<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Agencja matrymonialna
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 10.2.1938
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Zaręczyny

Następnego dnia przed udaniem się do biura, Baxter kazał się zawieźć prosto na Houston-street, gdzie mieszkała jego ex-służąca.
Nie był bynajmniej pewien rezultatu tej wizyty. Niepewność na ten temat zepsuła mu całą poprzednią noc.
Za wszelką cenę należało pozyskać przychylność Angeliki. Inspektor widział tylko jedną możliwość: obietnicę małżeństwa.
— Czego się nie robi dla miliona funtów sterlingów? — szepnął do siebie Baxter.
Obawiał się, że Angelika dla przypieczętowania obietnicy małżeństwa zażąda pocałunku. Na myśl o zwałach tłuszczu swej uroczej narzeczonej Baxter poczuł mdłości.
Przezwyciężył obrzydzenie, myśląc o czekających go milionach. Widział się zięciem lorda, dziedzicem Dudley-Castle i krewniakiem lorda Mayora.
Miss Brown, siostra Angeliki, przyjęła go niezbyt uprzejmie.
— Pan w jakiej sprawie? — zagadnęła przez drzwi.
— W sprawie pani siostry. Przynoszę jej szczęście! — rzekł napuszonym głosem.
Miss Brown spojrzała na niego ze zdziwieniem. Jako osoba dobrze wychowana poprosiła go do pokoju i wskazała mu krzesło. Inspektor policji usiadł, założywszy nogę na nogę.
— Pójdę zobaczyć, czy siostra już wstała?.
Baxter powstrzymał przekleństwo cisnące mu się na usta: Angelika nie pozbyła się swego ohydnego lenistwa, które mu zatruwało życie, gdy była jeszcze u niego w służbie. W porę przypomniał sobie, że Angelika jest teraz panią swego czasu i może spać tak długo, jak to jej sprawia przyjemność.
Drzwi skrzypnęły: w drzwiach stanęła Angelika. Miała na sobie mocno wydekoltowany różowy brudny szlafrok obnażający jej mocno przytłuste wdzięki. Głowę owiązała jaskrawo zieloną wstążką. Inspektor bezwładnie opadł na krzesło.
— Pan chciał ze mną mówić, panie inspektorze?
— Tak... — odparł inspektor, siadając obok Angeliki na sofie.
— O co idzie? Dlaczego mnie pan wyrwał z objęć Morfeusza? — dodała, siląc się na napuszony styl.
— Żałuję bardzo, ale moje godziny służbowe, które rozpoczynają się o godzinie dziesiątej rano, zmuszają mnie do tego. Droga i czcigodna Angeliko, opuściłaś mnie przed sześciu dniami...
— To mnie pan wyrzucił, panie inspektorze — przerwała mu surowo Angelika. Ambicja nie pozwalała mi dłużej pozostać w tym domu.
— Przebacz mi, droga Angeliko — rzekł inspektor — Dopiero teraz zrozumiałem com stracił, jak mówi poeta... Jestem człowiekiem czynu i szybkiej decyzji. Powiedziałem sobie, że nie pozwolę, aby szczęście odeszło ode mnie na zawsze. Dlatego też zapytuję ciebie, Angeliko, ponieważ tylko ciebie uważam za godną tego zaszczytu, czy chcesz zostać moją żoną? Czy chcesz mieć na kartach wizytowych wyryte: Pani James Baxter, żona generalnego inspektora policji londyńskiej? Można zamówić zaraz takie karty: zrobią na poczekaniu!
Angelika słuchała z otwartymi ustami. Baxter podciągnął do góry starannie spodnie i, jak nakazuje obyczaj, padł przed ukochaną swą na kolana. W grubej służącej poczęła świtać jakaś myśl... W wyobraźni widziała się już królową dzielnicy! Wszystkie jej kumoszki z Battersea pękną z zazdrości... Angelika żoną generalnego inspektora Scotland Yardu! Jakie znajomości, co za stosunki! A nuż przyjmą ją na dworze królewskim?
Całym ciężarem swego ciała, ważącego przeszło dwa kwintale, zwaliła się w ramiona swego ukochanego. Pod tym słodkim ciężarem inspektor policji zachwiał się.
— Ach, mój Jamesie... mój ukochany... zostanę twoją żoną... twoją najukochańszą żoneczką... Kochałam cię od pierwszej chwili i wiedziałam, że to się tak musi skończyć... Stworzę ci raj na ziemi, gdzie będziemy żyli, jak dwie turkaweczki!
Baxter czynił nadludzkie wysiłki, aby wysunąć się z objęć ukochanej. Zorientował się szybko, że z Angeliką nie zajdzie daleko. Rozpoczął więc formalną walkę. Posługując się chwytami jiu-jitsu, pchnął ją na kanapę, gdzie wylądowała wreszcie z westchnieniem szczęścia.
Przez kilka chwil narzeczeni spoglądali na siebie. Angelika znów zrobiła taką minę, jak gdyby chciała paść w ramiona Baxtera. Ale tym razem inspektor policji schronił się przezornie za okrągły stolik.
— Angeliko, bądźmy rozsądni — rzekł — musimy odłożyć zapały, aż błogosławieństwo kapłańskie uświęci nasz związek. Jesteśmy przecież ludźmi moralnymi!
— O tak — odparła Angelika, wzruszona nagłym przypływem moralności u swego przyszłego małżonka.
Teraz należało przystąpić do realizacji drugiej części planu. Baxter włożył obie ręce w kieszenie i począł przechadzać się po pokoju dużymi krokami. Zmarszczył brwi i zatrzymawszy się przed Angeliką rzekł:
— Ponieważ jesteś moją narzeczoną powinienem się dzielić z tobą zarówno złymi jak i dobrymi wiadomościami. W obecnej chwili mam ci do zakomunikowania jedynie nowość, która cię ucieszy. Mam otrzymać wkrótce niezmiernie wysoką godność, która ma być dowodem uznania dla mych szczególnych zasług i niezwykłych kwalifikacji moralnych. Nie mogę ci jeszcze zdradzić, jakie to jest stanowisko... Jest rzeczą prawdopodobną, że władze, które mają mi zamiar je powierzyć, przeprowadzą ankietę o mnie. W tym wypadku najprawdopodobniej zwrócą się do ciebie. Wiadomo, żeś prowadziła u mnie gospodarstwo w ciągu długich lat i że z tego tytułu możesz mieć najlepsze o mnie wiadomości. Człowiekiem, któremu przypadnie w udziale ta misja, jest powszechnie szanowany lord szkocki hrabia Kennington, należący do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Związany jest ze mną węzłami szczerej przyjaźni. Lord Kennington zwróci się do ciebie osobiście, aby nie mieszać do tej sprawy zwykłych urzędników. Oczekuję od mej narzeczonej jaknajlepszych referencji — rzekł spoglądając na nią powłóczyście. — Powtarzam, że idzie tu o stanowisko całkiem wyjątkowe, które pozwoli nam zająć w społeczeństwie odpowiednie naszym zasługom miejsce. Angeliko, nie zapominaj, że jesteś moją przyszłą żoną!
Panna Angelika wstała z kanapy, zbliżyła się do Baxtera i położywszy mu na ramionach dłonie wielkie jak talerze, które dotąd zmywała, rzekła:
— Jestem twoją narzeczoną, Jamesie — szepnęła ze łzami w oczach — Pozwoliłabym sobie raczej odciąć obie ręce, niż zaszkodzić ci najmniejszym słówkiem.
— Oczekiwałem tego po tobie — rzekł James Baxter tragicznym tonem.
W duszy winszował sobie sprytnego manewru, który miał go doprowadzić do ołtarza z córką lorda.



∗             ∗

W radosnym humorze wszedł do swego biura. Z nonszalancją godną wielkiego pana rzucił swe futro i nie raczywszy powiedzieć „dzień dobry“ Marholmowi usiadł za biurkiem.
Marholm nie przejmował się zbytnio zachowaniem swego szefa. Z rosnącym jednak zdziwieniem przyglądał się niezwykłej mimice Baxtera. Baxter ruszał przedziwnie ustami i wyczyniał palcami niesamowite gesty. Nie było w tym nic dziwnego, jeśli przypomnimy sobie, że Baxter natychmiast po swej wizycie u lorda Kenningtona poszedł prosto do instytutu głuchoniemych, aby nauczyć się ich języka dla łatwiejszego porozumienia się ze swą na rzeczoną...
Chciał za wszelką cenę móc ją przynajmniej przywitać podczas pierwszego spotkania. Dlatego też powtarzał kilka gestów, których go tam nauczono.
— Marholm — rzekł wreszcie — macie oto okazję nauczenia się czegoś nowego. Czy wiesz co to ma znaczyć?
Przed nic nie rozumiejącym agentem zrobił jakieś dziwne ruchy dłońmi. Dotknął wielkimi palcami obu rąk nosa i wreszcie przyłożył palec wskazujący do czoła.
Marholm spojrzał na niego z osłupieniem.
— Mam wrażenie, komendancie, że już niedługo trzeba będzie zamknąć pana w szpitalu wariatów.
— Dureń — rzekł inspektor z pogardą.
Temniemniej czuł się obrażony.
— Czy nie rozumiecie, co wam chciałem powiedzieć? — rzekł po chwili — to jest jednak bardzo...
Przerwał nagle, zastanowił się i potrząsnął głową.
— Naturalnie — ciągnął dalej — nie mogliście zrozumieć, ponieważ zrobiłem to naodwrót.
Raz jeszcze powtórzył kabalistyczne znaki i na zakończenie zamiast czoła dotknął się nosa.
— Tym razem jest już wszystko w porządku.
„Pchła“ spojrzał na swego szefa zasmuconym wzrokiem.
— O nie, komendancie — rzekł — zdaje mi się, że tym razem nie wszystko jest w porządku.
— Jesteście zupełnie ograniczeni, Marholm — rzekł Baxter z wyższością — Nie rozumiem wogóle jak się mogła znaleźć kobieta, która zgodziła się was poślubić. To co wam powiedziałem oznacza przecież: ja kocham ciebie!
— Co to znaczy? Kto tu powiedział „ja kocham ciebie“?
Marholm zeskoczył z krzesła i podbiegł do drzwi. Baxter postanowił raz jeszcze pochwalić się swymi wiadomościami przed sekretarzem.
— Powtórzę wam raz jeszcze — rzekł — uważajcie dobrze...
Począł trzepotać oburącz w powietrzu. W tej samej chwili Marholm otworzył drzwi i wielkim głosem wezwał na pomoc trzech policjantów. Zjawili się szybko i stanęli w progu.
— Obezwładnijcie pana inspektora — rozkazał Marholm, stanowczym głosem. Oszalał nagle!
Mężczyźni z otwartymi ustami spoglądali kolejno to na Marholma to na Baxtera nie wiedząc komu należy wierzyć.
— Róbcie co wam rozkazuję — wrzasnął Marholm.
Wahając się odłożyli na bok swe pałki i zbliżyli się do szefa. Inspektor policji oniemiał. Skoro jednak ujrzał zbliżających się ku niemu policjantów, odzyskał przytomność. Uderzył potężnie pięścią w stół.
— Precz mi stąd w tej chwili — krzyknął z oczyma nabiegłymi krwią — Ważycie się podnieść rękę na swego przełożonego? To niesubordynacja, to rewolucja, to anarchia! Wypędzę was ze służby! Wytoczę wam sprawę sądową! Precz!
Policjanci chwycili swe pałki i w pośpiechu uciekli z gabinetu szefa. Baxter natomiast zbliżył się do swego sekretarza, który z uśmiechem przyglądał się tej scenie, i rzekł przez zaciśnięte zęby:
— Gdybym się nie powstrzymał, Marholm, skończyłbym z tobą natychmiast.
Jestem człowiekiem dobrym i spokojnym. Wiem, że wrodzona wasza głupota i brak inteligencji wypłatały wam złośliwego figla.
Inspektor usiadł za biurkiem i zapalił cygaro.
— Nie mam zamiaru psuć sobie mego dobrego humoru waszymi głupstwami — rzekł do Marholma pełnym godności głosem. — Mam zamiar nawet wyjaśnić co oznaczały te gesty. W najbliższej przyszłości żenię się z miss Mabel Kennington, córką lorda Kenningtona, liczącego siedemset lat... Nie... chciałem powiedzieć — którego córka liczy... Przepraszam... Do licha, żenię się wreszcie z miss Mabel Kennington, której ojciec, lord Kennington jest właścicielem zamku Dundley-Castle.
— Czy to ta sama dama o której mówiła przez telefon pani Pussyfoot? — zapytał Marholm z nagłym zainteresowaniem.
Baxter założył nogę na nogę z miną taką jak gdyby posiadał miljon funtów sterlingów w kieszeni.
— Tak jest — odparł — To ona.
— Nie rozumiem jednak — zapytał Marholm — co ma małżeństwo z dziwnymi gestami które podziwiałem przed chwilą?
— Bardzo proste: moja narzeczona jest głuchoniema. Pozatem posiada wszystkie możliwe zalety. Żona niema jest specjalnie cenną dla swego małżonka. Ponieważ jednak jestem człowiekiem, dla którego pieniądz nie odgrywa najmniejszej roli i który widzi w małżeństwie świętą wspólnotę życia we dwoje — zrozumiałe, że udałem się do instytutu specjalnego, aby nauczyć się sposobu porozumienia z mą przyszłą małżonką. Dzięki swym wybitnym zdolnościom zdołałem się nauczyć w ciągu kilku godzin wypowiadać rękami zdanie: ja ciebie kocham!

Marholm, który nie wiedział o istnieniu głuchoniemej córki lorda Kenningtona, o mało, nie parsknął śmiechem.
— Na szczęście nie wszystkie małżeństwa napotykają na tego rodzaju trudności — rzekł poważnie — Obawiam się, komendancie, że nie zazna pan szczęścia u boku głuchoniemej żony.

— Zechciej tę sprawę pozostawić mnie. Zresztą lord Kennington, który jest człowiekiem skoligaconym z najwybitniejszymi osobami w imperium brytyjskim, nie wziąłby byle kogo za zięcia.
— Wierzę panu na słowo, inspektorze — odparł Marholm — Wątpię czy znalazłoby się w całym Londynie wiele osób, chcących konkurować z panem o zaszczyt poślubienia głuchoniemej.
Baxter wstał z krzesła zdenerwowany.
— Co chcecie przez to powiedzieć?
Marholm wzruszył pogardliwie ramionami i odparł:
— Zapomniał pan całkowicie, panie inspektorze, że mnie pan zawdzięcza swoje szczęście. Proszę sobie przypomnieć, że to ja skłoniłem pana do wzięcia do rąk słuchawki telefonicznej, gdy dzwoniła pani Pussyfoot. Gdybym nie był wtedy nalegał, pozostałby pan po dziś dzień samotny, bez gospodyni i bez narzeczonej, oraz... bez obiecanego miljona funtów sterlingów. Jestem pańską dobrą wróżką. Oczekuję przynajmniej od pana lojalności. Przypuszczam, że wasze małżeństwo będzie jednym z najlepszych w’ świecie i to będzie moim wynagrodzeniem.
Baxter poczerwieniał jak rak.
— Oto bezczelność niesłychana — krzyknął — jeśli raz jeszcze przypomnicie mi te sprawy, wylecicie z posady.
Marholm skrzyżował ręce na piersiach i spojrzał spokojnie na inspektora policji.
— Wie pan dobrze, że błogosławiłbym chwilę wyjścia z tej nudnej i ogłupiającej pracy. Nic, tylko świstki i dokumenty! Mógłbym się wreszcie przenieść do czynnej służby.
— Naturalnie — odparł Baxter złośliwie. — Chcielibyście znowu pod pretekstem zajęć służbowych wałęsać się dniami i nocami po knajpach i podejrzanych spelunkach. Możecie jednak nie liczyć, że wam w tym dopomogę. Dla mnie siedźcie sobie aż do skończenia świata na tym fotelu, pogrążony w sprawozdaniach i zapiskach dochodzeń.
— Życzę panu tego samego — rzekł Marholm spokojnie. — A kiedy widzę pana tam za biurkiem, z czerwonymi plamami na policzkach, które są niechybnym objawem galopujących suchot, nie mogę powstrzymać się od westchnienia. Z całą pewnością nie pociągnie pan zbyt długo...
Inspektor policji drgnął i przerażonym wzrokiem spojrzał na swego sekretarza.
— Czy mówicie to serio, Marholm? — zapytał słabym głosem. — Czy naprawdę miałbym mieć galopujące suchoty? Ważę jednak bez ubrania przeszło sto kilo?
Marholm wzruszył ramionami.
— To może być w takim razie puchlina wodna. Uczeni lekarze doszli obecnie do wniosku, że im człowiek jest grubszy, im bardziej nalany, tym organizm jego jest słabszy... Życie może ulecieć zeń w każdej chwili, jak mówi poeta. O ile wiem, nie żyje pan zbyt spokojnie, ani moralnie...
Baxter zbladł i zagryzł wargi. Wyjął z kieszeni lusterko i począł przyglądać się lękliwie swej twarzy.
— Tak... — rzekł. — Jestem trochę za tęgi, przyznaję. Nie sądzę jednak, aby to się miało aż tak tragicznie skończyć. Puchlina wodna, o ile wiem, zaczyna się od nóg. Moje zaś nogi są tak szczupłe, jak kije od szczotki.
„Pchła“ podniósł wysoko brwi i spojrzał na swego szefa takim wzrokiem, jak gdyby obliczał, ile pozostało mu dni do życia.
— Chude nogi — rzekł — Oczywiście... To właśnie dowód, że moja diagnoza była trafna. Na wszelki wypadek niech się pan zastosuje do mojej rady. Przez kilka miesięcy, które jeszcze pozostały panu do życia, niech pan używa za ten swój milion funtów sterlingów. Zapewniam pana, że nie doczeka pan grudnia bieżącego roku.
Baxter przechadzał się niespokojnie po biurze. Zatrzymał się wreszcie przed Marholmem i zacisnął pięści.
— Nikczemniku! — wrzasnął — Zajmij się swymi nogami, które są chudsze od moich i zostaw moje nogi w spokoju!
— Ależ najchętniej, — odparł Marholm — Najważniejszą rzeczą dla mnie jest moje własne zdrowie. Cóż mnie obchodzi, że inni przeniosą się w najbliższej przyszłości na tamten świat! Natychmiast po pańskim pogrzebie postaram się, aby pański następca wziął kogo innego na sekretarza. Odetchnę wreszcie na innym stanowisku. Dlatego też co wieczór będę prosił pana Boga, aby sprawy przyjęły pomyślny dla mnie obrót. Może Bóg mnie wysłucha i umrze pan jeszcze wcześniej. Zapewniam pana, że nowinę o pańskiej śmierci usłyszę zawsze z najwyższym zadowoleniem.
— Milcz — wrzasnął szef Scotland Yardu, tracąc panowanie nad sobą — sprawię ci za chwilę takie grzanie, że będziesz szukał spokoju w trumnie.
— Na pańskim miejscu sam poszukałbym odpowiedniej trumienki. Przy pańskim brzuchu, a niewątpliwie umrze pan na puchlinę wodną, — trudno będzie znaleźć trumnę o odpowiednich rozmiarach. Należałoby już teraz pomyśleć o spoczynku wiecznym.
Tego już Baxter nie mógł ścierpieć. Wziął futro i kapelusz i skierował się ku drzwiom.
— Zobaczymy jeszcze, kto kogo przeżyje! — krzyknął od proga.
— Oczywista, że ja — odparł Marholm śmiejąc się — Nie mam ani puchliny wodnej, ani suchot galopujących. Niech się pan śpieszy ze ślubem, gdyż w przeciwnym razie mogę jeszcze zająć pańskie miejsce, sprzątnąć pańską damę i otrzymać milion funtów sterlingów. Co za piękne możliwości!
— Obyś się udusił pierwszym pensem — zawołał Baxter trzasnąwszy drzwiami.
Marholm napełnił na świeżo swą krótką fajeczkę, wziął „Times‘a“ i, położywszy się spokojnie na kanapie w prywatnym biurze Baxtera, w spokoju ducha oddał się ciekawej lekturze.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.