Ballada o stajence
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Ballada o stajence |
Pochodzenie | Widma |
Wydawca | Biblioteka Sztuki i Narodu |
Data wyd. | 1943 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
Ballada o stajence
Matka pełna uśmiechu i chemii
dłonie zamyślała w balii
co wieczór...
a nad dłońmi tymi
trzej królowie spóźnieni płakali.
Nawet aniołki. Gipsowe i krągłe
na kolędach jak wielbłądach fruwające,
krótkie szatki haftowane ogniem
na jej ręce zrzucały w locie.
Woda nie była zwykła. Ze źródeł,
gdzie kadzidło rośnie i mirra,
palma także. I w liściastej urnie
Bóg się mały w piosence obmywa.
Przychodziły do niej z pustyni lwy płowe
gasić czerwone języki,
po głosie ich, po tęsknocie ich — człowiek
zjawił się śpiewny i zwykły.
Na sianie szemrzącym, na szmerze
obok róży cichej i bydła
leżał. Lecz róża z cierniem
była.
Trzej królowie chłostali zwierzęta,
ramionami ku gwieździe śpiewali,
zamyśliła dłonie matka uśmiechnięta
wonne płótno na zły całun kołysała w balii.