Anielka pracuje/Wesołe tygodnie

<<< Dane tekstu >>>
Autor Janina Zawisza-Krasucka (opr.)
Tytuł Anielka pracuje
Podtytuł Powieść dla dorastających panienek
Data wyd. 1934
Druk Drukarnia „Rekord”
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Wesołe tygodnie.

Magdzia rozkwitała, jak różyczka. Codziennie rano stała przy wskaźniku drogowym, wyglądając zjawienia się Anielki. Teraz na całym świecie nikogo bardziej nie kochała. Gdy Anielka ukazywała się na zakręcie drogi, Magdzia powiewała ku niej wesoło chusteczką i śpieszyła przyjaciółce naprzeciw.
Jak codziennie, tak i dzisiaj Jakób Brzózka szedł miarowym krokiem tuż za dziewczynkami, podążającemi do fabryki. Z kieszeni jego sterczał zawsze jednakowo duży kawał chleba.
— A ty chleba nie wzięłaś? — zapytał ze zdziwieniem Anielkę.
Dziewczynka potrząsnęła głową.
— Nie mogę już jeść w fabryce. Przecież wszystko tam pachnie oliwą. Niedobrze mi się robi, jak pomyślę.
Jakób wzruszył zwolna ramionami.
— Mnie tam wszystko jedno, — rzekł, — już się do tego przyzwyczaiłem.
Anielka zatrzymała się nagle.
— A chętnie chodzisz do fabryki? — zapytała.
Jakób ze zdziwieniem skinął głową. Właściwie nigdy o tem nie myślał. Przecież ojciec jego chodził do fabryki, a kiedyś nawet podobno i dziadek.
— A ty? — zwróciła się Anielka do Magdzi.
— Od czasu, jak ty pracujesz, chodzę bardzo chętnie, — odparła przyjaciółka, poczem zakaszlała.
Anielka podała Magdzi buteleczkę z lekarstwem. Było ono podobno przyrządzone na winie. Magdzia powinna była co godzinę kilka kropel wypić.
— Ten głupi kaszel, — narzekała, — w żaden sposób nie mogę go się pozbyć. Może wczoraj wieczorem za długo siedziałyśmy na ławce.
Dziewczynki spojrzały na siebie i wybuchnęły głośnym śmiechem.
— Dzisiaj wieczorem znów idę na lekcję! — cieszyła się Anielka, — później pokażę ci wszystko, czego się nauczyłam, dobrze, Magdziu?
— Czy mogę pójść z tobą? Będę czekała przed domem. O, Anielciu, przecież nam tak dobrze razem! — Magdzia położyła rękę na ramieniu Anielki.
Z rękami wsuniętemi w kieszenie spodni, kroczył tuż za dziewczynkami Jakób Brzózka.
I tak było jednakowo z dnia na dzień. Gdy ktoś szukał Anielki, zawsze znajdował przy niej Magdzię, a gdy się czegoś chciało od Magdzi, dostrzegało się zazwyczaj pytające oczy Anielki. Co wieczór siadywały obydwie za domem Anielki, a gdy już i babcia nie mogła dłużej słuchać tych koncertów, przeniosły się na polankę pod lasem, gdzie grały na mandolinie i śpiewały bez końca. Jednakże pończocha, którą Magdzia robiła na drutach, coraz szybciej się powiększała. Tak, Magdzia codziennie zapewniała żonę grubego szewca, że przy śpiewie o wiele się prędzej robi na drutach. Gdy Anielka biegła na lekcję gry na mandolinie, Magdzia towarzyszyła jej zawsze z bijącem sercem. Siadywała pod oknem szkoły, przysłuchując się śpiewowi Anielki i głośnym poleceniom, które wydawał jej pan nauczyciel. Czasami nauczyciel krzyczał. Wówczas Magdzia rumieniła się i druty jej przestawały poruszać się przez chwilę. Dwa razy dziewczynki nie zastały w domu pana nauczyciela i nie mogły tego odżałować. Stały pod oknami, a twarzyczki ich były smutne.
— Może zaraz nadejdzie, — mówiła Magdzia i czekały, czekały, ale nauczyciel nie nadchodził.
— To nauczę się sama dalej na następną lekcję, — pocieszała się Anielka. — Chodź, Magdziu, posiedzimy trochę nad rzeką. Zaśpiewam ci nową piosenkę.
Wieczorny wietrzyk muskał lekko zmęczone od słońca pola, zamykał kwiatom różnobarwne kielichy i kołysał drzewa do snu. Ponad lasem rozbrzmiewał śpiew ptaszęcy, a w głębi szumiały fale rzeki. Jakiś pan z kapeluszem w ręku szedł polną dróżką zamyślony; dwie głębokie brózdy znaczyły mu się na czole. Nagle przystanął, uśmiechnął się i podszedł do dziewczynek, siedzących na wybrzeżu, które wtórowały ptaszętom w głośnych trelach.
— Brawo! Brawo! — klasnął w dłonie.
Anielka podniosła główkę.
Kawałek błękitnego nieba ujrzała w roześmianych oczach obcego pana.
— Kim jesteście, dziewczynki? Jak się nazywacie?
Obcy pan pogłaskał rumiane policzki Anielki i przeciągnął ręką po włosach Magdzi.
— Znacie jeszcze jakieś inne ładne piosenki?
— To był właściciel fabryki! Nasz pan! — przeraziła się Magdzia, gdy znowu obydwie z Anielką zostały same. — Słyszał, jak śpiewałyśmy! O, Jezus!
Śmiejąc się, biegły dziewczynki do domu. Anielka wciąż jeszcze szeptała zdziwiona:
— Więc to był właściciel fabryki?
Zupełnie inaczej wyobrażała go sobie. Zdawało jej się, że powinien być o wiele poważniejszy! Przecież był taki bogaty!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Janina Zawisza-Krasucka.