Album biograficzne zasłużonych Polaków i Polek wieku XIX/Kazimierz Brodziński
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kazimierz Brodziński |
Pochodzenie | Album biograficzne zasłużonych Polaków i Polek wieku XIX |
Wydawca | Marya Chełmońska |
Data wyd. | 1901 |
Druk | P. Laskauer i W. Babicki |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom pierwszy |
Indeks stron |
„Gdybym miał śmiałość, byłbym użytecznym» — powiedział o sobie Brodziński. Przyjmując pierwsze zdanie jako charakterystykę usposobienia człowieka skromnego, nienarzucającego się nikomu, zaprotestować trzeba przeciwko drugiemu, gdyż śpiewak «Wiesława» i autor różnych rozpraw estetycznych położył istotne i wielkie dla literatury i społeczeństwa naszego zasługi.
Nie był twórcą świetnego i wspaniałego zwrotu w twórczości poetyckiej i w całem życiu duchowem narodu, jak Mickiewicz; ale wyśpiewał tyle serdecznych, wzruszających uczuć, wypowiedział tyle rozumnych i trafnych spostrzeżeń, że zarówno miłość jak i szacunek zjednać sobie potrafi u każdego, kto czci prawdę i ceni szczerość, a jako krytyk literacki, wypowiedział jedną z najważniejszych zasad, wołając: nie bądźmy echem cudzoziemców.»
Brodziński staje na przejściu od pojęć wieku XVIII, zwanego «oświeconym», do poglądów nowożytnych. Bardzo wiele przekonań swoich wiekowi owemu zawdzięcza; korzy się przed światłem rozumu, potępia fanatyzm, wielbi dążności wolnomularskie, występując przeciwko różnorodnym przesądom i zabobonom, wyśmiewa zarówno pedanteryę jak lekkomyślność, zarówno obskurantyzm jak świętoszkostwo, ale obok tego jest szczerze wierzącym chrześcianinem i głęboko czującym człowiekiem. Ani z usposobienia, ani z wychowania nie mógł być suchym racyonalistą. Nosił smętną nutę w duszy swojej, a smutek głębiej przenikał umysłowość jego, aniżeli radość. Nastrój zaś ogólny potęgował się jednostkowem położeniem biednego sieroty, który przy rzewnem wspomnieniu matki, mającem mu pozostać na życie całe aż do chwil przedzgonnych, musiał długo doświadczać codziennych objawów macoszej niechęci i nienawiści, musiał uciekać nieraz z domu na miejsca odludne, póki go wieśniaczki nie przygarnęły. Na miękiem, tkliwem i rzewnem usposobieniu sieroty nie odcisnęła wprawdzie niesprawiedliwość swego jątrzącego piętna, nie wyzwała uporu, wzgardy, wstrętu do ludzi, bo doświadczył on także dowodów przychylności wśród prostych wioski mieszkańców; — smutek się tylko w duszy młodej zagościł, ale smutek ten nie przeszkadzał widzieć jasno, goryczą nie zatruwał umysłu, jeno struny sercowe rozbudzał i od oschłości obronił młodzieńca.
Urodził się Brodziński 8 marca 1791 roku we wsi Królówce, w obwodzie bocheńskim (w Galicyi), z ojca Jacka i matki Franciszki z Radzikowskich, którą utracił, mając trzy lata. Powtórne ożenienie się ojca dało mu macochę, niecierpiącą go tak, jak i innych dzieci z pierwszego małżeństwa. W izbie czeladnej, na wsi najczęściej przebywał chłopiec, przypatrując się życiu krakowiaków, słuchając ich pieśni i opowiadań, nie zaznając uczucia pieszczoty macierzyńskiej. Brodzińscy mieszkali już wtedy w Lipnicy, stąd do miasteczka, Lipnicy murowanej, było staj kilkanaście. Tu, prawdopodobnie w r. 1797, zaczął Kazimierz uczęszczać do szkoły elementarnej; w zimie stanowiło to już wyprawę na dzień cały. Szkółka budziła w malcu wstręt, zarówno ze względu na nauczyciela z ogromnym pudrowanym warkoczem, jak na stosunki ze współuczniami, co mu dokuczali jego szlacheckiem pochodzeniem. W r. 1800 wysłał go ojciec do szkółki miejskiej, do Tarnowa, gdzie nauka odbywała się w języku niemieckim, prócz katechizmu w klasie pierwszej, wykładanego po polsku. Kazimierz nie rozumiał lekcyi, kuł tylko na pamięć prawidła gramatyki niemieckiej. W r. 1803 przeszedł do gimnazyum w temże mieście i złączył się ze starszym bratem, Andrzejem, który zaopiekował się nim gorliwie, pomagając w naukach. W roku następnym pojechał z bratem, udającym się na uniwersytet, do Krakowa i zapisał się do drugiej klasy gimnazyalnej; ale uczył się mało, tylko ćwiczenia łacińskie starannie pisywał. Śmierć ojca zaskoczyła braci w ciągu trwania nauki szkolnej; ażeby wybyć do końca, Andrzej pracą u adwokata zarabiał na utrzymanie.
Cały rok 1805 przebył już to w Rajbrodzie, siedzibie macochy, już to w Wojniczu u stryja, proboszcza. Oddany był sam sobie. Znalazłszy na strychu dużo licznych druków, nabrał wielkiej chęci do czytania i sam pisać wiersze probował, na wzór brata. Pierwszym jego utworem była elegia na cień matki, pisana «ze łzami w oczach, na oknie, przy świetle księżyca.» Kreślił także «piosneczki miłosne», chociaż do pań był bardzo nieśmiały, naśladował «dumki do żniwiarek śpiewane», układał projekta do «dużych poematów». Sielanki głośnego w swoim czasie Gessnera w tłomaczeniu Chodaniego zajęły go mocno, potem poezye Hallera, które mu brat z niemieckiego przekładał.
Prace te i zajęcia przyczyniły się do uświadomienia mu braków naukowych, zmusiły do rozwagi nad sobą, wyrobiły myśl i charakter. Otrzymawszy szczuplutki fundusz po ojcu, postanowił kształcić się dalej, zajmując się równocześnie korepetycyami. W r. 1806 wszedł do trzeciej klasy gimnazyalnej w Tarnowie. Czuł potrzebę przyjaźni serdecznej i tkliwej, doznawał czasem zawodu w tej mierze, ale tem się nie zrażał, z bratem, odbywającym studya we Lwowie, utrzymywał korespondencyę, wedle jego wskazówek prowadził czytania swoje, przesyłał mu próbki wierszopisarskie; a Andrzej, wydając swoje «Zabawki wierszem i prozą (r. 1807-8), pomieścił tu sześć jego poezyjek.
W r. 1808 napisał Kazimierz «Żal na śmierć utonionego przyjaciela», który mu największą przyniósł radość, bo nietylko uzyskał zań pochwały od kolegów i profesorów, ale i najmilszy mu macierzyński uścisk matki zmarłego. Zajął się Brodzińskim profesor wymowy, dając mu do czytania pisma Utza, Wielanda, Hagedorna, Kleista i Goethego. Goethe długo był ulubieńcem Kazimierza, który Kleista «pożerał», a Niemcy zaczął uważać za «kraj poezyi». Nie zaniedbywał jednak literatury polskiej, o ile dzieł jej mógł dostać. W r. 1809 otrzymawszy świeżo wtedy wyszłe, patryotyzmem austryackim przesiąknięte poezye Collina: «Landwehrlieder», przetłomaczył je częściowo; pochwalił te przekłady kapitan obwodowy i obiecał, że W Wiedniu na koszt cesarski w instytucie Terezyańskim dalsze nauki pobierać będzie. Wypadki uchroniły młodego poetę od zaustryaczenia. Ukończywszy gimnazyum tarnowskie, podążył do Krakowa, zajętego już wówczas przez wojska Księstwa Warszawskiego, wstąpił do artyleryi w 12-ej kompanii, której kapitanem był przyjaciel jego brata, wielbiciel poezyi i sam poeta, Wincenty Reklewski. Prawdopodobnie, dopóki kompania ta stała w Krakowie, Brodziński uczęszczał jako wolny słuchacz przez półtora roku na wykłady w zreorganizowanym wtedy na nowo uniwersytecie. Poetycki wpływ Reklewskiego, drukującego swe «Pienia wiejskie», oddziaływał na wyrobienie smaku Kazimierza, który napisał niedochowany poemat «O świątyni ś. Salomei», oraz «Wiersz na pożegnanie Krakowianów», drukowany r. 1810.
Jako wolnomułarz znałazł poparcie między innymi w znanym klasyku, Ludwiku Osińskim, mistrzu loży Izydy; wszedł do grona literackiego i zaczął pomieszczać swoje utwory wierszem i prozą w «Pamiętniku Warszawskim» (od r. 1812). Z początku dawał sielanki, bajki, poezye dydaktyczne (wiele w duchu wolnomułarskim), według form zupełnie klasycznych. Powoli dopiero wyższe zadania poezyi uwydatniały się w jego świadomości, a słynne dzieło pani Staël o Niemczech oraz odczyty Augusta Schlegla o poezyi dramatycznej ugruntowały w nim stanowczo prawdziwsze i głębsze na twórczość poglądy.
Nie można go wszakże nazywać Janem Chrzcicielem naszej poezyi romantycznej. Ma on własne swoje, odrębne stanowisko.
Spokojna i lękliwa jego natura nie lubiła ostrych przeciwieństw, radykalnych przewrotów; stąd też dążyła do pojednania. Wobec zapalonych kłasyków utrzymywał, że, chcąc należycie ocenić poezyę jakiegokolwiek narodu, potrzeba zbadać jego usposobienie, uczucie, pojęcie, charakter i zwyczaje, że zatem przykładanie jednej miary do poezyi wszystkich łudów świata jest niedorzecznością. Nie stawał on jako apostoł romantyczności u nas, ale jako tłomacz jej znaczenia i powodzenia w Niemczech i pod tym względem oddawał jej sprawiedliwość wszędzie, gdzie tylko przeciw rozsądkowi i pojęciom «wieku oświeconego» nie wykraczała jaskrawo. Z romantyczności przejął jedno ze znamiennych zdań swoich, że «pieśni ludu są źródłem najpiękniejszej poezyi». Gorąco wzywał do hodowania tych kwiatów zachwycenia», co wyrastają «na równinach słowiańskich»; ale religijność mistyczną, metafizyczne zagłębianie się w tajnie przyrody, uwielbienie dła rycerstwa średniowiecznego, malowanie gwałtownych namiętności, wprowadzanie świata czarów do poezyi nowoczesnej potępiał stanowczo i naśladować Niemców w tym wzgłędzie nie radził. Nie był on zwołennikiem ani ścisłego naśladowania Greków i Rzymian, ani niewolniczego wpatrywania się we wzory francuskie. Program miał inny. Rozważając ducha naszej dawnej poezyi, widział wszędzie miarkowanie w uniesieniu, imaginacyę swobodną, nie przerażającą, bez fantastycznych widziadeł, łagodną tkliwość, nadzwyczajną prostotę, rolnicze obrazy wiejskości i rodzinnego życia, moralność i skromność obyczajów. Zadaniem poezyi współczesnej powinno być oparcie się na dawniejszej, rozszerzając ją tylko i uzupełniając tymi pierwiastkami, jakich pieśń ludowa i najbliższa bolesna przeszłość narodu dostarczały, pod hasłem: «nie bądźmy echem cudzoziemców» Co do formy, domagał się Brodziński większej niż w klasycyzmie swobody, gdyż przepisy gustu francuskiego są częstokroć formalnością jedynie, której zachowanie może wytworzyć nienagannego w poezyi obywatela, ale za to tamuje mu drogę do rozwinięcia wyższych zdolności; geniusz umie swobodę swoją pogodzić z prawami; mierny talent potrafi tylko ściśle się do nich zastosować. Takie myśli rozwinął Brodziński w rozprawie: «O klasyczności i romantyczności», drukowanej po raz pierwszy w r. 1818. Rozprawa ta zagaiła u nas żywe, a niekiedy namiętne spory o te kierunki literackie.
Sam jej autor, wykonywując postawiony przez siebie program, zaczerpnął z owych dwu źródeł, które odświeżyć miały poezyę naszą: z jednego takie utwory, jak: «Żal za językiem polskim», «Legionista», «Pole Raszyńskie», «Pobyt na górach Karpackich», «Powrót z Włoch» i t. p.; z drugiego takie, jak: «Oldyna», «Wiesław», «Czerniaków», «Pieśni rolników». Uczucie spokojne, niehałaśliwa radość, tkliwy a łagodny smutek, żart niewinny, reguły praktycznej mądrości, obrazy sielskie, powszednie wypadki życia towarzyskiego, tęsknota za krajem, jasno i promiennie odzwierciadlały mu się w duszy i uidealizowane, uszlachetnione, oczyszczone ze śniedzi pospolitości, zjawiały się w odtworzeniu poetycznem. Brodziński nie zdumiewa ani bogactwem i rozległością wyobraźni, ani głęboką przenikliwością rozumu; ale ujmuje serdecznością, prawdą i szczerotą uczucia, które nigdy nie burzy się i nie pieni namiętnie, lecz w cichym swoim rozwoju przynosi prawdziwe ukojenie. Ta cecha twórczości nie daje mu prawa do nazwy geniuszu, nie porwie i nie wprawi w zdumienie, ale każe kochać tego, co tak kochać umiał.
Brodziński był także pierwszym naszym prawdziwym historykiem literatury. Kurs swój w uniwersytecie warszawskim rozpoczął r. 1822 i prowadził go do r. 1831. Wykłady jego doszły do nas tylko w formie notat studenckich. Ale i w tym ułomnym stanie wykazują należyte pojmowanie zadania. Profesor nietylko wszystkich znakomitszych poetów i mówców samodzielnie zgłębił i przedstawił, ale nadto wydobył z pyłu niepamięci wielu podrzędnych. Z gruntownością badania łączył zawsze sąd umiarkowany, uwzględniający wszędzie czas powstania utworu, a nigdy nie rządzący się wyłącznym jakimś, zamkniętym w sobie sprawdzianem piękna. Zwracał baczną uwagę na stan oświaty, religii, polityki i obyczajów, gruntując spostrzeżenia swoje na znajomości charakteru narodowego i warunków fizycznych, wśród których naród się rozwijał, wszędzie uwydatniał wpływy cywilizacyi i literatur obcych. Wykłady swe doprowadził tylko do r. 1815.
W ocenie romantyzmu, o ile ją z paru artykułów poznać można, Brodziński, uznając wielki talent Mickiewicza, występował przeciwko przesadzie w malowaniu uczuć i naśladownictwu obcych literatur, szczególniej zaś przeciwko dziwacznym pojęciom o zadaniach poezyi, jakie młodzi teoretycy romantyczni u nas głosili. Podobnież wysoko cenił Byrona, lecz jego naśladowców, sztucznie w sobie pielęgnujących nienawiść do ludzi i żar nieposkromionych namiętności, wyśmiewał i karcił w rzeczy: «O krytyce», a szczególniej w głośnej rozprawie: «O egzaltacyi i entuzyazmie».
Oprócz dziejów literatury polskiej wykładał Brodziński w uniwersytecie, ale tylko przez dwa lata, kurs estetyki, który również przechował się tylko w notatach studenckich. W wykładzie nie zapuszczał się w metafizyczne badania o istocie piękna, jakkolwiek prace estetyków niemieckich znał dobrze i najczęściej z nich korzystał, szło mu o wdrożenie w umysły słuchaczów zasad dobrego smaku i faktycznych wiadomości o sztukach pięknych. Osobno opracował i ogłosił cztery rozprawy estetyczno-krytyczne: «O satyrze», «O elegii», «O idylli pod względem moralnym», «Piękność i wzniosłość».
W r. 1831 na publicznem posiedzeniu Towarzystwa Przyjaciół Nauk wypowiedział mowę «O narodowości Polaków». Radził, żeby pielęgnowano miłość, wytrwanie i czujność, strzegąc się ducha stronnictwa, próżnych sporów, wzajemnych obwinień. Pod koniec krótkiego życia ogłosił noworocznik «Jutrzenkę» (1834) i redagował założony w r. 1834 pierwszy u nas obrazkowy tygodnik p. t. «Magazyn powszechny».
Zdrowiem silnem się nie odznaczał, szukał środków polepszenia go w Karlsbadzie; wracając z tych wód, zgasł w Dreźnie 10 października 1835 roku, a śmierć jego odbiła się bolesnem echem w przygnębionem społeczeństwie. Żałowano człowieka i pisarza, który przez cały czas swej działalności, zarówno swojem nieskalanem życiem, jak słowy i pismami rozpowszechniał ideę uszlachetnienia i udoskonalenia. Pamiętano zapewne piękne jego słowa, streszczające jego duszę, wypowiedziane na jednym z odczytów uniwersyteckich: «Zawsze naprzód i naprzód! Upadające pokolenie niech następnemu drogę wskazuje. Godniej do czegoś tęsknić, niżeli żałować; śpieszyć do celu, niż dumać nad drogami niepowrotnemi... Żyj życiem ludzkości, a smutek twój będzie wzniosły i pociechy twoje nie doznają zwątpienia. Żyć w duchu ludzkości i w Bogu — to jest jedyne powołanie i jedyny sposób, aby prawdziwie żyć umysłowo; bez tego istota nasza jest samą tylko fizyczną; cząstki jej przejdą w inne istoty, ale moralne jej życie nie przejdzie w ogólny skład świata moralnego. Ludzie umierają, ale ludzkość zostaje i jest nieśmiertelną. Jej głównym skarbem jest użycie sił, wydoskonalenie wszelkich zdolności. Wszędzie jest jej zasiew: tu on niszczeje, ale tam wschodzi... Tem uczuciem przejmie się tylko ten, kto się czuje nie dla siebie tylko stworzonym, ale połączonym z wyższym światem i z ludźmi, i kto wierzy w postępujące doskonalenie, w tę sztukę życia ludzkiego.» Tak czuł, myślał i postępował Brodziński.