Anielka pracuje/Znowu w fabryce
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Anielka pracuje |
Podtytuł | Powieść dla dorastających panienek |
Data wyd. | 1934 |
Druk | Drukarnia „Rekord” |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Zbudzona wieś szeptała ze wszystkich zaułków:
— Anielka się znalazła! O, tam idzie! Idzie z babką! Ze starą Anielą!
Szepty cichły.
Wolno, majestatycznie kroczyła babcia w swym jedwabnym czepku, a przy niej Anielka. Szły w stronę fabryki. Wszystkich spotkanych sąsiadów pozdrawiały uprzejmie, na co odpowiadano im równie uprzejmem pozdrowieniem. Stara Aniela znana była w całej wsi i cieszyła się ogólnym szacunkiem. Mało było takich, którzy kiedyś w życiu nie zasięgali mądrej rady u babci. Co powiedziała, było słuszne i dlatego też, gdziekolwiek babcia się ukazała, wszędzie witano ją z szacunkiem i radością. Tak samo było z majstrem w przędzalni. Poprostu może ze zwykłego przyzwyczajenia, wprawdzie postanowił już oddawna utemperować trochę tę Anielkę Lipkównę. Była mu przecież prawdziwą solą w oku. Nigdy nie postępowała tak, jak inne dzieci. O pilności i zapale w pracy nie mogło być mowy, wystarczyło na nią spojrzeć! Mimo to jednak, gdy majster ujrzał siwe włosy babci, gdy spojrzał w jej szczere, dobrotliwe oczy, utracił nagle całą niechęć do Anielki Lipkówny. A gdy wysłuchał jej słów, przypomniał sobie nagle własną młodość, własne wędrówki po lasach i łąkach, które ukazały się teraz jego oczom, niby dawno prześniony sen.
Po chwili rozumiał już wszystko. Powstrzymywała go jeszcze tylko pewna przekora, zwyczaje codzienne. Stał przed babcią kiwając głową, ten szczupły człowieczek, o pomarszczonej, żółtej twarzy i mamrotał coś, czego nie można było zrozumieć. Babcia musi jeszcze dzisiaj rano porozmawiać z właścicielem fabryki.
Anielka weszła do fabrycznej sali, podziwiana przez wszystkich, w oczach wszystkich jakaś obca, całkiem nowa.
Po chwili zaczęły warczeć koła maszyn i rozpoczął się nowy dzień pracy. W oddali gwiazdy gasły na niebie, dolina zajaśniała bladym świtem.
Babcia przysiadła na pniu, na skraju lasu. Tak rano panu nie wolno przeszkadzać, zresztą miała przecież dosyć czasu. W zamyśleniu wyciągnęła z kieszeni tabakierkę i wysypała szczyptę tabaki na pomarszczoną dłoń. Szerokim gościńcem szli ludzie, stukając głośno zakurzonemi butami. Spóźnieni pielgrzymi... pokiwała głową babcia, chcą jeszcze zatrzymać się gdzieś, nim zima nadejdzie.
— Szczęśliwej podróży, — pozdrowiła przechodzących.
Wędrowcy podziękowali, szepnęli coś jeszcze i wydobyli z kieszeni różańce. Ostatni chromał i przystawał od czasu do czasu. Ma widocznie groch w buciku, chcąc grzechy odpokutować, pokiwała głową staruszka. Jej badawczy wzrok poszybował w stronę fabryki, w stronę niezliczonych ilości okien. Na ten temat nikt jej nie przekona. Te budynki fabryczne nic dobrego nie przynoszą światu! Stanowczo nawet sprowadzają nieszczęście na ludzi. Jasny płomień rozpalił się w duszy babci. Monety brzęczą. Otóż właśnie! Za te monety tam wewnątrz fabryki zabierają ludziom światło, słońce, powietrze... i radość życia.
Stara kobieta podniosła się. I ona kiedyś przędła na wrzecionie i tkała płótno i jedwab. Zimą, gdy śnieg leżał wysoko pod oknami, przędła ciągle, nucąc swe piosenki. Ręce jej nigdy nie ustawały, te ręce, które z radością imały się pracy zimą, aby latem wygrzewać się na słońcu. Tak było dawniej. Ale maszyny podobno wszystko lepiej rozumieją, podobno pracują lepiej i prędzej. Ludzie uważają, że maszynowe płótno jest piękniejsze od płótna tkanego ręcznie. I co dalej będzie? Z zatroskaną twarzą spojrzała babcia w daleką przestrzeń. Była pewna, że obecni ludzie stanowczo postępują fałszywą drogą.
Był już dzień, trzeba więc pójść do właściciela fabryki. Babcia przygładziła ręką włosy. Pagórki leśne poczęły połyskiwać złocistym blaskiem. Słońce, słońce! Babcia wzniosła ku górze oczy, witając słoneczne promienie z wdzięcznością, a potem wolnym krokiem udała się w stronę bramy. Przy bramie spotkała grubą rozczochraną wędrowną handlarkę.
— Czy będą mogła dzisiaj u was przenocować? — zawołała na widok babci.
Babcia skinęła głową zapraszająco i poczęła się wspinać po schodach do kancelarji właściciela fabryki.
Gdy Anielkę wywołano z sali, w pierwszej chwili serce jej bić przestało. Majster dzisiaj nie odezwał się do niej ani słowem, tylko piegowaty Heniek wśród roboty szepnął:
— Siebie lepiej pilnuj, a nie martw się o innych!
Wszystkie dzieci wiedziały z której strony wiatr wieje, lecz nie dziwiły się temu zupełnie. I one już oddawna postanowiły nie dokuczać więcej Anielce. Wiedziały tylko jedno: Że babcia przyprowadziła Anielkę z lasu, z tego lasu, gdzie cygani obozowali. Tam właśnie Anielka była. Jakto? Co się tam stało? Anielkę spowijała głęboka tajemnica. Na swem miejscu przy maszynie zastała Anielka, zaraz po przyjściu, kawałek pięknej jedwabnej wstążki.
— Możesz to sobie zatrzymać! — szepnęła jej do ucha Kasia Stelmachówna.
Również i inni uśmiechali się przyjaźnie, gdy spoglądali na Anielkę. Tego zupełnie nie oczekiwała! Wyprostowała się, rozejrzała dokoła i nagle zapragnęła każdemu coś przyjemnego powiedzieć, dla każdego coś dobrego zrobić... Nie zdążyła jednak, bo wywołano ją z sali do właściciela fabryki!
Schody chyba nigdy się nie skończą, jeszcze tyle stopni. Za każdym krokiem, który robiła, stawała się jakaś mniejsza, nic nie znacząca. Co jej pan powie? Przecież musiał być zły! Jeżeli nie pozwoli jej na podróż do miasta! Jeżeli... Z drżącemi kolanami, stanęła Anielka przed panem, czekając na rozkazy. Usłyszała, jak powiedział do niej ostro:
— Żeby mi się to nigdy więcej nie powtórzyło. Trzeba uczciwie pracować. Nasi ludzie muszą...
A teraz co będzie? Anielka zawisła wzrokiem na twarzy babci, jakby szukając u niej ratunku.
— Podziękuj, Anielciu, — szepnęła babcia, gdy właściciel fabryki umilkł, — masz pozwolenie pojechania ze mną do miasta i do mojej wsi rodzinnej.
Wówczas dopiero Anielka się ocknęła. Czyż to możliwe? Czyż to była prawda? Spojrzała właścicielowi fabryki prosto w oczy i nagle poznała w nim owego pana, który w wiosenny wieczór przysłuchiwał się jej śpiewowi, gdy siedziała wraz z Magdzią nad rzeką. Uśmiechnęła się doń, jak do starego znajomego, a w oczach jej zajaśniała gorąca wdzięczność.
— Czy on mnie jeszcze pamięta? — pomyślała. — Dziękuję, dziękuję pięknie! Serdeczne dzięki! — wyszeptała i wraz z babcią znalazła się znowu na korytarzu.
Przez cały dzień wydawało się Anielce, że świat uległ jakiejś nagłej zmianie. W całej fabryce nikt nie mówił już więcej o zwoju sznurów! Wszyscy byli tacy dobrzy i mili! Na przyszły tydzień będzie mogła pojechać z babcią do Krzywicy. Ona, Anielka Lipkówna, z babcią, ze swoją babcią! Niby wicher zbiegła Anielka po schodach fabrycznego kantoru i wtargnęła do obszernej sali, w której już od tak dawna pracowała.
Tylko babcia wolnym krokiem szła do domu. Ciężką przetrwała walkę z właścicielem fabryki, ale i ona go rozumiała. Od czasu, gdy w starym młynie urządził czyściutką, wygodną przędzalnię, ludzie nie chcieli już dłużej w dawnej brudnej fabryce pracować. To go rozczarowało do wszystkich. Biedna Anielka! Musi jeszcze pewien czas wytrzymać. Ale przecież Anielka znowu jest wesoła i radosna. A potem... kto wie, co jeszcze być może!