Anielka w mieście/Szlachetność ludzi

<<< Dane tekstu >>>
Autor Janina Zawisza-Krasucka (opr.)
Tytuł Anielka w mieście
Podtytuł Powieść
Data wyd. 1934
Druk Drukarnia „Rekord”
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


19. Szlachetność ludzi.


Mimo wszystko pani Bielawska dzięki gadatliwości naczelnika więzienia, dowiedziała się całej historji o ucieczce i powrocie młodego Kudelskiego. Ostatnio wogóle pani Bielawska była bardzo zdenerwowana, a do zdenerwowanie tego przyczyniał się jeszcze pobyt w jej domu malej Irenki. Z Anielką pani Bielawska ostatnio rozmawiała bardzo niewiele, musiała jednak zrobić jej wyrzut na temat nieszczęsnej pani Kudelskiej.
— Obowiązkiem Anielki było powiedzieć mi o wszystkiem, — twierdziła. — Tę kobietę natychmiast trzeba wyrzucić z naszego domu, bo człowiek nigdy nie będzie pewien dnia ani godziny.
Również mężowi swemu podczas posiłku pani Bielawska nie dawała ani chwili spokoju. Poza nią nikt więcej przy stole się nie odzywał. Anielka zauważyła tylko, że gdy pani Bielawska poruszyła sprawę Kudelskich, ciemne oczy Staśka zabłysły niesamowicie, poczem w pewnej chwili wstał, niedokonczywszy obiadu, wyszedł i więcej się nie pokazał.
— Niczego lepszego się po niej nie spodziewałem, — mówił ze złością, gdy Anielka zjawiła się na umówione spotkanie za domem. — Co niedziela biega do kościoła i modli się w pierwszej ławce a biedną kobietę chce z domu wyrzucić. Ładna mi pobożność!
Anielka i Stasiek postanowili z zapałem trzymać stronę pani Kudelskiej i jej syna, choćby nawet oboje mieli utracić pracę.
— Ja tam sobie jakieś miejsce znajdę, — pocieszała się Anielka.
— Pan Bielawski nie będzie się chciał mnie pozbyć, — zapewniał Stasiek, — ale jeżeli pani Kudelska ma stąd pójść, to i my pójdziemy.
Z tem postanowieniem Anielka i Stasiek pożegnali się i każde z nich wróciło do swoich obowiązków.
Na schodach natknęła się Anielka na Irenkę, która radośnie chwyciła ją za rękę i której twarzyczka rozjaśniła się nagle uśmiechem.
— Czy będę mogła zawsze pozostać z tobą? — zapytało dziecko nieśmiało.
Z panią Bielawską Irenka nigdy nie zamieniła ni słowa, co zresztą nikogo nie dziwiło, bo ogólnie uważano Irenkę za dziecko głupie, zdziczałe i niewychowane. Na dźwięk słów Irenki Anielka uczuła ciężar na sercu.
— Co się stanie z tem maleństwem, jak ja stąd pójdę? — pomyślała. — Kto będzie pamiętał jej śniadaniu, obiedzie i kolacji? Pani Bielawska przecież z pewnością nią się nie zajmie. Pani Bielawska niezbyt kocha dzieci.
Anielka uciuła nagle dotkliwy ból na sama myśl o rozstaniu i przytuliła rudą główkę dziewczynki do swojej piersi. Nie, nie, tego maleństwa samego zostawiać nie wolno.
Przed wieczorem w kuchni zjawiła się matka Staśka i zapytała Anielkę o panią Bielawską.
— Pragnę z nią pomówić, — rzekła, patrząc na Anielkę przyjaźnie. — Tym sposobem, jakim obydwoje ze Stasiem chcieliście z nią walczyć, napewno sprowadzilibyście jeszcze gorsze nieszczęście. Pani Bielawska nie zrozumiałaby tego. Ta kobieta pojmuje tylko własne cierpienia, a nigdy nie potrafi otworzyć szerzej oczu na cierpienia innych. Postanowiłam spróbować, aby wytłumaczyć to wszystko pani Bielawskiej, chociaż wątpię, czy mi się to uda.
Gdy obydwie panie zamknęły się w bawialni, Anielka poczęła naparzać kawę, potem zaś zabrała się do smażenia placuszków, nucąc przytem wesoło. Było jej dziwnie lekko i wesoło na duszy, bo zdawała sobie sprawę, że gdziekolwiek matka Staśka się ukaże, wszystko musi przyjąć jak najlepszy obrót.
I słusznie! Nazajutrz pani Bielawska zaczęła tak rozmawiać z Anielką, jakby właściwie w ciągu ostatnich dni nic ważnego nie zaszło i jakby to wszystko, co ją tak bardzo zdenerwowało, przeszło już dawno w zapomnienie. Pani Kudelska pozostała w swojej izdebce na poddaszu i wszystko wróciło do dawnego spokojnego trybu. Trwało tak do pewnej środy przedpołudniem.
Właśnie w ową środę pani Bielawska skonstatowała nagle, że główka Irenki nie była zupełnie czysta. Anielka już od kilku dni każdego ranka i wieczora, czesała i myła gęste rude włoski dziewczynki, pragnąc w jakiśkolwiekbądź sposób wytępić zalęgnięte we włoskach zwierzątka. Niestety, wszystkie wysiłki Anielki nie zdały się na nic.
— Trzeba włosy obciąć, — oświadczyła pani Bielawska Anielce. — Jeszcze na Anielę to robactwo się przeniesie, a później nawet ja rady sobie dać nie będę mogła z mojemi długiemi włosami.
Dlaczego mówi o długich włosach, kiedy od dłuższego już czasu nosi sztuczny warkocz! zdziwiła się Anielka.
Ale jak ta biedna Irusia będzie wyglądała bez włosów! Te cudowne miękkie rude loki obciąć, nie, to byłaby zbrodnia. Trzeba znaleźć jakieś inne wyjście.
Tłumaczenia Anielki nic nie pomogły. Po obiedzie ukazał się w kuchni po raz drugi pan Bielawski i począł tłumaczyć Anielce, że Irence trzeba koniecznie obciąć włosy.
— Niech Aniela małą na to przygotuje, — mówił łagodnie. — Zato będzie mogła Aniela zabrać Irenkę w niedzielę na spacer. Proszę tutaj złotówkę na fryzjera. To, co zostanie, może Aniela wziąć na drobne wydatki.
Z pewnością pan Bielawski nie miał nic złego na myśli, ale Anielka w duszy poczęła się nagle buntować. Energicznym ruchem, tracąc zupełnie panowanie nad sobą, cofnęła rękę, nie przyjmując podawanej przez pana Bielawskiego złotówki.
— Nie wezmę złotówki i włosów Irence obciąć nie pozwolę. Przecież to byłby skandal! — zawołała i odwróciła się da swego chlebodawcy plecami.
Ale jakże się zdziwiła Anielka, gdy dostrzegła, że ciemne oczy Irenki zabłysły nagle radością, gdy mała usłyszała o obcięciu włosów.
— Tak, ja chcę iść do fryzjera, — oświadczyła. — Przecież potem będę mogła nosić czapeczkę, a jak mi odrosną drugie włosy, to już nie będą rude, tylko bronzowe, prawda?
Anielka spojrzała na dziecko, nic już teraz nie rozumiejąc, Irenka zaś ciągnęła dalej z zapałem:
— Wiesz, ludzie dlatego mnie nie lubili, że miałam rude włosy. Podobno takie włosy są bardzo brzydkie. Wszystkie dzieci bity mnie, nazywały „Marchewką“ i szczuły mnie psami. Tak było zawsze, odkąd pamiętam. Ale jak się włosy zetnie, to drugie napewno już rude nie odrosną. Mówił mi o tem ktoś, kto się doskonale zna na tych rzeczach.
Przykro jest człowiekowi, gdy szuka wyjścia z sytuacji i nie może go znaleźć. A tu nagle otwiera się mała furteczka, której się dotychczas nie widziało i która wydaje się rzeczą najłatwiejszą i całkiem normalną. Fryzjer zgolił główkę Irenki do skóry, a Irenka uśmiechała się i uradowana była, że pozbyła się wreszcie swego ciężaru. Anielka włożyła małej ciemnozieloną czapeczkę, podarunek od panny Chudzelewskiej i w czapeczce tej Irenka czuła się doskonale, wiedząc, że nikt nie mógłby się domyśleć braku włosów na jej główce. Wyszły od fryzjera i uszczęśliwione kroczyły przez długi zapełniony ludźmi most, z którego można było spoglądać na rzekę i obserwować pływające statki. Po kilkunastu minutach znalazły się z powrotem w domu.
Mistrz piekarski Bączek spotkawszy dziewczęta podrodze, poczęstował Irenkę świeżym plackiem z rodzynkami, a mała po raz pierwszy spojrzała na pana Bączka odważnie i nieśmiałym głosikiem za placek podziękowała. Pani Bielawska, której zdziwienie nie miało granic, gdy dostrzegła uśmiechnięte twarze wracających do domu dziewcząt, przy obiedzie dała im o kilka łyżek zupy więcej, niż zwykle i nie irytowała się nawet, gdy Stasiek przy stole żartował z małą Irenką. Dopiero, gdy chłopak nachylił się do Anielki, majstrowa zrobiła ponurą minę.
Stasiek nie przejął się tem zbytnio, wiedząc, że za pół godziny spotka się z Anielką sam na sam na schodach.
— Idziesz w niedzielę przed południem do szpitala? — informował się. — Ja chciałem odwiedzić w szpitalu moją ciotkę. Mogłabyś potem z Irenką pójść do nas na obiad, matka nawet o to prosiła. Będziemy mogli spotkać się przed szpitalem.
Rozstali się z uśmiechem. Anielka pobiegła schodami na górę, Stasiek zaś w kilku skokach znalazł się na dole, u drzwi warsztatu. Jakie jednak życie było piękne! Już za trzy dni będzie niedziela!
Tego popołudnia, podczas zwykłego szycia Anielka uczyła Irenkę ulubionej swej pieśni o „Złotem słoneczku“, którą zawsze w Wielkiej Wsi najchętniej śpiewała przy akompanjamencie mandoliny. Wieczorem pieśń ta rozbrzmiewała już w izdebce pani Kudelskiej, gdzie prawie ciągle przesiadywała Irenka, gdy Anielka zajęta była w kuchni.
Całkiem dziwne rzeczy zaczęły się dziać pod dachem państwa Bielawskich. Zdawać się mogło, że jakiś potajemnie założony przez kogoś ogródek rozkwita, o którym nikt nie wie, z wyjątkiem tych, którzy w nim pracują. Pani Kudelska mówiła teraz swobodniej o swoim synu, jak o kimś, kogo niecierpliwie oczekuje się z dalekiej podróży. Irenka ciągle wbiegała do malej izdebki pani Kudelskiej, zapytując o coś, jadła zawsze z nią drugą kolację, nazywała ją babcią i najchętniej podczas dnia sypiała w jej łóżku.
Panna Chudzelewska przychodziła również do pani Kudelskiej, gdy miała choć chwilę wolnego czasu, a Anielka wieczorami w izdebce na poddaszu uczyła Irenkę swych ojczystych piosenek. Wówczas w pokoiku panowała taka atmosfera, że stara pani Kudelska stawała się weselsza i rodziła się znów w jej duszy jasna nadzieja na przyszłość, a gdy wszyscy późnym wieczorem rozstawali się, każdy wychodził z izdebki pani Kudelskiej z uczuciem ciepła i z przyjacielską pociechą.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Janina Zawisza-Krasucka.