Anielka pracuje/Mało wody
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Anielka pracuje |
Podtytuł | Powieść dla dorastających panienek |
Data wyd. | 1934 |
Druk | Drukarnia „Rekord” |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Jeden pogodny dzień następował po drugim. Na drzewach liście poczęły schnąć od upału. Na łąkach kwiatki z pragnienia pochylały swe główki. Tumany kurzu unosiły się w powietrzu na wszystkich polnych drogach. W szalonym upale milkło i zamierało życie. Nawet fale rzeki szumieć przestały, bo wody w niej prawie nie było. Dopiero wieczorami zjawiał się lekki wietrzyk i poczynał błądzić sennie po dolinie. Wieśniacy przed chatami klepali kosy, wrota stodół otwarte były naoścież, pachniało sianem.
Wieś spała. Na niebie mrugały gwiazdy, z ponad lasu wypłynęła tarcza księżyca. Spoglądał on jednak z takiem zdziwieniem na dolinę, że matowe jego promienie nie przenikały ciemności. Przędzalnia! Maszyny warczą. Pasy rzemienne przesuwają się i dygocą! Nie zdają sobie widocznie sprawy, że na dworze panuje księżycowa noc i że wszystko odpoczywa! Tak! W rzece jest mało wody. Prąd fal nie może już wprawiać w ruch wszystkich maszyn o jednej porze. Dlatego też jedne maszyny pracują od dwunastej w południe do dwunastej w nocy, a drugie od dwunastej w nocy do następnego południa. Teraz fabryka nie troszczy się o odpoczynek swych robotników.
Przy jednej z maszyn stała Magdzia. Powieki miała ciężkie i w oczach czuła jakby piasek. W żołądku też kruczało. Od południa nie była w domu. Żona grubego szewca dała jej z sobą butelkę zimnej kawy, a do tego dwa kawałki chleba z powidłami. O siódmej była przerwa na kolację, teraz na wieży kościelnej biła jedenasta. W oczach Magdzi zajaśniał płomyk radości. O dwunastej zobaczy znowu Anielkę, bo Anielka o dwunastej zaczyna pracować. Już oddawna Magdzia miała jej coś do powiedzenia. Przyszedł list z Ameryki od ojca. Ojciec przysłał pieniądze i bardzo długi list napisał. Magdzia o wszystkiem musi opowiedzieć Anielce. Nie mogły się już teraz poza fabryką widywać, tylko o dwunastej w południe i o dwunastej w nocy, ale zaledwie na kilka sekund. Nie mogły już teraz śpiewać, ani grać na mandolinie. Ach! Magdzia co wieczór modliła się o deszcz. Wówczas napewno będzie inaczej!
W tę noc księżycową tuż nad brzegiem rzeki biegła gromadka dzieci. W jednem miejscu trzeba było przejść przez pokryty dachem, drewniany mostek. Basia lękliwie spojrzała w stronę ciemnego lasu. Zawsze o dwunastej przejeżdżał przecież tamtędy ognisty rycerz w białej opończy. Babcia tak często o nim opowiadała. Basia przytuliła się do dzieci.
— Boisz się? — zapytał Jakób Brzózka.
Basia skinęła głową. Tam na polance wyraźnie dostrzegła coś białego.
— To napewno tylko mgła, — uspokajała ją Gieńka.
Przejęte strachem dzieciaki poczęły iść dalej. Coraz bliżej jaśniały światła z okien fabryki. Wybiła dwunasta. W bramie Anielka spotkała Magdzię. Uścisnęły sobie mocno ręce i Magdzia wyjąkała kilka słów. Anielka otworzyła szeroko oczy, ale nic nie rzekła. Przez całą drogę nie wypowiedziała ani słowa.
— W południe pokażę ci ten list, jak będę mogła, — szeptała Magdzia. — Dobranoc! Dobranoc, Anielciu!
I Magdzia zatonęła w ciemnościach wraz z innymi. Nie lubiła sama wracać do domu o tej porze, a szczególnie bała się przechodzić koło cmentarza. Gruba Zuzia dopiero niedawno opowiedziała jej prawdziwą historję o duchach. Lękliwie wciskała się Magdzia między idących robotników, którzy szli tuż za Jakóbem Brzózką i Rybakiem Rochem. Ponuro czerniła się droga przed robotnikami wracającymi do domu. Tarcza księżyca skryła się za pobliskie pagórki.
Czuwały tylko światła w fabryce, były widocznie zmęczone, bo ze smutkiem jakoś spoglądały przez okna w czarną przestrzeń pól. Gdy Anielka wraz z innemi dziećmi weszła do sali, musiała natychmiast przytknąć chustkę do nosa. Ostra woń lamp naftowych zaparła jej poprostu oddech w piersiach. Ale po chwili już żadnego zapachu nie czuła. Właściwie Anielka wciąż jeszcze spała, chociaż dotykała bawełnianych nici, śliniła palce i czyściła aksamit walców. Napół sennie spoglądała na postacie, krzątające się przy maszynach, A maszyny wyśpiewywały ciągle jedną i tę samą melodję.
Dopiero gdy przez okna wtargnął szary świt do sali i począł walczyć z światłem lamp, Anielka ocknęła się. Dzień! Żeby tak na chwilę wyjrzeć na dwór, tylko na chwileczkę! Gdy na wieży kościelnej wybiła szósta, majstrowie ogłosili przerwę. Anielka wybiegła na dziedziniec.
— Nie wolno wychodzić! — wołał za nią Jakób Brzózka, gdy zbiegała po schodach.
Nie słyszała jednak. Powietrze! Słońce! Anielka wybiegła na blask słoneczny i odetchnęła głęboko. Kąpała w słońcu swe obolałe nogi i zanurzała je w trawie. Wybiegła przed bramę i przystanęła na wąskiej ścieżce, tuż przy drewnianej ławce. Ach, słońce! Słońce! Ciepło słoneczne przypłynęło przez całe ciało Anielki. Uśmiechnęła się i przymknęła oczy. Teraz zjem chleb, pomyślała. Usiądę na tej ławeczce i będę jadła. Nagle ukazała się zadyszana Basia.
— Masz natychmiast wracać, Anielciu! Majster cię widział. Nie wolno z fabryki wychodzić.
Anielka obejrzała się.
— Dlaczego? Przecież tu jest o wiele ładniej?
— Chodź prędko! — nastawała Basia. — Można w korytarzu usiąść na skrzyni i zjeść śniadanie.
Anielka wsunęła z powrotem chleb do kieszeni. W serduszku jej coś się załamało. Wolniutko, z szeroko rozwartemi, pociemniałemi oczami, wracała do budynku fabrycznego.
Znowu maszyny warczały, pasy rzemienne przesuwały się, a Anielka z tęsknotą wyczekiwała południa. Będzie mogła wówczas pójść do domu i wróci tu dopiero o dwunastej w nocy.