Arumugam książę indyjski/Z nawałnicy do portu

<<< Dane tekstu >>>
Autor anonimowy
Tytuł Arumugam książę indyjski
Wydawca Biblioteka Ludowa Karola Miarki
Data wyd. 1898
Druk Karol Miarka
Miejsce wyd. Mikołów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
9. Z nawałnicy do portu.

Tymczasem pogoń za Arumugamem stanęła w Tryczynapalli. Ścigający go wiedzieli, że nie dokąd inąd uciekł, jak do kolegium. Kazali przeto gmach otoczyć ze wszech stron i sposobili się do napaści, gdyby Arumugam miał wyjść na dwór; tymczasowo jednak ukrywali się i zachowywali głębokie milczenie, aby się nie zdradzić. Późno wieczorem dowiedzieli się od jednego ze służby, że Arumugam przechadza się samotnie po ogrodzie. Rzeczywiście korzystał książę z ciemności, aby zaczerpnąć cokolwiek świeżego powietrza, pomodlić się przed posągiem Matki Bożej, stojącym na samym krańcu ogrodu i błagać Ją o macierzyńską opiekę. Gdy klęczał zapatrzony w oblicze świętej Dziewicy, uczuł się objętym silnemi ramiony i powalonym na ziemię. Chciał wołać o pomoc, ale zatkano mu usta chustką. Potem spętano mu ręce i nogi, przeniesiono go cichutko przez mur ogrodowy i wrzucono do stojącego na pogotowiu palankinu. Jeźdzcy dosiedli koni, tragarze wzięli nosze na ramiona, i wszyscy najciemniejszemi ulicami wyszli niepostrzeżeni z miasta.
O. Franciszek długo czekał tego wieczora na Arumugama, który mu przyrzekł opowiedzieć wypadki z lat ostatnich swego życia. Gdy młodzian długo nie wracał, zaniepokoił się kapłan, i począł chodzić po ogrodzie i szukać młodego księcia. Ale daremne były jego poszukiwania, daremne wołanie:
„Janie, Janie!“ Gdy się zbliżył do figury Matki Boskiej, uderzył go widok zdeptanych krzewów i powywracanych donic z kwiatami. Zdjął go strach śmiertelny; pospieszył do domu, przywołał kilku ludzi i z latarnią wrócił na to samo miejsce.
Tu spostrzeżono liczne ślady stóp i domyślano się, że Arumugama gwałtem porwano. Rozległ się po kurytarzach okrzyk przerażenia, gdy się smutna wiadomość rozeszła. O. Franciszek płakał jak dziecko; zewsząd zbiegli się do niego wychowańcy, wołając:
„Ojcze, idźmy do kaplicy i błagajmy Boga o ratunek i uspokojenie naszego smutku!“
„Owszem dzieci, uczyńmy to!“ Nasamprzód jednakże rozesłał O. Franciszek na wsze strony służbę, aby starała się dowiedzieć, jaką się drogą rabusie puścili. Potem wszedł do kaplicy, rzucił się z całą dziatwą na kolana przed obrazem ukrzyżowanego i szlochając wołał:
„Zbawicielu, ocal przyjaciela naszego i brata. Nie daj mu zginąć z rąk wrogów! Jezu, przywróć mu wolność!“
Takie zasyłał jęki do nieba a z nim wszyscy wychowańcy. Po kolei odmawiali różaniec, a po nim litanię do Najświętszej Panny i Imienia Jezus.
Gdy po północy jeszcze ich nie doszła wieść o porwanym, chciał O. Franciszek cokolwiek posilić strapioną dziatwę; ale wszyscy zawołali jednomyślnie:
„Nie, ojcze, nie, jeść nie będziemy, ale módlmy się, nie ustawajmy w modlitwie!“
Wytrwali na modłach aż do samego rana. Wkrótce też powrócili parobcy ze smutna wiadomością, że żaden z nich nie wpadł na ślady spawców niegodziwej zasadzki. Smutek i zwątpienie ogarnęło serca wszystkich. Ojciec Franciszek począł się zastanawiać, czyby nie należało zawiadomić namiestnika o tem gwałtownem najściu kolegium i napadzie na ogród, jako też zażądać jego pomocy i wdania się w tę sprawę.
Wtem usłyszano silne dzwonienie u fórty szkólnej. Stał przy niej stary woziwoda z synem. Obaj byli strudzeni i zdyszeni.
„Ojcze,“ odezwał się stary woziwoda głosem drzącym ze wzruszenia, „znaleźliśmy go! Syn mój wie, gdzie się znajduje Arumugam i kto go porwał.“
„Na miłość Boga,“ krzyknął O. Franciszek, „gadaj że chłopcze, gdzie jest nasz ulubieniec?“
Z wybladłą twarzą i smutkiem, siląc się ochłonąć z przerażenia, zaczął chłopiec pospiesznie i urywkowo opowiadać.
„Czcigodny Ojcze, przy murze ogrodowym spostrzegłem ślady krwi; szedłem daleko, bardzo daleko poza miasto, może z jakie dwie mile. Ze starej, na pół rozwalonej pagody dochodziły mnie przeróżne głosy i biadania; zbliżam się i widzę Arumugama przywiązanego do słupa; otaczali go zbrojni, chłostali go po gołych plecach kijami i batami, bili go po głowie tak mocno, że krew się z niego lała i jęczał z bólu. Słyszałem, jak go pytano o imię i nazwisko, a on im na to odpowiadał:
„Z łaski Bożej zowię się Janem!“ Wtedy ponawiali niemiłosiernie biczowanie znowu pytali:
„Ktoś ty taki?“ na co im znowu odpowiadał:
„Zrządzeniem miłosierdzia Bożego jestem ckrześcijaninem.“ I znów go chłostali i znęcali się nad nim, krzycząc:
„Nie prawda, zowiesz się Arumugamom i jesteś radżą, który się przeniewierzył bogom Hindusów. Jeśli nie wyrzeczesz się Chrystusa, nie dożyjesz dnia jutrzejszego.“ On zaś wołał! “
Wolę dać życie, aniżeli wyrzec się Jezusa i postradać łaskę Jego.“ Ojcze, serce mi pękało, gdym to słyszał i widział, ale aniół opiekuńczy szepnął mi, abym pospieszył do O. Franciszka i błagał go o ratunek. Usłuchałem rady Jego i otóż mnie macie!“
O. Franciszek słuchał z naprężoną uwagą opowiadania malca. Stojący tuż przy nim Pietrek zacisnął pięści i krzyknął z rozognionym wzrokiem:
„O. Franciszku, daj nam broń i wyślij wszystkie sługi Twoje, a ocalimy go!“
O. Franciszek ochłonąwszy z przestrachu i uspokoiwszy się nieco, rzekł:
„Nie, nie nasze to zadanie, dzieci. Namiestnik angielski winien mu przywrócić wolność. Chódźcie ze mną do niego!“
Wybrał się więc O. Franciszek z Winfriedem, Piotrem i synem woziwody, jako naocznymi świadkami do pałacu namiestnika angielskiego i poprosił o posłuchanie, mówiąc, że rzecz jest nagła i dotyczy napaści i morderczego zamachu. Wpuszczono go natychmiast do sali poczekalnej. Stanąwszy przed namiestnikiem, odezwał się O. Franciszek głosem drzącym od wzruszenia:
„Błagam o pomoc Mylordzie, ale spieszną. Książę Arumugam, syn radży, który przyjął chrześcijaństwo, porwany został z mego kolegium dzisiajszej nocy, a wrogowie okrutnic się nad nim pastwią. Na tę wiadomość zapłonęło gniewem oblicze namiestnika, lecz pohamowawszy oburzenie, zapytał szybko:
„Czy to prawda? Któż to widział?“ Na te słowa wystąpił syn woziwody i w krótkich słowach poświadczył, iż widział to na własne oczy. Skoro tylko wymienił miejsce, dokąd wrogowie Arumugama zawiedli księcia, namiestnik silnie zadzwonił. Wchodzacemu adjutantowi dał zaraz nakaz, aby z rotą jeźdźców pospieszył na miejsce, księcia uwolnił, a jego uwodzicieli dostawił żywych czy martwych. Dodano mu syna woziwody jako przewodnika. Gdy rota, której namiestnik z okna polecił jak największy pospiech i oględność, w galopie ruszyła, gubernator zwrócił się do O.:Franciszka i rzekł:
„Przewielebny ojcze, powiedzże mi, jak się to stało. Znam księcia osobiście i nie było mi tajno, że ma chęć zostać chrześcijaninem, ale nie wiedziałem że już przyjął chrzest, ani też myślałem, że pokona wszystkie trudności.“
Ojciec Franciszek opowiedział namiestnikowi historyę Arumugama, począwszy od dnia, w którym go przywołano do chorego księcia, aż do dnia dzisiajszego. Namiestnik słuchał jego opowiadania z naprężoną uwagą i zadawał mu liczne pytania. Gdy się O. Franciszek wraz z towarzyszami zabierał do odejścia, namiestnik wezwał go, aby zaczekał, póki wysłane wojsko z księciem nie powróci.
Po dwóch godzinach oczekiwania usłyszano tentent koni. Wszyscy pobiegli do okna i widzieli Arumugama siedzącego w objęciach jeźdzca siedzącego na koniu. Służba zesadziwszy księcia z rumaka, wprowadziła go na schody, a kilku towarzyszy, niegodziwych kuzynów Arumugama, przyprowadzono skrępowanych powrozami. Namiestnik oczekiwał przybyłych z zaciśniętem ustami. Najprzód pobiegł na przywitanie Arumugama; bladego, osłabionego upływem krwi i licznych ran złożono na kanapie. Namiestnik przywołał lekarza i zapytał go, czy nie istnieje obawa o życie księcia.“
Doktór obejrzał starannie chorego i oświadczył, że przy należytem pielęgnowaniu i odpowiedniej kuracyi niczego się obawiać nie potrzeba, rany jednakże wywołają febrę, a ta mogłaby być niebezpieczną. Na dalsze zapytania namiestnika oświadczył Arumugam wyraźnie wobec wszystkich zgromadzonych:
„Przyjąłem Chrzest św., jako chrześcijanin żyć i umrzeć pragnę.“
Namiestnik odpowiedział na to: „Książę jesteś pod moją opieką. Wy zaś,“ dodał, zwróciwszy się do skrępowanych rabusiów, „wy tu stoicie przed trybunałem jako rozbójnicy. mordercy i najezdnicy.“
„Uczyniliśmy to na rokaz radży, ojca Arumugama, a ojcu przysługuje prawo życia i śmierci nad synem,“ rzekł jeden ze związanych.
Słysząc to Arumugam, podźwignął się z wysiłkiem z kanapy i zwróciwszy się do namiestnika, rzekł:
„Szlachetny panie, jeśli ci ludzie i zbiegli ich hersztowie uczynili to z polecenia ojca mego, błagam cię, puść ich na wolność i zechciej całą nie miłą tę sprawę umorzyć. Dreszcze mnie przechodzą na samą myśl, iżby mój ojciec miał stawać przed sądem i być skazanym na karę. Proszę cię o tę jedyną łaskę, puść ich.“
Namiestnik długo się namyślał, co mu czynić wypada, jako stróżowi sprawiedliwości. Ściśle rzecz rozważając, było jego obowiazkiem surowo ukarać gwałt zadany Arumugamowi. Ponieważ jednak właściwi sprawcy ohydnego zamachu zemknęli, ponieważ nie godziło się ze względów politycznych postąpić zbyt surowo ani z potężnymi krewnymi radży, ani z nim samym, aby ich jeszcze więcej nie jątrzyć, przyszedł namiestnik do przekonania, iż więcej się nowemu chrześcijaninowi przysłuży, jeżeli się do jego prośby przychyli.
Kazał przeto zdjąć z nich więzy i puścić ich na wolność, a zgromiwszy ich surowo, rzekł:
„Idźcie do radży, pana waszego i oświadczcie mu, że wskutek prośb syna przebaczam jemu i kuzynom jego, ale jeśli jeszcze raz dopuścicie się gwałtu, wtedy odpowie mi on i cały dom jego; gdyż odtąd pozostawać będzie książę pod moją i królowej angielskiej szczególną i troskliwą opieką.“
Zbrodniarze oddalili się ze wstydem, a Arumugam składał namiestnikowi gorące podzięki ze łzami w oczach. Kilka dni jeszcze pozostał w pałacu namiestnika, potem na własne życzenie przeniesiono go do kolegium O.Franciszka, gdzie niezadługo całkowicie zdrowie odzyskał. Gdy się rozeszła po mieście wieść o jego wyzdrowieniu, zaszedł wypadek, który wywołał jeszcze większe zdziwienie.
W licznym orszaku, przybrany w szaty żałobne, stanął radża, ojciec Jana, ze wszystkimi krewnymi, przyjaciołmi i całą służbą przed bramą gmachu szkólnego. Poprosił odźwiernego o pozwolenie widzenia się i rozmowy z Arumugamem. O. Franciszek mocno się wystraszył, lękając się o nowy zamach na wolność ukochanego ucznia. Wyszedł przeto na spotkanie radży i oświadczył, iż nie może udzielić pozwolenia na żądaną rozmowę. Ale radża przyznał się z żalem i skruchą do winy i błagał, aby mu oddano jedynaka. O. Franciszek był mocno wzruszony i nie wiedział, co począć. W tem otwierają się drzwi, staje w progu Jan blady i drżący z osłabienia. Uderzony jego widokiem, zawołał radża z boleścią:
„Kochany synu mój, wróć do mnie i przebacz mi! Zbłądziłem i zawiniłam z miłości ku tobie.“
Jan pobladł jeszcze bardziej i zachwiał się na widok ojca. Po chwili jednak oprzytomniał i rzekł spokojnie i poważnie:
„Przebaczam ci ojcze, a nawet miłuję cię, jako twe dziecię, teraz jeszcze więcej, jak przedtem; ale od dnia dzisiajszego należę do Boga, którego służbie się poświęciłem. Żegnam cię i błagam, staraj się o ocalenie twej duszy, abyśmy się kiedyś widzieć mogli w królestwie niebieskiem.“
Rzekłszy to głosem drżącym od wzruszenia, odwrócił się, aby ukryć łzy i wyszedł ze sali.
Arumugam, nieugięty książę, czyli — jak się odtąd nazywał — Jan, pozostał odtąd przy O. Franciszku i pod jego umiejętnym i troskliwym sterem kształcił się na przyszłego głosiciela prawd Ewangielii świętej. Zrzekł się dobrowolnie wszelkich przywilejów swego wysokiego urodzenia i mawiał do O. Franciszka:
„O jedyną tylko łaskę błagam niebios za tę drobną ofiarę, to jest, aby Wszechmocny udzielił memu sędziwemu ojcu łaskę nawrócenia się.”

„Ja zaś,“ dodał O. Franciszek, „mam niezłomną nadzieję, synu, że Pan Bóg twej prośby łaskawie wysłuchać raczy, i o to Go w mych codziennych modłach usilnie prosić będę.“




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: anonimowy.