Anielka w mieście/Całkiem inny Stasiek

<<< Dane tekstu >>>
Autor Janina Zawisza-Krasucka (opr.)
Tytuł Anielka w mieście
Podtytuł Powieść
Data wyd. 1934
Druk Drukarnia „Rekord”
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


15. Całkiem inny Stasiek.


Od dnia tego wieczorami nie paliła się jut świeca w żadnem oknie, widocznem z dziedzińca w dziennego. Naczelnik wiezienia uspokoił się, uspokoiła się również pani Bielawska i wszystko poczęło iść nadal zwykłym codziennym trybem.
Do miasta K. przyjechał ów linoskoczek, który niegdyś produkował swoje sztuczki na placu targowym w Wielkiej Wsi. Gdy Anielka dowiedziała się o tem, radość jej nie miała granic. Czy to aby ten sam linoskoczek, którego w Wielkiej Wsi widywała? Czy znowu będzie tańczył na linie?
— Dawniej i ja potrafiłam chodzić po linie zupełnie bez trzymania, — opowiadała Anielka Staśkowi podczas spotkania za domem. — Było to wówczas, kiedy marzyłam o tem, aby razem z linoskoczkiem wyruszyć na szeroki świat. Tak, naprawdę!
Stasiek począł śmiać się, że aż cała twarz rozjaśniła mu się, jak wyczyszczona kredką mosiężna lampa naftowa. Słońce jasno świeciło, koło młyńskie w fabryce czekolady obracało się miarowo, a woda, poruszająca je, pluskała radośnie, zdając się również do młodych wesoło uśmiechać.
— Ach, żeby tak można było ruszyć z nim w świat! — oczy Staśka roziskrzyły się, gdy spoglądał ze zrozumieniem na Anielkę. — I ja kiedyś pragnąłem grać w teatrze, i teraz jeszcze mam taką ochotę, — zwierzył się tajemniczo.
Przygasłym nagle wzrokiem spojrzał w rozmarzone oczy Anielki. Nie, Stasiek jako artysta, tego sobie w żaden sposób wyobrazić nie mogła.
— Czy byłaś już kiedyś w prawdziwym teatrze? — dopytywał się Stasiek, a nawet wyraz jego twarzy w tej chwili uległ zupełnej zmianie. — Widziałaś „Halkę“ Moniuszki?
Halkę? Anielka potrząsnęła przecząco głową i spojrzała na swego towarzysza z jeszcze większem zdziwieniem. Jaki ten Stasiek teraz by! inny! Zbliżył się do Anielki, która stała przy trzepaku, z trzepaczką podniesioną wgórę.
— A znasz tę pieśń? — zapytał i począł nucić tuż nad uchem Anielki: — Nie mam żalu do nikogo, tylko do ciebie, niebogo... Jeszcze dalej pamiętam, — zawołał gorączkowo, — połowę opery umiem na pamięć. Zimową porą co niedzielę chodzę do teatru za pięćdziesiąt groszy. Jak mam więcej pieniędzy, to idą popołudniu i wieczorem. Wolę nie jeść, a być w teatrze, to moja największa przyjemność. Teatr jest najpiękniejszą rzeczą, jaka istnieje na świecie, muszę cię koniecznie z sobą kiedyś zabrać.
Twarz Staśka pałała teraz wzruszeniem i zapałem. Wzrok Anielki zawisł na jego twarzy z niemem zaciekawieniem. Jak te czarne jego oczy teraz błyszczały! Jak pięknie brzmiał przyciszony głos! Jaki on jest wogóle zgrabny chłopiec!
Ale nagle Anielka pokraśniała i cofnęła się o kilka kroków wtył. Z okna fabryki czekolady wyjrzała ku niej uśmiechnięta twarz jasnowłosego chłopca.
— Rzucić panience czekoladkę? — zapytał przyjaźnie Anielkę, — a może panienka krępuje się tego mądrali, co przy panience stoi?
Po tych słowach blondynek cofnął głowę śpiesznie i zamknął głowę.
— Obrzydliwiec! — wydęła usta Anielka.
— Już ja go przyłapię, — odgrażał się Stasiek, — ale wtedy będzie z nim źle!
Obydwoje spojrzeli na siebie i wybuchnęli nagle głośnym śmiechem.
— Stasiu, chciałabym dzisiaj wieczorem pójść na przedstawienie linoskoczka, — wyznała Anielka, żądna rozrywki.
— To ja też pójdę, — postanowił Stasiek. — Ale czy cię pani Bielawska puści?... Powiedz, że moje siostry też idą z nami i Andzia od bydła. Powiedz...
Anielka nagle z zapałem poczęła trzepać przyniesione dywaniki, zdając się nie słuchać dalszych jego rad. Pani Bielawska stała przed drzwiami warsztatu.
— Znowu dzisiaj trzepanie trwa wieki! — zawołała do Anielki, po chwili jednak donośnym głosem zwróciła się do swego męża w warsztacie — Mógłbyś też swoje zdanie powiedzieć, jesteś przecież mężczyzną. Wogóle nie spodziewaj się wdzięczności, jak bierzesz dziecko na wychowanie!
— Bajbaju, o tem nie może być mowy, — mruknął pan Bielawski, — taki jest pożytek ze znakomitych gości. Wetknęły ci te damy dzieciaka i zadowolone. Z pewnością właśnie w tym celu przyszły, a ty jeszcze sprawiłaś wspaniale przyjęcie i specjalnie kawy kazałaś naparzyć. Mnie tam wszystko jedno, tylko tak się mówi... Ja tam wolę mojego piekarza Bączka!
Nie skończył jeszcze, gdy małżonka zdenerwowana poczęła biec szybko po schodach. Anielka postępowała tuż za nią z wytrzepanemi dywanikami na ramieniu, zamieniając ukradkiem porozumiewawcze spojrzenie ze Staśkiem. Musi się stanowczo wziąć w karby, trzeba milczeć, bo pani Bielawska jest w złym humorze. Ale co zrobić, jeżeli człowiekowi tak bardzo chce się pośmiać i potańczyć, jak się powstrzymać od wesołości, skoro świat nagle stał się taki jasny, skoro wszystko stoi otworem i chciałoby się biec przed siebie, daleko do słońca. A tymczasem zamiast tej wolności trzeba sprzątać bawialnię po niedzielnych gościach, trzeba trzepać wyściełane meble i przykrywać je na nowo pokrowcami, trzeba kurz wycierać, chociaż człowiek zupełnie się nie orjentuje, w jakim celu to wszystko robi.
Gdy pani Bielawska zdnerwowana usiadła i poczęła nalewać sobie jakichś kropel na kawałek cukru, Anielka w duszy poczęła zapytywać sarną siebie, jaki właściwie był powód takiego złego nastroju chlebodawczyni. Wkrótce jednak otrzymała odpowiedź na to, bo pani Bielawska zażywszy owe cudowne krople, uspokoiła się nieco i poczęła narzekać:
— Przecież trudno mi powiedzieć nie. Głupio się to wszystko ułożyło. Ale co z tym dzieciakiem robić? Pozatem nie wie człowiek jakie niewdzięczne stworzenie zabiera do swego domu. — Pani Bielawska ze smutkiem podparła głowę na dłoni i westchnęła: Jeszcze tego potrzeba było człowiekowi. Mało ma własnych zmartwień!
Anielka ze zdziwieniem spoglądała na swą chlebodawczynię, która przecież zawsze była taka spokojna i opanowana. A jak w domu było ośmioro dzieci, i matka sama wszystkie musiała wyżywić!
— Już ja się tą malutką zajmę, — odważyła się odezwać przyciszonym, lecz uradowanym głosem. — Mogłaby nawet spać w moim pokoiku. Ogromnie lubię dzieci, — a w duchu pomyślała: Z dzieckiem chociaż w domu będzie weselej.
— Naturalnie, że dzieciak musi spać z Anielą, inaczej wcale nie myślałam, — podchwyciła chlebodawczyni. — Aniela będzie miała chociaż coś do roboty, bo dotychczas to z nudów rozmaite głupstwa Anieli do głowy przychodziły.
Znowu pani Bielawska była ta sama, co zwykle.
— Musi Aniela jeszcze polecieć zaraz na targ, — rzekła po chwili. — Ten wieśniak, u którego zawsze kupuję, musi mi przywieźć jeszcze w tym tygodniu dwa korce kartofli, ale nie drożej, jak po dwa i pół złotego. Będzie Aniela pamiętała?
Tak, tak, Anielka napewno zapamięta. Teraz zdawała sobie z tego sprawę, że wolno jej wyjść z domu, że może biec szybko przez ulice, mijać domy wysokie i niskie, jak ci wszyscy ludzie, którzy sobie tak beztrosko po ulicach spacerują. Pani Bielawska wydała jeszcze kilka poleceń w kwestji sprawunków, i Anielka wybiegła pośpiesznie, radując się pogodnem niebem, zalaną słońcem ulicą i wogóle życiem, które wydało jej się teraz przecudowne. Kroczyła betonowym chodnikiem, jak stateczna jejmość, trzymając koszyk na ramieniu i kiwając głową w stroną Andzi od bydła, którą dostrzegła po przeciwległej stronie. Potem przyśpieszyła kroku, kierując się do straganów z zieleniną, za któremi po całych dniach przesiadywały kłótliwe przekupki.
Przechodząc jednak przez most i mijając przystań, mimo srogich ostrzeżeń pani Bielawskiej, Anielka musiała przystanąć, aby się przyjrzeć płynącym ku brzegowi statkom.
Dwoje cieląt, przywiązanych na pokładzie jednego ze statków, odwiązano teraz, chcąc wyprowadzić je na plac targowy, cielęta jednak w żaden sposób nie chciały opuścić pokładu. Czy je na śmierć prowadzą? Czy one zdają sobie z tego sprawę?
Może Anielka powinna była pomóc tym ludziom przy wyprowadzeniu ze statku cieląt? Ale nim jeszcze zdążyła cośkolwiek postanowić, chwyciła z ziemi swój koszyk i poczęła uciekać w takich podskokach, jakby tutaj, na placu targowym urządzała jakieś nadzwyczajne przedstawienie. Oto cielęta urwały się ze sznura, wybiegły na plac, a za niemi świnie, kwicząc przeraźliwie. Z rozdzierającem kwiczeniem świń połączył się ryk syreny statku.
— Niech licho porwie! — pomyślała Anielka, której serduszko jeszcze mocno biło ze strachu, lecz usiłowała odzyskać równowagę, bo stojący opodal chłopcy, patrząc na nią, poprostu słaniali się od śmiechu.
Mimo to jednak, postąpiwszy kilka kroków naprzód, Anielka znowu przystanęła, przyglądając się z ciekawością drugiemu statkowi, który sprawiał wrażenie mieszkalnego domku. Nie, stanowczo nie odważyłaby się tem pojechać. Przecież takie coś może z byle jakiego powodu wylecieć w powietrze. Statek tymczasem pruł dumnie fale rzeki i dysząc majestatycznie, zbliżał się do brzegu.
Wraz z innymi gapiami, oczekującymi w przystani, Anielka zbliżyła się również do statku, aby mu się lepiej przyjrzeć. Ach, nawet pokoje były tam wewnątrz, zupełnie, jak w eleganckiej gospodzie! A nawet podłoga, nie, jak matkę kocham, taka posadzka, jak na sali tanecznej! Przecież jednak przyjemnie musi być mieszkać sobie w takim pokoju i płynąć po wodzie, jak łódką, na której trzeba głupio siedzieć tyłem i nie przestawać wiosłować.
Ludzie poczęli popychać Anielkę.
— Panienka też wsiada? — zapytał jakiś marynarz, ujmując ją pod ramię.
W tej chwili Anielka nagle się ocknęła, i nie oglądając się już, poczęła biec szybko w stronę targowego placu. Trzeba przecież wszystko jaknajprędzej załatwić, bo pani Bielawska znów się będzie gniewać.
W powrotnej drodze do domu, spotkała Anielka pannę Chudzelewską. Panna Chudzelewska pięknie wyglądała w swojej fałdzistej sukni i w czarnym aksamitnym kapeluszu na blond włosach. Mimo wspaniałego ubrania, zatrzymała się, przywitała z Anielką i podała jej rękę.
— Anielo, czy pani Bielawska wspominała coś o świecy, którą pani Kudelska codziennie wieczorem stawia na oknie? — zapytała, a gdy Anielka zaprzeczyła potrząśnięciem głowy, rzekła już spokojniej: — Niech Aniela któregoś wieczoru do mnie przyjdzie, to Anieli coś opowiem. Ale o tej świecy ani słowa, dobrze?
Jakże to tajemniczo brzmiało. Czy znowu słowa panny Chudzelewskiej mają coś wspólnego z uwięzionym synem pani Kudelskiej?
Anielka nie miała czasu dłużej myśleć o tem, bo właśnie mijały okratowaną bramę więzienia i natknęły się na stojącą przed bramą wysoką postać kobiecą. W pewnej chwili brama się otwarła i na ulicę wyszła owa młoda, zawsze płacząca kobieta, którą Anielka tak często widywała przez okno na dziedzińcu więziennym.
— To też biedna męczennica, — szepnęła panna Chudzelewska. — Dobrze, że ktoś chociaż na nią czeka. Takim ludziom najbardziej jest potrzebne czyjeś uczucie. Będzie mogła teraz biedaczka wrócić do domu, jeżeli wogóle własny dom posiada.
Anielka i panna Chudzelewska spoglądały jeszcze przez chwilę za oddalającemi się kobietami, aż te wreszcie zniknęły im z przed oczu.
— Ach tak, życie nie dla wszystkich jest przyjemne, westchnęła parnia Chudzelewska, wchodząc wraz z Anielką na schody.
Co ona miała na myśli, mówiąc te słowa? Prze cięż właściwie jej samej było całkiem dobrze na wiecie. Żegnając się z panną Chudzelewską, Anielka dostrzegła, że towarzyszka jej miała łzy w oczach.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Janina Zawisza-Krasucka.