Anielka w mieście/Odwiedziny niedzielne
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Anielka w mieście |
Podtytuł | Powieść |
Data wyd. | 1934 |
Druk | Drukarnia „Rekord” |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Pogodnym błękitem uśmiechało się niebo nad ożywionem miastem. Dachy kamienic błyszczały w słońcu, ulice połyskiwały bielą, jak jasne wstęgi, po których ciągnęły zwarte szeregi różnobarwnie wystrojonych spacerowiczów.
Pan Bielawski stał w bawialni, bębniąc palcami po szybie okiennej. Fabrykant Miller przejechał właśnie ulicą w swym błyszczącym powoziku zaprzężonym w dwa ogniste kasztany.
— Trudno będzie wytrzymać, — westchnął pan Bielawski napół do siebie, napół do żony i wsunął palec między szyję i sztywny wysoki kołnierzyk. — Ten przeklęty kołnierz i ten półkoszulek, takie to sztywne, że zupełnie się człowiek ruszać nie może. Wogóle... — sięgnął po chustkę, otarł pot z czoła i zamilkł.
— Kołnierz nie jest za sztywny i półkoszulek także, — uprzedziła pani Bielawska wszelkie dalsze narzekania męża. — Powiedz lepiej, że nieprzyzwyczajony jesteś do przyzwoitego ubierania się. Jednocześnie chciałam cię prosić, żebyś nie bębnił palcami po stole, bo panie, które dzisiaj nas odwiedzą, gotowe cię wziąć za człowieka niewychowanego.
To mówiąc pani Bielawska eleganckim ruchem siadła na kanapie. I ona też, biedaczka, z trudnością ruszała się w swej nowej jedwabnej sukni.
— Mam nadzieją, że pan Bączek nie zechce usiąść na tym czystym pokrowcu, — rzekła po chwili. — Najlepiej będzie, gdy przeprowadzisz go do kąta pod piec, gdzie stoją zwykle krzesełka! On i tak tego nie zauważy.
Ale pan Bielawski właśnie zaczął rozmawiać z kimś przez okno i znowu szarpał niecierpliwie swój sztywny, niewygodny kołnierzyk. Tego eleganckiego wyglądu miał już stanowczo po dziurki od nosa. Przecież człowiek nie jest gorszy od innych, chociaż może nie potrafi się tak stosownie zachować.
Ach, już idzie Bączek ze swoją żoną! Szczęście, że ci chociaż mało uwagi zwracają na formy towarzyskie.
Pan Bielawski trząsł się przy oknie ze śmiechu i kiwał głową w stronę mistrza piekarskiego, który przechodził przez ulicę majestatycznym krokiem, również od czasu do czasu majstrując coś przy kołnierzyku.
— Hej, Bączek, może założymy protest! — Pan Bielawski wypowiedział te słowa bardzo głośno.
Zaśmiał się znowu i odwrócił się w pewne chwili do pokoju, który wydal mu się teraz tak samo sztywny, jak znienawidzony kołnierzyk, który sam tego dnia nosił na szyi.
— Daj już spokój, mateczko, przecież wszystko w porządku, — zwrócił się do żony, która poprawiała jeszcze poduszki na kanapie i wygładzała obrus na stole.
— Już ktoś idzie po schodach na górę, — wyszeptała Anielka pod drzwiami.
Dzień ten wydał jej się takim dziwnym tajemniczym dniem, w którym drzwi sztywnej bawialni otwarte zostały z klucza i w którym wszyscy domownicy tak świątecznie się ubrali. Jak wyglądają ci goście, na cześć których porobiono takie przygotowania?
— To tylko Bączkowie idą, — uspokoił żonę pan Bielawski.
— Odrazu wiedziałam, że przyjdą pierwsi, — irytowała się pani domu, lecz zaraz po chwili rozległ się tubalny śmiech mistrza piekarskiego, a w odpowiedzi przyjazne powitanie pani Bielawskiej, gdy Anielka wprowadziła gości do bawialni. Zamknąwszy drzwi, Anielka jeszcze przez chwilę stała zdumiona, nie mogąc zrozumieć, dlaczego ci ludzie, znający się tak dobrze, dzisiaj całkiem inaczej ze sobą rozmawiali. Czy z powodu świątecznego ubrania, które mają na sobie, czy też z powodu wielkiego tortu, który przed chwilą mistrz piekarski podał Anielce?
Zajrzawszy jeszcze do bawialni przez uchylone drzwi, Anielka nagle upuściła tort z przerażenia. Ujrzała mistrza piekarskiego Bączka, wsiadającego ze śmiechem na kanapie przykrytej czyściutkim pokrowcem, przeznaczonej dla znakomitszych od niego gości.
Zaraz jednak dosłyszano znowu odgłos kroków na schodach. Teraz Anielka miała pierwsza przyjmować gości, przynajmniej pani Bielawska tak jej rozkazała.
Drżąc na calem ciele, stała Anielka na górnej platformie schodów, wyczekując pojawienia się dwu wspaniałych dam. Ale... co za rozczarowanie! Dwie wspinające się po schodach damy wyglądały tak samo, jak te wszystkie kobiety, które Anielka codziennie na ulicach widywała! Nic specjalnego nie zdołała Anielka w nich zauważyć, tylko jedna z pań przystanęła na chwilę w połowie schodów, aby zaczerpnąć większą ilość powietrza. Tak samo śmiesznie odetchnęła, jak stara Agata w Wielkiej Wsi. Agata miała taką samą grubą narość na szyi.
Właśnie ta narość sprawiła, że owa znakomita wizyta stała się nagle w oczach Anielki czemś zupełnie zwykłem i codziennem.
— Dzień dobry, — wyszeptała Anielka, ciągle jeszcze rozczarowana. Otworzyła natychmiast drzwi bawialni i z wnętrza usłyszała radosne wołania pani Bielawskiej:
— Ach, pani rejentowa... pani aptekarzowa, jakże się cieszę, że panie raczyły nas odwiedzie. Anielo, proszę zdjąć z pań płaszcze!
— Zupełnie, jak w teatrze, — pomyślała Anielka, wybuchając jednocześnie głośnym śmiechem, gdy pani Rejentowa potknęła się na wysokim progu i do pokoju nie weszła zwyczajnie, tylko wpadła. Jednocześnie zabrzmiał tubalny śmiech mistrza piekarskiego Bączka, który w samą porę schwycił panią rejentową w objęcia.
To zdarzenie w oczach Anielki odarło znakomitych gości z reszty połysku. Anielka uciekła do kuchni, aby się tam wyśmiać do syta. Ze śmiechu poczęły jej spływać łzy po policzkach, a w gardle coś strasznie dławiło i przeraziła się, że tam w bawialni na oczach gości może wybuchnąć takim nieopanowanym śmiechem.
Gdy po kwadransie weszła Anielka do bawialni z błyszczącą maszynką do kawy i porcelanowym dzbankiem napełnionym mlekiem, powitana została na progu wesołym okrzykiem mistrza piekarskiego Bączka.
— O, teraz dostaniemy coś do picia, — pochwalił się, klepiąc pana Bielawskiego po kolanie. Jak widzę dzbanek z kawą, zawsze przypomina mi się ów dzień, kiedy z taką przyjemnością... tak... to już chyba ze dwadzieścia lat temu...
— Ach, Henryku, przecież to nikogo nie interesuje, — wtrąciła pani Bączkowa z niepokojem, mąż jej jednak nie tak łatwo dał się powstrzymać.
— Wszystko jedno, muszę o tem opowiedzieć mojej pięknej sąsiadce, muszę opowiedzieć jej w jaki sposób wogóle znalazłem się w K., dobrze pani rejentowo? — zaśmiał się i podsunął swe krzesło tuż do rejentowej.
Podczas, gdy Anielka nalewała kawę do filiżanek, dowiedziała się ku swemu wielkiemu zdziwieniu, że mistrz piekarski Bączek pewnego wiosennego dnia przybył do K. z maleńkiem zawiniątkiem pod pachą.
— Zapukałem do pierwszego domu na przedmieściu, a ponieważ byłem przemoczony i zziębnięty, gospodyni poczęstowała mnie kubkiem gorącej kawy. Już nigdy potem kawa tak nie smakowała, jak ta pierwsza, wypita po przybyciu do K. — uśmiechnął się, przymykając oczy, — oczywiście oprócz tej, którą mi podaje codziennie moja żona!
Zaśmiał się znowu tubalnie i tak głośno, że aż się ściany zatrzęsły, a potem nawiedził go atak kaszlu.
— Tak, tak, więc pani wysłała swoją córeczkę do internatu w L? — zapytała nagle pani Bielawska, zwracając się do rejentowej, aby za wszelką cenę zmienić temat rozmowy. — Dobre wychowanie to rzecz najważniejsza, a w dzisiejszych czasach każda panienka z lepszego domu powinna mówić płynnie po francusku.
— Więc córeczka pana doktora Zielnego jest w tym samym internacie, gdzie Luteczka Rejentowej, — zwróciła się po chwili pani Bielawska do męża, trącając go jednocześnie energicznie nogą, aby przerwał wreszcie rozmowę z tym nieznośnym piekarskim.
W tej samej chwili Anielka krzyknęła z takiem przerażeniem i tak niezręcznie poruszyła trzymanym w ręku dzbankiem z kawą, że pani Aptekarzowa w obawie o swą suknię, zerwała się z krzesła.
Oczy wszystkich zwróciły się w stronę Anielki, ona zaś miała w tej chwili twarzyczkę purpurową. Dopiero nowy wybuch śmiechu mistrza piekarskiego Bączka zatuszował wszystko i zapobiegł możliwości nieprzyjemnych zapytań.
— Mam wrażenie, że Anieli wszedł kurcz w nogę tam pod stołem, — zemścił się pan Bączek spoglądając ukradkiem na panią Bielawską, — ale niepokój jest zbyteczny, bo ból zaraz minie. Czy mógłbym poprosić o jeszcze jedną filiżankę kawy? Ha, ha, ha!
— Bardzo proszę, pani Aptekarzowa, niech pani łaskawie skosztuje domowych ciasteczek. A jak się miewa pan aptekarz? Zawsze jest taki wesoły w aptece dla swoich klientów. — Pani Bielawska za wszelką cenę usiłowała podtrzymać rozmowę i zabawiać damę, siedzącą tuż przy niej.
Anielka otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. Czyż pani Bielawska dopiero wczoraj nie mówiła do męża przy obiedzie, że aptekarz z rogu jest strasznym gburem? Dlaczego teraz tak go bardzo chwaliła?
Z zarumienionemi policzkami stała Anielka po wyjściu z bawialni dłuższą chwilę w otwartem kuchennem oknie. Uczuła nagle nieopanowaną ochotę wyrwania się z tej niewoli, z obowiązków, z tych zimnych murów miejskich i powędrowania na blask słoneczny, na pola, aby się przekonać czy świeża zieleń świat okryła, czy ptaki śpiewają i czy kwiaty pachną.
Gdy po chwili z świeżo napełnionemi dzbankami weszła do bawialni, nikt na nią uwagi nie zwrócił. Przed chwilą przyszedł naczelnik więzienia i opowiadał zebranym rozmaite ciekawe historje.
— Ach, co za ludzie są teraz na świecie, — oburzała się pani Aptekarzowa, popijając zwolna kawę.
— Tak, czasy się zmieniły. Ludzie nie potrafię się już zadowolnić tem, co posiadają, — jęknęła pani Rejentowa. — Wystarczy spojrzeć na robotników fabrycznych. Przecież powodzi im się całkiem dobrze, mogą spokojnie pracować, bo co tydzień otrzymują swoją wypłatę. Ale w ostatnich czasach uważają, że pracują zbyt dużo i że za mało im chlebodawcy płacą.
Pani Rejentowa siedziała sztywno na swojem miejscu przy stole, błądząc dumnem spojrzeniem po twarzach obecnych i czekając jakby na przyznanie sobie słuszności.
— Tak, i warunki całkiem nowe dyktują, jakby byli wielkimi panami, — wmieszał się nieoczekiwanie do rozmowy mistrz piekarski Bączek. — Naprzykład w naszym domu mieszka robotnica fabryczna, która może sobie pozwolić na to, żeby swej córce kupić łyżwy. Czy ktoś o takich rzeczach słyszał?
— Tak, bezczelności ci ludzie mają dużo, — odezwał się pan Bielawski. — Wkrótce nie potrafią odróżnić siebie od tych, którzy się wywodzą z lepszej sfery.
Pani Bielawska kiwnęła głową, a za jej przykładem poszła pani Aptekarzowa.
Tuż za paniami szła Anielka z bolejącem sercem. Siedemdziesiąt groszy zarabiała, pracując ciężko od szóstej rano do ósmej wieczór w fabryce. Czy z takiej zapłaty można być zadowolonym? Dlaczego ci ludzie tak strasznie kłamią?
I nagle stało się tak, że kilka kropel mleka wyciekło z dzbanuszka na jedwabną suknią pani Rejentowej. Na szczęście pani Rejentowa nie dostrzegła tego, tylko Anielce serce zabiło mocno.
— Do pioruna, przecież to mi półkoszulek zachlapie, — przeraził się mistrz piekarski Bączek, gdy Anielka nachyliła dzbanek i omal nie przelała filiżanki.
— Anielo, — zaśmiała się pani Bielawska pobłażliwie, — proszę nalewać nie tak energicznie! — Zaraz jednak zwróciła się do naczelnika więzienia — Co w naszym domu na górze? Zapalona świeca? Co wieczór?
Anielka z pustemi dzbanuszkami stała przy drzwiach, nasłuchując.
— Anielo! — usłyszała jakby przez mgłę głos pani Bielawskiej. — Czy Aniela stawia wieczorami świecę na oknie?... Wobec tego widocznie świecę stawia pani Kudelska.
Dziwny przestrach zrodził się na samem dnie duszy Anielki. Pani Kudelska nie mogłaby się niczego dobrego spodziewać od tych ludzi.
— Pani Kudelska ma lampę naftową, — ośmieliła się odezwać. — Nigdy nie stawia świecy na oknie. To nieprawda.
— Patrzcie, jeszcze lokatorów broni, — zdziwił się mistrz piekarski, a tymczasem naczelnik więzienia z głową opartą na ręce, zamyślił się głęboko.
— Kudelska... Kudelska... mamy jakiegoś Kudelskiego w wiezieniu, nieszczęśliwy chłopak. Podczas sprzeczki zabił swego przeciwnika.
— Ach, mój Boże!
— Pani Kudelska z góry niema syna, — wtrąciła pani Bielawska niechętnie, pragnąc zmienić temat rozmowy. — Z tą świecą to napewno jakaś omyłka. To chyba nie w naszym domu. Na coś takiego z pewnością bym nie pozwoliła.
Drzwi bawialni zostały zamknięte. Wewnątrz rozmowa toczyła się dalej. W obszernej kuchni Bielawskich na samym środku stała przerażona Anielka. Czyżby pani Kudelska miała syna? Czyżby syn jej był w więzieniu? Jakie to straszne! To chyba niemożliwe. Czy Anielka powinna ją ostrzec? A może zapytać najprzód Staśka? On zawsze znajdzie jakąś radę. Jutro z samego rana musi z nim pomówić, gdy tylko Stasiek przyjdzie do warsztatu.
Im dłużej Anielka myślała o Staśku, tem większy niepokój ją ogarniał. Zeszłej niedzieli była ze Staśkiem w odwiedzinach u chorego chłopca z Wielkiej Wsi. Ciotka Staśka też w tym samym szpitalu leży. Dzięki Bogu, że wizyta należała już do przeszłości. Anielka odetchnęła głęboko, z widoczną ulgą.