Album kandydatek do stanu małżeńskiego/XI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Michał Bałucki
Tytuł Album kandydatek do stanu małżeńskiego
Podtytuł z notat starego kawalera
Wydawca Wydawnictwo „Harapa“
Data wyd. 1877
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XI.


Głośna piękność.




Każde miasto, miasteczko, każdy powiat ma przynajmniéj jednę taką pannę, którą opinija powszechna uznała za najpiękniejszą; ale właśnie dlatego, że piękność jéj stała się niejako własnością publiczną, nikt z prywatnych nie śmiał sobie obrać tego pięknego budynku na mieszkanie dla siebie i najczęściéj takie panny albo butwieją w staropanieństwie, jak poważne ruiny, albo robią bardzo liche partyje. Dlatego gdyby mnie niebiosa były kiedy obdarzyły córką, najpierwszem życzeniem mojem by było, aby nie była sławną pięknością. Nie ma bowiem gorszéj niewoli jak ta, jaką wkłada na pannę opinja pięknéj. Żaden despota, który przemocą zdobył sobie tron, nie potrzebuje tyle czujności, uwagi, ile panna chcąca się utrzymać na zdobytem raz stanowisku sławnéj piękności. Z drżeniem zbliża się każdego poranku do lustra z obawy, czy który z jéj wdzięków nie zbuntował się przez noc i nie wypowiedział jéj posłuszeństwa. — Każde jej wyjście z domu, każdy spacer — to rewija, parada, popis w oczach opinii, która ją obserwuje od stóp do głów, szukając coś do nagany, aby miała powód zdetronizować despotkę a przynajmniéj obniżyć jéj wartość.
— Czy uważa pani jak panna Maryja dziś w kościele wyglądała — mówi ta opinija publiczna przez usta pani radczyni — jak wosk żółta.
— Bo zapewne zapomniała się wybielić albo nie miała czasu.
— Więc pani sądzi....
— Najniezawodniéj. Zkądżeby miała taką alabastrową płeć. Przecież pamiętam ją dzieckiem, jak się bawiła z moją Melanką; to była jak noc przy mojéj Melance.
— I uważa pani, że codzień chudsza, z czem jéj wcale nie do twarzy.
— Z czasem tylko z profilu będzie widzialna.
Innéj znowu piękności przepowiada także jaka pani radczyni, że utyje i to ją zeszpeci, bo rysy się zaleją, stracą rysunek, wyrazistość i będzie „zwyczajna sobie twarzyczka“.
Głośna piękność musi przewidywać te katastrofy grożące jéj wdziękom i zabezpieczać się przeciw nim na wszelkie możliwe sposoby. Obawa utycia zmusza ją do postów, do picia mocnéj herbaty, octów i innych kwasów. Ta znowu, któréj chudość zagraża, syci się czekoladami, rewalescierem du Barry, piwem i mącznemi potrawami. Cóż dopiero mówić o téj staranności, z jaką usuwa z twarzy każdy pryszczyk, każdą plamkę piegów, zaczerwienienia katarowe koło noska, — czarny punkcik na zębach przyprawia ją o bezsenność, — cieniuchna zmarszczka na twarzy do rozpaczy ją przywodzi i wiedzie za sobą szereg smutnych, czarnych myśli. — Modniarki, krawcowe, fryzyjerowie, fabrykanci perfum, dentyści — to jéj sprzymierzeńcy, którzy ją podtrzymują na wysokości opinii i pomagają do zwycięztwa. Cóż dopiero jeżeli taka piękność znajdzie w jakiéj świeżo przybyłéj albo podrastającéj pannie niebezpieczną rywalkę. Cały arsenał swoich wdzięków wydobywa do walki, gotowa nawet robić ustępstwa z dumy i cnoty, nie każe się już uwielbiać, ale prosi wymownemi spojrzeniami, aby jéj nie porzucano, despotka godzi się na konstytucyjne rządy, byle nie stracić zupełnie władzy, bo gdy raz zasmakowała w jéj roskoszach, z trudnością z nią się rozstawać jéj przychodzi. Jak człowiek nie umie się oswoić z tą myślą, że umierać trzeba, tak kobieta z utratą piękności i młodości. Zdetronizowana słucha jeszcze zgrai pochlebców, którzy ją łudzą pochwałami. Król Lear, gdy mu wydarto koronę cieszył się, gdy błazen tytuł królewski mu dawał. I dogasające piękności mają takich swoich błazenków, któremi się zadawalniać muszą, gdy cała zgraja wielbicieli nową obwołuje królowę. Najczęściéj kohorty studentów i oficerów dopełniają tego aktu elekcyi i koronacyi. — Być pięknością głośną w jakiem mieście, znaczy przedewszystkiem tyle, co być kochaną i uwielbianą przez całe gimnazyja, uniwersytet i szkołę oficerską. Jedni do niéj wzdychają z pewnéj odległości, drudzy piszą listy anonim lub wiersze po gazetach, inni cisną się na balach do angażowania jéj do polek, kadrylów, walców i mazurów; sentymentalniejsi przestają na fensterparadzie lub serenadzie, bogatsi przesyłają przez ekspresów bukiety lub inne wymyślają niespodzianki, odważniejsi próbują uzyskać wstęp do domu; słowem Venus miejscowa ma wszystko, czego próżność kobieca pożądać może, prócz konkurentów, boć nie każdy ma odwagę wprowadzić w swój dom taki kosztowny mebel, który potrzebuje odpowiedniego urządzenia mieszkania, trybu życia. Trudno ją schować w pudełku, jak brylanty; opinija publiczna gotowa się upomnieć o swoją własność, a męża, któryby jéj żądania nie posłuchał, nazwie tyranem, zazdrosnym etc. — Żeniąc się z piękną kobietą, trzeba być przygotowanym na to, że wszyscy tem małżeństwem interesować się będą, zaglądać ciekawie w sekreta domowe, z oczów męża, z miny żony, jak z termometru wnosić będą o stanie ciepła i pogody małżeńskiéj, a z pokojówki zrobią szpiega domowego i kronikę żywą. Do tego wszystkiego mąż taki musi nawet abdykować na rzecz żony z własnego nazwiska, i zamiast nazywać się panem Rzepkowskim lub Malinowskim, musi nazywać się odtąd mężem panny Boreckiej. To téż nic dziwnego, że nie każdy chce się zgodzić na takie przyjemności; a ci, którzyby chcieli, nie mają odwagi odezwać się głośno ze swemi zamiarami z obawy odkosza lub nie mogą docisnąć się do wielkiego ołtarza przez zastępy wielbicieli, otaczające pannę, jak roje motyli. — Tak więc wśród serdecznych przyjaciół psy zająca zjadły, czyli wśród mnogich wielbicieli panna przekwita jak róża w słońcu i z desperacyi by nie zostać starą panną, chwyta się pierwszego lepszego, który zdecyduje się objawić jéj swoje matrymonijalne zamiary. — Jeżeli dba więcéj o zaspokojenie próżności, jak o istotne szczęście, to wybór jéj często pada na jakiego quasimoda, na garbuska lub idiotę bogatego, przy którym piękność jéj nawet w chwili przekwitu jeszcze wydaje się uderzającą, i każdy uderzony kontrastem podziwiać lub żałować musi, że taka piękna kobieta oddała rękę takiemu potworowi. Jestto sztuczny sposób konserwowania opinii pięknéj kobiety, starzejąca się panna staje się nagle młodą mężatką, a szpetność męża ośmiela dawnych wielbicieli do starania się znowu o jéj względy — i ma znowu „ze trzystu pod wachlarza trzonkiem — jak powiada Słowacki — takich, z których żaden nie chciał być małżonkiem“, ale chętnie radby zostać kochankiem pięknéj kobiety.
Zapomniałem dodać, że głośne piękności nie mają nigdy przyjaciółek, żadna bowiem kobieta nie może się zdecydować na upokarzające porównanie z taką pięknością, chyba że już jest tak potworna, że musi dać za wygrane wszelkiéj rywalizacyi i poprzestaje na roli powiernicy takiéj królowéj, przyczem nieraz dostanie się jéj jaki komplement lub grzeczne słówko od młodzieży, która potrzebuje jéj protekcyi i poparcia u tronu. — Wszystkie inne panny trzymają się zdaleka od niéj i spiskują podstępnie na jéj zgubę, wyszukując różnych „ale“, któremi radeby obniżyć wartość jéj piękności. Szczególniéj narzeczone żywią wyraźną niechęć do takich głośnych piękności, są zazdrosne o nie i jeżeli narzeczonemu idzie o utrzymanie dobrych stosunków z przyszłą żoną, musi ignorować takie piękności a nawet lekceważyć. Za to młodzież niezwiązana jeszcze żadnemi zobowiązaniami bałwochwalczą czcią otacza taką piękność, wierszami do niéj zapisuje marginesy kajetów, fotografije jéj nosi na piersiach, stawia na stoliku, ściga ją spojrzeniami miłosnemi po teatrach, kościołach, spacerach. Ani wie nieraz, ani się domyśla taka piękność, jak silny wpływ wdzięki jéj wywierają na egzamina roczne i półroczne, wielbiciele jéj zapatrzeni w nią zapominają o gramatyce, logice, fizyce i najczęściéj bez promocyi wracają przed groźne oblicze papy lub stryja.
Każda piękność ma zwykle na sumieniu kilku zmarnowanych młodych ludzi i nie bez przyczyny piękne kobiety kładą niektórzy na równi z francuzkiemi romansami, bo oboje działają zgubnie na młode umysły. Sam miałem żywy przykład tego w osobie Pafnusia Ciepiszewskiego, mego kolegi. Było to mizerne i skrofuliczne chłopczątko, ale wyrobił sobie niezły styl przez wczesne czytanie romansów i bogate leniuszki często używali jego pomocy do wyrabiania wypracowań polskich, za co dostawały mu się honoraria bądź w produktach lub gotówce, bo krucho z nim było. Mieszkał z drugim jakimś kolegą w nędznéj izbinie, za sklepikiem przekupki, utrzymywał się z jednéj lekcyjki, żywił się licho, chodził w łatanem ubraniu, ale miał dużo fantazyi, którą sztukował skąpą rzeczywistość i byłby z niezłym postępem ukończył szkoły, dochrapał się jakiego urzędu lub profesury, gdyby fatalność nie była wplątała w jego życie znanéj wówczas w mieście pięknéj panny Julii. To zwichnęło całkiem jego karyjerę mimo woli i wiedzy owéj piękności, bo jak się potem pokazało, ani go znała, ani widziała nigdy; cały jéj grzech był w tem, że się raz obejrzała za pieskiem jakimś, a Pafnuś wziął to wprost do siebie i odtąd jak cień chodził za panną Juliją. Godzinami wystawał przed jéj oknami w zimie w łatanéj algierce, którą gwałtem drapował w kształty bandyckiego płaszcza. Wieczorem, gdy cień jaki zarysował się na zamarzłych szybach, był pewny, że to ona z troskliwości o niego wygląda i dawał jéj jakieś znaki porozumienia, telegraficzne wyznania. A że taka poetyczna miłość nie bardzo licowała z prozaiczném chodzeniem do szkoły, więc Pafnuś coraz rzadziéj oddawał się téj prozie życia i rzeczywistym zajęciom. Pomściły się one na nim za tę wzgardę na jego odzieniu, które coraz mniéj trzymało się kupy, i na żołądku, który coraz natarczywiéj dopominał się o swoje prawa. Dla zaspokojenia buntującego się i mruczącego żołądka Pafnuś jednego dnia wybrał się z garnkiem pod algierką na miasto po bułki i maślankę, bo na inne specyjały uszczuplone teraz fundusze jego nie pozwalały. Kiedy wracał do siebie dźwigając pod algierką parę kwart białego nektaru, spostrzegł idący ulicą swój ideał. Krew uderzyła mu do głowy, w oczach się zaćmiło od wzruszenia z radości i zakłopotania; mimo to trzymał się ostro, nadrabiał fantazyją, by panna Julija nie spostrzegła pomięszania i maślanki, i szedł śmiało patrząc na nią przeszywającym, głębokim wzrokiem. W skutek tego nie mógł patrzeć pod nogi i nie widział dyszla od wózka, który stał w poprzek drogi jego, zapatrzony w swój ideał potyka się, przewraca, a strumienie maślanki popłynęły z pod algierki na wszystkie strony wśród ogólnego śmiechu publiki. Byłby to wypadek wcale zabawny, gdyby nie to, że Pafnuś w tych strumieniach maślanki zostawił resztki rozumu swego. W skutek widać zbyt silnego wstrząśnienia nerwów dostał bzika, wyobrażał sobie, że jest księciem i wpadał w furyją, gdy ktoś zaprzeczał mu tego tytułu. O przedmiocie swojéj miłości mówił odtąd z pogardą i lekceważeniem i małżeństwo z nią uważał za mezalians, którego popełnić nie chciał.
Tacy Pafnusiowie Ciepiszewscy nie są rzadkością w życiu pięknych kobiet. Często z ich wiedzą, przez ich kokieteryję, a niekiedy nawet bez ich winy tryumfalny ich wóz zostawia za sobą na pobojowisku zwyciężonych o zranionych sercach, zepsutych mózgach, pustych kieszeniach i zmarnowanych talentach.











Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Michał Bałucki.