Żywot świętobliwego Stanisława Hozyusza, Kardynała

<<< Dane tekstu >>>
Autor ks. Piotr Skarga
o. Prokop Leszczyński
o. Otto Bitschnau
Tytuł Żywot świętobliwego Stanisława Hozyusza, Kardynała
Pochodzenie Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dnie roku
Wydawca Karol Miarka
Data wyd. 1910
Miejsce wyd. Mikołów — Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała część VIII — Sierpień
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
6-go Sierpnia.
Żywot świętobliwego Stanisława Hozyusza, Kardynała.
(Żył około roku Pańskiego 1504).
Ś


Święty Stanisław, Biskup warmiński i Kardynał, mąż około Kościoła katolickiego wielce zasłużony, wytrwały bojownik przeciw kacerstwu, znakomity pisarz i uczony. Urodził się w Krakowie w roku 1504 z rodziny mieszczańskiej Hoss, która pochodziła z Niemiec; pisał się zaś z łacińska Hosius. Już w dziecięcych latach dziwną chęć do nabożeństwa po sobie pokazował, przeto matka jego z radością na to patrząc, jeszcze nie dorosłemu, już wszystkie szaty kapłańskie sporządzała, od złota i pereł kosztowne, których potem zostawszy kapłanem przy ołtarzu używał. Okazywał się w nim wielki pochop do nauk, gdy trzech się razem języków uczył, łacińskiego, niemieckiego i polskiego, ale nie mniejszy do cnoty, kiedy żywoty Świętych czytając, z nich sobie zbierał przykłady do naśladowania.
Z Wilna do akademii krakowskiej posłany, chwalebnie w wysokich umiejętnościach postąpił. A że na ów czas trafił, kiedy się luterskie nowinki w Wittenberdze krzewić poczęły, żeby im według siły wieku swego zaraz na początku się oparł, wierszem opisał tak luterskiej sekty płochość, jako i zdradę heretycką, a potem które tylko tymże jadem zarażone książki w ręce jego wpadły, wszystkie z żarliwości o wiarę palił. Za osobliwego obrońcę obrał był sobie patrona swego, św. Stanisława, Biskupa, do którego co piątek na Skałkę uczęszczał. Przez tego św. Męczennika przyczynę, prosił sobie u Boga o dar czystości, jakoż w tej cnocie jeszcze i natenczas tak się ćwiczył, że od własnej siostry poniewolnie prawie do tańca w dni zapustne wyciągniony, gwałtem się wydarłszy uszedł.
Szczęścił mu Bóg za to w naukach tak, że Piotr Tylicki, Biskup krakowski i podkanclerzy, widząc jego dowcip piękny radził mu aby dla większego postępu do Włoch się udał. W Padwie tedy a potem w Bolonii pod doktorem Łazarzem Bonamikiem słuchając lekcyi, wkrótce obojga prawa doktorem zawołanym został. Do Polski skoro powrócił, jako insi tak osobliwie Samuel Maciejowski, Biskup krakowski wielce go sobie ważył i za jego zaleceniem król Zygmunt I między sekretarzów swoich go policzył, a umierając, synowi swemu zalecił, żeby go do najpierwszej któraby w Prusach wakowała infuły wyniósł.
Nim jednak do pasterskiej godności postąpił, wydawała się w nim wielka żarliwość, z której on zaczął kazania do ludzi. Atoli że nie miał do tego niektórych przymiotów, kiedy mówić z pożytkiem nie mógł, przynajmniej piórem chciał służyć zbawieniu bliźnich, zaczem kazania już polskim, już niemieckim, już łacińskim językiem pisał, które wymowniejszym kaznodziejom podawając, wiele Bogu dusz pozyskał. Gdy zawakowało Biskupstwo Chełmińskie, dysydenci wszystkiemi siłami do tego mu u króla przeszkadzali, nawet Hozyuszowi znaczne upominki dawali, aby się był z tej godności wyłamał, ale on podarunkami gardził, a sam dosyć koło tego pracował aby nie był Biskupem, uważając się tego niegodnym. Lecz król August, jako przyrzekł ojcu swemu, tak Hozyusza Biskupem Chełmińskim prawie poniewolnie uczynił.
Nie długo trwało, a z chełmińskiej na warmińską dyecezyę postąpił; wszędzie nie tylko nauką ale i przykładnem życiem owieczki sobie powierzone do Boga prowadząc, dlatego pacierze kapłańskie codziennie klęcząc mawiał. W dni święte z zamku Heilsborskiego do kościoła zstępował, tam na Mszach, kazaniach, procesyach i innych obrządkach, nieprzerwanie aż do końca bywał obecnym. Ubóstwo, jako tylko mógł, ratował. Żadnego heretyka między domowymi swymi nie ścierpiał i owszem Prajkę, starostę Brunsberskiego, którego żona heretyczka do luteryi pociągnęła, z urzędu złożył nic się nic oglądając na królewskie za nim przyczynienia.

Na Synod prowincyonalny Piotrkowski od Mikołaja Dzierzgowskiego Arcybiskupa gnieźnieńskiego złożony, lubo nie był obwiązany, z niebezpieczeństwem życia swego jechał, albowiem gdy Wisłę na statku
Stanisław Hozyusz, Kardynał.
niewarownym przebywał, a lód nagle się łamiący łódź pogrążał, Hozyusz oczy do nieba podniósłszy zawołał: „Chryste! o rzecz Twoją idzie, ratuj nas!“ a tak cudownie z innymi ocalał. Na owym Synodzie jednych w wierze chwiejących się utwierdził, drugich do obrony Kościoła katolickiego zachęcił, podawszy naprzód bardzo uczone i mocne pismo Arcybiskupom i Biskupom, a wkońcu inną książkę pod tytułem „Wyznanie chrześcijańskie“ jako przeciwstawienie niegdyś wydanego od heretyków wyznania Augsburskiego.

Alojzy Lippoman, Biskup weroneński i Nuncyusz Apostolski pod te czasy bawiący w Polsce, doniósł do Rzymu apostolskie zabiegi Hozyusza około wiary katolickiej i dlatego Ojciec święty Paweł IV wezwał go do siebie, żeby się był z nim o sposobach naradził, którymi by tak wielkiej zgubie dusz w herezyę uplątanych mogło się zabieżeć. Słyszał Papież jego żarliwe około trzody Chrystusowej rady i umyślił go Kardynałem uczynić, ale śmierć zamysły jego zbiła. Nastąpił na Apostolską Stolicę Pius IV; ten Hozyusza do Ferdynanda cesarza i Maksymiliana króla czeskiego Nuncyuszem swoim wysłał, gdzie na tych mocarstwach trzy lata pracował i nakoniec to na nich wymógł, że pozwolili, aby przerwany Sobór Trydencki był znowu zebrany i ukończony.
Papież tem ucieszony, Hozyuszowi Kardynalski kapelusz posłał do Wiednia a wkrótce go legatem swoim i prezydentem na tenże Sobór naznaczył i ogłosił. Z jaką zaś sławą imienia polskiego tam obstawał Hozyusz, trudno wypowiedzieć, to się jednak słusznie mówić może, że wielka część szczęśliwego powodzenia tego Synodu jemu się i jego zabiegom przypisać powinna. Na początkach samych przybycia jego do Trydentu, zapadł był na ciężką niemoc, w której gdy mu tak lekarze jako inni ojcowie radzili, aby jadł mięsne potrawy, nie dał się na to namówić. Janowi Ocieskiemu pod te czasy kanclerzowi koronnemu, który go do tego listem nakłaniał żeby był na Synodzie wyjednał dla Polski pozwolenie jedzenia z nabiałem w dni postne, żadną miarą tego się podjąć nie chciał i mądrym listem dobrze mu zapłacił.
Gdy szczęśliwie przy serdecznem staraniu Hozyusza doszedł święty Sobór Trydencki do skutku, przyłożył nie mniej i do tego pracy, aby od państw chrześcijańskich był przyjęty i zachowany. Niezliczoną moc listów mądrych względem tego do cesarza rzymskiego, królów i książąt, do ich konsyliarzów pisał i rozsyłał. A że przeciw niemu wielki gwar ze strony panów trącących w Polsce herezyą powstał, że długo nie mieszkał w ojczyźnie i od jej usług oddalił się, więc pisał do Papieża, prosząc o pozwolenie, aby do swej dyecezyi powrócił. Zezwolił na to Ojciec św. i listownie za podjęte dla Kościoła Bożego prace z wdzięcznością mu podziękował.
Powróciwszy zaś Hozyusz do ojczyzny naprzód wszystkie siły swoje łożył, aby w dyecezyi warmińskiej (do której już heretyckie powietrze z blizkich Niemiec zaszło) to wszystko było wykonano, co na powszechnym Synodzie Trydenckim świętobliwie było postanowione, w czem trudności wielkie z niebezpieczeństwem życia zażył. Lecz to wszystko zwyciężył i sam do zhukanych w Brunsberdze swoich owiec zjechawszy, prawdę im wytykał i fałsze hydził, pomagali mu do tego sprowadzeni od niego z Włoch Księża Jezuici, choć i kamieniami i błotem na nich rzucano i inne pogardy im wyrządzano. A chociaż w pomienionem mieście upór heretycki zatwardził serca, przecież Hozyusz nie ustawał w gorliwości swojej za wiarę, a w Elblągu choć wzburzone na siebie zastał miasto, jednak gorącemi słowy wielu z drogi nieprawości i błędu do uznania prawdy katolickiej przyprowadził.
Najcięższy miał Hozyusz na sercu żal z tego, że heretycy Zygmunta Augusta króla zdradliwie podchodzili, iż choć był katolikiem, jednak i rad słuchał nowinek heretyckich i skutecznie się im nie zastawiał. Więc go Hozyusz o to i publicznie napominał, aby swojem pobłażaniem nie dał się krzewić złemu, a choć dziwnie śmiałe były Hozyusza słowa, Duch Boski który przezeń mówił, to sprawił, że się nań król nie gniewał i owszem mu dziękował, że nie pochlebnie z nim idzie i raz do niego rzekł: „Czyń jakoś zaczął, i opowiadaj mi wolę Boską; wiem że nikomu nigdy nie pochlebiłeś i dla zbawienia mego mówisz, cokolwiek mówisz.“
Jakoż nie ustawał prawdy mówić królowi nowy ten Stanisław. Przyjechał pewnego czasu król do Gdańska, zjechał tam spieszno za nim Hozyusz w rzeczy na powitanie króla, ale oraz aby czego szkodliwego wierze nie wytargowali na nim Gdańszczanie. Przeto gdy wielkim gwarem pospólstwa, tudzież i złotem nalegali na króla, aby wyznanie Augsburskie od lutrów uknowane podali królowi do aprobacyi, Hozyusz niczem nie dający się ustraszyć, przemówił do króla: „Nie mieszaj się o królu do rzeczy kościelnych, ani Biskupom nie wiąż gęby, ale raczej ucz się od nich. Tobie Bóg rządy królestwa zlecił, nam Kościół powierzył. Do króla należą zamki i pałace, do Biskupa należą kościoły. I owszem ty broń stanu Kościoła przeciw heretykom, aby Chrystusowa ręka broniła panowania twego.“
Gdy tak Hozyusz na dobro katolickie i ojczyzny swej pracował, Zygmunt August posłem go swoim do Rzymu wysłał. Mile go przyjął św. Pius V, Papież (który go w jednym liście kolumną Kościoła św. nazwał), a gdy ten przeniósł się do wieczności, Grzegorz XIII jego na papiestwie następca, uczynił Hozyusza najwyższym penitencyarzem, co jest wielką godnością w gronie Kardynałów. I tam nic nie spuścił ze swojej o wiarę żarliwości, bo około nawracania Szwedów i samego ich króla Jana III, za którym była Katarzyna Jagiellonka siostra króla Zygmunta Augusta, stateczna katoliczka, także około nawrócenia Anglików wiele pracował. Ale osobliwsze miał staranie o utrzymanie wiary w Polsce, przeto gdy umarł Zygmunt August, wszelkich sposobów zażywał, aby obrany nowy król prawdziwy katolicki, jakoż obrany był za jego radą, Henryk Walezyusz, który od młodości będąc mężnym rycerzem, wałczył szczęśliwie z Hugenotami (albo kalwinistami francuskimi).
Podobnego starania przyłożył przed obraniem Stefana Batorego na królestwo, którego też nie zaniechał zagrzewać, aby przyjętą wiarę katolicką statecznie chował i utrzymywał. W Rzymie dalej siedząc, w tychże cnotach się ćwiczył, w które od młodości był zaprawiony. Na ciało swoje i w starości nie litościwy, które już rózgami, już dyscyplinami, już postronkami, cierniem, albo ościstymi prętami siekł, aż do krwi, a że mu się zdało, iż sobie jeszcze folgował, dlatego cudzej nawet ręki i siły do biczowania ciała swego zażywał. Mając więcej lat niż siedmdziesiąt, gdy mu radzono aby w postach sobie folgował, mawiał: „Rzekł Bóg: Czcij ojca twego i matkę twoją abyś był długowiecznym na ziemi. Więc kiedy ja będę czcił ojca mego Boga i matkę moją, Kościół św., który posty nakazał, będę długowieczny. Oby to uważała młódź pieszczona wieku naszego, która przy zdrowiu i siłach odrzuca posty! bo widzimy, że ci pasibrzuchowie i chorowici i nie długowieczni.“
Dla ubogich wielce był miłosiernym. O pałac Hozyusza nie trzeba się było w Rzymie pytać, gdyż po tem go każdy poznał, że codziennie przed nim kupami stali ubodzy, dla których tak się wyiskrzał z pieniędzy, że jego szafarze narzekali, Bóg zaś mu dodawał, bo niektórzy Kardynałowie i panowie skrycie mu znaczne sumy dawali, wiedząc że będą rozdane ubogim. Za jego bytności w Rzymie, okrutnica owa Elżbieta, królowa angielska, nieznośnie prześladowała katolików, tak że bardzo godni ludzie, księża i kawalerowie szli na wygnanie. Z tych wielu żywił i trzymał przy sobie Hozyusz, niektórych zaś to radą, to zaleceniem do panów ratował. Od św. Piusa V, Papieża, wielkie sumy na takich wyżebrał a ze swoich dochodów takim dla wiary wygnańcom do Flandryi i Francyi pieniądze posyłał.
Gdy pod Naupaktem wojsko chrześcijańskie świetne odniosło zwycięstwo nad Turkami, trzysta z niewoli tureckiej wybawionych przybyło do Rzymu. Tych w domu swoim żywił Hozyusz, w wierze uczyć kazał, a potem na drogę ich opatrzywszy, do ojczyzny swojej rozpuścił. Więc gdy w Rzymie tak pobożnymi uczynkami jaśniał Hozyusz, u wszystkich był miany za męża świętego, przeto wiele godnych ludzi, a między niemi przezacni Biskupi z Portugalii i Francyi do Rzymu jeździli, aby widzieć i poznać go. Wiele znalazło się takich, którzy dufając wielkim Hozyusza zasługom u Boga, wzywali jego przyczyny w swoich nieszczęściach i doznawali skutku. Jednemu szalonemu nie mogli ludzie dać rady, ale skoro na głowę jego włożono czapeczkę Hozyusza, zaraz się uspokoił i ozdrowiał. Człowiek pewien cierpiąc srogie boleści w ręku, dostał wody, którą Hozyusz przy Mszy świętej ręce umywał. Skoro nią ręce swoje obmył, zaraz ustały boleści. Przeto zachodzący do Rzymu Anglicy, Niemcy, Polacy, Słowacy, za relikwie dostawali jego starych czapeczek, pism ręki jego i innych rzeczy.
Ku chorym także wielce był miłosierny, dlatego nie tylko o domowych swoich chorujących usilne miał staranie, ale też nawiedzał szpitale, w których i cieszył i wspomagał chorych. Tę zaś jego miłość ku nędznym i cudami Pan Bóg ozdobił, albowiem nie raz się trafiło, że gdy mu dano znać o kim chorującym, mówił słudze swemu: „Idź i mów mu, że jam rozkazał, aby nie chorował“, więc zdrowy powstał. O nabożeństwie jego ku Bogu i Matce Najświętszej co mówić? Kapłańskich pacierzy choć i w słabości nigdy nie opuścił, a odmawiał je nabożnie zamknięty w swoim pokoiku. Przed Mszą św. żadnych spraw nie traktował, samem rozmyślaniem się bawiąc. A raniusienko do kościoła na nią chodził, nie zważając jakiekolwiek było powietrze. Mówił mu kiedyś lekarz jego: „Zła pogoda jest, będzie szkodzić.“ Odpowiedział mu Hozyusz: „Ale Bóg dobry jest, to poratuje.“ Gdy mu ubodzy i pielgrzymi polscy, którym obiady u siebie sprawował, po stole śpiewali ową staropolską pieśń: „Boga Rodzica“ tak jej mile słuchał, że z radości łzami się zalewał.
Podczas jubileuszu wielkiego kościoły naznaczone, a bardzo odległe miły starzec pieszo obchodził, Najświętszy Sakrament niezliczonym ludziom sam w nich rozdawał. Często obchodził kościoły, groby, cmentarze, jaskinie, w których ciała Świętych Pańskich spoczywają i tam modlitwy swoje wylewał. Co mu czasu do modlitwy i wielkich spraw zbywało, na czytaniu ksiąg i pisaniu trawił. Kościół św. Stanisławowi Biskupowi i Męczennikowi, a przy nim szpital dla przychodniów Polaków pierwszy w Rzymie stawiać począł, i nie mały koszt na to wysypał.
Że Hozyuszowi podeszłe lata powrotu do ojczyzny broniły, aby jego trzódka w Warmii zostawiona bez dobrego pasterza nie poniosła jakiego uszczerbku w wierze, pominąwszy dwóch synowców kanoników Warmińskich, przybrał sobie do pomocy przewybornego męża, Marcina Kromera. Jakoż co zaczął Hozyusz dla zbawienia owieczek swoich, to Kromer dopełnił; bo za staraniem tych dwóch Biskupów Warmia dotąd jest w katolickiej wierze chwalebnie stateczna.
Dopędziwszy zaś Hozyusz wieku swego lat siedmdziesiąt i sześć, ostateczną złożony był chorobą i za naleganiem przyjaciół i lekarzów, że wtenczas niezmierne w Rzymie panowały gorąca, przeniósł się do Kapraniki, gdzie mało się lepiej mając, do szczęśliwej śmierci pilnie się gotował. W boleściach różnych często owe słowa nabożnie powtarzał z Psalmu: „Gotowy jestem i nie turbuję się“ i owe: „Niech się stanie wola Boska. Przyczyń Panie boleści, przymnóż cierpliwości.“ A gdy nastąpiło święto św. Marty, uradował się i rzekł: „I ja z Martą, Boga mojego przyjmę do przybytku mego.“ Jakoż tego dnia ostatni wiatyk przyjmował, który gdy przyniesiono, wszelką siłą z łóżka powstał i padł na kolana; gdy mu ktoś radził aby siedział, odpowiedział, nie czyń mię pieszczoszkiem, abym nie miał Bogu tej czci oddać, którą tylko mogę. Gdy powoli czynił testament, a najwierniejszy mu Reszka, widząc jego słabość wielką, przynaglał aby prędzej kończył, rzekł do niego: Nie bój się, ja tę noc przeżyję a jutro resztę skończymy, jakoż się to ziściło. Przyjąwszy zaś Olej święty, będąc sobie przytomny aż do zgonu, w ustawicznych aktach nabożnych duszę Bogu oddał, z niewymownym żalem wszystkich, którzy go znali.
Ciało jego do Rzymu sprowadzone z wielką czcią pochowane jest w kościele św. Maryi za Tybrem, pod którym tytułem był Kardynałem. A jako świat cały napełnił sławą świętobliwości swojej, tak od Boga otrzymał chwałę między Świętymi niepoślednią i nagrodę prac wielką bardzo, którą się nieprzestannie cieszy w towarzystwie Doktorów świętych.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Otto Bitschnau von Tschagguns, Prokop Leszczyński, Piotr Skarga.