Anioł kopalni węgla/Rozdział V

<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Anioł kopalni węgla
Podtytuł Powieść dla młodzieży
Wydawca Redakcya „Przyjaciela Dzieci“
Data wyd. 1903
Druk Tow. Akc. S. Orgelbranda Synów
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ V.

Na takiej pracy i zabiegach czas schodził bardzo szybko.
Anna ciągle uczyła dzieci, do uczącej się gromadki przyłączyli się i starsi robotnicy; często nawet przychodził i Franciszek, i nieraz przyniósł jaką nową książkę, ofiarowywując ją młodziutkiej nauczycielce.
Szczególny bo to był robotnik z tego młodzieńca: mając nie więcej nad dwadzieścia lat, przybył do kopalni, polecony przez jej właściciela, i choć wyglądał bardzo po pańsku, jednak zajmował się pracą, jak i wszyscy, i niczem nie wyróżniał się z pośród towarzyszy. Równie ciężko pracował, jak i oni. Stołował się u Łucyi, tylko dni świątecznych nie przepędzał na hulatyce, jak to czynili niektórzy z jego kolegów.
Zwykle przepędzał je w swojem mieszkaniu, złożonem z jednego malutkiego pokoiku.
Widziano go wtenczas zajętego czytaniem, pisaniem, kreśleniem jakichś niezrozumiałych dla nikogo figur, i robieniem jakichś niezmiernie zawiłych rachunków.
Nieraz tak pogrążał się w tej pracy, że choć przechodzący zatrzymywali się przed jego oknem, przypatrując się z ciekawością jego zatrudnieniu, on nie zwracał na to najmniejszej uwagi, tylko czytał, zapisywał, sprawdzał i przypatrywał się bacznie figurom, nakreślonym przez siebie.
Dziwiło to wszystkich, szczególniej starszych górników, którzy, jak powiadali, zjedli zęby przy pracy w kopalniach, a nigdy nie widzieli prostego, jak on robotnika, zajmującego się podobnemi czynnościami.
Niektórzy z nich, zapytywani o objaśnienia, zwykle ze znaczeniem potrząsali głową, a nie umiejąc dać zadawalniającej odpowiedzi, machali ręką, odpowiadając krótko:
— A kto go tam wie, co on robi! Może to jaki czarownik, bo i ci zdarzają się pomiędzy górnikami.
Franciszek, dowiedziawszy się od Łucyi o tych przypuszczeniach, co do jego osoby, uśmiechnął się smutnie i odrzekł z zupełnym spokojem:
— W tem przypuszczeniu moich towarzyszy jest w rzeczy samej troszkę prawdy, ale nie w tem znaczeniu, jak oni to pojmują. Rzeczywiście, chciałbym być czarodziejem, nie szkodę, tylko dobrodziejstwo wszystkim przynoszącym. Chciałbym, aby im się lepiej działo, by mniej pracowali, a więcej mogli oszczędzać, aby kobiety i dzieci nie zabijały się wyczerpywaniem sił swoich, aby zbywający od pracy czas przepędzali pożyteczniej, niż dotychczas, i wreszcie, aby młodsze pokolenie, ucząc się, wyrastało na górników, wiedzących, że mają w sobie duszę nieśmiertelną.
Gdy odpowiedź ta rozeszła się pomiędzy robotnikami, znowu wszyscy pokiwali głowami, zowiąc Franciszka nowatorem, reformatorem, apostołem bez namaszczenia, któremu gwałtem wydaje się, że jest mądrzejszym od innych.
Z tego też powodu powstała ku młodzieńcowi pewna niechęć, która jeszcze bardziej się wzmogła, gdy go usłyszano, jak powstawał na sposób życia górników.
Zwykle górnicy, po całotygodniowej ciężkiej pracy, marnotrawili znaczną nieraz część zarobionych pieniędzy na niedzielne hulanki, odbierające im przytem zdrowie, siły i chęć do pracy.
Franciszek przeciwdziałał temu zgubnemu nawyknieniu, i to karcenie dawno wprowadzonego zwyczaju ogromnie nie podobało się górnikom. Omijano go, stroniono od niego, i każdą uwagę jego przyjmowano z szyderstwami, powiadając, iż zbyt słabą ma głowę i rozum zbyt niedojrzały, aby mógł współtowarzyszy uczyć rozumu.
W tem niechętnem przyjmowaniu jego rad było cokolwiek winy i po jego stronie.
Jako młody, nie miał odpowiedniej rozwagi, i nie domyślił się, że niedość jest radzić rozumnie, ale że przytem trzeba występować z największą skromnością aby nikogo ku sobie nie zrazić, a jednak przyciągnąć na swoją stronę i zyskać uznanie.
Tej to rozwagi mu brakowało, skutkiem czego niechęć ku niemu ustawicznie wzrastała, i nakoniec przemieniła się w nienawiść i pogardę, z którą nikt się nie taił nawet.
Jedna tylko Łucya i Anna były innem ożywione uczuciem dla młodzieńca.
Rozmawiając z nim często, znały go lepiej, aniżeli drudzy; broniły go też wszędzie, objaśniały, tłomaczyły, wszystko to jednak nie wiele znaczyło.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Juliusz Verne i tłumacza: Anonimowy.