Żywot Józefa/VII
VII.
Przyszedszy ky Józefowi bracia, Ruben mówi
prosząc o odprawę; on poznawszy je i
odprawuje je ze zbożym do ojca, nie dawszy się im
znać, a jednego w więzieniu zostawił, a to
ROZPRAWA SIÓDMA
ROZMOWCE:
RUBEN — JÓZEF — JUDAS
(RUBEN:)
nasz panie łaskawy,
Jakoś kazał, czekamy
szczęśliwej odprawy,
do swych przyjechali
A twoje dobrodziejstwa
na wszem wysławiali.
JÓZEF groźno ku nim mówi:
potka was snadź sprawa,
A już się wam przewlecze
podobno odprawa;
Bo mię wszytcy sprawują,
A jednak się po części
znaczy i po mowie,
Bo różnemi języki,
jakoś zatrącacie,
jakieś dziwne macie...
Tak słyszę, iż to państwo
chodząc przeglądacie,
Rzkomo żyta skupując
Abyście potym na nie
tu przywiedli ludzi;
Podobno się żądny z was
już ztąd nie wyłudzi!...
Nie wierz temu, nasz panie,
bych my tacy byli,
Jako żywichmy o tym
nigdy nie myślili.
z pokojnego kraju
Każdyć naród musi być
wżdy swego zwyczaju.
JÓZEF jednego z nich zostawuje do sprawy:
iże się sprawiacie,[1]
A iż sami o sobie
świadectwo dawacie;
Bo iście każdy złodziej
Snadźby żądny nie zginął,
by ich było tysiąc.
Ale już tak wiedz wprawdzie,
ty starszy nieboże,
inak być nie może.
Aż[2] przyniesiecie słuszne
z swojej ziemie znaki,
Iż tak, jako mówicie,
RUBEN pyta, jako się wywieść mają:
Jakież znaki mają być,
miłościwy panie?
Daj nam wżdy do przyjaciół
O tej naszej przygodzie,
co się tu nam stało,
Gdyż z naszego nieszczęścia
to się nam przydało.
Jako zową młodszego
tam brata waszego,
Na znak od swych przyjaciół
przynieście tu jego;
gdy się wyprawicie,
Pojedziecie do domu
i z żytem obficie.
JUDAS się wymawia trudnościami:
ta się włóczyć mamy?
Ociec go też nam nie da,
tak to pewnie wiemy;
Bo to jego kochanie,
A własnem go imieniem
Beniamin zowie.
A tak proszę, nasz panie,
co inszego rozkaż,
a więcej nas nie strasz.
JÓZEF kazał jednego wziać do tarasu:
Już, com ja wam powiedział,
inak nie może być,
u mnię wszytki za nic.
Weźcie słudzy jednego
wsadźcież do tarasu,
A niechaj tam posiedzi,
Aż ci dosyć uczynią
to, com im rozkazał,
A żyto im wydajcie,
com namierzyć kazał.
Gdyż, miłościwy panie,
inak być nie może,
Poruczamy to wszytko
tobie, Panie Boże.
do czasu zostanie,
A my się zalecamy
twojej łasce, panie,
Abychmy ją znaleźli
Acz nam przydzie z trudnością,
już dobrze baczemy.
RUBEN już idąc w drogę narzeka:
Hej, hej, bracia, pomnicie,
Iż nie rad krzywdy widzi
Bóg sprawiedliwy Pan.
W jakiemechmy kłopocie
brata ustradali —
coś my ji przedali...
A wie-ż to Bóg i z nami
co się jeszcze stanie,
Bo to, co się poczęło,
JUDAS cieszy bracia:
A o cóż to narzekasz,
ocz głowę frasujesz?
Jeszczeć się nic nie stało,
Kiedy się słusznie z tego
mnimania sprawimy
Tedy snadnie przyszedszy
brata wyprawimy.
Iścieć powim tobie,
Iścieć się nam i ociec
nie raz w łeb zaskrobie,
Kiedy mu przydzie posłać
Bowim mu tu już pójdzie
o trzeciego syna...
Kwapmy się oto k niemu
co rychlej do domu,
żadnego nie sromu.
RUBEN przedsię żałuje Józefowego przedania:
Szczęście albo nieszczęście,
to ma słuszne miestce,
jakoś o tym nie chce.
Kiedy na to wspomionę
cochmy pobroili,
Nie mogę dobyć myśli
Ach, szlachetnaż to jest rzecz,
kto ma myśl bezpieczną,
Iż nic na się nie czuje,
ten ma radość wieczną...
kłopotu używie,
Bo długo w jego sercu
Józef nie zażywie.
Teraz mu też to przydzie
Iż już stracił napoły
i drugiego syna,
A trzeciego mu jeszcze,
teraz odnieść mamy —
sami dobrze znamy.
Ale cóż dalej czynić
gdy już się tak stało?
Już czyńcie, co raczycie,
JUDAS
Już ci próżno mędrować,
jedno co przypadło
Wszytcy cirpieć musiemy,
Już rychlej jedźmy k niemu,
powiedzmyż mu wszytko,
Nie tak ci go wżdy ruszy,
kiedy ujrzy żytko.