Anielka w mieście/Rzeczy nieoczekiwane
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Anielka w mieście |
Podtytuł | Powieść |
Data wyd. | 1934 |
Druk | Drukarnia „Rekord” |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Nim jednak nastała niedziela, tyle rzeczy nowych się przytrafiło, że pozwoliły one Anielce zapomnieć zupełnie o własnem zmartwieniu.
Było to pewnego słotnego popołudnia. Anielka siedziała nad haftem przy oknie, wkłuwając igłę w biały materjał i wyciągając ją to z jednej, to z drugiej strony, miała przytem takie uczucie, jakby to popołudnie miało się nigdy nie skończyć. Krople deszczu, padającego za oknem zdawały się odmierzać długie wlokące się minuty i oddzielać jedne od drugich. Bezdenna nuda ogarnęła Anielkę. Żeby tak chociaż możne było szyć suknię!
Błądzącym wzrokiem spoczęła na twarzy pani Bielawskiej, która poprawiała coś przy swej nowej sukni, przygotowanej na niedzielę i jakby na złość krzywo skrajała kołnierz. Pełna gniewu cisnęła suknię na stół i podeszła do Anielki.
— Znowu Aniela źle to obdziergała, — poczęła gderać. — Przy Anieli nawet boska cierpliwość może się wyczerpać.
Niby ostrze stali słowa te zapadły do serca Anielki, ale stały się chociaż drobnem urozmaiceniem, tego niekończącego się nudnego popołudnia. Anielka pochyliła się znów nad robotą, nie dając odpowiedzi. Bo właściwie co miała powiedzieć, co miała na swoje usprawiedliwienie?
— Jak w mojej nieobecności ktoś będzie dzwonił na dole w sklepie, to proszę zejść i klienta obsłużyć, — rozkazała pani Bielawska Anielce, wychodząc na miasto, aby dokupić kawałek materjału do zepsutego kołnierza. — Chyba sobie Aniela z tem poradzi.
I wszystko nagle uległo zmianie dokoła Anielki, gdy zdała sobie sprawę, że majstrowa już wyszła. Jak pięknie słońce świeciło! Żeby tak jeszcze ktoś do sklepu przyszedł i chciał coś kupić! Anielka bardzo lubiła klientów obsługiwać. Wiedziała już także ile kosztują knoty do lampy i ile trzeba wziąć za blaszany lichtarz. Przed paru dniami nawet udało jej się sprzedać ręczną latarkę.
Czy nikt nie dzwonił? Anielka podbiegła do okna i wychyliła się przez nie. Omal nie wypadła na ulicę z wrażenia. To, co zobaczyła na dole, przypomniało jej szczęśliwe lata dzieciństwa i zapachniało rodzinną wioską. Chłopiec z małpką, z małpką, która pięknie tańczył
Niby na skrzydłach, sfrunęła Anielka ze schodów i wybiegła na ulicę. Ach, tyle tęsknoty i żalu posiadała melodja, którą chłopak wygrywał na katarynce, tyle bólu i niemego wyrzutu było w oczach grającego chłopca, który wsparty o mur kamienicy, spoglądał na zebranych dokoła ludzi, nie widząc ich zupełnie. Dokąd wędrował? Skąd przychodził?
Z przemożną siłą gromadka zebranych widzów pociągnęła za sobą Anielkę. Coś dziwnego, tajemniczego, coś, co w domu już wywierało na niej takie wrażenie, osłoniło teraz mgłą wszystkie jej myśli i nim się zdołała zorjentować, stała już na samym końcu ulicy. Jej srebrna broszeczka leżała razem z monetami w czapce, którą małpka trzymała przed ludźmi, domagając się datków. Anielka nie miała pieniędzy. Ani grosika nie nosiła przy sobie w kieszeni. Jak ta małpka śmiesznie się przechyla w tańcu! Jak spogląda na chłopca i jak każdy jego ruch rozumie! Anielka nie mogła od małpki oderwać wzroku. I tak chłopiec i małpka wędrują po świecie, nie rozstając się z sobą...
Co się działo, że znowu w serduszku Anielki zrodziła się ta żarliwa tęsknota, która i ją ciągnęła do wędrówki, do słońca, do chmur, w daleką nieznaną przestrzeń, na szeroki świat. Czy to ta mała Anielka z Wielkiej Wsi tu stała, która kiedyś tak się zagapiła, że do domu drogi znaleźć nie mogła,, i rodzeństwo musiało jej szukać? Tym razem nie było tutaj rodzeństwa, ale zamiast braci i sióstr zbliżyła się do Anielki jakaś starsza kobieta w ciemnym płaszczu.
— Czy nie jesteś pomocnicą pani Bielawskiej? — zapytała wolno. — Sądzę, że lepiej będzie, jak pójdziesz teraz do domu, bo widziałam twoją panią wracającą z miasta.
Anielka przez chwilę spoglądała mglistym wzrokiem w ciemne oczy nieznajomej, aż wreszcie uświadomiła sobie jej słowa. Przerażona, wtuliła głowę w ramiona i poczęła biec szybko ulicą, nie zważając wcale na to, że potrąca idących wolniejszym krokiem przechodniów.
— O Jezus, — szeptała tylko coraz bardziej przerażona, a pośpiechem swym wywoływała uśmiech na twarzach sąsiadów, stojących przed drzwiami swych domów.
— Ale się dziewczyna śpieszy! — wołał ze śmiechem mistrz piekarski Bączek — Acha, bo tam ztyłu władza idzie!
Zrobił przytem taką minę, że wszyscy obecni nagle, śmiejąc się głośno, poznikali wewnątrz swych domów.
Pani Bielawska, nie orjentując się w tem wszystkiem, kroczyła majestatycznie z szumem spódnic, w stronę swego mieszkania. Czarny aksamitny beret przekrzywił się jej trochę na głowie, ale mimo wszystko pani Bielawska wyglądała niezwykle wspaniale i elegancko. Dopiero, gdy weszła do pokoju i przejrzała się w lustrze, zawrzała gniewem, który postanowiła pomścić na Anielce.
— Aniela też się opuszcza w pracy, jak tylko nikt jej nie pilnuje! — zawołała. — Czy był ktoś w sklepie?
Anielka zarumieniła się, nalewając pośpiesznie wody do maszynki po kawie. Miała wrażenie, że wszystko się przed nią w jednej chwili zawali. Dopiero po chwili zaczęła przychodzić do siebie.
— Listonosz ten list mi oddał, — ośmieliła się wybąkać.
— Co, list! Dla mnie? — Pani Bielawska nie posiadała się ze zdziwienia. — Niesłychane rzeczy, narzekała, — że wszystko jednego dnia stać się musi.
Zaledwie Jednak rozerwała kopertę i wyjęła z niej arkusz papieru, twarz jej rozpogodziła się.
— To od Anieli matki, — rzuciła wśród czytania. — Prosi, abym Anielę mocno trzymała. Widocznie w domu dobrze Anielę znają.
— Matka Anieli pisze o jakimś chłopcu sierocie, który uczył się u ogrodnika Matysiaka. Zna go Aniela? Podobno leży teraz chory w szpitalu na Dolnej ulicy. Musi go Aniela odwiedzić. Ale dopiero pójdzie tam Aniela za parę dni, bo podobno wczoraj mieli go tutaj przywieźć. Pozatem brat Anieli w przyszłym miesiącu wyjeżdża do Ameryki. Przy tej okazji będzie Aniela miała wizytę matki, która odprowadza swego syna aż tutaj do naszego miasta. — Pani Bielawska spojrzała z nad listu. — Radziłabym się Anieli poprawić i być posłuszną, — ostrzegała, — bo w przeciwnym razie niewiele pocieszającego będę mogła matce powiedzieć.
Ostatnich słów Anielka prawie nie słyszała. Stała przy kuchni, wsypując kawę do garnuszka. Więc Romek jedzie do Ameryki, a ona ma odwiedzić Maniusia Wiecha w szpitalu. Cóż za cudowne widoki na najbliższe dni i tygodnie.