„Wedle pocieszenia“

>>> Dane tekstu >>>
Autor Klemens Junosza
Tytuł „Wedle pocieszenia“
Podtytuł Obrazek ludowy
Pochodzenie Kalendarz Humorystyczny „Ananas“ na Rok 1897
Redaktor J. J. Rychter
Wydawca Księgarnia L. Zwolińskiego i Spółki
Data wyd. 1897
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


„Wedle pocieszenia“.
Obrazek ludowy.




H

Huczał wicher zimowy — i mocował się z topolą, jakby ją chciał przewrócić koniecznie.
Śnieg padał płatami grubemi i pokrywał białym całunem garbate zagony, dachy słomiane i świeżo usypaną na cmentarzu mogiłę....
Od wrót cmentarnych gromadka ludzi szła. Chłopi czapki nasadzili na uszy, baby się otuliły chustkami... gawędę przerywały westchnienia.
— I zmarło się babinie!
— Oj zmarło, zmarło nieboże... znać wola Boża taka... jak jęło pod piersiami ściskać, kolka w plecach kłuć — nie wytrzymała...
— Ksiądz gadał, że musiała zapalenie jakieś mieć...
— Ale! zapalenie! może prędzej dudy w niej zamarzły... jak poszła prać na cały ranek do rzeki i na lodzie stojała.
— I lekowali ją przecie...
— A jakże! i wódkę z goździkami dawali i kurze ziele gotowali i ziołami kadzili i bańki żyd stawiał... i wszyćko na nic — trza było umierać.
— A dobra kobieta była! — poszukać takiej... jak jeno trzecie kury, ona już wstaje a pracuje.... a pracuje...
— Wiadomo, taka baba jak ona, za dwóch chłopów zrobiła.
— I kiele bydła i kiele świni i w ogrodzie i u kądzieli — przyśpiewywała se jeno.
— Galanta kobiecina.
Do tych rozmów wmięszał się głośny płacz owdowiałego małżonka.
— Oj... oj... oj... cóż ja chudzina przez niej pocznę? jak ja się sierota ciężki obrócę?
— Nie płaczta, nie płaczta Wojciechu... Bóg miłosierny pocieszy.
— A któż mnie sierocie kartofli oskrobie, kto mi łyżkę barszczu zgotuje? A kto mi koszulinę upierze, a kto mi chleba upiecze?
— Ej, Wojtysiu nie zawódź, umarlaka nie dźwigniesz z grobu, kiej go już święta ziemia przygniecie. Ożenią cię baby drugi raz...
— O moje ludeńkowie najmilsze, już to nie będzie nic z tego, nie ma mojej Małgosi, niema mojej gosposi, kochania mojego! Oj, sierota ja ciężki; o ciężki ja sierota! ni krowy komu wydoić! ni świni komu jeść dać, ni do mnie komu przemówić. Oj, ludeńkowie najmilsze! już mnie się chyba utopić! utopić!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Płacząca i wzdychająca gromadka wtłoczyła się do karczmy; na ławach posiadali. Jankiel się z flaszką uwijał. On wzdychał także.
— Oj, oj, pewnie Wojciechu, — mówił — takie babe jak nieboszczka buło... to rzadko... To buło babe! aj waj! a gite bałabuste! z pełnem gembem gospodynia. Tylko ja jej zawsze mówiłem: Co wy moje Wojciechowe takie czekawe do robote jesteście? co wy sobie nigdy nie odpoczniecie? na takie paskudne wilgoszcz, i takie żymno, a kałt! to wy sobie skąpujecie na jeden półkwaterek wódki! Za co wy takie chytre na pieniądzów jesteście?
— O jużci, co nie straciła, to nie.
— Nu mój kochany Wojczechu. Każta dać na ten frasunek... jak sobie trochę głowę zapruszyta, to wam będzie kole serca lżej — zaraz tak odciągnie, jak z lekarstwem, napyta sobie do starej Zajęczychy, to bardzo porziądna gospodyni jest...
Kwaterka krążyć zaczęła, gwar wzrastał — gorąco było w karczmie, a para osiadła na maleńkich okienkach.
Tylko Wojciech milczący siedział przy stole; grube narobione palce w gęste włosy wsunął, i tak na łokciach podparty dumał. Stara Zajęczycha przysunęła się do niego.
— Kumie! kumie! — mówiła, silnie go w bok trącając — a dy się ruchnijta krzynkę!
— Bo co?
— Dyć łeb zwiesiliśta jak krówsko na żydoskiem podwórku i takieście markotne, jaż grzech.
— Ale! chceta żebym tańcował może...
— I potańcujeta jeszcze! nie wieta, jaka to je przypowiastka?

Zawdy w świecie taki skutek:
Po weselu bywa smutek,
Poczekawszy mało wiele,
Znów po smutku jest wesele.

— Gdzie mnie do wesela...
— Głupieśta kumie... chłop z was młody — gospodarz dobry, jeno żebyśta chcieli, to każda dziewka za wami poleci — jak za kobyłą źrebię.
— Kiej nie chcę i tylo.
— A co robić będzieta sami w chałupie?
— Co? dzieci nie mam... to i tak będę...
— O durny że ty chłopski narodzie.... a cóż ty wart będziesz przez baby? Zryć sobie sam ugotujesz?
— To co? Oj... oj...
— I chleba upieces?
— Kupię.
— I śmaty se upierzesz? i chusty połatasz i kiele lnu zrobisz? a lato przyńdzie... a kto ci ogrody zasieje? kto do pielenia pójdzie...
— Oj, moja Małgosiu! moja ty gosposiu.... nie ma ciebie, już nie ma! ryknął głośnym płaczem chłopisko — pusta moja chałupa... sierocka.
— Cich! cich! nie zawódź Wojtusiu — pocieszała Zajęczycha — tać ja tobie życząca i swojacka i kuma.
— Dyć prawda.
— To słuchajta kumecku... Jagnę Zagrodziankę znata?
— Toć znam.
— Nie dziewka, co?
— Dyć, dziewka, jak dziewka, wiadomo!
— Swarne dziewczysko, jak rzepa — i na gębie gładka...
— Dyć nie kostropata...
— I w sobie podufała... zasadna...
— Niech ją tam — rzekł obojętnie Wojtek — Małgosi mojej nie ma!
— Rychtyk! chłopskie żałowanie, to jak kotowe płakanie, a ja wam zawdy powiadam, że co Jagna to Jagna!
— Juści Jagna.
— Gruntu będzie miała swojego moc, przez krowy tyż nie jest, naucna na wszystkie sposoby....
Chłop milczał.
— Ruchnijta się kumie raz, siedliśta jak zmokła wrona nieprzymierzając. Bierta gorzałki kwartę, idziem do zagrody...
— Tak zara?
— A co? co z głowy, to z myśli. A wieta wy, dziś nam Bóg miłosierny dał czwartek, w niedzielę zapowiedź być musi, boć kusoki wnet... a jakuratnie tylko trzy niedziele ostało!...
Chłop ciężko z ławy się podniósł.
Zajęczycha do Jankla do alkierza wpadła....
— Ny, ny, Wojczechu — mówił żyd, z flaszką gorzałki wychodząc — wy sobie słuchajta, co wam Zajęczycha gadają, uni wam dobry interes dają do ręki...
— Oj, kiej strasecnie markotno...
— Aj waj, co to jest markotno? wusy dues a sołche markotność? to co buło, to już buło; a co szedzi w żemie... to już przepadniało.... Co to jest za gadanie? Weźta wy sobie tak na delikatne rozum, ja wam co powiem! A jakby napsikład kot sobie obrócił ogonem, to jak wy myślita, co by buło?
— Jaki ci ta zaś kot znowu?
— Nie rozumita? ja powiadam, że jakby, tak do psipadku, niech Pan Bóg zabroni, wy same umarli, a wasze nieboszczka kobita by sobie ostała, to co wy myślita, że una by buła przez chłopa?
— Pewnie że nie.
— Tak samo i wy nie będzieta przez babe, bo co to jest chłop przez babe? to nic nie jest! to kapcon jest! cały gałgan sze zrobi!
— Prawdziwie niby...
— Ja wam co powiem, widzita wy ten bankocetel?
— Widzę.
— Ny, a co to jest?
— Co ma być? Juści reński.
— Tak, to jest reński, cały reński, możecie za niego dostać blisko półtorej kwarty okowity, albo więcej jak pół kope szledzi, albo 100 obwarzanków!! Prawda jest?
— Juści prawda.
— Teraz weźta wy od tego bankocetla oberwijta numer ten mały! ten maleńki numer z podpisem. To ten reński, co buł reński, już nie będzie reński, już on nie będzie wart ani centa — ani półcenta! Weźcie wy sobie na delikatny rozum, co chłop przez babe, przez jedne babe, takie zwiczajne babe, to jest reński bez numeru, grosza nie wart jest... już ja wam więcej nic nie powiem....
— Chodź, chodź Wojciechu, żyd dobrze gada, sprawiedliwie, choć ci żyd.
Powoli ciężkim krokiem powlókł się Wojtek za babą i zniknął w wioskowej ulicy...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

— A co to chcesz, Wojciechu? pytał proboszcz kłaniającego się pokornie wieśniaka.
— Na mszę świętą za nieboszczkę.... ta i na zapowiedzi z Zagrodzianką Jagną....
— Tak prędko? tamtąś wczoraj dopiero pochował.... jużeś się pocieszył....
— Ej, przez urazy ojca duchownego, ja nie wedle pocieszenia, ino krowinów jest trzy, a nie ma komu wydoić....

Klemens Junosza.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Klemens Szaniawski.