Anielka w mieście/Dawna Anielka
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Anielka w mieście |
Podtytuł | Powieść |
Data wyd. | 1934 |
Druk | Drukarnia „Rekord” |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Pani Bielawska nie posiadała się z oburzenia:
— Co takiego, linoskoczka chce Aniela oglądać, i chce pójść na przedstawienie w nocy, ze Staśkiem! Że się też Aniela nie wstydzi takich zachcianek! Podobne rzeczy nie przystoją dziewczynie z przyzwoitej rodziny.
I pani Bielawska wybiegła z kuchni w swojej szeleszczącej halce kanałusowej, Anielka zaś ogromnie zmartwiona, poczęła się wspinać po schodach do swej izdebki na poddaszu.
Po kilku minutach pani Bielawska, leżąc już w łóżku, rozmawiała z mężem:
— A ty się za Anielą nie potrzebujesz ujmować, bo całą odpowiedzialność od początku wzięłam na siebie.
— Ach, co tam mówisz, — rozległo się nieśmiało z sąsiedniego łóżka, — Stasiek jest przyzwoitym chłopcem i nie żaden łobuz z niego. Młodym też się coś od życia należy.
W sypialni małżeństwa Bielawskich, którzy dzisiaj wcześniej, niż zwykle udali się na spoczynek, po tej wymianie zdań zaległa cisza.
Na górze jednak w maleńkiej izdebce na poddaszu stała bezradnie Anielka, zupełnie jeszcze ubrana. Cóż w tem było złego, że chciała dzisiaj zobaczyć tańczącego na sznurze linoskoczka? Przecież w domu zawsze jej pozwalano chodzić na te przedstawienia, chodził z nią nawet Stefek i Romek. W domu również nikt jej codziennie nie wymawiał, że to, lub tamto nie wypada dziewczynie z przyzwoitej rodziny! Z nagłym buntem Anielka odrzuciła wtył głowę, oczy jej zabłysły, ręce sięgnęły po chustkę i otworzyły energicznie drzwi. Stasiek z pewnością czekał za domem. Czy stał tam jeszcze dotychczas? Może już dawno odszedł. Ach, żeby chociaż te schody tak nie trzeszczały. Możliwie najciszej i najostrożniej, zbiegła Anielka po schodach na najniższe piętro domu, ale drzwi wejściowe były zamknięte! Anielka nie miała klucza, to też przez chwilę stała w korytarzu bezradnie. Nagle jednak skierowała się ku drzwiom, prowadzącym z korytarza do warsztatu. W warsztacie okno było wyjątkowo duże, a po drugiej stronie, pod oknem stał pieniek do rąbania drzewa. Anielka musi tem oknem wydostać się z domu! Trzeba się tylko wspiąć, schwycić za parapet i wyskoczyć... Po chwili Anielka Lipkówna znajdowała się na maleńkiem podwóreczku, tuż obok fabryki czekolady. Więc była na swobodzie! Jak cudownie woda połyskuje w srebrzystych promieniach księżyca!...
— Stasiu!
Stał na rogu wąskiej uliczki, czekał! Przejęta radością, zapomniała Anielka na chwilę, że była już przecież panną Lipkówną. Jej błękitne oczy, błyszczące teraz niesamowicie, zatonęły na dłuższy moment w ciemnych oczach Staśka, poczem obydwoje wzięli się za ręce i zaczęli biec przed siebie tak szybko, że aż wijące się loki Anielki tańczyły, idąc w zawody z wiatrem.
— Co, przez okno wyskoczyłaś, a pani Bielawska już leży w łóżku? Więc będziemy musieli zpowrotem przez okno cię podsadzać. Mam nadzieję że na przedstawieniu jeszcze jakieś miejsce się dla nas znajdzie.
Biegnąc tak, Stasiek i Anielka śmieli się do łez, bo co chwilę coś nowego i za każdym razem coś weselszego przychodziło im na myśl, co chwilę to jedno, to drugie musiało powiedzieć coś bardzo zabawnego. Na jakimś zakręcie ulicy omal nie wpadli na stojącą na jezdni dorożkę, bo przecież dookoła panowały ciemności. Właściwie nie, ciemno tak znowu nie było. Od czasu do czasu widzieli jakąś latarnię, która po chwili znów się skrywała za występem kamienicy. Co pewien czas Anielka przypominała sobie majstrową, pokazując Staśkowi minę groźną, jaką pani Bielawska miała, gdy dziwiła się jej zachciankom i kazała natychmiast udać się na spoczynek.
A Anielka zamiast do łóżka, wydostała się na ulicę. Żeby to pani Bielawska wiedziała!
Właściwie dla Staśka to przedstawienie zaprodukowane po drodze przez Anielkę, było o wiele ciekawsze i zabawniejsze, niż przedstawienie linoskoczka dla zainteresowanych widzów. Wreszcie jednak Anielka i Stasiek zmęczeni długą drogą, stanęli u celu.
Bracia i siostry Staśka, Andzia od bydła i Henio rudego furmana, stali tuż przy drewnianej barjerce i śmieli się z całej duszy ze sztuczek pokazywanych przez clowna. Wszyscy natychmiast rozstąpili się przed Anielką. Właśnie w tej chwili na placyku ukazał się linoskoczek.
Szmer przebiegł po zasłuchanych i zapatrzonych widzach. Przecież to było prawdziwe przedstawienie. Linoskoczek tańczył na zawieszonym wysoko sznurze, przechylał się i robił najniebezpieczniejsze skoki, oświetlony raz czerwonym, to znów błękitnym reflektorem, zawieszony niejako między niebem i ziemią, kołysząc się lekko w takt grającej ochoczo harmonji. A ci, którzy stali na ziemi i pochłaniali go zachwyconym wzrokiem, mimowoli poczęli robić te same, co i on ruchy, potem zaś wybuchnęli jednogłośnym okrzykiem, gdy linoskoczek tam na górze przystanął na chwilę i skłonił się w podzięce publiczności. Ktoby coś takiego potrafił! W piersi Anielki serce biło coraz mocniej. Klaskała i krzyczała wraz ze Staśkiem, a potem znowu śmiała się ze sztuczek clowna.
Wreszcie przedstawienie skończyło się. Ludzie poczęli opuszczać plac widowiskowy. Trudno było myśleć o spaniu, trudno było leżeć w łóżku, jak Bielawscy, to też Anielka, Stasiek i jego rodzeństwo postanowili nie wracać jeszcze do domu.
Stefan Turek, jeden z sąsiadów Staśka, trącił zlekka swego brata w bok i powiedział:
— Ten linoskoczek zabawniejszy jest nawet od naszego ojca, jak się upije!
— Tak, musiał chyba w szkole tego wszystkiego się nauczyć, — odparł młodszy brat i wszyscy śmiejąc się, poczęli opuszczać niewielki placyk wypełniony publicznością po brzegi.
Światło księżyca rzucało tajemniczy blask na przerzucony przez rzekę most żelazny. Cichutko, melodyjnie szumiały fale, obijając się z pluskiem o statki, stojące na kotwicy i kołyszące się niby we śnie. Jednym skokiem mała Andzia od bydła znalazła się w umocowanej u brzegu łódce i po chwili już rozległ się jej śpiew, a wtórowały mu głosy innych, rozbrzmiewające dźwięcznie ponad wodą i wracające ku brzegowi niby żarliwa tęsknota za czemś, na co się przez całe życie czeka. Anielce zrobiło się dziwnie smutno, lecz w tej samej chwili Stasiek uspokoił rozśpiewaną młodzież.
— Wyłazić mi natychmiast z łódki!
Na nadbrzeżnym piasku zaroiło się i srebrne kropelki wody poczęły wirować w powietrzu. Śmiano się i żartowano. Nagle Stasiek odezwał się z zapałem:
— Podczas nocy pełno małych rybek fale wyrzucają na brzeg. Jutro rano będzie można przyjść tu i pozbierać rybki do kubełków, a na obiad będziemy mieli doskonałe ryby smażone z kartoflami. Teraz jednak czas już do domu.
— A ja raz, jak byłam mała, złowiłam gołemi rękami pstrąga, — pochwaliła się Anielka. — Potem niosłam go przez całą wieś, chociaż mi się strasznie wyrywał.
Ach, żeby teraz nie trzeba było pójść spać! Jak można kłaść się do łóżka, kiedy księżyc świeci tak jasno i kiedy tyle wesołych wspomnień przychodzi człowiekowi do głowy...
Stasiek opowiadał, jak raz wsunął głowę między żelazne sztachetki ogrodzenia i potem w żaden sposób nie mógł jej z powrotem wydostać. Andzia od bydła dorzuciła też swoją historyjkę o tem, jak będąc małą dziewczynką, przypinała sobie zawsze sztuczny warkocz swej matki, aby ładniej wyglądać... Tak wesoło i przyjemnie już dawno nie było, pomyślała Anielka, a gdy ze swej strony opowiedziała towarzyszom o tem, że znowu będzie musiała wspinać się przez okno warsztatu, śmiechowi i żartom nie było końca.
— Przyjdź kiedyś do nas w niedzielę na Górną, — prosiła Andzia od bydła, która z całego serca pokochała już Anielkę Lipkównę. — Przyjdź, moja kochana!
— Pst! — Stasiek przyłożył nagle palec do ust i dał znak, aby wszyscy zamilkli.
Anielka niepostrzeżenie zniknęła z gromadki i całe towarzystwo poczęło się za nią z niepokojem rozglądać. Ach! Tam wracał do domu wolnym krokiem mistrz piekarski Bączek. Gdyby tak Anielkę o tej porze na ulicy zobaczył, dopieroby rozplotkował po całem mieście! Ładny byłby skandal! Nie udało mu się jednak, bo Anielka w samą porę ukryła się przed nim. Ale dokąd uciekła?
— Zaczekamy tu jeszcze chwilę, — postanowił Stasiek, zatrzymując gromadkę, sam zaś na palcach podsunął się bliżej do domu, w którym mieszkali Bielawscy.
Ale i on nie mógł odnaleźć Anielki. Poprostu zniknęła, jakby się pod ziemię zapadła.
Nagle na facjatce domu Bielawskich, w okienku ukazała się jakaś postać. Biała chustka zamajaczyła nad dachem, poczem zniknęła.
— Jest już na górze! To Anielka była w oknie!
Oczekująca na ulicy gromadka wybuchnęła głośnym śmiechem.
— Tylko jej nie zdradź jutro przed majstrem, — ostrzegały Staśka Andzia i Elżunia.
— Jabym tam przy stole nie wytrzymał, — zachichotał Stefan Turek. — Wesoła z niej dziewczyna, bardzo mi się podoba!