Żółty proszek/4
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Żółty proszek |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 17.8.1939 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Tytuł cyklu: Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Hansen należał do ludzi, niedających się łatwo zbić z tropu... Odpowiedź Fowlera podniecała tylko jego ciekawość, ale nie zaspokoiła jej. — Z pół otwartymi ustami wpatrywał się w Fowlera.
Ani przez chwilę nie wątpił, Iż Fowler mówił poważnie... Widać to było po jego twarzy, na której malował się wyraz skupienia... Mimo to nie rozumiał znaczenia jego słów.
Zapanowało milczenie. Ciszę przerywało tylko nerwowe pukanie w stół przez jednego z kapitanów.
— Proszę mi nie brać za złe mojej natarczywości — odezwał się wreszcie Hansen. — Sprawa posiada dla nas pierwszorzędne znaczenie i dlatego chciałbym wszystko rozumieć dokładnie... O ile się nie mylę zamierza pan, naczelniku, zabić Rafflesa?
— Tak — odparł Fowler krótko.
— Pozostaną wtedy dwie drogi: albo wyniesie pan zwłoki jego z domu, albo też postara się pan ukryć dobrze jego szczątki. Obydwie drogi przedstawiają sporo niebezpieczeństw, zwłaszcza, jeśli ktoś będzie wiedział o tym, że Raffles udał się do pańskiego domu... Musimy pamiętać, że Raffles posiada dwuch serdecznych przyjaciół, gotowych za niego oddać życie... Nie spoczną dopóki go nie odnajdą, żywym czy umarłym.
— Nie zamierzam zajmować się ani wywożeniem, ani ukrywaniem zwłok, choćby już z tego jednego względu, że zwłok nie będzie...
— Jak to?
— Nie wyniosę ich z domu, ale też nikt ich nie znajdzie w mym domu... Znikną one tak, jak znika śnieg z pojawieniem się wiosny. Nie chcę dłużej wystawiać na próbę waszej cierpliwości. Jestem zbyt dumny z mego wynalazku, abym go miał zatrzymać dla siebie. Raffles przekroczy próg mego domu, a wówczas wypróbuję na nim moją nową metodę... Oto jak się sprawa przedstawia.
Fowler zapalił papierosa i tonem obojętnym, jak gdyby przemawiał na zebraniu klubowym, począł wyjaśniać...
— Będzie to dla was nowiną, że wiele lat poświęciłem studiom nad chemią. Nauka ta mnie zawsze interesowała i doszedłem do bardzo ciekawych wyników. Śmiało mogę powiedzieć o sobie, że ani jedno z ostatnich ważniejszych odkryć nie jest mi obce. Nie mam zamiaru wdawać się w wyjaśnianie szczegółów, których nie moglibyście zrozumieć. Chcę wam tylko wskazać na istnienie pewnych kwasów, posiadających właściwość rozpuszczania metali. Jeśli ponadto potrafimy doprowadzić powietrze do odpowiednio wysokiej temperatury z człowieka, zwierzęcia lub przedmiotu martwego zostanie garstka proszku, delikatniejszego od popiołu.
Obecni słuchali jego słów, wstrzymując oddech.
— Słyszeliście prawdopodobnie o gatunku jadalnych ślimaków, które się zapieka na patelni, posoliwszy je uprzednio zwykłą solą kuchenną. Zapewniam was, że te biedne zwierzątka znoszą przed śmiercią srogie męki. Ale to jeszcze nic w porównaniu z cierpieniami, których zazna Raffles... Zaprowadzę was do komnaty, którą dla niego przygotowałem. Interesowałem się kiedyś torturami japońskimi i chińskimi, ale to, co wam za chwilę zademonstruję, przewyższa wszystko, co dotychczas wymyślono...
Nie czynię tego z wielkiej do Rafflesa nienawiści, ale nie sposób tego uniknąć.
Zamilkł i powiódł ironicznym trochę wzrokiem po obecnych.
Ci ludzie, od dawna kroczący po drodze przestępstwa patrzyli na niego z przerażeniem. Fowler ciągnął dalej:
— A teraz posłuchajcie: Wprowadzam ofiarę do stalowej komnaty, która robi wrażenie małego, miło urządzonego salonu... Wszystkie metalowe części ukryte są starannie pod dyktą i pod obiciami z materii. Pokój posiada trzy metry wysokości. W samym środku znajduje się niewielki otwór o przekroju, wynoszącym najwyżej jeden decymetr. W otworze tym mieści się grube kryształowe szkło o bardzo wysokim punkcie topliwości. Jest to konieczne z uwagi na temperaturę stalowej komnaty.
Zrobił krótką przerwę, aby sprawdzić jakie wrażenie czynią jego słowa na obecnych.
Gdyby nie ten otwór, nie mielibyśmy możności obserwowania tego, co się dzieje wewnątrz naszej komnaty. Wprowadzamy więc naszego gościa do środka, sadowimy na krześle lub fotelu i szybko zatrzaskujemy za nim drzwi... Drzwi te mają zamek tak skomplikowany, że nawet sam Raffles, posiadający najlepszą na świecie kolekcję wytrychów, nie potrafi sobie z nimi dać rady. Ponadto od zewnątrz zamykają się one na ciężkie metalowe zasuwy.
— Bardzo ciekawe — mruknął z podziwem Hansen, który słuchał z natężeniem. Na jego twarzy malowało się podniecenie.
— Siedzi więc nasz gość, jak mysz w pułapce. Każdy inny na miejscu Rafflesa przeląkłby się nie na żarty... Ale Raffles natychmiast bierze się do dzieła... Widzę go, czyniącego daremne wysiłki, aby się uwolnić... Przede wszystkim rozsunie zasłony u okien i wtedy przekona się, że pod zasłonami nie ma okien!... W ścianie, w niewielkiej szczelinie, niewidocznej dla niewtajemniczonych oczu, stoi małe naczynie z tajemniczym proszkiem... Proszek ten mojego wynalazku, jest zupełnie nieszkodliwy w normalnej temperaturze. Dzięki specjalnej instalacji elektrycznej, znajdującej się nazewnątrz komnaty, mogę doprowadzić stalowe jej ściany do temperatury 1,200 stopni.
— Ależ to jest temperatura pieca elektrycznego! — zawołał Hansen.
— Zupełnie słusznie — odparł Fowler. — Istotnie, ściany naszej komnaty mogą osiągnąć tę samą temperaturę, jaką posiadają piece przeznaczone do produkowania sztucznych diamentów! Ale tak wysoka temperatura nie jest nam konieczna, gdyż już przy 120 stopniach powyżej zera proszek w naczyniu zaczyna wydzielać coś w rodzaju pary... Para ta działa powoli, lecz pewnie. Pod jej wpływem człowiek zamknięty w komnacie staje się ociężały i senny, następnie traci całkowicie zdolność poruszania się... Zachowując pełną świadomość traci władzę nad swymi członkami... Wytwarzające się gazy coraz dalej posuwają swą niszczycielską działalność... Wreszcie zamiast człowieka, zostaje na podłodze jakaś bezkształtna masa... Śmiejecie się? Sądzicie, że mówię nieprawdę. Przekonacie się wkrótce... W międzyczasie temperatura ścian wzrasta i staje się to, co się stać musiało... Szczątki naszego gościa zamieniają się na popiół... Cała procedura odbywa się znacznie szybciej, niż w krematorium.
Fowler tak się przejął swym opowiadaniem, że papieros wypadł mu z ręki... Zapalił drugiego i począł dalej rozwijać swój szatański plan...
— Przy 200 stopniach obicia ścian odpadają... Przy 300 rozpada się umeblowanie... Przy 1000 rozpoczyna się proces spopielania! W pół godziny później nie ma już śladu ani z odzienia naszej ofiary ani z obuwia... Jeszcze kilka chwil i na stalowej podłodze leży już tylko kupka szarego prochu. Żaden chemik nie zdoła w prochu tym odnaleźć zawartości spopielonych części ludzkich lub zwierzęcych! I cóż powiecie do mojego wynalazku?
Przerwał, czekając na efekt swych słów.
Jak zwykle, pierwszy odezwał się Hansen.
— Jakże to możliwe, że ściany stalowe nie topią się przy tak wysokiej temperaturze? — zapytał. — Zawsze sądziłem, że punkt topliwości stali wynosi od 600 do 700 stopni.
— Zwykłej stali, chciałeś dodać, mój przyjacielu — odparł z uśmiechem Fowler. — Ale moje ściany zrobione są ze stali chromowej z domieszką pewnego chemicznego produktu, którego skład jest moją wyłączną tajemnicą... O ile wiem, w chwili obecnej dwaj Francuzi pracują nad podobnym wynalazkiem... Owa stal prasowana na kształt grubych płyt, jest z punktu widzenia praktycznego zupełnie nietopliwa... Czy jeszcze masz jakieś pytanie, Hansen?
— Jak długo trwa ta procedura?
— Od chwili zamknięcia aż do całkowitego „zniszczenia materii“, jeśli mi wolno tak się wyrazić — około trzech godzin...
— Przypuśćmy, że w trakcie tego nadejdzie policja i rozpocznie rewizję?
— Niech przyjdzie! Komnata stalowa położona jest tak, że niełatwo ją znaleźć. Droga wiodąca do niej, może być w każdej chwili odcięta...
— Zdradzić ją musi niezwykle wysoka temperatura, panująca w komnacie...
— Mylicie się... Temperatura nie przedostanie się nazewnątrz, ponieważ ściany izolowane są grubą powłoką azbestu, a następnie podkładem żelazobetonu.
— Całe dni upłyną, zanim temperatura wewnątrz komnaty obniży się do tego stopnia, aby można było wejść do środka... Tymczasem niebezpieczne szczątki będą leżały sobie spokojnie na podłodze.
— Dzięki wynalezionemu przeze mnie systemowi wentylacji komnata ochładza się w ciągu jednej godziny. Ale gdyby nawet tak nie było, cóż to ma za znaczenie.
— Policja mogłaby natrafić na jej ślad i interesować się jej przeznaczeniem... Może poddać badaniu chemicznemu znaleziony popiół.
— O to bądź spokojny! Nawet najdokładniejsza analiza nie odnajdzie w tym popiele szczątków ludzkich czy zwierzęcych... Żaden sędzia na tej zasadzie nie odnajdzie winnego. Czy pamiętacie sprawę Landru? Tam przynajmniej sędzia miał dowód w postaci notatnika z nazwiskami, które naprowadziły go na ślad... My postępujmy sprytniej! John Raffles zniknie z powierzchni tej ziemi bez śladu i nikt nie dowiedzie nam winy! Mój plan jest bez zarzutu, o czym sami przekonacie się za chwilę.
Zebrani spojrzeli na siebie z przerażeniem:
— Czyżby między nami znajdował się ktoś, kogo... — szepnął jeden z nich.
Nie śmieli dokończyć rozpoczętego zdania.
— Uspokójcie się — odparł z uśmiechem Fowler. — Próby swoje przeprowadzam nie na ludziach, a na zwierzętach. Do tego celu służą psy, króliki i świnki morskie... Proszę za mną!
Pięciu mężczyzn szybko powstało ze swych miejsc. W milczeniu opuścili pokój, w którym odbywało się posiedzenie i ruszyli w ślad za naczelnikiem. Minęli starą sklepioną piwnicę z olbrzymim kranem pożarowym i zapuścili się w głąb długiego jasno oświetlonego korytarza, wyłożonego gładkimi kaflami.
Fowler minął miejsce, w którym ukryte były w ścianie drzwi, prowadzące do jego pałacu i poszedł dalej... Po chwili zatrzymali się przed ślepym murem, który zdawał się zamykać przejście. Było to złudzenie: Fowler schylił się, wyjął z kieszeni coś, co przypominało wyjątkowo cienki nóż i włożył jego ostrze w ledwie dostrzegalną szczelinę. W tej chwili w napozór jednolitej ścianie zarysowały się kontury drzwi, które otwarły się przed zdumionymi członkami bandy. Drzwi te przypominały średniowieczne odrzwia przy zwodzonych mostach. Ukryty w ścianie mechanizm wprawiał w ruch dźwignię, która podnosiła je do góry. Mężczyźni, pochylając się lekko, minęli próg...
Gdy wszyscy znaleźli się w ciemnym tunelu, Fowler, który szedł ostatni, pchnął nogą ciężkie drzwi. Zamknęły się one za nimi z głuchym trzaskiem. Posuwali się naprzód w zupełnych prawie ciemnościach. Drogę znaczyło słabe światełko latarki Fowlera. Po upływie pięciu minut zatrzymali się.
— Jesteśmy już teraz na terenie mojego pałacu — szepnął cicho Fowler. — Komnata stalowa znajduje się już blisko.
Podniósł latarkę do góry. Ukazały się żelazne kręcone schody. Za przykładem Fowlera cała piątka poczęła ostrożnie schodzić w dół. Zatrzymali się wreszcie przed mocnymi drzwiami, obitymi żelazem.
— Posuwamy się wciąż wzdłuż ścian mego stalowego więzienia — rzekł główny kapitan. — A teraz uwaga!
Światło elektrycznej latarki padło na zniszczony dywan, którym wyłożona była podłoga dość długiego korytarza. Korytarz ten robił wrażenie przejścia pomiędzy zamieszkałą a niezamieszkałą częścią domu. Na ścianach wisiały tanie obrazki w złoconych ramkach... Fowler stuknął palcem w drzwi.
— Któżby odgadł, że są one ze stali? — zapytał. — Nikt. Dają odgłos, jak gdyby były drewniane... A jednak te drzwi prowadzą do stalowej komnaty.
Przekręcił klucz w zamku. Drzwi otwarły się. Fowler zapalił elektryczne światło. Oczom obecnych ukazał się niewielki pokój, którego ściany obite były ciemną, czerwoną tapetą. Podłogę okrywał puszysty dywan tej samej barwy. W pokoju tym brak było mebli.
— Dla zwykłych prób nie warto mi niszczeć umeblowania — dodał Fowler tonem wyjaśnienia. — Mogę was zapewnić, że w dniu „wielkiego przedstawienia“ — dekoracja będzie wyglądała tak, jak to wam opisywałem. Proszę, wejdźcie do środka, chłopcy!
Wahając się nieco przy przekraczaniu progu, pięciu mężczyzn weszło do stalowej komnaty. Czerwone ściany oświetlone ostrym światłem żarówek czyniły przykre wrażenie. Fowler wsunął rękę za grube portiery, które całkowicie zdawały się zakrywać okno. Po chwili znalazł to, czego szukał: pociągnął za rączkę niewidzialnej dźwigni i w tej samej chwili w ścianie ukazała się szczelina o szerokości dwuch i długości pięciu decymetrów. Szczelina ta przypominała trochę otwór skrzynki do listów. Fowler wsunął rękę i po chwili wyciągnął ostrożnie kryształowe naczynie, wypełnione po brzegi szafranowo-żółtym proszkiem.
Mężczyźni mimowoli cofnęli się do tyłu.
— Oto mój wynalazek, towarzysze — rzekł Fowler.
Na twarzy jego ukazał się wyraz dumy.
— Proszę się nie obawiać — dodał po chwili z uśmiechem. — Dopóki proszek ten wystawiony jest na działanie normalnej temperatury, dopóty nie wykazuje żadnego szkodliwego działania. Możnaby go nawet jeść, nie psując sobie żołądka. Ale jeśli podwyższymy temperaturę... wówczas pokaże, co potrafi...
Ustawił z powrotem naczynie na tym samym miejscu, zamknął drzwi, zaciągnął starannie rolety i zwrócił się do obecnych:
— Tym razem przedmiotem naszego doświadczenia będzie pies... Zapewniam was, że los tego psa nie jest godny zazdrości! Musicie sobie wyobrazić zamiast niego człowieka: Gdy tylko Raffles znajdzie się w obrębie tej komnaty, zamknę drzwi... Poczekajcie chwilę, zaraz do was wrócę — dodał.
Wyszedł z pokoju. Kapitanowie pozostali w środku, spoglądając na siebie z pewnym niepokojem.
Fowler wrócił po kilku minutach, prowadząc ze sobą duńskiego doga. Biedne zwierzę skakało wesoło, nieświadome tego, co czekało je w najbliższej przyszłości.
Fowler zamknął psa w stalowej komnacie. Wszyscy obecni znaleźli się na korytarzu.
— Za mną, kapitanowie — rzekł Fowler, zamknąwszy ciężkie zasuwy. — Za chwilę zobaczymy ciekawe „widowisko“.
Minęli korytarz i poczęli wspinać się po dość stromych schodach.
Wkrótce znaleźli się w niewielkim pomieszczeniu oświetlonym słabą lampą elektryczną. Na jednej ze ścian widać było drewnianą rączkę jakiegoś mechanizmu. Fowler podniósł ją w górę.
— Puściłem w ruch instalację elektryczną — rzekł tonem wyjaśnienia. — Poczynając od tej chwili, metalowe ściany zaczynają się rozgrzewać.
Nowe poruszenie drewnianej rączki i w środku podłogi ukazał się niewielki opatrzony szkłami otwór, przypominający kształtem lornetkę.
— Znajdujemy się w odległości 20 metrów od sufitu stalowej komnaty. Odległość ta, oraz warstwa grubego betonu, połączonego z azbestem, zabezpieczają nas całkowicie przed gorącem.
— Nie wyobrażam sobie, abyśmy mogli objąć wzrokiem całość pokoju przez ten niewielki otwór — odezwał się znów Hansen z powątpiewaniem.
— Zastosowałem tu skomplikowany system soczewek i luster — odparł Fowler. — Moja luneta nie biegnie prosto, ale załamuje się pod określonymi kątami. Możecie się przekonać, że widać przez nią cały pokój znakomicie.
Głowy pięciu kapitanów pochyliły się kolejno.
Duński dog kręcił się niespokojnie po stalowej komnacie... Widocznie tęsknił za obecnością ludzi i od czasu do czasu płaczliwym skomleniem objawiał swój smutek. Widząc wreszcie, że skargi jego pozostają bez echa, położył się na ziemi i wyciągnął przednie łapy. Przez kilka chwil leżał prawie nieruchomo. Fowler spojrzał na zegarek.
— Za chwilę wstąpi w niego nowe życie — rzekł z okrutnym uśmiechem.
Słowa jego sprawdziły się. Po upływie kwadransa pies podniósł nagle głowę, obiegł kilkakrotnie cały pokój i począł ujadać gwałtownie.
— Nic dziwnego — rzekł Fowler. — Temperatura stalowych ścian dochodzi obecnie do stu stopni.
Biedny pies pędził dokoła pokoju, jak oszalały. Wkrótce zbrakło mu sił i legł bezwładnie na ziemi.
Wówczas stała się rzecz dziwna. Patrzącym na tę okrutną scenę zdawało się w pierwszej chwili, że pies poczyna się rozpływać w ich oczach. Ciało jego wyciągnęło się nadmiernie i po przez skórę poczęły wyglądać kości. Nagle za plecami Fowlera rozległ się ostry przeciągły śmiech. Hansen obejrzał się zdumiony. Śmiech nie ustawał...
Hansen zatrząsł się ze zgrozy: zrozumiał, że nieszczęśliwy nagle postradał zmysły. Człowiekiem tym był Derrick Ransom, jeden z kapitanów bandy.