeniu, żonatym człowiekiem.
Widział, że się zaczerwieniła i czuł, że i jego policzki zabarwiają się rumieńcem.
Rzekła spokojnie:
— Wiem; z Leilą.
— Czy ci Leila powiedziała?
Noel potrząsnęła przecząco głową.
— Więc skąd wiesz?
— Domyśliłam się. Tatusiu, nie obchodź się ze mną, jak z dzieckiem. Cóż to ma teraz za sens?
Usiadł przed kominkiem i ukrył twarz w dłoniach. Drżenie tych rąk i ruch ramion zdradziły Noel, że ojciec stara się opanować wzruszenie, a może nawet płacze; siadła na jego kolanach, przytuliła jego ręce do swej twarzy i szeptała:
— Kochany tatusiu! Kochany tatusiu!
Oplótł ją ramionami i siedzieli tak długo, przytuleni do siebie, bez słowa.