Anielka w mieście/Przesunięcie
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Anielka w mieście |
Podtytuł | Powieść |
Data wyd. | 1934 |
Druk | Drukarnia „Rekord” |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Zapowiedziana wizyta przełożona została na następną niedzielę, bo pani aptekarzowa zachorowała. Mimo to jednak mistrz piekarski Bączek zacierał z radością ręce, zapewniając, że następna niedziela też mu jest zupełnie wygodna. Dla państwa Bielawskich miałby czas o każdej porze dnia i nocy.
Pewnego dnia Anielkę wysłano znowu do Miszczakowej na ulicę Górną, bo Stasiek poprzedniego wieczoru zapomniał zabrać ze sobą paczki z bielizną. Anielka jednak dziwnie zmęczonym krokiem szła przez ulicę. Ogarniał ją smutek, którego sama nie potrafiłaby sobie wytłumaczyć. Poprostu tęskniła za kimś, ktoby ją przytulił do siebie, na czyjej piersi mogłaby się wypłakać... Ale kto to miał być właściwie? Kim byli ci wszyscy ludzie, którzy tak śpiesznie biegali w tę i w tamtą stronę po ulicach. Anielce tego dnia cale życie wydało się pozbawione wszelkiego uroku. Czy istnieją ludzie, którzy potrafią doradzać innym?
na ulicy Górnej w izbie, w której pani Miszczakowa pracowała wisiał na ścianie obraz z czasów wojny. Zawsze przyglądała mu się Anielka, ilekroć zmuszona była czekać chwil kilka na matkę Staśka. Chude zagłodzone konie z przygasłemi oczami stały obok wyczerpanych bitwą żołnierzy, czekając wśród zadymki. Na co czekali ci ludzie i zwierzęta? Jakie to wszystko było smutne!
— Ja ich na własne oczy widziałam, — opowiadała kiedyś babcia. — Raz w nocy na ulicy Szerokiej ujrzeliśmy spory oddział Moskali. Możesz zapytać Staśka, jak nie wierzysz. Lepiej nie wspominać tych czasów.
Babcia sięgnęła po duży bochenek chleba, leżący na stole i ukrajała Anielce sporą kromkę.
— Napij się ze mną kawy, a przez ten czas Marja napewno wróci, — zapraszała, robiąc jej miejsce przy sobie na kanapie.
Ach, jak to przyjemnie, gdy jeden człowiek dla drugiego jest miły i serdeczny!
Niewiele brakowało żeby się Anielka rozpłakała z radości, strasznie się jednak wstydziła swego wzruszenia. Do izby wbiegło rodzeństwo Staśka, jasnowłosa Emilka i Adaś. Obydwoje natychmiast zbliżyli się do stołu i chwycili po kawałku chleba.
— U nas dzieci jeszcze nigdy nie głodowały, — mówiła babcia, — w takim wypadku Marja wolałaby raczej nic nie jeść. Patrz, właśnie wraca, doczekałaś się.
Ale dla Anielki rozpoczęła się nowa udręka. Co matka Staśka mogła o niej myśleć? Przecież Anielka nie widziała jej od owego przykrego spotkania w izdebce pani Kudelskiej. Możeby lepiej zaraz wracać do domu! A jednak nie chciała Anielka odejść bez słowa usprawiedliwienia. Na szczęście przyszły jeszcze dwie kobiety, które przyniosły pani Miszczakowej bieliznę do prasowania. Anielka dłużej czekać nie mogła, zdawało jej się zresztą, że matka Staśka nie była dla niej tak serdeczna, jak zwykle. Widocznie jednak miała do niej żal.
W godzinę później stała Anielka na swojem zwykłem miejscu przy kuchni, w mieszkaniu Bielawskich, myła brudne talerze i filiżanki, opłukiwała je w gorącej wodzie i układała na tacy. Kilka razy dziennie musiała robić to samo!
A na dziedzińcu więziennym jak zwykle, tak i tego dnia spacerowali o tej porze więźniowie. Jeden z więźniów ustawicznie spoglądał na górne piętro domu, znajdującego się w sąsiedztwie fabryki czekolady. Czy mieszkał tam ktoś z jego znajomych? Więzień miał bladą twarz, a kobieta po drugiej stronie dziedzińca więziennego płakała o tej porze codziennie. Przed chwilą wyjęła z za bluzki fotografję i poczęła ją całować.
Anielce serce się ścisnęło i poczęła również płakać całkiem mimowoli, chociaż przyczyny żadnej specjalnej nie miała. Łzy jej spływały po policzkach aż do miednicy z wodą, która stała tuż przed nią na płycie komina. Nagle tuż za jej plecami stanął pan Bielawski.
— Nie trzeba sobie brać tak bardzo do serca, — zaczął pocieszać Anielkę. — Na świecie jest wiele smutniejszych rzeczy, o których Aniela nie ma pojęcia. Widzi Aniela tę kobietę, tam naprzeciwko, która tak ustawicznie płacze? Udusiła własne dziecko, a teraz zmora ją gnębi i nie może znaleźć ani chwili spokoju. Tak, tak...
Pan Bielawski wyszedł z kuchni, a Anielka z przerażenia zapomniała o własnych łzach. Nigdy w życiu nie słyszała, żeby rodzona matka mogła coś podobnego zrobić i przecież wcale inaczej nie wyglądała od reszty kobiet. Wyjęła znowu w tej chwili fotografję z za bluzki, popatrzyła na nią i poczęła całować. Po chwili płakała już, a Anielka płakała z nią razem. Poprostu trudno było Izy powstrzymać. Przecież ta kobieta nigdy już więcej swego dziecka nie zobaczy. Ale dlaczego popełniła taką okropną zbrodnię?
Przez całe popołudnie Anielka pozostawała pod wrażeniem tej okropności. I nagle zapragnęła wszelkich szczegółów dokładnie się dowiedzieć, więc zaraz po podwieczorku wymknęła się do sieni, oczekując z niecierpliwością Staśka. Może on coś więcej wiedział. Ale zanim jeszcze ujrzała go w mrocznym korytarzu, odczuła nieoczekiwaną ochotę sprawienia mu jakiejś przyjemności, więc pobiegła szybko do swej izdebki i zniosła nadół wytapetowane drewniane pudełko, które otrzymała od Wojtka na pożegnanie. Staśkowi z pewnością to pudełko bardziej się przyda.
— Co ty wyprawiasz! — zawołał Stasiek na widok pudełka, lecz oczy jego zabłysły radością.
— Nic nie wiem o tem, — odparł na zadanych przez Anielkę kilka pytań na temat owej nieznajomej kobiety z więzienia. — Mogę się dowiedzieć o wszystko od jednego z dozorców, jak będę tamtędy przechodził. Pan Bielawski szyje sobie ubrania w więzieniu.
Lecz Anielce to wszystko wydało się teraz o wiele mniej ważne i przestała się już ową kobietą interesować. Z niezaspokojoną ciekawością też jej było dobrze. Przyjemnie było słuchać Staśkowego głosu, który niby coś bardzo miękkiego, rozpływał się po całem jestestwie Anielki. Pragnienie uczynienia czegoś dobrego poczęło ją dręczyć coraz wyraźniej.
— Strasznie mi przykro po tej historji z panią Kudelską, — wybąkała nagle, — ale ja chciałam zrobić jak najlepiej. Powtórzysz to w domu?
Lecz nagle rumieniec ukazał się na twarzyczce Anielki i z każdą chwilą stawał się bardziej krwawy, aż wreszcie Anielka, pożegnawszy pośpiesznie Staśka, wbiegła na schody i zniknęła w ciemnym korytarzu. Stasiek spoglądał za nią zdziwiony. Ta Anielka była dlań zagadką, mimo to jednak na samem dnie serca na jej widok odczuwał dziwną radość...
A Anielka stała znowu na górze w oknie kuchennem i spoglądała poprzez pusty dziedziniec więzienny daleko, daleko w przestrzeń. I nagle od strony miasta powiał szmer, coraz głośniejszy, coraz bardziej wyraźny. Jeden dzwon bić począł, potem drugi, jeszcze wyższym tonem, trzeci, czwarty i piąty i nagle zabrzmiała pieśń wesela i radości życia, pieśń dzwonów po calem mieście. Pieśń te była czemś tak wielkiem, świątecznem i uroczystem, że pod jej wpływem zniknął zupełnie leżący dotychczas ciężar na sercu Anielki.
— Być dobrą! — wyszeptała, patrząc wciąż wdal. — Pragnę być dobra!
I nagle oczy jej zaczęły znowu błyszczeć i splotła tak mocno dłonie, że aż odczula dotkliwy ból. Świeżo zrodzone uczucie szczęścia przeniknęło jej duszę i młode, sprężyste ciało.
A gdy dzwony umilkły, te dzwony, które tak uroczyście w każdy sobotni wieczór zwiastowały nadchodzące święto, Anielka oprzytomniała i odgarnęła dłonią włosy, opadające jej na czoło.
Nieznana tajemnicza cisza zaległa nagle w całym domu. Koło młyńskie stanęło. Jutro przecież niedziela.