Anielka pracuje/Wielkie szczęście

<<< Dane tekstu >>>
Autor Janina Zawisza-Krasucka (opr.)
Tytuł Anielka pracuje
Podtytuł Powieść dla dorastających panienek
Data wyd. 1934
Druk Drukarnia „Rekord”
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Wielkie szczęście.

Rodzinna wieś Anielki zdawała się tonąć w powodzi kwiatów. Drzewa i krzewy pokryte były kwieciem, sprawiając wrażenie wielkich różnobarwnych bukietów. Z pól wieczorami płynęła upojna woń, którą Anielka z rozkoszą wdychała. Nigdy jeszcze świat nie był tak piękny! Do piersi przyciskała Anielka jakiś przedmiot owinięty w czerwoną wzorzystą chustkę. Dopiero od wczoraj wiedziała o tem! Wczoraj wieczorem po kolacji matka nagle rzekła do niej:
— Anielciu, możesz jutro rano pójść do nauczyciela do Wólki. Nauczyciel winien mi jest pieniądze za pranie i ma cię zato nauczyć grać na mandolinie.
Jeszcze teraz samo wspomnienie o tem zapierało Anielce oddech w piersi. Mandolina wisiała jak zwykle, w izbie babci, na ścianie przy oknie. Babcia często w niedzielę grała na mandolinie i podśpiewywała, dzieciom jednak nie wolno było mandoliny ruszać. Wyjątkiem pod tym względem była Amelka, ulubienica babci, która niewiadomo gdzie nauczyła się grać na mandolinie. Anielka zawsze pochłaniała babcię wzrokiem, gdy ta grała, obserwując każdy jej ruch i każde przyciśnięcie palca. Sama raz jeden tylko spróbowała, ale nigdy nie śmiała babci o nic zapytać. A teraz! Teraz miała się uczyć całkiem poważnie gry na mandolinie!
— Ale żebyś mi mandoliny nie zepsuła! — ostrzegała babcia.
Anielka skinęła głową i wyciągnęła ze skrzyni czerwoną chustkę. Niby dumna królowa, stąpała teraz ostrożnie, piastując w ramionach bezcenny przedmiot. Jak ten pan nauczyciel wygląda? Może jej pozwoli już dzisiaj zagrać jakąś piosenkę. Śpiewać, to Anielka potrafi. Wszystkie pieśni babci zna na pamięć. Zaśmiała się. Palce napewno będą boleć od tej nauki, ale nie szkodzi. Anielka będzie ćwiczyć dwie, albo trzy godziny dziennie: może nawet jeszcze więcej. Żeby tak nie trzeba było chodzić do fabryki! A może tam mandolinę z sobą zabrać!
Wynurzyła się wreszcie Anielka z istnego lasu kwiecia i stanęła przed pierwszą chatą Wólki. Serce jej zaczęło bić jeszcze mocniej. Wygładziła biały fartuszek na odświętnej sukience. Co powie pan nauczyciel, jak ją zobaczy? Tam była szkoła! Pan nauczyciel przy szkole mieszkał. Anielka lękała się nawet spojrzeć w okno. Wyjęła czystą chustkę z kieszeni i wytarła porządnie nos. Potem na palcach weszła na kilka stopni i stanęła przed drzwiami. Musiała odpocząć, bo serce jej poprostu wyrywało się z piersi.
— Pan nauczyciel jest w izbie szkolnej, — rzekła jakaś kobieta, ukazawszy się na progu, poczem drzwi zatrzasnęła przed nosem Anielki.
Anielka miała takie uczucie, jakby ją ktoś oblał kubłem zimnej wody. Przed drzwiami szkoły przystanęła znowu na chwilę. Tutaj podobno był pan nauczyciel!
Zapukała.
— Proszę wejść! — odezwał się z izby męski głos i po chwili dwoje wesołych czarnych oczu z ogorzałej twarzy, okolonej brodą, spojrzało ku Anielce.
— Tak, tak, więc chcesz się uczyć grać na mandolinie? — mówił pan nauczyciel, zacierając dłonie. — Rozpakuj ją. Skąd masz tę mandolinę?
Pan nauczyciel dotknął strun i zaczął grać, a Anielka szerzej jeszcze otworzyła oczy i usta. Mandolina miała teraz dźwięk organów. Grał o wiele piękniej nawet, niż babcia. Spacerował po całej izbie, pogwizdywał i podśpiewywał, a ptaki mu za oknem wtórowały, jakby już oddawna czekały na tę muzykę. Anielka słuchała i słuchała. Przecież to był poprostu cud! W pewnej chwili wzniosła oczy ku niebu. Chciałaby się nauczyć też grać taksamo, zupełnie tak samo, a potem... Nagle pan nauczyciel zbliżył się do niej i rzekł:
— Myślę, że teraz możemy już zacząć.
Anielka ocknęła się, lecz zaraz zapomniała znów o całym świecie. Pochłaniała nazwy długich drżących strun, usiłowała ułożyć odpowiednio ręką i wyraźnie, mocno o struny uderzać.
— Idzie, jak po maśle! — zaśmiał się nauczyciel i po chwili przyniósł Anielce duży, obdarty zeszyt.
Anielka musiała czytać nuty, które były całkiem inne od tych, jakie jej pokazywano w szkole. Musiała przytem grać. O, jak pięknie to brzmiało! Całemi godzinami mogłaby przysłuchiwać się dźwiękowi strun, ale pan nauczyciel wyjął nagle zegarek z kieszeni. Dwa zadania dał Anielce na następną lekcję, poczem sięgnął po kapelusz.
— Serdecznie dziękuję. Dziękuję pięknie! — wyszeptała Anielka, wyciągając rękę do pana nauczyciela, a po chwili znów znalazła się wśród powodzi kwiatów.
Czy to wszystko było tylko snem? Nie, nie! Niby baśń jakaś wydawały się Anielce różnobarwne kwiaty wokoło. Może zanucić jakąś piosenkę? Anielka pochłaniała wzrokiem otaczające ją piękno. Nie mogła się doczekać chwili, kiedy wreszcie dotrze do rodzinnej wioski. Poczęła biec. Trudno było dłużej czekać, miała przecież tyle, tyle do opowiadania.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Janina Zawisza-Krasucka.