Agencja matrymonialna/2
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Agencja matrymonialna |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 10.2.1938 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Tytuł cyklu: Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Tego ranka, gdy Baxter wszedł do biura, zastał swego sekretarza, detektywa Marholma, zwanego pospolicie „Pchłą“, pochłoniętego lekturą „Times‘a. Marholm z obrzydzeniem spoglądał na piętrzącą się przed nim stertę korespondencji. Nie znosił biurowej roboty, którą spełniał dopiero od pewnego czasu. Był to inteligenty i zdolny detektyw, z zamiłowaniem oddający się tropieniu przestępców. Stanowisko sekretarza Baxtera nie odpowiadało mu w zupełności.
Szef Scotland Yardu mruknął niewyraźnie dzień dobry, powiesił swe futro na wieszaku i usiadł za biurkiem. W ciągu kwadransa słyszało się jedynie skrzypienie pióra Marholma i szelest przekładanych kartek.
— Słuchajcie, Marholm, — odezwał się wreszcie Baxter — rzućcie na chwilkę swą robotę. Czy długo byliście kawalerem?
Detektyw spojrzał zdumiony na swego zwierzchnika.
— Czy długo byłem kawalerem?
— Tak.
— To cała historia — odparł..
— Jaka historia? — zainteresował się szef Scotland Yardu.
— Byłem kawalerem dokładnie aż do dnia, w którym się ożeniłem — odparł Marholm tajemniczym tonem.
Baxter spojrzał na niego, przez chwilę nic nie rozumiejąc:
— W jaki sposób można dawać tak głupie odpowiedzi?
— Głupie? — odparł ze zdumieniem Marholm — Daję panu słowo, panie inspektorze, że mówię szczerą prawdę. Dokładnie w tej samej sekundzie, w której zawarłem małżeństwo, przestałem być kawalerem. Jeśli nie chce mi pan wierzyć, przyniosę panu jutro mój akt ślubu.
Inspektor przerwał mu ruchem ręki. Zapalił cygaro. Skorzystał z tego Marholm, aby wyciągnąć z kieszeni swoją krótką fajkę. Marholm, palił jak komin fabryczny. Baxter, nie mogąc znieść zapachu taniego tytoniu, z obrzydzeniem odwracał głowę. Tego jednak ranka był w usposobieniu dziwnie łagodnym i nie czynił Marholmowi żadnych uwag na temat zanieczyszczania powietrza.
— Powiedzcie mi Marholm, ile macie dzieci?
Marholm machnął ręką zrezygnowanym ruchem.
— Nie mówmy o tym... Zawsze jest więcej tych, które mogą przyjść na świat, niż żyjących!
Baxter uśmiechnął się.
— Słusznie... A czy kochacie swą żonę?
Marholm z pomiędzy obłoków dymu fajczanego spojrzał podejrzliwie na swego zwierzchnika.
— Oczywiście — odparł — Czyżby się skarżyła przed panem?
Baxter potrząsnął przecząco głową.
— Jeszcze jedno pytanie, Marholm — rzekł — Jesteście żonaci od wielu lat i macie pod tym względem pewne doświadczenie. Czy znaleźliście w małżeństwie to czegoście szukali?
— Do diabła! — mruknął do siebie Marholm — Stary ma widocznie nowego konika. Musiał hulać przez całą noc.
— Wytłumaczę ci, czemu rozmawiam z tobą na ten temat — rzekł Baxter — Mam zamiar się ożenić.
Marholm wybuchnął śmiechem.
Szef policji Scotland Yardu zamyślił się. Nie rozumiał, dlaczego wszyscy wybuchają śmiechem na samo wspomnienie o tym, że Baxter się żeni.
— W jakim celu powziął pan to postanowienie?
Szef Scotland Yardu połknął haczyk i opowiedział Marholmowi swoje kłopoty gospodarskie z Angeliką i dzisiejszą poranną sceną.
— Rozumiem — odparł Marholm — Może pan to załatwić jak najszybciej.
Baxter potrząsnął głową.
— Gdybym tylko znalazł jakąś kobietę, któraby mi przypadła do gustu? Nie mam jednak znajomości i nie wiem w jaki sposób poznaje się przyzwoite kobiety.
Marholm wiedział, że jego zwierzchnik jest jednym z najgorętszych zwolenników nocnych zabaw. Otworzył szeroko oczy:
— Jakto? pan nie ma znajomości? Poznaje pan przecież co noc jakąś inną damę.
Baxter zmarszczył wściekle brwi.
— Nie opowiadajcie głupstw, Marholm. Nikt się z takimi damami nie żeni! Jestem przecież inspektorem policji. Muszę szukać kobiety o nienagannej przeszłości.
— Takich oczywiście pan nie zna — zaśmiał się Marholm. — Spotyka pana zasłużona kara. Do końca dni swoich zostanie pan kawalerem, skazanym na towarzystwo Angeliki.
Baxter chciał się na niego rzucić.
— To nie temat do żartów, idioto — huknął groźnym tonem.
— Do żartów? — powtórzył Marholm. — Widziałem waszą gospodynię. Jeśli idzie o kobietę o nienagannej przeszłości, dałbym sobie rękę uciąć, że Angelika jest jej ideałem. Kiedy jest się tak potwornie brzydką i w dodatku leniwą jak ona, można być pewnym zachowania swej cnoty aż do stu lat.
— Ponieważ nie umiesz rozmawiać rozsądnie, zabierz się lepiej do swych sprawozdań.
— Momencik szefie: mam wrażenie, że zostałem źle zrozumiany. Mam zamiar zrobić panu pewną propozycję. Wskażę panu odpowiednią kobietę.
Rozparł się w krześle i spojrzał z góry na Baxtera.
— Jak chcesz to urządzić?
— Bardzo prosto — odparł Marholm niedbale. Ponieważ nie zna pan żadnej odpowiedniej kobiety, trzeba dać ogłoszenie matrymonialne do „Timesa“.
— Ogłoszenie? — powtórzył jak echo Baxter. — Boję się, że można tu grubo wpaść.
— Raz więcej, raz mniej, to już nie stanowi różnicy — odparł sekretarz drwiąco. Trzeba to urządzić w ten sposób, aby ogłoszenie wyglądało poważnie i nie zakrawało na studencki kawał. Na początek możemy wybrać coś takiego: szef policji jednego z największych miast angielskich i t. d. i t. d. W tytule napiszemy: „Okazja“. Z pewnością osiągniemy pożądany efekt!
Baxter nie dosłyszał ostatniej propozycji. Założył nogę na nogę i zapalił nowe cygaro.
— Nie potrafisz zdobyć się na szacunek, należny twym przełożonym, Marholm — rzekł. — Cóż to znaczy: „szef policji jednego z największych miast angielskich“? Jestem szefem policji londyńskiej i w konsekwencji posiadam stanowisko wyższe, niż szefowie policji w Manchester, Southampton i innych miastach. Inspektor generalnej policji Londynu... Jest tylko jeden taki w całym Imperium Brytyjskim, a tym jedynym człowiekiem jestem właśnie ja. Dlatego też w ogłoszeniu powinno być wyraźnie nadmienione, aby nikt nie miał wątpliwości co do kwalifikacji mojej osoby.
— Byłoby to skończoną głu... Przepraszam, chciałem powiedzieć nieostrożnością. Proszę pomyśleć o tysiącach ludzi, którzy pana nienawidzą i którzy skorzystaliby z nadarzającej się okazji, aby spłatać panu złośliwego figla.
Baxter nie dał jednak przekonać się swemu podwładnemu.
— Wszyscy ci ludzie nic nie mogą zrobić — rzekł z arogancją. — Zbyt bowiem silnie obawiają się, abym nie zajął się nimi.
Marholm wzruszył ramionami.
— Może ma pan rację... Choć zrobiłbym w każdym razie jeden wyjątek.
— Dla kogo? — Zapytał Baxter.
Marholm zamilkł po czym rzucił jedno słowo,
— Dla Rafflesa!
Szef Scotland Yardu skrzywił się, jakby mu ktoś nadepnął na odcisk.
— Powiedziałem już tysiąc razy, Marholm, aby w mojej obecności nie wymieniać nazwiska tego łotra, rozbójnika, włamywacza i łobuza... Mimo to korzystasz z każdej okazji, aby je wspomnieć z lubością.
Marholm spojrzał na swego szefa z niewinną minką:
— Zabiorę się do ułożenia ogłoszenia.
Pochylił się nad swym biurkiem i po dziesięciu minutach wręczył Baxterowi ogłoszenie:
Inspektor policji jednego z największych miast angielskich pragnie z powodu braku znajomości wśród kobiet znaleźć tą drogą panią, któraby potrafiła ocenić szczęście dzielenia życia z człowiekiem, obdarzonym wszelkimi zaszczytami oraz zaletami moralnymi, intelektualnymi i fizycznymi, a znajdującym się ponadto na wybitnym stanowisku społecznym. Warunki konieczne: bogactwo, młodość, piękność, niewinność i tytuł. Panie, odpowiadające powyższym warunkom, któreby uważały się za godne współżycia z wyjątkową jednostką, zechcą złożyć oferty wraz z dowodami spełnienia warunków w administracji dziennika dla Pchły. Należy załączyć znaczek na odpowiedź.
Baxter z prawdziwą przyjemnością odczytał kilka razy to ogłoszenie.
— Doskonale, Marholm — rzekł kładąc ogłoszenie na swym biurku. — Ustęp z załączeniem marki na odpowiedź zrobi z pewnością doskonałe wrażenie, ponieważ każdy zda sobie sprawę, że jestem człowiekiem oszczędnym a nie utracjuszem.
Marholm uśmiechnął się z zadowoleniem.
— Czy jednak „Pchła“ nie jest emblematem zbyt wulgarnym?
— Nie możemy podać cyfry, gdyż całe ogłoszenie będzie wyglądało na blagę.
— Czy nie mógłbyś naprzykład podać swego własnego nazwiska? — zapytał łagodnie Baxter.
Marholm podskoczył na swym krześle.
— Moje nazwisko w ogłoszeniu matrymonialnym? Nic z tego. Nie zna pan mojej żony? — Gdyby na nieszczęście przeczytała to, z pewnością poczęstowałaby mnie tak, że byłbym chory z pięć tygodni!
— A więc pozostawmy wszystko tak, jak jest, — zgodził się inspektor — A teraz zrobisz mi grzeczność i zaniesiesz to ogłoszenie do administracji „Timesa“, aby mogło się ukazać jeszcze w porannym wydaniu pisma.
Marholm nie dał sobie powtórzyć tego dwa razy. Zadowolony z nadarzającej mu się okazji rzucenia do diabła protokułów i akt, zdjął z wieszaka swoje palto, wsunął do kieszeni ogłoszenie i wyszedł.
— Cóżby się stało, gdyby Raffles przeczytał to ogłoszenie — pomyślał w drodze ze Scotland Yardu do redakcji „Timesa“.