Ania na uniwersytecie/Rozdział XXVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Ania na uniwersytecie |
Pochodzenie | cykl Ania z Zielonego Wzgórza |
Wydawca | Wydawnictwo Arcydzieł Literatur Obcych RETOR |
Data wyd. | 1930 |
Druk | Drukarnia Zrzeszenia Samorządów Powiatowych |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Janina Zawisza-Krasucka |
Tytuł orygin. | Anne of the Island |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Tego roku miesiąc marzec przyniósł z sobą ciepłe promienie słoneczne, pod wpływem których śnieg zaczął tajać. Młode mieszkanki Ustronia Patty przygotowywały się do wiosennych egzaminów. Uczyły się pilnie, nie wyłączając Izy, która wzięła się do pracy tym razem ze zdwojonym zapałem.
— Może zdobędę matematyczne stypendjum Johnsona, — mówiła z pozornym chłodem. — Greckie stypendjum byłoby o wiele łatwiejsze, lecz uparłam się na matematykę, ażeby pokazać Jerzemu, że jestem pracowita.
— Jerzy kocha przedewszystkiem twoje piękne oczy i miły uśmiech. Wątpię, czy przykłada specjalną wagę do twej umysłowości, — uśmiechała się Ania.
— Za moich młodych lat nie wymagano od dziewcząt, aby były dobremi matematyczkami, — odezwała się ciotka Jakóbina. — Inne czasy, inni ludzie. Izo, a czy umiesz gotować?
— Nigdy się tem nie zajmowałam. Raz tylko upiekłam piernik, ale nie specjalnie mi się udał. W samym środku był zakalec. Sądzę jednak, ciociu, że gotować także się nauczę nawet wówczas, gdy będę dobrą matematyczką.
— Bardzo możliwe, — odparła ciotka Jakóbina przezornie. — Przyznaję, że kobiety powinny być wykształcone. Moja córka także skończyła wyższą uczelnię, ale jednocześnie umie gotować. W tym wypadku ja byłam jej mentorem, nim jeszcze wstąpiła na uniwersytet.
W końcu marca dziewczęta otrzymały list od panny Patty Spofford, która pisała, że obydwie z panną Mar ją postanowiły pobyt swój w Europie przedłużyć jeszcze o rok.
— Możecie panie pozostać w Ustroniu Patty dłużej, — pisała. — Chciałyśmy z Marją wstąpić do Egiptu, aby obejrzeć tamtejsze cuda.
— Wyobraźcie sobie te dwie damy biegające po Egipcie. Jestem pewna, że nawet podczas oglądania piramid będą robiły swe nieodstępne pończochy, — śmiała się Priscilla.
— Najważniejsze to, że przez cały rok będziemy jeszcze mieszkały w Ustroniu Patty, — radowała się Stella. — Lękałam się najbardziej powrotu właścicielek. Co by się wtedy stało z naszem miłem gniazdkiem. Musiałybyśmy, jak małe pisklęta, wyemigrować w świat szeroki i osiąść znowu w którymś z pensjonatów.
— Trzeba iść trochę do parku, — rzekła nagle Iza, odkładając książki. — Przypuszczam, że w starości wspominać będę z przyjemnością, że po całym dniu pracy wyrwałam się na chwilowy spacer.
— Jak to rozumiesz? — zagadnęła Ania.
— Powiem ci jaśniej, gdy pójdziesz teraz ze mną.
Znalazłszy się w parku, dziewczęta z rozkoszą wdychały świeże marcowe powietrze. Rozbudzoną przyrodę spowijała jeszcze prawie martwa cisza, która zdawała się być początkiem czegoś radosnego, co miało nastąpić. Dziewczęta skierowały się do małej wysepki zarośniętej sosnami, których wierzchołki tonęły w tej chwili w czerwonych promieniach zachodzącego słońca.
— Wróciłabym teraz chętnie do domu i napisała poemat o purpurowym, wiosennym zachodzie, — rzekła Iza, zatrzymując się na małej polance, tuż u podnóża sosnowej wysepki. — Jakże tu pięknie! Patrząc na te drzewa, odnosi się wrażenie, że zatonęły w długotrwałej zadumie.
— W towarzystwie sosen zdaje mi się, że zbliżam się do Boga, — odparła Ania.
— Aniu, jestem dzisiaj ogromnie szczęśliwa, — zwierzyła się Iza.
— Czy pan Blake nareszcie ci się oświadczył? — zapytała Ania ze spokojem.
— Wyobraź sobie. Byłam tak wzruszona, że aż trzy razy kichnęłam. Prawda, że to straszne? Ale nie omieszkałam cicho powiedzieć „tak“, nim jeszcze skończył swoją tyradę. Lękałam się, że gotów zmienić zdanie. Upiłam się tem szczęściem, bo wiesz, że jeszcze teraz nie chce mi się wierzyć w to wszystko. Dlaczego Jerzy akurat wybrał taką lekkomyślną istotę, jak ja.
— Przecież ty w gruncie rzeczy nie jesteś taka lekkomyślna, — szepnęła Ania z powagą. — Lekkomyślność twoja jest tylko powierzchowna, bo w głębi kryje się poczciwa natura małej kobietki. Czemu ukrywasz prawdziwe swe usposobienie?
— Taka już jestem, Królowo Aniu. Masz słuszność, że w gruncie rzeczy nie jestem taka roztrzepana. To tylko powłoka lekkomyślności, której nie umiem się pozbyć. Pani Poyser twierdzi, że należałoby przekręcić mnie przez jakąś maszynę, a potem ulepić na nowo. Jerzy jednak kocha mnie taką, jaka jestem. Ja go także kocham. Coprawda, to pierwsze uczucie w życiu jakoś dziwnie mnie zaskoczyło. Nie wyobrażałam sobie, abym się mogła zakochać w brzydkim mężczyźnie. Pomyśl tylko, że poza Jerzym, o nikim nie myślę. Nieraz, będąc sama, nazywam go zdrobniale Jurkiem. Prześliczne ma imię.
— A Anatol i Augustyn, cóż oni na to?
— Już w Boże Narodzenie oświadczyłam im, że za żadnego z nich nie wyjdę. Śmieszne, że kiedyś jednak marzyłam o tem, aby zostać żoną któregoś z nich. Ogromnie ich wzruszyła ta moja odmowa, lecz ja otarłam tylko łzy ukradkiem, bo zaraz przyszło mi na myśl, że tylko Jerzy może zostać moim mężem. Tym razem decyzja przyszła niezwykle prędko.
— A czy wytrwasz w tem?
— Mam nadzieję, że tak, bo dostałam od Jurka doskonałe lekarstwo. Jurek twierdzi, że w chwili wahania, powinnam zawsze myśleć o starości. On za to decyduje się niezwykle szybko, więc się pocieszam, że i mnie kiedyś tej mądrości nauczy.
— A co twoi rodzice powiedzą?
— Ojciec wogóle się nie odezwie, bo uważa, że powinnam robić, jak mi się podoba. Za to matka nie przestanie gderać. Oprócz nosa, posiada jeszcze byrnowski język. W każdym razie muszą się pogodzić z tą myślą.
— Zostając żoną pana Blake, będziesz musiała, Izo, zrezygnować z wielu rzeczy, do których dotychczas byłaś przyzwyczajona.
— Co to wszystko znaczy w porównaniu z nim samym. Na przyszły rok w czerwcu odbędzie się nasz ślub. Jurek w tym roku kończy uniwersytet. Prawdopodobnie dostanie probostwo w robotniczej dzielnicy, na ulicy Petersona. Wyobrażasz sobie mnie mieszkającą w robotniczej dzielnicy? Z Jurkiem jednak zgodziłabym się zamieszkać nawet wśród lodowców Grenlandji.
— A kiedyś twierdziłaś, że zostaniesz żoną tylko człowieka bogatego, — uśmiechnęła się Ania, spoglądając na wierzchołki wysokich sosen.
— Nie mów mi o tem, co było kiedyś! W ubóstwie będę się czuła lepiej, niż w zbytku. Nauczę się gotować i przerabiać sukienki. W Ustroniu Patty nauczyłam się robić zakupy. Chociaż ciotka Jakóbina twierdzi, że złamię Jurkowi karjerę, jestem pewna, że się myli. Wiem, że zbyt wiele rozumu nie posiadam, ale wyśmienicie umiem przystosowywać się do innych.
— Izo, wybacz, że ci nie winszuję, wiesz jednak, że cię naprawdę kocham i twoje szczęście raduje mnie ogromnie.
— Wiem, wiem. Przyjaźń tę już dawno wyczytałam z twoich szarych oczu. Oby już nadszedł dzień, kiedy ja ci będę mogła powinszować. Przecież zostaniesz żoną Roberta, prawda, Aniu?
— Izo, słyszałaś pewno kiedyś o owej dziwnej dziewczynie, która odtrąciła konkurenta jeszcze przed oświadczynami? Ja do niej nie jestem podobna i nie potrafię uprzedzać wypadków.
— Cały Redmond mówi, że Robert za tobą szaleje, — szepnęła Iza porywczo. — Aniu, przecież ty go także kochasz?
— Mam wrażenie, że tak, — odparła Ania, zawahawszy się przez chwilę.
Dlaczego mówiąc o Robercie, nie rumieniła się nigdy wówczas, gdy na samą myśl o Gilbercie Blythe, czuła falę krwi napływającą jej do twarzy. Przecież Gilbert i Krystyna nie obchodzili jej już zupełnie. Naturalnie, że w Robercie była zakochana. Czyż mogło być inaczej? Czyż nie był wymarzonym księciem z bajki? Czyż studentki redmondskie nie usychały z zazdrości? W rocznicę jej urodzin Robert przysłał piękne fiołki i załączył sonet napisany na jej cześć. Ania nauczyła się tego wiersza na pamięć. Gilbert na pewno nie potrafiłby napisać takiego sonetu. Ale za to Gilbert świetnie orjentował się w dowcipie, wówczas gdy Robert rzadko który dowcip potrafił zrozumieć. Częstokroć Ania zastanawiała się nad tem, czy będzie mogła zżyć się z człowiekiem, nie posiadającym ani odrobiny poczucia humoru. Z drugiej znów strony trudno było wymagać, aby sentymentalny bohater interesował się humorystyczną stroną życia.