Żałoba (Wazow)
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Żałoba |
Podtytuł | Obrazek z życia w stolicy |
Pochodzenie | Wybór nowel |
Wydawca | Drukarnia A. T. Jezierskiego |
Data wyd. | 1904 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Józefa Anc |
Źródło | skany na Commons |
Indeks stron |
Obrazek z życia w stolicy.
Dyabli nadali, patrzajcie!... — tak dosadnie zawołał z wielkim niepokojem Dymitry Koczow w kawiarni „Mendel” w Wiedniu, przeczytawszy po raz trzeci w dzienniku niemieckim ustęp w kronice — ten dziennik odbierają w Sofii, a i bez tego dojdzie to do mojej żony!.. Przekleństwo! Z której to daty? Z 22 lipca, już cztery dni temu, tegoż samego dnia, gdym ja ztamtąd odjechał. Ile cierpienia i boleści przez jedno głupie nieporozumienie! Prędzej! wyślijmy telegram!
Koczow napisał depeszę przy okrągłym, marmurowym stoliku i wyszedł.
Niepokój Koczowa miał podstawę; dziennik niemiecki, wychodzący w tem samem mieście, w którem Koczow przepędził u wód cały miesiąc, donosił, że 22 lipca zmarł tam pewien Bulgar, D. Koczow. Ta żałobna wieść zapewne była prawdziwą, ale nie Dymitr Koczow, tylko Denko Koczow z Warny musiał umrzeć. Z nim było bardzo źle, jeszcze przed przyjazdem Dymitra.
Nazajutrz rano Dymitry Koczow wyjechał do Sofii.
W wagonie przez całą drogę umysł jego zajęty był obrazem młodej żony. Przedstawiał sobie jasno jej położenie w chwili, gdy ktoś z „bliźnich” przyniósł jej złowróżbną wieść, podaną przez niemiecki dziennik. To z pewnością tak się stało: „Dobra wieść leci daleko, zła — jeszcze dalej!”... Jaki piorun, jaki grom padł na głowę biednej Bożenki!... Starał się otrząsnąć, aby nie widzieć jej rozpaczy i płaczu. Dymitry wiedział, że Bożenka go kocha, że jest do niego przywiązaną gorąco, serdecznie. Jej serce należało do niego... Zapewne zaczęli poszukiwać bliższych wiadomości, nieporozumienie się wyjaśniło, ona się uspokoiła — jakież to błogosławieństwo telegraf! Ale dopóki się nie wyjaśniło, minęło dwanaście godzin! Dwanaście godzin takiej męki! takiego śmiertelnego niepokoju! To może postarzeć człowieka o lat dziesięć!
I Dymitry w myśli widział białe lice Bożenki, okraszone czarnym, jedwabnym warkoczem, zalane łzami, pobladłe, zmienione rozpaczą.. A potem, po uspokojeniu — jeszcze jaśniejsze i piękniejsze ze szczęścia... Wtedy wyobraził ją sobie w jasnoliliowej sukni, w której była tak piękną, tak strojną. Strojnisią bo była Bożenka i kokietką — miała wielką słabość do strojów... Któraż jej niema dzisiaj? Bożenka jest piękną, a koniecznem jest, aby piękna kobieta była pięknie ubraną... Lekkomyślną jest... Zresztą złota dusza... Z jakim radosnym niepokojem oczekuje, aby się przekonać na własne oczy, że Dymitr żyje i jest zdrów. Przedstawiał sobie przywitanie, uściski, radość...
I przebiegł go dreszcz rozkoszny, a w oczach mimowolnie stanęły łzy.
Droga wydała się Koczowowi bardzo długą, bez końca. Gdy pociąg ze świstem wbiegł na dworzec sofijski, z bijącem sercem spostrzegł domowników, którzy przyszli na jego spotkanie, a na czele ich Bożenka, jak zwykle świeża i strojna.
Spotkanie było bardzo serdeczne.
Zaraz w powrocie Bożenka szybko, z wielkiem wzruszeniem opowiadała mu swoją rozpacz i męki, dopóki nie dowiedziała się prawdy, a trwało to całe dziesięć godzin. Przez ten czas nie wie, co się z nią działo.
Dymitry słuchał jej wzruszony.
Nie oszukał się co do uczuć swej żony. Ona go kocha. Może nie tak głęboko, jak on ją, lecz od serca nie można żądać więcej, niż ono dać może... I czuł się szczęśliwym. Co zaś do słabości Bożenki do strojów, wiedział, czego się trzymać. Chęć jej wydania się piękną i podobania się wszystkim (bez żadnej złej myśli) wynikała u niej z kobiecej próżności, była u niej jednak silniejszą, niż sobie wyobrażał. W tem maleńkiem dla nas — a wielkiem dla kobiet — uczuciu, które życie w stolicy tak rozwija, utonęło coś z jej przywiązania do Koczowa. Próżność odkradała część jej serca, ale część tylko. Miłość jej pozostawała dość wielką, że mogła uszczęśliwić mężczyznę. Prawda, że jej przywiązanie do męża nie przeszło przez żadną próbę: ani on, ani ona nie znali mocy przeciwieństw. Te dwa uczucia, opanowujące Bożenkę, nie były nigdy zmuszone ścierać się z sobą, bo Dymitr przewidywał wszystkie jej życzenia, dlatego żyły one obok siebie, nie zawadzając sobie i nie ustępując jedno drugiemu.
∗ ∗
∗ |
Trzeciego dnia po powrocie do domu Dymitr wcześniej, niż zwykle, wrócił z biura na obiad. Wszedł do swego gabinetu, wziął najświeższy dziennik, aby go przeczytać, lecz długo szukał miejsca, aby usiąść; na kanapie, na fotelach porozrzucane rozmaite próbki, dzienniki z modami, kolorowe kawałki i różne inne drobiazgi, to wszystko świadczyło, że przed chwilą gospodarowała tu Bożenka... Dymitr popatrzył chmurno na ten nieporządek.
— „Piękność — nie upiększa domu!” dobrze mówią — pomyślał i uśmiechnął się... Naraz posłyszał głosy w sąsiednim pokoju żony.
— Ma gości — rzekł do siebie.
Rozmowa stawała się coraz żywszą, pełną wykrzykników, potem, chrzęst i szum, jaki wydają suknie kobiece, lub coś podobnego.
— A! krawcowa jest tutaj — pomyślał Dymitr, poznawszy jej głos — ostatni dziennik mód z Paryża dał zajęcie Bożence. — Jakieś nowe łachmanki i fatałaszki... Nic mi o tem nie mówiła.
I znów zagłębił się w czytaniu.
— Ach, co za szyk! — zawołała zachwycona krawcowa w drugim pokoju. — Szyk, szyk, proszę pani!
— Naprawdę, podoba się wam? — pyta Bożenka.
— Cudownie! prześlicznie! co za efekt! Pani jest białą i czarnooką, w tym kolorze pani prześlicznie... Oto tak, niech pani trzyma woal... Te falbany... nie można nic piękniejszego, a krój — cudowna robota... Pani sprawia wrażenie królowej. Szyk! Szyk!
— Istotnie, śliczna, dziękuję wam... Przymierzyłam... teraz trzeba się rozebrać i schować, bo przyjdzie Dymitr. Proszę mi pomódz przy rozbieraniu.
— A... to sekret przedemną! Przygotowuje mi niespodziankę — rzekł do siebie Dymitr — jakaś nowa, modna fantazya, którą chce mnie olśnić... Lekkomyślne dziecko. Czekaj, nie będziesz miała tego zadowolenia, złapię cię... ona widocznie nie wie, żem wrócił.
Koczow wstał, podszedł na palcach i nagle otworzył drzwi do pokoju Bożenki. Na progu stanął skamieniały.
Nigdy nie spodziewał się widzieć tego, co zobaczył.
Bożenka stała przed lustrem w ciężkiej żałobie!
Cała w czerni. Długi, czarny, krepowy woal zakrywał jej twarz i spadał ku ziemi, takiż sam był z tyłu; czarna krepa owijała czarny kapelusz z czarnemi kwiatami, powłóczysta czarna suknia, przybrana krepą, czarne rękawiczki, czarne buciki, wszystko czarne!
Gdyby był nie poznał swej żony w tej złowróżbnej czarnej postaci, wziąłby ją za widmo Hofmana, wychodzące nocną porą z grobów.
Bożenka, zobaczywszy męża, w pierwszej chwili chciała uciekać, lecz stanęła, jak przykuta do ziemi, z oczami w dół spuszczonemi.
Krawcowa cichuteńko wymknęła się za drzwi.
∗
∗ ∗ |
Wkrótce z podwórza wzniósł się wielki słup dymu.
Tam została spalona „żałoba”.
Była ona zamówiona przez Bożenkę jeszcze w dniu, w którym dostała fałszywą wiadomość o śmierci męża. Wśród strasznych mąk, spowodowanych nieszczęściem, ona — żona jego — była tak przewidującą i miała tyle męztwa.
Przyniesiona dziś przez krawcową, na szczęście, już jest niepotrzebna. Lecz Bożenka nie miała siły oprzeć się wielkiej pokusie, aby nie przymierzyć „żałoby” i nie nacieszyć się widokiem w lustrze własnej postaci.