Anielka w mieście/Coraz dziwniej
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Anielka w mieście |
Podtytuł | Powieść |
Data wyd. | 1934 |
Druk | Drukarnia „Rekord” |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Dwa dni minęły od niezapomnianego przeżycia z wędrownym chłopcem i tańczącą małpką. Gdy wieczór zapadł, Anielka zmęczona po całodziennej pracy, wolno wspinała się po schodach, kierując się w stronę swojej facjatki. Na dole, jak zwykle turkotało koło młyńskie i przelewała się woda, będąca jakby akompaniamentem ciągłego bezustannego turkotu. Trzymana przez Anielkę świeca poczęła migotać niepewnie, aż wreszcie zupełnie zgasła. Anielka przystanęła przerażona i dostrzegła, że drzwi znajdujące się w pobliżu jej własnego pokoju, są napół uchylone. Ktoś wyraźnie ją wołał. Czyżby to była pani Bielawska? Jakieś niewytłumaczone uczucie bojaźni spowodowało, że Anielka cofnęła się o kilka kroków wtył. Wreszcie zdecydowała się zapalić ponownie świecę, lecz gdy postąpiła kilka kroków naprzód, usłyszała znowu, że ktoś wyraźnie wypowiedział jej imię.
— Czy to Aniela? — pytał zmęczony głos, gdy Anielka stanęła na progu obcego pokoiku. — Proszę podejść bliżej, bo tak trudno nam będzie rozmawiać.
W łóżku, które stało tuż pod opadającym ku podłodze sufitem, uniosła się jakaś głowa. Dwoje oczu spojrzało przyjaźnie ku Anielce. Gdzie ona te oczy widziała? Czy takie same oczy miał ów wędrowny chłopiec z tańcującą małpką, czy też widziała je kiedyś może w rodzinnej wiosce? Tak oczy te były jakieś dziwne i przywodzące na pamięć najdawniejsze wspomnienia.
W jednej chwili wszelki przestrach, który Anielka odczuwała dotychczas, pierzchnął bezpowrotnie.
— Niech mi Aniela nie bierze tego za złe, — usprawiedliwiała się chora. — Ale będzie Aniela chyba taka dobra i zagotuje mi filiżankę herbaty na mojej naftowej maszynce. Musiałam się przeziębić, bo od wczoraj febra mnie trzęsie.
Zmęczona kobieta przymknęła na chwilę oczy i Anielka dostrzegła głębokie zmarszczki na jej wychudzonej twarzy. Do duszy Anielki wstąpiło nagle pragnienie niesienia pomocy tej nieznajomej kobiecie.
— Ależ, chętnie, — zawołała, stawiając świecę na stole i zabierając się do zapalenia maszynki, chora jednak zaczęła się znowu niepokoić.
— Czy nie mogłaby Aniela postawić świecy na oknie? — zapytała niepewnie. — Tak się już do tego przyzwyczaiłam, a wiatru niema, więc świeca nie zgaśnie.
Słysząc to, Anielka spojrzała na nią z przerażeniem. Co powie pani Bielawska, gdy świeca się tak prędko wypali?
— Dam Anieli potem nową świecę, — zabrzmiał znowu od strony łóżka głos chorej, która leżała z zamkniętemi oczami. — Lepiej będzie, jak Aniela nie poprosi pani Bielawskiej o drugą świecę.
Gdy Anielka po chwili usiadła przy łóżku chorej, podając jej herbatę, nieznajoma kobieta poczęła się jej przyglądać jeszcze z większem zaciekawieniem.
— A skąd Aniela pochodzi? Czy ma Aniela rodzeństwo? — pytała.
Chora nie była jeszcze wcale starą kobietą, to jednak całe mnóstwo srebrnych nitek połyskiwało w jej włosach. Anielka spoglądała wciąż na nią i dostrzegła, że podczas rozmowy nieznajoma kobieta spoglądała wciąż w stronę okna, na palącą się na parapecie okiennym świecę.
— Ośmioro dzieci wychowała matka Anieli, — skinęła w pewnej chwili głową, — i wszystkie prawie są już samodzielne?
Anielka potaknęła, nie rozumiejąc dokładnie, co ten wyraz miał oznaczać.
— Romek jedzie teraz do Ameryki, — opowiadała dalej i nie mogła się powstrzymać od zapytania, czy chora była kiedyś w Ameryce.
— Nie, nie byłam jeszcze, — odparła zapytana, — ale jak Bóg da, to może i my tam pojedziemy.
Słowa te brzmiały, jak żarliwa modlitwa, a po wypowiedzeniu ich, głowa chorej znowu bezsilnie opadła na poduszki.
Co się tu właściwie działo? Kim była ta kobieta? Pytającym wzrokiem Anielka błądziła po pokoiku, to znów zatrzymywała go na leżącej w łóżku kobiecie.
— Którą mamy teraz godzinę? — zapytała chora po chwili. — Może już Aniela zdjąć świecę z okna i zgasić ją. Bardzo Anieli dziękuję i prosiłabym, żeby Aniela nie opowiadała o niczem pani Bielawskiej. Pani Bielawska z pewnością nie byłaby zadowolona, gdyby się dowiedziała, że Aniela mnie odwiedza. Najlepiej będzie nic nie mówić.
Anielka skinęła głową. Przeczucie jakiegoś straszliwego losu, prześladującego tę kobietę, przemknęło przez umysł Anielki i zrodziło w jej sercu współczucie dla nieszczęśliwej. Nawet zmęczenia już teraz Anielka nie odczuwała, mimo to jednak chora nalegała, aby jak najśpieszniej udała się na spoczynek.
— Przecież Aniela musi znowu wcześnie wstać jutro, — tłumaczyła, — jeżeliby Aniela mogła podczas jutrzejszego dnia do mnie wstąpić, to byłabym niezwykle zadowolona.
— Tak, a w nocy? Może mam tu przynieść moją pościel i spać razem z panią? — zaproponowała Anielka.
Blady uśmiech przemknął po wychudłej twarzy chorej.
— Aniela ma bardzo dobre serce, — wyszeptała, — ale to byłoby naprawdę zupełnie zbyteczne. Panna Chudzelewska, która mieszka w sąsiednim pokoju, z pewnością tu jeszcze do mnie wstąpi, jak będzie wracać do domu, a w danej chwili już mi nic absolutnie nie potrzeba.
Jak dziwnie się wszystko dzisiaj składało. W chwili, gdy Anielka chciała wyjść z izdebki, natknęła się u drzwi na elegancka ubraną osobę, która właśnie pragnęła odwiedzić chorą.
— Dobry wieczór, — wyszeptała Anielka nieśmiało.
— Acha, to pewno Aniela od pani Bielawskiej, — domyśliła się tamta. — Spóźniłam się dzisiaj trochę. Lepiej się pani czuje?
Z uśmiechem zajęła miejsce przy łóżku chorej, tam, gdzie przed chwilą siedziała Anielka. Anielka wychodząc, słyszała jeszcze, jak chora zmęczonym głosem pytała przybyłą o jakieś dziecko, a potem słowa zamarły w turkocie młyńskiego koła zdołu. Anielka przystanęła na korytarzu z bijącem sercem i z niepokojem w duszy. Co było z ta świecą? Kto miał dziecko?
Do ostatniej chwili przed zaśnięciem te tajemnicze zagadnienia nie dawały Anielce spokoju. Ilekroć pragnęła przestać myśleć o tem wszystkiem, za każdym razem myśli ta wracały do niej i uporczywie szumiały w głowie.