Anafielas (Kraszewski)/Pieśń druga. Mindows/XV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Anafielas
Podtytuł Pieśni z podań Litwy
Tom Pieśń druga

Mindows

Wydawca Józef Zawadzki
Data wyd. 1843
Druk Józef Zawadzki
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cała pieśń druga
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XV.

Rozbity obóz w zielonéj dolinie
Śpiéwem zwycięzców i jękami brańców,
Płomieniem stosów smolnych się zażega.
Kunigas usiadł na niedźwiedziéj skórze,
I wzrokiem rzuca na tłumy Liwonów,
Związanych, krwawych, zgnębionych, wybladłych,
Resztą się życia wlokących — w niewolę!

— Przyjdziesz, rzekł, Mistrzu, z Połockiéj wyprawy
Do swego kraju z zwycięztw się weselić;
Przyjdziesz i znajdziesz zgliszcza tylko czarne,
I puste sioła, i zwalone grody,
Po drogach strugi czarnéj krwi i trupy!
Bogi nie dały, abyś szydził ze mnie —
Padłem, lecz jeszcze by się mścić, podniosłem!

Wrócę na Połock, kiedy ty usiądziesz
Płakać na zgliszczach swoich siół i grodów!
Wrócę na Połock, Towciwiłła głowę
Zatknąć na wieży, na postrach lennikóm. —

Mówił tak, dumał, znużony pochodem,
Pochylił głowę, usnął kołysany
Zemstą spełnioną i zemsty nadzieją.

Lecz cóż to wdali gęste lasy łamie? —
Czy żubr spłoszony w dalekie ostępy
Ucieka, młode prowadząc za sobą?
Czy niedźwiedź bartnik na sosnę się wdziéra?
Czy nowe pędzą stada niewolników? —
Nikt nie posłyszał, wszyscy śpią w obozie,
Tylko u ognisk brańcy jedni płaczą;
Siedzą podparci na rękach, skurczeni,
Grzeją się, zziębli u resztek płomieni,
A po ich twarzy łzy płyną strumieniem.
Oni tam myślą, gdzie zgliszcza ich domów,
Gdzie braci, ojców leżą zimne ciała
Bez mogił, w polu, ptakóm pierś bezbronną,
Zranioną mieczem pogan, nastawując.

Oni tam myślą, gdzie były ich chaty,
Pola żółtemi kłosami okryte,
A gdzie dziś stérczą osmalone słupy
I czarna ziemia popiołem zwalana.


Tak płaczą brańcy, a we śnie zwyciężcy
Do domów swoich, do braci wracają,
I swoich zwycięztw piosenkę śpiéwają.
A w lesie szumi! Cóż to lasy łamie?
Czy żubr spłoszony w dalekie ostępy
Ucieka, młode prowadząc za sobą,
Czy niedźwiedź bartnik na sosnę się wdziéra?
Czy nowe pędzą stada niewolników?

Nie; bo nie słychać jęku, ani krzyków,
I sto niedźwiedzi, sto żubrów tak w lesie
Nie chrzęszcze idąc, gałęźmi nie łamie!

Brańcy podnieśli opuszczone głowy,
I gorącemi łzy spalone oczy.
Aż z lasu tysiąc głów mignie dokoła;
Za każdym dębem hełm świetny się błyszczy,
Z każdéj gałęzi łuk napięty wstaje,
I białe płaszcze świécą już z krzyżami.

Porwane więzy; rękami, zębami
Szarpią je brańcy, zrywają, zrzucają,
Chwytają głównie z ognisk przygaszonych,
Chwytają oręż od wrogów uśpionych.
Krzyk powstał wielki, puszcza się rozlega;
Wkoło krzyżaccy rycerze z łukami,
Wkoło już ruscy Daniłła wojacy.
Budzi się Litwa w pętach lub w skonaniu,

Z mieczem na gardle, i litości woła.
Brańcy swojemi wiążą ich pętami.

Mindows się porwał, snem to jeszcze sądzi,
Oczóm nie wierzy, krzyczy na Bojarów.
Ale w tym zgiełku nikt głosu nie słyszy;
Nad głową strzały gradem polatują,
Walą się drzewa i gniotą zbudzonych,
Świszczą kamienie z procy rozpuszczonych,
Błyskają miecze nad Litwinów szyją,
Konie w ucieczce swych panów tratują,
Ogniska zgasłe wiatr rozwiał széroko,
Palą się jedni, jęczą i konają,
Drudzy napróżno litości wzywają,
Trzeci napróżno na swoich wołają,
Aby ich zgarnąć do późnéj obrony.
A Mindows dopadł konia, i z Bojary
Tnąc Knechtów, lasem przecina się z niemi.
Gonią go strzały, ludzie i kamienie,
Osaczą razem, orężem ich zwali,
Woła na swoich i pomyka daléj.
I gonią znowu, opasują kołem,
Lecz miecz Ryngolda stal jak drzewo płata,
I lecą zbroje i głowy na ziemię,
On znowu wolny, ku Litwie ucieka,
A za nim jeszcze białe płaszcze lecą,
I strzały świszczą. — Napróżno! napróżno!
Mindowsa w polu nie złapiesz, Krzyżaku,

Ani się mieczem dotkniesz jego głowy!
Ale cóż Mindows z Bojary swojemi,
Gdy łup i wojsko w zasadzce zostało,
Gdy z tłumów ledwie garstka przy nim ludu,
Brańcy odbici, zdobycze porwane,
A wojsko, leży w lesie na dolinie?

I stanął Mindows, i twarz zwrócił smutną
Ku swoim. Jęki uszu doleciały,
Krzyki go jeszcze na drodze dognały.
Nie mógł ich słuchać, mścić się nie miał siły,
Spiął konia, skinął, w Nowogródek leci —
Lecz jak powrócić na Litwę, do swoich?
Gdzie wojsko wielkie, gdzie jego rycerze?
Gdzie łupy mnogie, których wyglądają?
Mindows zsiniałą twarz osłonił szatą,
I nocą wrócił w nowogródzki zamek.
A ruskich brańców, co w pętach siedzieli,
Nazajutrz wszystkich wycięli siepacze.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.