<<< Dane tekstu >>>
Autor Janina Zawisza-Krasucka (opr.)
Tytuł Anielka pracuje
Podtytuł Powieść dla dorastających panienek
Data wyd. 1934
Druk Drukarnia „Rekord”
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Święta.

Do wiosny było jeszcze daleko, bardzo daleko, bo przecież ziemia pragnęła odpocząć po uciążliwej pracy całego lata. Śnieg ciągle padał, wiatr wędrował po dolinie, a dni były krótkie i chmurne. Aż pewnego dnia, jak co roku, ujrzano pomarszczoną staruszkę, brnącą w śniegu i dźwigającą wielki kosz pierników, orzechów i cukierków, które po wszystkich domach roznosiła. Ta stara kobiecinka, z dokładnością zegarka zwiastowała ludziom co roku, że Boże Narodzenie się zbliża. Gdziekolwiek wchodziła, wszędzie twarze poczynały jaśnieć radością, wszędzie witano ją serdecznie. Boże Narodzenie! Czyż było ono istotnie tak blisko? Zwiastunka Świąt wędrowała niestrudzenie po wsi, zachwalając swe słodycze. Znali ją wszyscy, wszyscy ją witali, wszyscy z uśmiechem spoglądali na jej wielką kieszeń w szerokiej spódnicy, która przy każdym ruchu obijała się o nogi i śmiesznie pobrzękiwała. Czy jednak każda matka kupowała coś od pomarszczonej staruszki dla swych dzieci?
A kto w Wielkiej Wsi był zwiastunką Bożego Narodzenia? Oczywiście, stara Zuzanna, wdowa po rudym Hieronimie! Przez cały rok widziano ją albo na ławce przed domem, albo na polu przy robocie. Nikt się nią specjalnie wtedy nie interesował. Dopiero w okresie świąt Bożego Narodzenia z Zuzanną działo się coś dziwnego. Spoglądano na nią z zaciekawieniem, gdy ze swym wielkim koszem chodziła od domu do domu, wnosząc wszędzie, do wszystkich izb, nawet najuboższych, tę upojną woń świąteczną, tę promienną nieziemską radość. Tak samo, jak jasny błękit nieba jest zapowiedzią dnia pogodnego, tak stara Zuzanna, dla dorosłych i dzieci była zapowiedzią radości. Teraz przestawała ona być tą codzienną Zuzanną, wdową po rudym Hieronimie, stawała się osobą niemal we wsi najważniejszą i najserdeczniej przez wszystkich witaną. Była przecież zwiastunką świąt, była zwiastunką lepszych, przyjemniejszych czasów.
Gdy tylko wchodziła, dzieciarnia obstępowała ją dokoła! Stara Zuzanna wyjmowała ze swego kosza pierniki, cukierki i orzechy, a zaraz po jej wyjściu poczęto mleko zlewać do wielkich dzbanów, nasypywać mąkę do niecek i we wszystkich kuchniach stały już gospodynie z zawiniętemi rękawami, gniotąc zawzięcie ciasto. Kiełbasy, szynki, pierniki, jabłka i inne smaczne rzeczy były już na święta przygotowane. Laleczki z pierników z oczami z różowego lukru, spoglądały z samego wierzchołka świeżutkiej choinki na dzieci krzątające się po domu; cała wieś się radowała. Radość tę wraz ze wszystkimi mieszkańcami wsi, podzielały również Anielka i Magdzia. Boże Narodzenie! Że wszystkich kątów pachniało świętem.
A gdy wieczór zapadał i mroki spowijały ubieloną śniegiem ziemię, z komórki swej wychodził Wojtek, poczynając obnosić po domach swe nowe arcydzieła. W tym roku pokazywał Wojtek dzieciom śmiejącego się pajaca, który skakał za każdem pociągnięciem sznurka. Zarówno dzieci, jak i dorośli przyglądali się Wojtkowemu pajacowi z ciekawością i śmieli się z jego sztuczek do łez. Sam Wojtek uradowany, jak dziecko wędrował znów do innej chaty, i tak od drzwi do drzwi, od domu domu. Gdy już w którejś chacie napatrzono i naśmiano się do syta, Wojtek lokował z powrotem swego pajaca w pudełku i szedł dalej.
— Skoro Wojtek po wsi chodzi i dziwy ludziom pokazuje, to święta już blisko, — mówiono. — Przecież tak było co roku, więc i teraz nie może być inaczej.
I rzeczywiście! Pewnego wieczoru radośnie zadźwięczały kościelne dzwony, które tylko biły tak radośnie wówczas, gdy zwiastowały Boże Narodzenie. W chatach ludzie zasiedli w blasku świeczek choinkowych, z rękami skrzyżowanemi na piersiach i nucili cicho.
— Cicha noc, święta noc...
Anielka także świętami się radowała. Babcia nawet dostrzegła, że tego wieczoru oczy Anielki świeciły, jak dwie jasne gwiazdy. Zresztą już od kilku tygodni Anielka była jakaś dziwna. Skąd ta radość? Przecież nawet ze szkoły musiała wystąpić, bo trzeba było cały dzień pracować w fabryce. Anielka jednak widocznie nie była tem zmartwiona, bo nic na ten temat nie mówiła. Na święta zapragnęła tylko zatrzymać sobie z wypłaty jedną, jedyną złotówkę i o to właśnie poprosiła matkę. Łzy nabiegły jej do oczu, gdy srebrną złotówkę uczuła we własnej dłoni. Z całej rodziny tylko babcia te łzy dostrzegła. Co to miało znaczyć?
Gdy nadszedł ostatni dzień lekcji i starsi uczniowie przynosili nauczycielowi, jak co roku, drobne podarunki, Anielka z błyszczącym wzrokiem podała panu Barwiczowi swoją złotówkę.
— To na biednych murzynów, — szepnęła nieśmiało.
Tak samo jak inne dzieci, otrzymała i Anielka upominek od nauczyciela. Był to nowy, czerwony ołówek, który Anielka natychmiast po powrocie do domu, troskliwie zawinęła w watę i schowała do drewnianego malowanego pudełka, które było podarunkiem świątecznym od Wojtka. Wieczorem pobiegła do Magdzi i podzieliła się z nią rozpierającą jej serce radością.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Janina Zawisza-Krasucka.