Anielka w mieście/Kości rzucone
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Anielka w mieście |
Podtytuł | Powieść |
Data wyd. | 1934 |
Druk | Drukarnia „Rekord” |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Wszystko wydało się Anielce jakąś nierealną baśnią. Zupełnie sama, bez żadnego towarzystwa, pojechała tramwajem na przedmieście Cegłowo i tam na przystanku wysiadła. Jeszcze trzy dziewczęta, pięknie po miejsku ubrane i ufryzowane, szły tuż przed nią tą samą drogą, weszły przez bramę do ogromnego parku i zadzwoniły do drzwi prześlicznego pałacyku. Potem zasiadły wraz z czterema innemi, które już oddawna czekały, w obszernym pokoju, który również wydał się Anielce wspaniałą komnatą królewską podobną do tych, które znała z opisów w bajkach. Na ścianach wisiały obrazy w złoconych ramach, na podłodze leżał dywan, oślepiający barwą kolorów, a dokoła stały prześliczne wyściełane mebelki, na stolikach zaś połyskiwały złote świeczniki. Wszystko to dla Anielki było niezrozumiałe i obce, nawet błękitny piec kaflowy, który stał w kącie pokoju i ogromne okno z kolorowemi szybami. Ha dużym kredensie dostrzegła Anielka ogromne srebrne wazy i kielichy i przypomniało jej się, że takie same kielichy widziała tylko w kościele podczas niedzielnego nabożeństwa.
Poprostu wzroku od tych wszystkich cudowności oderwać nie mogła i siedziała z przestrachem na brzeżku krzesła, mając oczy szeroko otwarte, gdy nagle ciężkie dębowe drzwi uchyliły się i czarno ubrana dama przyjaznym głosem przywołała do siebie następną skolei kandydatkę.
Od tej chwili wzrok Anielki znów od tych drzwi oderwać się nie mógł, a gdy wreszcie i na nią przyszła kolej, doszła nagle do wniosku, że skromna jej sukienka była o wiele brzydsza od sukienek tych wszystkich dziewcząt, i pocieszała się tylko tem, że stosując się do rad panny Chudzelewskiej, nie zapomniała włożyć swego nowego kapelusza z dużą błyszczącą kokardą. Wogóle, jak miała odpowiadać? Przecież tak mało się uczyła i właściwie prawie nic nie umiała.
Znalazłszy się w następnym pokoju, przysiadła na krześle, spoglądając nieśmiało na sympatyczną damę w czerni i odpowiadając na jej pytania: skąd pochodzi, u kogo służy, ile ma lat i co potrafi robić? Dowiedziała się, że pomocnica, której poszukiwano, miała objąć zajęcie na Kresach u zamężnej córki pani majorowej Wolskiej. Majorowa przemawiała tak mile, a oczy jej spoglądały tak przyjaźnie, że w sercu Anielki zrodziło się nagle pragnienie, aby ją właśnie majorowa do pracy wybrała. Uczyni wszystko, aby swe obowiązki spełniać jak najlepiej, myślała, lecz ani słowo na ten temat i jej ust nie padło.
Od tego dnia opanował Anielkę wielki niepokój. Wśród szycia wstawała i podchodziła do okna, z którego widziała chmurki płynące po niebie. Pędzą na południe, te znów na północ. W którą stronę? Anielka nie miała pojęcia. Wiedziała tylko, że nie może dłużej pozostać u pani Bielawskiej, więc chwytała napowrót gazetę, przeglądała ją i potem odrzucała z rezygnacją.
Tego zajęcia na Kresach napewno nie dostanie, skoro tyle dziewcząt z ogłoszenia przyszło, a nic innego nie miała przecież do wyboru. Co począć?
Wtem pewnego dnia listonosz nieoczekiwanie przyniósł Anielce gruby list z Wielkiej Wsi, a na dokładkę list cieniutki ze stemplem pocztowym Cegłowa. Pani Bielawska siedząca właśnie przed lustrem, porwała się na równe nogi i w rozdrażnieniu poczęła biegać po mieszkaniu. Wymyślała Anielce, nazywając ją niewdzięcznicą i rozkazując natychmiast spakować manatki, skoro zdecydowała się odejść.
„W najbliższym czasie będę musiała znowu przyjechać do K.“ pisała matka Anielki. „Słyszał to kto, żeby taką młodą dziewczynę samą w daleki świat puszczać? Widocznie po babce odziedziczyłaś ten popęd do cygańskiego życia. Prawdziwe skaranie boskie z tobą...“
List napisany był mniejwięcej w tym tonie. Matka najwyraźniej była niezadowolona. Pani Bielawska nie powiedziała już ani słowa więcej, mimo to jednak nadzieja na przyszłość w sercu Anielki rozkwitła, jak kwiat na słońcu i przenikała ją nawskroś radością.
Z pośród pięćdziesięciu kandydatek, ona właśnie została wybrana, komunikowała majorowa Wolska. Czyż to możliwe? Ach, żeby tu teraz był Stasiek! Żeby on o tem wiedział! Anielka pragnęła jak najspieszniej pobiec do Elżuni i Andzi od bydła, aby podzielić się z niemi swojem szczęściem.
Ponad dachami zawodził wiatr wiosenny i stare domy zdawały się omdlewać pod wpływem jego woni. Anielce zdawało się, że wiatr ten przenosi ją gdzieś daleko, na słoneczną przestrzeń. Nie mogła się w żaden sposób tej decydującej chwili doczekać.
I wreszcie pewnego dnia zjawiła się matka w jedwabnym czepcu, a terminator Bielawskich zaniósł nową walizkę Anielki na dworzec.
— Zupełnie tak samo, jak z Romkiem, — wzdychała matka, wycierając głośno nos w nakrochmaloną chusteczkę. — Przynosicie mi tylko zmartwienie obydwoje.
Anielka najchętniej zarzuciłaby ramiona matce na szyję, dziękowałaby jej i przepraszała za wszystko, lecz pani Bielawska stała opodal i kiwała tylko głową w stronę pani Lipkowej:
— Taka jest dzisiejsza młodzież. Za naszych czasów było całkiem inaczej, ale ludzie wówczas byli mądrzejsi i wszystkiem się zadawalniali.
Pani Bielawska wypłaciła matce Anielki sześćdziesiąt złotych, które Anielka zarobiła za cały rok ciężkiej pracy.
— Dziękuje pięknie, — wyszeptała Anielka wśród ciszy pokoju i zatrzasnął się zamek portmonetki pani Lipkowej.
Matka kupiła Anielce w mieście parę nowych skórzanych pantofli, które Anielka miała włożyć na drogę, zapłaciła w okienku kasowem za bilet kolejowy, poczem dała swej córce na drobne wydatki dwa złote do kieszeni.
— Podarujesz swej nowej pani placek pszenny i garnuszek miodu, który ze wsi przywiozłam, — rzekła pani Lipkowa przed samym swym wyjazdem. — Niech cię Bóg prowadzi, Anielciu. Za kilka dni także stąd wyruszysz. Tylko pamiętaj o sobie.
I nagle matka i Anielka rozpłakały się niewiadomo z jakiej przyczyny. Ucałowały się serdecznie, spojrzały na siebie bezradnie i doszły do wniosku, że wzajemnie się bardzo kochają.
Dni następne minęły, jak jedna chwila. Anielka powoli pakowała jeszcze małą walizeczkę, która zaledwie do połowy była napełniona. Co miała jeszcze do niej włożyć? Lepiej, że pełno w niej nie było, bo lżej będzie ją nosić. Oprócz walizeczki, zapakowała Anielka jeszcze drewniane czworokątne pudełko od Staśka, którego przecież nie wolno było powierzać nawet tragarzowi.
Na ulicy Górnej serdecznym pożegnaniom nie było końca.
— Teraz i ty wyjeżdżasz, — narzekała Elżunia. — Wszyscy wyjeżdżają, a wkrótce ja sama tu zostanę.
Gdy Anielka znalazła się na cmentarzu, zdało jej się nagle, że matka Staśka i babka także dokądś wyjechały, dokądś, gdzie było piękniej i lepiej i że nie nie należy po nich nosić żałoby.
Panna Chudzelewska chwyciła Anielkę w objęcia i ucałowała ją w obydwa policzki, a pan Bielawski, gdy była z nim sama, podarował nowiutką monetę pięciozłotową. Majstrowa postanowiła Anielkę odprowadzić na sam dworzec.
— Żegnaj, mój pokoiczku, żegnaj, koło młyńskie, — szeptała Anielka, opuszczając swą izdebkę, a w sercu odczuwała jednocześnie smutek i radość.
Na dworcu czekała już majorowa Wolska z paczuszką dla swej córki, którą Anielka miała zabrać i poczęła pouczać Anielkę, aby wysiadając z pociągu na miejscu przeznaczenia, powiewała na peronie białą chustką do nosa. Majorowa Wolska stała teraz tuż obok pani Bielawskiej i Anielka zaczęła te obydwie pani z sobą porównywać. Niewiadomo dlaczego zrobiło jej się nagle żal pani Bielawskiej. Podziękowała chlebodawczyni serdecznie za wszystko i w tej samej chwili lokomotywa gwizdnęła.
— Dowidzenia, Anielciu, proszę pozdrowić córkę i zięcia, — zawołała majorowa Wolska przyjaźnie.
— A niech Aniela kiedyś napisze, — dorzuciła łaskawie pani Bielawska, i nagle pociąg ruszył z miejsca. Ludzie stojący na peronie zniknęli Anielce z przed oczu, a potem znikać zaczęły ostatnie domy miasta, tylko wieże kościelne znaczyły się Jaszcze no tle pogodnego nieba.
Anielka dobyła z kieszeni chusteczką i przyłożyła ją do oczu. Dopiero teraz zdała sobie sprawą, że znowu była zupełnie sama.