Anielka w mieście/Wszystko się wali
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Anielka w mieście |
Podtytuł | Powieść |
Data wyd. | 1934 |
Druk | Drukarnia „Rekord” |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Ranek rozpoczął się tak pięknie! Pani Kudelska wcześnie wstąpiła do Bielawskich, podziękowała jeszcze raz za zupę i oznajmiła, że czuje się już całkiem dobrze. Jednem słowem, zbyteczne było dalsze okazywanie jej opieki i wszelkiego rodzaju pielęgnacji. Anielkę również pani Kudelska powitała tak przyjaznem spojrzeniem, że ciepło się zrobiło Anielce na sercu, uradowana chwyciła z podłogi kilka dywaników i pobiegła z niemi na dziedziniec fabryczny, znajdujący się tuż za domem.
Jasnowłosy młody chłopiec z fabryki czekolady pozdrowił Anielkę uśmiechem. Głupiec! Czy on jej coś pokazuje? Udawała, że nie widzi, mimo to jednak dostrzegła coś zawiniętego w srebrnym papierze, połyskującym na słońcu. Czyżby to była czekolada?
Całkiem mimowoli Anielka odwróciła na bok głowę i oczy jej zabłysły radością. Ku swemu wielkiemu przerażeniu dostrzegła nagle pana Bielawskiego, stojącego przed drzwiami warsztatu i śmiejącego się serdecznie.
— Weźże, nie bądź głupia, — począł ją zachęcać, — wszystko trzeba brać, co ludzie dają.
Anielka zastanawiała się przez chwilę, czy pan Bielawski mówi serjo, czy też żartuje, potem jednak odrzuciła na bok trzepaczkę i już cudowny przedmiot w srebrnym papierze spoczywał w jej fartuszku. Anielka chwyciła go, rozwijając z ciekawością ów papier. Ale nim zdążyła swą ciekawość zaspokoić, znowu coś nieoczekiwanego spadło na nią, jak grom z jasnego nieba. Tuż za sobą usłyszała surowe nawoływania pani Bielawskiej, która zgóry irytowała się na swą pomocnicę. Dlaczego taka zagniewana? Czyżby Anielka znowu coś źle robiła?
Schowawszy pośpiesznie czekoladkę do kieszeni, z dywanikami pod pachą, stanęła Anielka przed obliczem posiniałej z pasji majstrowej, którą coraz większy gniew miotał.
— Kto zaprosił piekarza Bączka do nas na niedzielę? — powitała swą pomocnicę srogiem zapytaniem.
Anielce ze strachu dywaniki upadły na podłogę.
— Ja tylko żartowałam, — usiłowała się usprawiedliwić, — już jabym go zatrzymała, żeby nie przyszedł.
Ale pani Bielawska posiniała jeszcze bardziej.
— Anieli chyba jakiejś klepki brak w głowie! — syknęła. — Jesteśmy przecież sąsiadami, już dzisiaj przysłał mi kilo herbatników, a w niedzielę ma jeszcze tort przynieść. Zaproszenie jest zaproszeniem. Nie wolno ludziom zawracać głowy. Ach, mój Boże, co też Aniela najlepszego zrobiła! Żebym chociaż w niedzielę nie oczekiwała tak ważnej wizyty, napewnobym Anielę natychmiast z domu wyrzuciła. O czem będą rozmawiać z sobą ten piekarz, jego żona i pani rejentowa z panią aptekarzową
Pani Bielawska padła na krzesło i wsparta głowę na dłoni. Anielce jednak mimo winy, z której zdawała sobie sprawę, nie było jakoś wcale smutno na sercu. Przecież mistrz piekarski Bączek był takim samym człowiekiem, jak inni, a nawet miał przynieść w prezencie tort! Pani Bielawska nie ma racji, że tak się tem przejmuje. Ale już po chwili pani Bielawska wstała i Anielka odetchnęła jakoś swobodniej. Widocznie najgorsze minęło. Tymczasem jednak majstrowa, wychodząc z domu, odwróciła się raz jeszcze od progu z posiniałą twarzą.
— A suknię, którą Anieli podarowałam, może Aniela włożyć tylko w niedzielę, — zakomunikowała z gniewną twarzą, — potem odda mi ją Aniela z powrotem. Teraz proszę włożyć trzewiki i pójść ze mną na targ po kartofle. Jeszcze przy obiedzie usłyszy Aniela co pan Bielawski na to wszystko powie. Opowiem również o tych flirtach z blondynem zgóry. Ładnie się Aniela zapowiada, niema co! Słowa te spływały z ust chlebodawczyni, jak wartki potok i wywołały rumieniec na twarzy Anielki. Flirty? Cóż to takiego było? Pani Bielawska pewno zazdrosna jest o tę czekoladkę w srebrnym papierze! Mogła sobie tam stanąć na podwórzu, toby jej może ten chłopiec także jedną podarował. Na szczęście pan Bielawski wie o wszystkiem. Tą ostatnią myślą usiłowała się Anielka pocieszyć, mimo to jednak na serduszku pozostał jeszcze jakiś ciężar.
Trzewiki ma włożyć! Ale które? Zelówka u jednego ze skórkowych pantofli wisi tylko na włosku, a innych trzewików Aniela nie posiada. Pani Bielawska wie również o tem dobrze, że Anielka nie ma ani grosza w kieszeni.
Trzewiki włożyć, łatwo to powiedzieć! Anielka znalazła gdzieś w szufladzie jakiś gwóźdź, wetknęła go w zelówkę pantofla i młotkiem poczęła przybijać pośpiesznie oderwaną zelówkę. Ale, niestety! Gdy chciała raz jeszcze wyjąć gwóźdź, aby wbić go lepiej, nie mogła go wyciągnąć nawet obcęgami. Co robić?
Gdy pani Bielawska, ubrana już zupełnie, zjawiła się w kuchni, zastała swą pomocnicę z zarumienioną twarzą, pochyloną nad pantoflem, z którego w żaden sposób nie mogła wyciągnąć gwoździa.
— Ta dziewczyna do grobu mnie wpędzi! — pani Bielawska znowu posiniała ze złości. Może jeszcze pantofle ma jej kupować! Przesunęła drżącą dłonią po czole.
Anielce łzy stanęły w oczach. Do czego właściwie była stworzona? Nic porządnie nie potrafiła zrobić, wszystko psuła, wszystko robiła naodwrót!
— Niech Aniela nie myśli, że ja mam zamiar płacić za nowe trzewiki, — zawołała pani Bielawska. — Te stare można było jeszcze bardzo długo nosić. Poniesie Aniela zasłużoną karę, bo koszt trzewików odtrąci się Anieli z pensji.
Sztywno, jakby kij połknęła, stała pani Bielawska w kuchni, zastanawiając się dłuższą chwilą, aż wreszcie kazała Anielce wyjść na miasto boso. Anielka potem ze wstydu prawie się nie orientowała, jak to wszystko dalej poszło. Poprostu z sieni domu, w którym mieszkali państwo Bielawscy i w którym nigdy nie spotykało się nawet żywego ducha, znalazła się Anielka nagie przy boku pani Bielawskiej, w sklepie z obuwiem, gdzie pokazywano jej lekkie i ciężkie, piękne i mniej ładne skórzane pantofelki, a jej ani na chwilę jedna tylko myśl nie opuszczała:
— Żeby tak znaleźć się nagle w domu!
Jednakże, gdy potem szła tuż za panią Bielawską na plac targowy, pochylała się co pewien czas, aby spojrzeć na swe nowe pantofle. Ładne zresztą były, nie można narzekać! Wspaniałe pantofle! Anielka już nawet zaczęła błogosławić ten uparty gwóźdź, który nie chciał wyjść z zelówki, bo dzięki niemu miała teraz przecież nowe pantofle. Twarzyczka Anielki rozjaśniła się radością. Nawet myśl o awanturze, jaka ją czekała przy obiedzie, nie mogła tej radości przysłonić. Ale, gdy Stasiek usiadł naprzeciw niej przy stole i gdy pan Bielawski zanurzył łyżkę w zupie na znak, że wszyscy obiad mogą rozpocząć, Anielce serce zabiło mocniej w piersi.
— Słyszałeś, co się stało? — zwróciła się pani Bielawska do męża, jednocześnie wymownym wzrokiem spoglądając na Anielkę. — Mistrz piekarski Bączek i jego szanowna małżonka zamierzają zaszczycić nas w niedzielę swoją wizytą!
— Co takiego! — pan Bielawski spojrzał zdziwiony z nad talerza, nie mogąc ukryć radosnego uśmiechu na twarzy. — To doskonale... bardzo się...
— Co doskonale! — przerwała pani Bielawska, darząc męża wzrokiem miotającym pioruny. — Chyba Bączkowie nie pasują pod żadnym względem do reszty naszych gości! A kto nam nawarzył tego piwa? Oczywiście Aniela! Aniela zaprosiła Bączków na niedzielne popołudnie. I co ty na to?
Pan Bielawski pochylił się nad talerzem i począł śpiesznie jeść zupę, starając się, aby nikt nie widział dokładnie jego twarzy. Stasiek z wysiłkiem wstrzymywał głośny wybuch śmiechu, zerkając ukradkiem na Anielkę, która tkwiła wzrokiem w talerzu. Wszyscy milczeli. Nagle pani Bielawska przypomniała sobie o flircie Anielki z młodym chłopcem z sąsiedniej fabryki i o czekoladce, którą Anielce nieznany wielbiciel rzucił. Postanowiła natychmiast zakomunikować o tem mężowi, sądząc, że może ta historja potrafi go zirytować i nie będzie miał takiej głupiej uśmiechniętej miny.
W tej chwili Anielka podniosła głowę ku górze.
— Pan Bielawski sam pozwolił mi przyjąć tę czekoladkę, — wyszeptała na swoją obronę, — inaczej z pewnością bym się nie ośmieliła.
Anielka sama nie wiedziała dlaczego poczęła nagle tak głośno mówić. Nawet Stasiek spojrzał na nią zdziwionym wzrokiem. I tu, gdzie Anielka była pewna sympatji ze strony pana Bielawskiego, zawiodła się nagłe, bo oto pan Bielawski słysząc skargę żony, wybuchnął pasją.
— Przestańcie mi raz na zawsze zawracać głowę, do djabła! Te babskie sprawy wcale mnie nie obchodzą. Same sobie radźcie. Aniela też nie jest lepsza od innych.
Dopiero po dłuższej chwili milczenia, pani Bielawska poczęła przychodzić do siebie. Anielka najchętniej zapadłaby się pod ziemię ze wstydu. Stasiek wstał i wyszedł z kuchni, nie oglądając się już ani razu. Pan Bielawski zasłonił twarz czytaną gazetą, a żona jego poczęła wpisywać rachunki do wielkiej księgi.
Ach, jakże Anielka teraz jej nie lubiła! Za żadne skarby dłużej tu nie pozostanie. Chce wyjechać, jeszcze dzisiaj, albo poszuka sobie innego miejsca.
Z rozpaloną głową stała Anielka przy kuchni, układając setki planów. Jednakże każdy plan zkolei upadał i pozostało tylko jedno: wytrzymać i pozostać. Cóż mogła począć? Tak jej było smutno i źle, bo przecież nikogo bliskiego przy sobie nie miała, ktoby podzielił z nią chociaż codzienne zmartwienia i doznawane przykrości.
— Nie jestem taka, jak inne, — przemknęło Anielce przez myśl. — Nie jestem taka. Nikt mnie nie rozumie. Jestem sama, zupełnie samiuteńka na świecie.