O konający na krzyżu, o Chryste!
Bądź pozdrowiony przez męczeństwo duchów,
Co idą smutne, milczące i czyste, Wśród walki życia wybuchów...
I podniesione są w ciche błękity,
Jak białe hostje ludzkości,
Albo jak kielichy krwawe
Okupu naszej przyszłości...
I przed rozbłyskiem nowej gasną zorzy, Jak Ty, do krzyża przybity, Baranku Boży... Ave!
O! bądź pozdrowion, ginący z pragnienia,
Przez te płomienne tęsknoty i żary,
Co pierś naszego trawią pokolenia, Które w rozbite swe czary
Nabrać nie może z żywych źródeł wody... Przez płomień walk, co ulata Nad ciemnym okręgiem świata,
Ogniem go dzieląc pomiędzy narody... Przez głuchych porywów lawę, Co nurtuje łono ziemi, Przez gorzki kielich zwątpienia, Co nas truje swymi jady...
Bądź pozdrowion cichy, blady, Męczenniku Ty pragnienia, Co między orły rzymskiemi
Konasz wśród niebios zaćmienia... Ave!
O! bądź pozdrowion w opuszczeniu Twojem
Od słońca, ludu własnego — i Boga,
Przez tęskność duchów, co idą przebojem, Kędy do światła im droga...
A przecież nieraz, gdy nikt ich nie słyszy,
Patrząc na ciemnych tłumów senne morze,
Które im rzuca mętną pianę — sławę,
Skarżą się wśród nocnej ciszy:
»Czemuś nas opuścił, Boże?...«
Chryste, co przed tłumem dzikiem,
W splotach cierniowej korony
Konasz ze skargi okrzykiem,
Przez wszystkie zwątpienia ziemi,
Wśród których niebo nie błyska
Cudem żadnego zjawiska
Ponad ludami smętnemi, Bądź pozdrowiony!... Ave!