ŚWITEŹ.
I.

W dal toczy Świteź — w jasną dal
Zwierciadło swe olbrzymie.
U świętych fal jej — świętych fal
Uklęknij, o pielgrzymie!

Srebrzyste, czyste, płynne szkło
Roztacza się okręgiem,
I z cichym szumem fale mkną
A mkną pod widnokręgiem.

Zielony bór — odwieczny bór,
Szumiących drzew szeregi,
Świątyni Boga żywy mur
Jeziora wieńczy brzegi.

A fala myje brzegu stok
I drzewom pieśni śpiewa,
I nęci — nęci w głąb, a w mrok,
Aż w głąb się chylą drzewa.

Lustrzana — gładka płynie toń,
Lecz marszczą jej równiny,
W zielony włos jej zdobiąc skroń,
Wysokie — giętkie trzciny.

I toczy Świteź w jasną dal
Zwierciadło swe olbrzymie.
U świętych fal jej, świętych fal
Uklęknij, o pielgrzymie!

Bądź pozdrowiona świętych wód,
Srebrzystych wód równino!
Skąd boskich pieśni rozgrzmiał cud,
Co w nieśmiertelność płyną.

Z fal, kołysanych w śpiewny ruch,
Pieśń idzie tajemnicza:
W powietrzu święty płynie duch,
Duch święty Mickiewicza.


III.

Ostatnie już różowe na niebiosach pręgi
Za sine schodzą bory. Szarzeją błękity,

Pociemniały Świtezi zwierciadlane płyty,
Rwąc się w dal, w niedojrzane czarne widnokręgi.

Zlewają się niebieskie i wodne potęgi
W jeden ogrom pół-senny. Bujne trzcin wykwity
Zasypiają. Zasypia brzeg falami bity,
Chylą się ku głębinom drzew nadbrzeżnych kręgi.

Cisza. Czasami kulik ozwie się od trzciny.
Czasem w boru zahuczy krakanie jastrzębia
Lub rybka falą pluśnie. I znów śród równiny

Cisza. W srebrne opary otulona głębia,
Zasypia — nieskończona — nieskalanie czysta,
A wokół cisza wielka — święta — uroczysta.


IV.

Szara noc na niebiosach. Gwiazd korowód złoty
W złotych skrach się odbija pośród głębi szklanej,
I tańczy jakieś dziwne, fantastyczne tany,
Jakby głąb szalonemi wiła się zawroty.

Czarna noc. Wieńce trzciny tworzą wielkie sploty,
Gęste, jakby tajemnic nieprzebyte ściany,
Ze strach kierować łódką w ten świat niezbadany,
Gdzie zda się zieje otchłań grobowej tęsknoty.

Pierzcha czarnych obłoków ponura zasłona;
Błękitnieją szafiry — blask się ich stokroci —
Rozkołysane ciszą tańczą fal wrzeciona.

Błękitna noc nadchodzi — gwiazdy świecą złociej,
A rozwidnione światłem — traw zaklętych wieńce,
Zdają się jako duchy w ludowej piosence.

V.

Hej, wiosła w dłonie!
Na srebrne tonie
Skierujmy łódź!
W ciszy wieczora
Łódź płynie skora...
Na głąb jeziora
Ster łódki zwróć.

Płyń, łódko chyża!
Bieg twój nas zbliża
Ku ciszy — w dal —
Ku głębi onej,
Ku nieskończonej,
Gdzie dzwonią dzwony,
Tajniki fal.

Noc bez miesiąca,
Gwiazdami lśniąca —
W Świtezi drży.
Na wód krysztale,
Marszczą się fale...
Niebios opale
Wiją się w mgły!


VI.

Na samym środku fal, gdzie niezgłębiona toń
Stanęła nasza łódź i wielkiej słucha ciszy
I wstał towarzysz mój i, w mokrą patrząc błoń,
Okrzyknął w cały głos, czy też go kto usłyszy:
Hej, hej!

Popłynął jego głos — po nocy w ciemny bór —
I odbił się od drzew, od sosen, iw i buków —
I wrócił ku nam znów, w stokrotny wrócił wtór —
Stokrotnym gromem ech i gwarów i rozhuków.
Hej, hej!

Z płużynskich ciemnych puszcz, z Świtezi srebrnych fal
Zabrzmiała niegdyś pieśń, skrą bożą rozpalona —
I grzmiąc, płynęła w świat — na siół i borów dal —
Stokrotnym gwarem ech, brzmiąc w piersiach miliona.
Hej, hej!

Z Switezi srebrnych fal, z płużyńskich ciemnych puszcz
Stokrotnem echem gra i żywi pierś miliona —
Potężnej pieśni grom, płomienny Boga kuszcz,
Nieugaszony Znicz na przyszłych dni plemiona.
Hej, hej!


VII.

Patrzę w głębię niezmierzoną,
W niezmierzoną głębię wód;
Dziwną żądzą wzbiera łono:
Jeden tylko — jeden rzut!

Jeden rzut w ten bezimienny
Wir! Potężny jeden skok!
Oczarował mię bezdenny,
Magnetyczny głębi wzrok.

Ach — tam grób — tam zapomnienie —
Wiekuisty pokój tam —
Nieśmiertelne tam promienie
Od niebieskich świecą bram.

Ale czemuż tylko roję,
Czemu dłonią trzymam łódź?...
Życie śpiewa pieśni swoje —
Kochaj — pragnij — marz i nuć.

Ach! są w życiu złote blaski,
Są nadzieje cudnych snów:
Może wejdzie zorza łaski,
Może szczęście błyśnie znów.

Po tej fali — ciemnej fali —
Niech przelecę niby ptak.
Płyńmy dalej — płyńmy dalej
W niewiadomy życia szlak.


VIII.

Ogniem — zda się — czerwonym gore cała puszcza,
Szczyt boru purpurowym płaszczem się otula,
Niebo płonie jak pożar. Aż ognista kula
Weszła na bór. Rakietę złotych strzał wypuszcza.

I Świteź purpurową falą się rozpluszcza,
Rzekłbyś — ogień po wodzie, jak po stepie hula,
Srebrne mgły — jak płonąca zdają się koszula —
I drży serce każdego, nadbrzeżnego kuszcza.

W wyżyny płynie zorza. Łuna krwi zagasa,
Płomienno-złotym kręgiem zajaśniało słońce
I wszystkie rzeczy złoci jego złota krasa.

A oto wielką tarczą w głębinach się pali
Drugie słońce — i w każdym kędziorze wód fali —
Rozpryskuje się w drobnych — złotych słońc tysiące.

IX.

Jak bramin w święte fale Gangesu,
Rzucam się w fale Świtezi:
Duch mój wybiega z własnego kresu,
Niech go ta głąb użelezi.

Całem swem ciałem pruję wód tonie,
Wsiąkam ich treść w swoje żyły;
Siły nadziemskie czuję w swem łonie,
Nieznane czuję w niem siły.

Jak ryba w morzu toczę się kołem,
Toń mię w objęcia pochwycą,
Zlewam się w jedno z płynnym żywiołem,
Znika mi własna granica.

Fala całuje — fala mię pieści —
Pierś mi swem tchnieniem odświeża:
Fala mi śpiewa — fala szeleści —
W bezmiary ducha rozszerza.

Płynę na głębie przez fale srebrne —
Jakby w nieziemskiej kąpieli:
Świteź ma czary jakieś leczebne,
Ciało i ducha weseli.

Świteź ma czary wody letejskiej:
Z jej głębi dzwonią ci dzwony —
Trosk zapomnienia hymn czarodziejski,
Aż drga twój duch odrodzony.


X.

A powiedzcież, rybaku mój młody,
Co tak znacie jeziora głębiny —

Czy też jeszcze są w falach tej wody —
Świtezianki — rusałki — ondyny?

— Nie panoczku! Już dziś świtezianki
Nie ukażą się ludziom na oczy,
Jeno widać zaklętych ziół wianki,
Jeno skrzydła tej ważki przezroczej.

— Ale dawniej bywały rusałki?
— Oj, bywały, jak starzy nam prawią:
Czy zarośla gdzie, wody czy skałki,
Niby wszędy boginki się jawią.

— Teraz niema? — A niema, uciekły.
— Gdzież się skryły? — A kto ich tam znaje?
Musi ludzkie je grzechy urzekły,
Więc się w lepsze wyniosły gdzieś kraje?

— A dlaczegóż uciekły za morze?
— Że to ludzie niedobrzy się stali,
Więc im smutno tu było w jeziorze
I na innej tańcują dziś fali.

Bo rusałka się tylko pokaże
Takim ludziom, co w sercu są czyści;
Mają oczy spokojne i twarze,
Co są dobrzy i bez nienawiści...

Prawdę mówił ów rybak prostaczy:
Od złych oczu uchodzi ondyna,
Ach, a bóstwo ten tylko obaczy,
Co ma duszę jak leśna ptaszyna.

Zobacz też edytuj


 
Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Antoni Lange.