Anielka w mieście/Samotna
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Anielka w mieście |
Podtytuł | Powieść |
Data wyd. | 1934 |
Druk | Drukarnia „Rekord” |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Andzia od bydła, którą Anielka spotykała codziennie, wreszcie powiedziała jej coś nie coś. Stasiek musi chwilowo pozostawać w domu, dopóki mebli nie zabiorą. Niektóre sprzęty zostały sprzedane, resztę ma się przenieść do ciotki, u której zamieszkają Emilka i Adaś.
— Antoś i Elżunia pozostaną u nas, dopóki nie skończą nauki, — cieszyła się Andzia, mimo smutku, jaki czaił się w jej oczach, — mama postanowiła uczynić to dla pani Miszczakowej, która była dla nas zawsze bardzo dobra.
— Tak... a Henryś? — dowiadywała się Anielka, myśląc właściwie o Staśku i czując wyraźnie bicie własnego serca.
— Wyobraź sobie, że któregoś dnia przyszedł jego majster, bo Henryś uczy się u fryzjera, i postanowił że odtąd Henryś będzie u niego mieszkał i jadł do chwili, aż sam zostanie fryzjerem. Majster Henrysia, to bardzo dobry człowiek. A co do Staśka, to chyba wiesz, że wyjeżdża?
Jak uderzenie młotem, spadły te słowa na nieprzygotowaną zupełnie Anielką, Spojrzenie jej oczu poczęło się dziwnie oddalać. Poprostu nie była w stanie poruszyć wargami, mimo to jednak rozmawiała dalej z Andzią od bydła i całkiem wyraźnie usłyszała jej odpowiedź:
— W przyszłym tygodniu wyjeżdża; nie może dalej uczyć się u Bielawskich. Wczoraj przyszedł do niego jakiś pan, który znał dobrze panią Miszczakową i postanowił teraz pomóc jej dzieciom. Stasiek pojedzie z tym panem do Warszawy i będzie pracował w jego interesie.
— Czy to daleko? — usłyszała Anielka własne oytanie, które zdawało się rozpływać w dźwięku dzwoneczków, zawieszonych u szyi krów.
Potem nastąpiła odpowiedź:
— Myślę, że tak, całą noc trzeba jechać, jedzie się podobno i jedzie. To tak daleko, że poprostu lepiej nie myśleć o tem.
Andzia od bydła schwyciła swą pijaną kozę za sznurek i poczęła ją ciągnąć do siebie, Anielka zaś oddaliła się wolnym krokiem i dopiero przy następnym domu przystanęła, nie zdając sobie nawet z tego sprawy. Przyszło jej na myśl, że właściwie była tu zupełnie niepotrzebna, że Andzia sama sobie ze swemi krowami i kozami poradzi, że ona, Anielka Lipkówna powinna wrócić do Bielawskich i wziąć się do cerowania pończoch. Będzie tak cerować pończochy dzień po dniu, bez żadnych widoków na przyszłość.
Stasiek wyjeżdża, aby dostawać codziennie trochę więcej masła i kartofli na obiad. Wyjeżdża daleko, że trudno nawet byłoby z nim się później zobaczyć. Nigdy go nie zobaczy, tego była pewna, nigdy. I dopiero teraz uświadomiła sobie, że go bardzo lubi, a nawet może kocha i że wielką przykrość sprawi jej rozstanie ze Staśkiem.
Któż był dla niej tak dobry, jak on? Kto ją tak dobrze rozumiał? Kto tak pieszczotliwie całował ją w policzek? On ją także lubił, tego Anielka była pewna, a przecież musieli rozstać się nazawsze, na wieczność. Stasiek wyjeżdża!
Anielka odczuła w sercu taki ból i ujrzała taką pustką dokoła, że zdawało jej się, iż jest w tej chwili ptakiem, wtrąconym gdzieś w otchłań ciemną ze związanemi nazawsze skrzydełkami. Daleko, daleko w górze, gdzieś w oddali połyskuje niebo błękitem, ale jej tam nie wolno wrócić.
Tylko raz jeden jeszcze widziała Anielka Staśka, gdy przyszedł, aby się pożegnać z Bielawskimi. Ale czy to był ten sam Stasiek? Z bladej wychudłej twarzy spoglądały oczy tak smutno i tak beznadziejnie, że Anielka poczęła się o chłopca niepokoić. Ociężałym krokiem szedł ulicą, a ona spoglądała za nim w podnieceniu z ostatnią niewypowiedzianą, lecz błagalną prośbą:
— Tylko raz jeden obejrzyj się, Stasiu, aby i dla mnie choć to jedno zostało!
I Stasiek obejrzał się mimowoli, a Anielka po raz ostatni powiała ku niemu chusteczką. Odpowiedział jej skinieniem dłoni.
Słońce świeci, nadzieja rozpala się w sercu tym jednym ostatnim jasnym płomieniem... a potem występ muru przy jakiejś kamienicy. Wszystko minęło. Stasiek zniknął z przed oczu i więcej już nie wróci. Nie, nie wróci, nie spojrzy już na Anielkę!
Głowa Anielki osunęła się na płytę nocnego stolika przy oknie. Serce omal nie pękło jej z bólu. Łzy przeciekały przez chustkę, przez pałce drżące na stoliku, spływały na podłogę, jakby nigdy nie miały obeschnąć.
Poco wstawać nazajutrz rano? Przecież łóżko Irenki też było puste. Pani Bielawska przeważnie przebywała na mieście, a panna Chudzelewska od rana do nocy pracowała. Cóż pozostało Anielce?
Jak martwa maszyna spełniała codzienne obowiązki, lecz w duszy jej panowała pustka i nawet nie odczuwała już żadnej tęsknoty.
— Dlaczego Aniela tak źle wygląda? — indagował przy stole pan Bielawski.
— Można byłoby posądzić, że jest zakochana, — żartowała pani Bielawska napół serjo, obrzucając Anielkę przenikliwym wzrokiem.
Po tej rozmowie Anielka jeszcze bardziej zamknęła się w sobie, krocząc swą mroczną drogą dalej w samotności. Najchętniej pożegnałaby się z tym światem.
Aż dnia pewnego dostrzegła Anielka w kuchni mały piecyk do prasowania i zdawało jej się, że już kiedyś ten piecyk widziała gdzieś, gdzie o wiele sympatyczniej wyglądał, niż w kuchni Bielawskich.
Przecież matka Staśka miała taki piecyk do żelazek i to zupełnie taki sam! Spojrzenie Anielki ożywiło się nieco, serce poczęło bić mocniej. Mimo to jednak, gdy pani Bielawska weszła do kuchni, Anielka nie zadała jej żadnego pytania, tylko pochylona nad atolem prasowała ręczniki, zmieniała co pewien czas żelazka i uparcie milczała.
— Szkoda, że Aniela nie umie prasować koszul męskich. Przydałoby się teraz, kiedy Miszczakowa umarła, — westchnęła pani Bielawska. — Kompletnie nie wiem, co z tem zrobię. Tak było wygodnie z tą Miszczakową! Możeby Aniela spróbowała uprasować jakąś starą koszulę. Przecież nieraz widziała Aniela, jak Miszczakowa to robi. Trzeba się nauczyć. Ma Aniela teraz specjalny piecyk, który udało nam się kupić okazyjnie.
Pani Bielawska wyszła z kuchni, nie zdając sobie wcale sprawy, że tą przemową rozpaliła jakąś iskrę w duszy Anielki. Czyżby to był ten sam piecyk, który miała matka Staśka? Czyż to możliwe?
I żelazny piecyk do żelazek wydał się Anielce nagle jedynym przyjacielem, do którego była niezwykle przywiązana i począł on rozgrzewać nietylko martwe żelazka, lecz również samotne zamrożone serce Anielki. Jakże często Stasiek czyścił ten piecyk, jakże często matka jego dokładała do niego węgla! Z pałającym wzrokiem Anielka przesuwała gorącem żelazkiem po starej pocerowanej koszuli i zdawało jej się, że widzi przed sobą dobrotliwą twarz pani Miszczakowej, którą tak często widywała dawniej i której wspomnienie przechowała dotychczas w swej duszy. Zbudzona energja Anielki uchwyciła się nowej pracy, niby deski ratunku. Po raz pierwszy od dłuższego czasu oczy jej znowu zabłysły, a policzki pokraśniały świeżym rumieńcem.
Pani Bielawska po powrocie łaskawie ją pochwaliła:
— Przecież Anielka jednak wszystko potrafi, jak tylko przyłoży się do pracy.
Pan Bielawski podziwiał swą starą, pięknie teraz połyskującą koszulę, a nowy jego terminator uśmiechał się za plecami majstra. Anielka oczyściła troskliwie wygasły piecyk i niby najdroższego przyjaciela, ustawiła go w kącie kuchni.
Od czasu, gdy piecyk do prasowania nieboszczki Miszczakowej znalazł się w kuchni Bielawskich, kuchnia ta wydała się Anielce jakaś jaśniejsza i cieplejsza. Gdziekolwiek się ruszyła, gdziekolwiek stanęła, wszędzie spoglądała ku niej uśmiechnięta twarz matki Staśka, jakby na znak, że nie jest jeszcze tak źle i że wkrótce wszystko zmieni się na dobre.
Gdy pewnego dnia Andzia od bydła gnała swe kozy i krowy wąską ulicą, zadzwoniła po drodze do domu Bielawskich i zdziwionej Anielce podała czworokątną paczuszkę.
— To od Staśka, — wyszeptała ciszej, niż zwykle, — dał mi to dla ciebie przed wyjazdem. Musiał cię bardzo lubić.
Andzia od bydła wyszła, a wraz z nią ucichły dzwoneczki krów i kóz, jakby coś nagle w oddali zamarło.
Po schodach domu Bielawskich biegła na górę Anielka Lipkówna.
Wpadła do swojej izdebki, rozwinęła drżącemi palcami papier i wyjęła z niego bronzowe, drewniane błyszczące pudełko, na którem dużemi literami wymalowane było jej imię. Prawdopodobnie Stasiek sam to wymalował, a tyle trudu musiał sobie zadać! W pudelku leżała karteczka z króciutką treścią:
„Dowidzenia!”
Co Anielka była temu winna, że wiedziona pierwszym odruchem ucałowała tą karteczką i rozpłakała się, a potem łzy spiesznie zmyły wypisany atramentem wyraz. Co była temu winna, że poczęła głaskać czule drewniane pudełko, jakby ono jedyne na świecie jej pozostało. Zdawało jej się, że wiosna nagle nadeszła, bo na małym daszku za oknem ptak począł ćwierkać i jakby pod wpływem jakiegoś objawienia, siadła Anielka tego dnia do obiadu z rozmarzonemi, lecz wesoło połyskującemi oczami.
Ale prawdziwa wiosna była jeszcze daleko. Po tym jednym jasnym dniu nastąpiły znowu chmurne samotne godziny, pełne zwątpienia i smutku, godziny, podczas których Anielką otaczała pustka. Wówczas raniusieńko rozpalała w piecyku nieboszczki Miszczakowej i do późnego wieczora prasowała bielizną, z zapałem spełniając tą pracą.
Jednakże po kilku tygodniach pani Bielawska doszła do wniosku, że Aniela zbyt wiele czasu traci na prasowanie bielizny. Wynajęła więc majstrowa biedną sąsiadką do prasowania, której specjalnością podobno było usztywnianie koszul męskich.
Z początku sprawiało to ból Anielce, chociaż już oddawna uświadomiła sobie, że mimo najszczerszych chęci nigdy nie potrafi tak pięknie prasować, jak nieboszczka Miszczakowa. Później ten ból serdeczny przeobraził się w jedno żarliwe pragnienie nauczenia się czegoś dokładnie. Pragnęła nauczyć się prasować, szyć, czy czegoś w tym rodzaju. Nie miała już cierpliwości siedzieć całemi dniami nad cerowaniem, siedzieć w obszernej kuchni Bielawskich wówczas, gdy wszyscy wychodzili z domu. Pragnęła wydostać się stąd możliwie jak najprędzej. Myśl o tem nie dawała Anielce spokoju.
Korzystając z nieobecności pani Bielawskiej w domu, przeglądała codziennie gazetę, aby się przekonać, czy nie znajdzie z ogłoszenia jakiegoś odpowiedniego dla siebie miejsca. Stasiek nie powinien jej zastać u Bielawskich po powrocie. Anielka też pragnie zostać czemś i czegoś wreszcie się nauczyć.
Gdy dni tak mijały za dniami, posępne i monotonne, w ostatecznej rozterce biegła na obsypany kwieciem cmentarz i tam wypłakiwała cały swój ból.
Dwa razy spotkała siostrę Staśka Elżunię, przy mogile Miszczakowej; wypłakały się obydwie, po modliły i odeszły jakoś bardziej ze sobą związane.
Anielka dowiedziała się, że Staśkowi było dobrze, a Elżunia przyrzekła, iż dowie się w sklepie, w którym sama pracowała, czy nie przyjęliby jeszcze jednej uczenicy do szycia.
— Mogłabyś spać ze mną w jednem łóżku, a z jedzeniem już też by się jakoś dało radę, — pocieszała Elżunia.
Nadeszły Ostatki i minęły, ale w życiu Anielki nic absolutnie się nie zmieniło. Pani Bielawska wpadła na pomysł przyjęcia na mieszkanie i wikt studenta, który podobno pochodził z jakiejś książęcej rodziny. Z tej przyczyny kazała pani Bielawska drewniane schody wyfroterować i wszystko jak najpiękniej posprzątać. Anielka nie brała udziału w tych przygotowaniach, było jej wszystko jedno. Rozkwitły już pierwsze kwiaty w ogrodach, a od strony rzeki powiewał ciepły wiatr, mimo to Anielka jeszcze ciągle była u Bielawskich.
Aż pewnego wieczoru, gdy z obolałem sercem weszła do izdebki panny Chudzelewskiej, aby się dowiedzieć o zdrowie Gieniusi, która przebywała u Kudelskich na wsi, panna Chudzelewska sięgnęła po gazetę.
— Jeszcze Aniela dzisiaj gazety nie przeglądała? — zapytała, przerzucając stronice. — Przecież tutaj widziałam coś dla Anieli. „Do młodego małżeństwa, mieszkającego na Kresach, potrzebna uczciwa, młoda dziewczyna, jako pomocnica domowa. Okazja nauki szycia. Zgłaszać się do majorowej Wolskiej, K., przedmieście Cegłowo, ulica Dolna 3”, — czytała panna Chudzelewska. — Jutro mogłaby Aniela tam pojechać, przecież mamy niedzielę. Ja już Anieli dam pieniądze na tramwaj. Kto wie, może coś z tego będzie.
Panna Chudzelewska mówiła z zapałem, a Anielka chętnie rzuciłaby Się jej teraz na szyję. Jutro tam pojedzie i kto wie, może będzie mogła pojechać daleko, daleko na Kresy. A jeżeli tego zajęcia nie dostanie... Anielka chwyciła się za poręcz krzesła. Cały pokój począł się z nią kręcić. Widocznie zbyt szybko to wszystko spadło na nią, zbyt szybko wirowały myśli w głowie.
— Niech Aniela jeszcze jutro przedpołudniem wpadnie do mnie, — rzekła panna Chudzelewska, klepiąc Anielkę po ramieniu. — Mam jakieś dziwne przeczucie, że Aniela to zajęcie dostanie.
Anielka spojrzała na nią i cała jej nadzieja, przestrach i radość znalazły wyraz w łzach spływających po policzkach, więc ze wstydem pośpiesznie otworzyła drzwi i uciekła do swojej izdebki, gdzie pod podłogą wciąż bezustanku turkotało koło młyńskie.