Anielka pracuje/Pierwsza wypłata
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Anielka pracuje |
Podtytuł | Powieść dla dorastających panienek |
Data wyd. | 1934 |
Druk | Drukarnia „Rekord” |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Poza Anielką było już dwa tygodnie pracy w fabryce, a jej ten czas wydawał się wiekiem. Tak dawno przecież odbyła swe szkolne egzaminy. Dziwne, że od czasu, gdy Anielka pracowała w fabryce, dni wlokły się żółwim krokiem, jak naładowana towarem platforma. Wieczora nigdy nie mogła się doczekać, szczególnie teraz, gdy cieszyła się na myśl o dniu wypłaty i spełniała swe obowiązki z niezwykłem zniecierpliwieniem. Niby wielkie święto, powitała ranek owego radosnego dnia.
Gdy zegar kościelny wybił uroczyście pół do szóstej rano, Anielka stała już przed domem. Na dachu domu Styków siedział kos, witając nowy dzień radosną pieśnią, jakby orjentował się, czem ten dzień był dla Anielki. Ale gdzie jest Wojtek? Przecież zazwyczaj o tej porze mył się przy studni! Anielka wspięła się do okienka stajni i zajrzała. Tak chętnie porozmawiałaby jeszcze z Wojtkiem. Ach! Drzwi chaty Styków skrzypnęły. Oczy Anielki zajaśniały radosnym blaskiem.
— Dzień dobry, Wojteczku!
— Co, już wstałaś? Boże święty, a ja dzisiaj zaspałem!
Obydwiema rękami nabrał Wojtek wody z kubła, opryskał nią twarz i spojrzał nagle na Anielkę wesołym wzrokiem dawnego, przyjaźnie uśmiechniętego Wojtka.
— Zimna woda dobrze robi! Nie idziesz do fabryki?
— Idę, idę! Dzisiaj będzie wypłata! — zawołała pośpiesznie Anielka. Oczy jej przytem zajaśniały takim blaskiem, że Wojtek mimowoli zawołał:
— Ach! O to ci idzie! A może nie zapłacą?
— Zapłacą, zapłacą! — skinęła Anielka główką. — Pokażę wam pieniądze wieczorem! O, żeby już ten wieczór był jak najprędzej!
— Ja tam wolę, żeby dzień był jak najdłuższy, — zaśmiał się Wojtek. — Muszę jeszcze zaorać kawałek łąki za stodołą i...
— A chętnie pracujecie? — przerwała mu nagle Anielka.
Tym razem Wojtek zrobił zdziwione oczy.
— Ja myślę. Nudziłby się człowiek bez roboty! Słyszysz, bułanek już niepokoi się w stajni! Poznaje mój głos. Ale myślę, że i ty już musisz iść, Anielciu, bo spóźnisz się na wypłatę.
— Nie, nie! — zaśmiała się Anielka wesoło. — Dowidzenia, Wojteczku! Wieczorem pokażę wam pieniądze, dobrze?
Wojtek jeszcze przez chwilę stał przed stajnią. Musiał przecież popatrzeć na Anielkę. Jak to ona zapytała: „Pracujecie chętnie?”, kiwając głową, Wojtek wszedł do stajni.
Anielka tymczasem śpiesznie biegła do fabryki. Wesoło jej było dzisiaj na duszy. Leciutko, jak nigdy stąpała po nierównej, poplamionej oliwą podłodze. Nogi nie bolały, jak podczas innych dni. O nie! O wiele, wiele mniej! Nie czuła również nieprzyjemnego zapachu oliwy, gdy śliniła językiem palce. Nic absolutnie! Z takim samym apetytem, jak pierwszego dnia, jadła przyniesiony z domu chleb. Gdy snop słonecznych promieni wpadł przez okno i zatrzymał się tuż przy Anielce, dziewczynka zaśmiała się radośnie, witając złocisty blask. To do niej te słoneczne promienie zajrzały! Tuż pod maszyną słońce znaczyło się na podłodze jasną plamą. Dzisiaj szczególnie pięknie ta plama wyglądała. Anielka wyciągnęła ukradkiem z kieszeni swoje trzy laleczki z waty, rozesłała na podłodze kawałek jedwabiu z czepka babci i usadowiła laleczki na słońcu. Nikt ich nie dostrzeże z poza maszyny. Teraz mają świetnie! Niech one chociaż się cieszą! Anielka czuła radość niemal w każdym mięśniu. Skakała przy maszynie tam i napowrót. Przecież była teraz matką, więc musiała pracować. Dzieciom niech będzie dobrze! Siedziały tam na zielonej łące, opalały się i przysłuchiwały śpiewowi ptasząt. Anielka nie mogła im się napatrzeć. Cudownie było im tutaj, na słońcu! Gdy Magdzia w pewnej chwili przeszła obok Anielki, ta schwyciła ją za rękaw i szepnęła coś do ucha. Magdzia pochyliła się i oczy jej zabłysły.
— Ja popołudniu także swoje przyniosę... — zawołała z radością.
Popołudniu jednak słońce nie zaglądało już do sali fabrycznej. Anielka pocieszała zmartwioną Magdzię, że laleczki wygrzeją się na słońcu w poniedziałek rano i obydwie myślą o tem radowały się przez całe popołudnie. Gdy wybiła szósta, rozpędowe koła maszyn przestały się obracać. Rzemienne pasy nie posuwały się już, jakby pod wpływem śmiertelnego zmęczenia. Wszystko zamarło, przejęte pragnieniem święcenia niedzieli. Dzięki Bogu! Wśród robotników fabrycznych święto zaczynało się już w sobotę o szóstej popołudniu. Trzeba było tylko jeszcze maszyny oczyścić i potem... Anielce serce mocno biło w piersi. Przepojona radością biegała koło maszyn, które poczęły błyszczeć jak małe lusterka. W odległym kącie sali zabrzmiała cichutka pieśń:
„Złociste słońce, jakże piękne jesteś“.
Pieśń potężniała i poczęła brzmieć niby dziękczynna modlitwa w dusznej atmosferze sal przędzalni. Zimno i dumnie połyskiwały maszyny. Zamarły teraz w oczekiwaniu. Robotnicy i robotnice biegli do biura fabrycznego. Mężczyźni i chłopcy pościągali czapki z głów. Potem wszyscy wysypali się na dziedziniec z pieniędzmi w kieszeniach. Szybciej biegli i radośniej, niż każdego innego dnia. Anielka odczytywała już po raz dziesiąty nazwisko swe na kopercie, w której pobrzękiwały monety.
— Siedem złotych i dwadzieścia groszy masz w kopercie, — rzekła Magdzia. — Zarabiamy jednakowo.
Siedem złotych i dwadzieścia groszy! Anielka poprostu nie mogła w to uwierzyć. Suma ta wydawała jej się olbrzymia. Niby uosobienie szczęścia wpadła do stajni Wojtka. Nigdzie go jednak nie było. Otworzyła drzwi chaty, wbiegła do izby i podała matce swój skarb.
Nagle stało się coś zadziwiającego. Matka pogłaskała Anielkę po włosach i ukradkiem otarła łzę, spływającą po policzku. Anielka zupełnie nie mogła tego zrozumieć. Chciała jak najprędzej zobaczyć srebrne monety. Przeliczyła je raz i drugi, przyglądała się im i uśmiechała i była dumna, jak jeszcze nigdy w życiu. Dobrze było jednak pracować w fabryce! Za dwa tygodnie znowu otrzyma pieniądze.
— Prawda, mamo, że zarabiam teraz więcej, niż babcia? — zaśmiała się. — Babcia musi przez całą zimę drzeć odpadki bawełny i dostaje za to dziewięćdziesiąt groszy. Ja zarabiam o wiele więcej!
Gdy cienie poczęły spływać na dolinę, siadła Anielka wraz ze swem rodzeństwem na stosie drzewa za domem i poczęła śpiewać, a śpiew jej dźwięczał, niby wieczorny dzwoneczek po całej wsi. Już dawno Anielka tak radośnie nie śpiewała. Przysłuchiwał się tej pieśni Wojtek, siedzący na ławeczce przed domem Styków i kiwał żałośnie głową. Wzrok jego wciąż spoczywał na jaśniejącej szczęściem twarzyczce dziewczynki.