Album kandydatek do stanu małżeńskiego/XV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Michał Bałucki
Tytuł Album kandydatek do stanu małżeńskiego
Podtytuł z notat starego kawalera
Wydawca Wydawnictwo „Harapa“
Data wyd. 1877
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XV.


Podlotek.




Najlepszy kąsek zostawiłem wam na ostatnie danie, bo czyż może być coś wdzięczniejszego nad takie jabłuszko rumiane z niestartym pyłkiem naiwności, pachnące młodością; tylko niestety takie specyjaliki dostają się najczęściéj na stare zęby spruchniałe nie przez własne wyrachowanie, jak to ma miejsce u panien z głową, ale z woli lub namowy rodziców. Cóż łatwiejszego, jak taką panienkę wracającą prosto z klasztoru namówić, aby poszła za starego przyjaciela domu. Pensyjonarki, jak wiemy, mają szczególną inklinacyję do starszych osób, cóż dopiéro jeżeli taki przyjaciel domu, kolega papy z lat najmłodszych, umiał ją ująć sobie w dziecinnych latach jeszcze bombonierkami pełnemi cukierków i innemi prezencikami. Odtąd pannie, ile razy w klasztornych murach zachciewało się cukierków, taki przyjaciel domu mimowoli na myśl przychodzić musiał; cukierki niezatartemi wspomnieniami wyryły się w jéj pamięci. Jeżeli teraz po powrocie z klasztoru ten sam człowiek oprócz cukierków przyrzeka jéj długie jedwabne suknie, służbę, która ją będzie panią nazywać, bale, teatra i inne tym podobne przyjemności, o których panny za kratą klasztorną opowiadały sobie w sekrecie przed Panną Matką jak o dziwach z tysiąca i jednéj nocy; to cóż się tu dziwić, że podlotek bez namysłu i wahania przystaje na wszystko i z radości gotowaby się jeszcze rzucić na szyję staremu konkurentowi i wyściskać go, jak ojca. Serduszko śpi jeszcze — więc nie ma kto oponować przeciw takiemu podstępnemu pakowaniu go w złotą klatkę. Czasami umyślnie przymyka oczy i udaje, że śpi, a po ślubie dopiéro otwiera oczka i pazurki, i małżonek, który był pewniuteńki, że bierze sobie uosobistnioną naiwność i niewinność, dowiaduje się potém, że podlotek był fabrykowany, że już przed nim jakiś nauczyciel muzyki na pensyi kształcąc paluszki potrącił po drodze i o serduszko i obudził je. W dzisiejszych czasach, w których przemysł tak wysoko postąpił, fabrykacyja podlotków doszła także do wielkiéj doskonałości, tak, że nawet dwudziestoletnie panny usiłują jeszcze niekiedy uchodzić za podlotków. Rozumie się, że takie w siedmnastym roku muszą koniecznie być jeszcze dziećmi, zwłaszcza jeżeli tego nieodzownie wymaga dobro rodzinne, to jest jeżeli jest kilka starszych sióstr, które nie mogą mieć dwudziestu kilku lat, dopóki nie powychodzą za mąż. Wtedy z najmłodszéj fabrykuje się sztucznego podlotka, daje się jéj krótkie sukienki, lalki, płaci się od niéj połowę ceny na kolejach, na koncerta, — a gdy zasłabnie, wzywa się do niéj dra Jakubowskiego, który jest specyjalistą do chorób dziecinnych. Czasami panny z własnego dowcipu bez pomocy rodziców dopuszczają się takich imitacyj naiwności dla złudzenia oczów ludzkich — i dlatego imitacyj takich mamy bardzo wiele. Natomiast o prawdziwego podlotka dzisiaj bardzo trudno. Gatunek ten powoli zatraca się i podobnie jak żubrów trzeba go szukać po za krańcami cywilizacyi, gdzieś na wsi, w jakim szlacheckim dworku w górach. Tam jeszcze możesz spotkać taką dziczkę trochę niezgrabną, z długiemi chudemi rączkami, trochę nieestetycznie wystającym żołądeczkiem, w opiętéj kience zdradzającéj domowy krój i domową robotę, — chichotającą się serdecznie nawet z niczego w gronie rówienniczek, a piekącą raczki wobec mężczyzn, gdy który z nich do niéj zagada. Trzeba widzieć, jak takie biedactwo poci się i męczy, gdy jéj przyjdzie dłużéj siedzieć na jedném miejscu w towarzystwie i prowadzić rozmowę, jak skubie paluszkami chusteczkę od nosa lub frenzelki przy sukni, trze nóżką o nóżkę, a oczkami co chwila rejteruje na sufit, jakby tam chciało wyczytać, co ma mówić. Odpowiedzi jéj pachną pensyją, recytuje je krótko i prędko jak lekcyje; ale jeżeli nie chcesz ją do reszty zkonfundować, nie wspominaj jéj o pensyi, bo gotowa to wziąść za osobistą obrazę; ona już nie chciałaby uchodzić za pensyjonarkę szczególniéj wobec mężczyzn, gdyż prawdziwy podlotek wstydzi się swojéj młodości i codzień męczy matkę prośbami o dłuższą sukienkę, chcąc uchodzić już za dorosłą pannę. Do towarzyskich przymiotów takiego podlotka należy jeszcze, że zajęta cała tańcem, nic nie słyszy prócz muzyki i nieraz przez zapomnienie zacznie ci za uchem głośno takt rachować, a na wszystko cokolwiekbyś jéj wtedy mówił, odpowiada tylko: raz, dwa, trzy, raz, dwa, trzy. Może taki portret wiejskiego podlotka niebardzo wam przypadł do smaku; poeci i powieściarze piękniéj je wam przedstawili. Nie chcę ich posądzać o przesadę; co do mnie nigdy mi się nie zdarzyło spotkać w życiu takich poetycznych podlotków szczególniéj w liczném towarzystwie. Są one tam zwykle nieśmiałe, niezgrabne i jakby skrępowane. Ale za to przy karmieniu drobiu, albo w kuchni widzieć taką panienkę, to prawdziwa przyjemność; tam ona czując się we właściwym żywiole odzyskuje śmiałość, swobodę ruchów i nabiera właściwego wdzięku. Kiedy z zakasanemi rękawkami i z omączonemi rączkami w fartuszku uwija się po kuchni z twarzyczką wypieczoną od ognia, albo wybiegnie do sadu po owoce do smażenia i tam zapomniawszy o swoich pretensyjach do długiéj sukienki, spina się jak chłopak po drzewach, pomagając sadownikowi zrywać wiśnie rumiane jak jéj usteczka, — to nie poznałbyś, że to ta sama panienka, z któréj wczoraj żartowałeś sobie w duszy. Tam ona zażartowaćby mogła sobie z twojéj nieporadności i niezręczności, gdyby ci przyszła ochota pomagać jéj w robocie. Ale przez to ośmieliłbyś ją do siebie i po kilku dniach bliższéj znajomości wyspowiadałaby się przed tobą ze swoich upodobań, sekretów pensyjonarskich, a nawet widząc cię zamyślonego ośmieliłaby się budzić cię w jakimś kolorze. Jak kwiatek w słońcu tak naiwna ta duszka odsłoniłaby się całkiem przed tobą — z całą szczerością. Wiedzą o tem starzy kawalerowie, znają sekret odmykania takich duszyczek i dlatego udaje im się niekiedy zakraść tam, szczególniéj jeżeli wiejska dziczka ma trochę zakroju na gąskę, którą łatwo wziąść na taką ponętę. Taki kawaler zaczyna najprzód chwalić jéj kwiatki, głaskać jéj kotki, zajmować się losami kurcząt i pieska azorka, rozmawia poważnie jak z dorosłą panną, czasem jakim ostrożnym komplemencikiem podrażni miłość własną, niekiedy na spacerze prowadząc pannę pod rękę odważy się delikatnie ją uścisnąć za paluszek, szepnąć coś w uszko i panienka ani wie kiedy i jak zaczyna doznawać dziwnych niepokojów i smutków, zatrzymywać się dłużéj na jedném miejscu, najczęściéj nad stawem, patrzeć niby na rybki a nie widzieć nic i dłubać w zamyśleniu paluszkiem w okolicach noska. — Jeżeli takie symptomata spostrzeżecie u młodéj panienki, to przedewszystkiem oddalcie z domu starych kawalerów nie lekceważąc ich dla łysiny lub pedogry. Młodość ma złudzenia, ona nie patrzy oczami ale duszą i gotowa nie widzieć łysiny. Dlatego lepiéj odsunąć wcześnie łysego amorka, zanim mu się uda zatrutemi słówkami trafić w młode serduszko. Lepiéj już, że bez wszelkich poetycznych złudzeń, czekać będzie podług wiejskiego obyczaju na konkurenta, który zajedzie czwórką po formie przed ganek, zaanonsowany przedtem przez sroczkę na płocie. Taka czwórka to ideał wiejskich podlotków — i jeżeli jaki stary kawaler lub sentymentalna guwernantka nie obałamuci jéj główki — to taka panna nie będzie rozumiała innéj miłości prócz téj, jaka się objawia czwórką i nowemi szorami, i gdyby który młody człowiek nieświadomy tego obyczaju, chciał jéj oświadczyć się bez czwórki, nie uwierzyłaby mu zapewne, że myśli na seryjo o małżeństwie. Bo wiejski podlotek jest wierny tradycyi, przechowuje ją w obyczajach, upodobaniach, przesądach i zabobonach nawet. Wierzy w kabałę, którą jéj kładzie klucznica w zimowych wieczorach, w czterolistną koniczynę, w feralne dni, w sny i w uroki, topi wosk i ołów w wiliję św. Andrzeja i podkłada na noc pod poduszkę imiona kawalerów bywających w domu, nie wyłączając nawet pana Anzelma, sześćdziesięcioletniego staruszka; boi się strachów i grzmotów, tylko złych ludzi się nie boi, bo nie wierzy, żeby ludzie złymi być mogli. Serduszko łatwowierne, miękkie jak wosk, z którém każdy zrobi co zechce. Oho! już widzę, że ci się mój podlotek spodobał, mój czytelniku, że się wybierasz już w drogę, by z tego wosku ulepić żonkę dla siebie. Tylko ci przypominam, że musi być czwórka i krakowiak na koźle, że będziesz musiał dotrzymywać papie przy kieliszku węgrzyna, bo inaczéj gotów cię nazwać niewieściuchem i nie dać jedynaczki, a wieczorem dosiadywać w trójkę z księdzem proboszczem przy maryjaszu do puli, bo bez aprobaty księdza proboszcza także nic nie wskórasz. Powie ojcu: farmazon — i przepadłeś z kretesem. Zaś jeżeli mamę poczciwą staruszkę chcesz chwycić za serce, to jéj przywieź dużo sekretów gospodarskich na tępienie szczurów w szpiżarni, na plamy, na robienie legumin i przekładańców, na solitera, migrenę, — a dostaniesz za to oprócz córki codzień doskonałéj nalewki do śniadania i kieliszek starego wiszniaku z apteczki kobiecéj wraz z pierniczkiem lub ciastkami roboty podlotka. Tylko ci radzę spiesz się, bo takich wiejskich jabłuszek coraz mniéj, a po ślubie, dopóki sobie tego wosku na własne kopyto nie przerobisz i nie zaaplikujesz do swoich potrzeb i wymagań, radzę ci strzedz go pilnie, by ci kto roboty nie popsuł. Na téj radzie przyjacielskiéj, która się i do innych żon dałaby zastósować, kończę album panieńskie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Michał Bałucki.