Ania na uniwersytecie/Rozdział XXXII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Ania na uniwersytecie |
Pochodzenie | cykl Ania z Zielonego Wzgórza |
Wydawca | Wydawnictwo Arcydzieł Literatur Obcych RETOR |
Data wyd. | 1930 |
Druk | Drukarnia Zrzeszenia Samorządów Powiatowych |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Janina Zawisza-Krasucka |
Tytuł orygin. | Anne of the Island |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pierwszego czwartku wieczorem, po przybyciu Ani do Valley Road, Janina zaproponowała jej, aby z nią poszła na zebranie kościelne. Na samą myśl o tem zebraniu, Janina zarumieniła się z radości. Miała na sobie bladobłękitną, muślinową suknię z taką ilością falbanek, że znając tę ekonomiczną osóbkę, trudno ją było posądzić o taką rozrzutność. Głowę przystroiła białym, słomkowym kapeluszem z purpurowemi różami i trzema strusiemi piórami. Ania była zdziwiona. Dopiero potem, zrozumiała przyczynę tego stroju, przyczynę, która odgrywała wielką rolę jeszcze za Adama i Ewy.
Zebrania kościelne w Valley Road odbywały się, jak się zdawało, tylko przy współudziale kobiet. Oprócz pastora, jakiegoś starszego mężczyzny i dwóch małych chłopców, przybyło na zebranie trzydzieści kobiet. Ania zaczęła uważnie obserwować owego starszego pana. Nie był ani przystojny, ani młody, ani elegancki. Miał wyjątkowo długie nogi i nieco przygarbione plecy. Ręce miał duże, włosy i wąsy w nieładzie. Jednakże Ani podobała się ta twarz, bo wiało z niej wyrazem szlachetności, dobroci i uczciwości. W twarzy tej było jeszcze coś, czego Ania dokładnie nie mogła określić. Wreszcie zdecydowała, że człowiek ten musiał dużo przecierpieć i cierpienia te pozostawiły po sobie to charakterystyczne piętno.
Po skończonem zebraniu, starszy jegomość podszedł do Janiny i rzekł:
— Janino, mogę cię odprowadzić do domu?
Janina przyjęła jego ramię z takiem zawstydzeniem, jakby miała w tej chwili lat szesnaście i po raz pierwszy powracała z mężczyzną. Zresztą Ania w parę miesięcy potem opowiadała o tym epizodzie przyjaciółkom swoim z Ustronia Patty.
— Panno Shirley, pozwoli pani przedstawić sobie pana Douglasa, — rzekła Janina trochę sztywno.
Pan Douglas skinął uprzejmie głową.
— Przyglądałem się pani podczas zebrania i zastanawiałem się, skąd u nas się wzięła taka ładna i sympatyczna dziewczyna?
Tego rodzaju powiedzenie w innym wypadku wywołałoby oburzenie u Ani, pan Douglas jednak wypowiedział to w taki sposób, że przyjęła te słowa, jako miły komplement. Uśmiechnęła się do niego mile i wyszła z Janiną na drogę, tonącą w poświacie księżyca.
Więc Janina miała konkurenta! Ania była zachwycona. Janina przedstawiała sobą ideał żony wesołej, oszczędnej, wyrozumiałej i pierwszorzędnej kucharki. Byłoby okrucieństwem ze strony Przeznaczenia skazać taką kobietę na staropanieństwo.
— Jan Douglas prosił, żebym zabrała panią z sobą do jego matki, — rzekła Janina nazajutrz. — Matka jego jest słaba i prawie nigdy nie wychodzi z domu, ale ogromnie lubi towarzystwo i zawsze prosi, abym ją poznawała z mojemi lokatorkami. Może pani pójść ze mną dzisiaj wieczorem?
Ania przyjęła zaproszenie, lecz w godzinę potem zjawił się sam pan Douglas i w imieniu swej matki zaprosił obydwie panie na sobotę wieczór na herbatę.
— Dlaczego pani nie włożyła tej prześlicznej muślinowej sukni? — zapytała Ania, gdy obydwie wyszły już z domu. Pogoda była przepiękna. Biedna Janina, dzięki swemu podnieceniu i ciężkiej czarnej toalecie, sprawiała wrażenie jakby ją żywcem ugotowano.
— Stara pani Douglas uważałaby, że to jest strój nieodpowiedni, chociaż Jan bardzo tę suknię lubi, — przyznała z westchnieniem.
Staroświeckie domostwo Douglasów znajdowało się w odległości pół mili od Zacisza, na małym, odsłoniętym pagórku. Sam dom był bardzo duży i wygodny, otoczony wysokiemi klonami i kwiatowym ogrodem. Tuż za domem ciągnęły się zabudowania gospodarskie, których wygląd świadczył o zamożności właścicieli.
Jan Douglas powitał gości u drzwi wejściowych i przeprowadził ich do bawialni, gdzie matka jego siedziała w wysokim, staroświeckim fotelu.
Ania wyobrażała sobie panią Douglas jako wysoką, szczupłą kobietę, podobną postacią do syna. Tymczasem była to maleńka kobietka o rumianych policzkach, wyblakłych, błękitnych oczach i maleńkich usteczkach niemowlęcia. Ubrana w piękną, modną, jedwabną suknię z narzuconym szalem na ramiona i siwiutkiemi włosami, sprawiała wrażenie staroświeckiej lalki, która mogłaby z powodzeniem pozować do jakiegoś wytwornego obrazu.
— Co u ciebie słychać, droga Janeczko? — rzekła uprzejmie. — Bardzo się cieszę, że cię znowu widzę. — Nadstawiła rumiany policzek do pocałowania. — A to jest nasza nowa nauczycielka. Bardzo mi miło panią poznać. Syn mój tyle o pani mówił, że byłam trochę zazdrosna, a jestem pewna, że duszę Janiny zazdrość zjada już oddawna.
Biedna Janina pokraśniała, Ania wybąkała coś niezrozumiałego i wszyscy usiedli, rozpoczynając towarzyską pogawędkę. Ania podtrzymywała rozmowę z trudem, jak zresztą wszyscy, z wyjątkiem starej pani Douglas, której rozmowa przychodziła z niezwykłą łatwością. Posadziła Janinę przy sobie i od czasu do czasu gładziła wyciągniętą jej dłoń. Janina uśmiechała się uprzejmie, choć widocznie ogromnie niewygodnie było jej w obcisłej sukni i upał coraz bardziej dawał się we znaki. Jan Douglas siedział opodal z poważną miną.
Przy stole pani Douglas poprosiła Janinę o nalanie herbaty. Janina zarumieniła się znowu i drżąc na całem ciele, spełniła prośbę gospodyni. Ania opisała to przyjęcie w jednym z listów do Stelli:
— Podano ozór na zimno, kurczęta, konfitury z truskawek, placek cytrynowy i tort czekoladowy, potem placek z rodzynkami, babkę, ciasto owocowe i wiele innych przysmaków. Zjadłam dwa razy tyle niż zwykle, lecz pani Douglas z westchnieniem zauważyła, że prawdopodobnie jestem jeszcze głodna.
— „Lękam się, że kochana Janeczka rozpieściła panią swemi potrawami“, — szepnęła z uśmiechem. „Naprawdę nikt w Valley Road nie może z nią pod tym względem rywalizować. Może jeszcze kawałek pasztetu, panno Shirley? Przecież pani nic nie jadła!“
— Wyobrażasz sobie mnie, Stello, po zjedzeniu porcji ozora, dużej porcji kurczęcia, trzech biszkoptów, talerzyka konfitur, kawałka ciasta, sporej porcji tortu i kawałka placka z rodzynkami!
Po herbacie pani Douglas z uśmiechem zwróciła się do Jana, aby poszedł z „kochaną Janeczką“ do ogrodu i zerwał dla niej kilka róż.
— Panna Shirley dotrzyma mi towarzystwa, prawda, proszę pani? — rzekła z ujmującym uśmiechem, poczem poprawiła się w swym fotelu, wzdychając głęboko.
— Jestem już staruszką, panno Shirley, — rzekła po chwili. — Od dwudziestu lat ciągle choruję, od dwudziestu lat coraz bardziej słabnę i chwilami nie mogę wytrzymać dokuczliwych bólów.
— Jakież to straszne! — zawołała Ania, siląc się na uprzejmość, lecz w gruncie rzeczy czując się bardzo nieswojo.
— Bywały takie noce, kiedy już przypuszczano, że nie doczekam świtu, — ciągnęła dalej uroczyście pani Douglas. — Nikt nie może wiedzieć, ile podczas tych nocy przecierpiałam. Pocieszam się tylko, że to wszystko tak długo trwać nie może. Skończy się wkrótce moja cierniowa pielgrzymka po tym świecie. Cieszy mnie bardzo, że Jan wybrał sobie taką poczciwą żonę, która na pewno potrafi zastąpić mu matkę.
— Istotnie, Janina jest bardzo miła, — zawołała Ania z zapałem.
— Miła! To anielski charakter! — przyznała pani Douglas. — Pierwszorzędna gospodyni, taką ja nigdy nie byłam. Zresztą moje zdrowie na to nie pozwalało. Jestem szczęśliwa, że Jan zrobił taki dobry wybór. Mam nadzieję, że będzie im dobrze razem. Jest on moim jedynym synem, panno Shirley, więc szczęście jego jest dla mnie jedną z najważniejszych rzeczy w życiu.
— Oczywiście, — szepnęła Ania trochę obojętnie. Po raz pierwszy w życiu tak się nieswojo czuła, i sama nie wiedziała dlaczego. Zdawało jej się, że właściwie niema nic do powiedzenia tej sympatycznej, uśmiechniętej damie, która tak dobrotliwie głaskała jej rękę.
— Przyjdź wkrótce znowu, droga Janinko, — rzekła serdecznie pani Douglas przy pożegnaniu. — Stanowczo zbyt rzadko przychodzisz. Mam nadzieję, że niedługo już Jan zabierze cię do nas na zawsze.
W tej chwili Ania przypadkowo spojrzała na Jana Douglasa i ogarnęło ją nagłe zdziwienie. Wyglądał, jak człowiek na torturach, dręczony ostatnią, wyrafinowaną męczarnią. Była pewna, że chciał skrócić czułe pożegnanie zarumienionej Janinie.
— Prawda, że pani Douglas jest ogromnie miła? — zagadnęła Janina, gdy obydwie wyszły na drogę.
— Owszem, — odparła Ania, jakby półprzytomnie, bo ciągle myślała jeszcze o dziwnym wyglądzie Jana Douglasa.
— Biedaczka, strasznie cierpiała, — mówiła Janina z uczuciem. — Przeżywa okropne chwile. Jana także to męczy. Prawie wcale nie wychodzi z domu, lękając się pozostawić matkę pod opieką tylko obcej służącej.